niedziela, 30 września 2012

Next,czyli ratunku!

Matko,ale beznadzieja ze mnie.Zamiast się zmotywować i pisać na wtorek,spędzam dzień na takich rzeczach jak siedzenie w necie tudzież oglądanie arcyintelektualnych programów w TV w stylu "Next" i "Szał ciał".Tłumaczę to rzekomą nudą,na którą nie cierpiałabym,gdybym wzięła się za pisanie(ale się NIE wzięłam).Tak to jest,jak się studiuje beznadziejny kierunek i ma się beznadziejny temat pracy...Czy jest jeszcze dla mnie jakiś ratunek?...

Jest gorzej,niż myślałam

Tak,bo do takiej zwykłej niedzielnej niechęci szkolnej dołączyła mi się niechęć ogólna,a także...nie,to zbyt straszne,by o tym pisać.
Teraz dopiero,po chyba ósmym czy dziewiątym przejrzeniu mojego planu,zauważyłam,że wraca moja nielubiana lektorka niemieckiego.Przez dwa lata miałam z nią spokój i myślałam,że uda się jeszcze ten jeden rok.A tu kicha.Pamiętam te dwa pierwsze lata,kiedy mieliśmy z nią zajęcia,i było naprawdę ciężko.Za każdym razem z wielkim trudem zdałam na koniec roku.Teraz będzie to samo...dlatego postanowiłam,że chyba jednak nie wracam do szkoły.Po co marnowac czas,skoro i tak nie skończę?

Nie chcę smęcić,ale muszę

Mam doła.Dół ma jedno zasadnicze podłoże-szkoła,choć ma też wiele odnóg dotyczących tejże szkoły.No i jest też inna,mała przyczyna.Zaczynając jednak od początku:
-we wtorek mam seminarium,muszę coś na napisać(odwlekam to już od czerwca),a jeszcze nie napisałam i nie chce mi się
-konieczność wstania na 8.00-odzwyczaiłam się i tyle
-i tak moje chodzenie do szkoły nie ma sensu
-te przedmioty są jakieś głupie...
Doły pozaszkolne:
-brak speedway'a:(
-brak wygranej w Lotka(a właśnie sprawdziłam kupony-łącznie 8 zakładów-i trafiły się jedynie jakieś ubogie dwójki)
-perspektywa nudnej niedzieli(nudnej z powodu braku wiadomej dyscypliny oraz z powodu tego,że pewnie się nie zmotywuję i nic nie napiszę,a na pewno nie dzisiaj).
Nie chcę smęcić,ale muszę.Taki mam dzisiaj humor.Wychodzi mi na to,że jestem za głupia i zbyt leniwa,żeby do czegoś dojść(czytaj:napisać tę głupią pracę).I jeszcze nie umiem się zmotywować.Z licencjatem było jakoś łatwiej,a teraz?Czarna dziura...

sobota, 29 września 2012

Miło i mniej miło na dziś

Szkoła
Byłam w niej dzisiaj,chciałam o coś zapytać w związku z USOS,a tu ZONK!No jasne,dziekanat zamknięty.Teraz będę się denerwować,czy wszystko w USOS jest jak trzeba i czy zaliczyli mi ten semestr...
Mam już swój plan.Tj.do poniedziałku pewnie się zmieni,ale szkielet zostanie ten sam.Zobaczyłam ten plan i się załamałam.Dlaczego?Poniedziałek-wolny.Wtorek-8.00-11.15,dwa wykłady pod rząd z moim wspaniałym promotorem.Środa-11.30-14.45,nudy.Czwartek-wolny.Piątek za to-8.00-18.15 z jedną 1,5-godzinną przerwą.Żeby to była jeszcze przerwa w porze obiadu,ale jest o absurdalnej 9.45...
Ogólne zarzuty co do planu:
-jeśli już,wolałabym wolny piątek,a nie poniedziałek-łatwiej mi się zebrać w poniedziałek,niż w piątek
-czy nie mogli części zajęć z piątku przenieść na ten czwartek?Wtedy byłoby ich mniej w piątek,i nie byłoby absurdalnego wolnego czwartku
-i we wtorek,i w piątek(czyli w prawie 100% dni wykładowych)zajęcia są od 8.00.
To na razie tyle zarzutów co do planu.Aha,no i jeszcze to,że termin przedmiotu,który mam powtarzać,będzie ustalony później.Chyba nie mają wykładowcy...Aż się boję,co to będzie.
PS.Już się "cieszę" na myśl o spotkaniu kolegów i koleżanek:(
Miłe niespodzianki...
Humor nieco mi się poprawił,byłam u fryzjera,ogarnęłam czuprynę.Zaznaczam,że wizyta u fryzjera nie jest u mnie wyznacznikiem dobrego nastroju,bo z moimi włosami rzadko można zrobić coś udanego.Cieszę się po prostu z tego,że wyglądam JAKOŚ.
Miła niespodzianka nr 2-kiedy przechodziłam przez centrum miasta,coś mnie tknęło i weszłam do księgarni.Wchodzę,a tam pyszni się-wcześnie jakoś w tym roku-kalendarz żużlowy 2013.Natychmiast go kupiłam,tym bardziej,że były tylko dwie sztuki,i był nieco lepszy niż te oferowane w internecie.A poza tym-co odkryłam w domu-jest OK,bo są zdjęcia Hansa,Fredki i Scotta,czyli moich ulubieńców:)
...i te bardziej przykre
Myślałam,że jutro poemocjonuję się chociaż meczem Wrocław-Grudziądz,a tu kicha!Nie ma jutro żadnego speedway'a,emocje dopiero 6 października,podczas GP w Toruniu,na którym mnie nie będzie:(Jakie to życie jest okrutne...

Kończę,żeby nie popaść w nadmierny sentymentalizm.Trochę się dzieje,a co dalej,życie pokaże...

PS.Sorry za czarne wstawki,coś pokręciłam z kolorami i nie umiem odkręcić:(

piątek, 28 września 2012

Ha!

Ha!"Duchy Belfastu" są moje!Uwielbiam portal aukcyjny na "a"...Jeszcze tylko przelew i nic,tylko czekać na przesyłkę...Ech.Ale się cieszę!

Bardzo miła liczba dnia...

...czyli 1500!Tyle odsłon pękło dziś,przed chwilą czy jakoś tak:)Dziękuję!

Czego ten Facebook nie potrafi...

A raczej "ci ludzie"...Czy tylko ja mam takie wrażenie,że obecnie niczego nie da się załatwić bez tego medium?I czy tylko ja nie biorę w tym udziału?...
Szukałam ostatnio informacji o kultowych dla mnie lodach BEN&JERRY's.Na nieszczęście,spróbowałam ich,będąc z wizytą u kuzyna i...przepadłam.Nie mogę o nich zapomnieć.Są pyszne.Niestety,do Polski,naszego wspaniałego zaścianka,jeszcze nie dotarły.No i wpisuję w Google ich nazwę,a tu wychodzi mi,że jest na Fejsie grupa czy jak to się tam nazywa o wdzięcznej nazwie "Chcemy lodów Ben&Jerry's w Polsce!".Epickie,tylko czy ma szansę powodzenia?Podejrzewam,że nawet gdybym założyła sobie konto i dopisała się do tego żądania,niewiele by to dało.I na kogo ma niby wpłynąć taka petycja?...
Kiedyś ludzie pisali petycje,teraz wystarczy założyć wspomniany profil na wspomnianej stronie.Szybciej i bardziej bez wysiłku,i pewnie bardziej skutecznie...Ech,signum temporis.
Ostatnio pomyślałam sobie,że wpadłam na nowy pomysł wymarzonej pracy,jaką chciałabym mieć.Marzenie o mediach żużlowych już zarzuciłam.Teraz wpadłam na lepszy(w swoim mniemaniu)pomysł.Wymyśliłam sobie już nawet stanowisko:Senior Blog Manager.Chodzi o to,że z wielką chęcią pisałabym blog dla jakiegoś sklepu,instytucji itd.-taki reklamowy oczywiście.Tak,to byłoby super:praca-blog,w wolnym czasie-blog...Ale to się chyba nigdy nie znudzi...przynajmniej mi.Pytanie tylko,czy w Polsce już wpadli na taki pomysł,bo mocno mi się wydaje,że nie.
O tym,że szlag mnie trafia co do szkoły,nie będę pisać.Na stronę nie mogę się dstać,ciągle wyskakuje mi jakiś błąd,strona w ogóle mi się nie otwiera,więc nie wiem na przykład,czy już się pojawił mój plan zajęć.Do tego,gdy wchodzę do USOS,nie mam info o tym,czy zaliczyli mi semestr,czy nie.Plus:nie wiem,czy moje ostatnie pismo w sprawie poprawy w ogóle dotarło do adresata.Można zwariować.Niech no ja się tylko jutro przejdę do tej szkoły...

czwartek, 27 września 2012

Przez sny do rozsypki

Czasami,kiedy już coś mi się śni i w dodatku pamiętam,co mi się śniło,nie mogę wytrzymać i zastanawiam się:o co w tym śnie w ogóle chodzi?Tak było w przypadku niedawnego snu o śmierci Dudka w wypadku samochodowym(choć odbieram to jako zapowiedź jego ostatniego nieszczęsnego wypadku,wiadomo,którego),tak jest i dzisiaj...
Śniły mi się dzisiaj dwie rzeczy:jedna miła,druga mniej.Zacznę od tej mniej:znowu wypadek samochodowy,znowu śmiertelny,znowu osoba związana z żużlem.Tym razem był to pan Andrzej Witkowski,szef tych naszych zacnych organizacji żużlowych,który zasłynął u mnie w tym roku słynnym tekstem podczas meczu Polska-Reszta Świata:"Jarosława HAMPLA nie ma z nami".Ech...I nadal nie wiem,co te "wypadkowe" sny mają znaczyć...
Sen nr 2 był przyjemniejszy,choć pewnie nie do końca.Śniło mi się,że byłam na imprezie u kuzyna M.i...gadałam z bohaterem moich piątkowych przemyśleń.Tak,ten sen wypełnił Mateusz.Cholera.Tak,z jednej strony cieszyłam się,że mi się śni,a z drugiej było mi przykro.Po co moja wyobraźnia mi to robi,skoro już się więcej nie spotkamy?...No,po co?Teraz znów o nim myślę i mam zepsuty humor.
Planu jak nie było,tak nie ma,i to też doprowadza mnie do furii/rozsypki psychicznej.Jak żyć z tym wszystkim,jak żyć?...

środa, 26 września 2012

Sen o siatce...Poszukując planu

Czasami moje sny kompletnie mnie zaskakują.Dzisiaj śniło mi sie,że oglądałyśmy z mamuśką...mecz siatkówki,choć każdy wie,że obie jej nie lubimy i jeszcze bardziej nie wiemy,o co w tym chodzi(tzn.ogólnie to wiemy,chodzi mi o szczegóły).Te sny do dziwna rzecz,naprawdę.
Dzisiaj jest 26 września,za 6 dni zaczynają się zajęcia,a ja oczywiście nie mam nawet planu.Ugggghhhh.Nie żebym się paliła do szkoły,po prostu chcę wiedzieć.Ech,ta moja placówka oświatowa...

poniedziałek, 24 września 2012

"Wszystko przed nami"?Przede mną nie!

Jezu,czy w dzisiejszych czasach w Polsce nikt nie umie robić dobrego serialu?Ostatnio w ramach eksperymentu oglądam po 1 odcinku nowych polskich produkcji,żeby wiedzieć,co i jak.Obejrzałam pierwszy odcinek "Lekarzy"(i wiadomo,jak się to skończyło),a wczoraj-z ciekawości-inaugurację serialu Jedynki pt."Wszystko przed nami".Oh my God.Niech to będzie cały komentarz.
OK,pomysł może i ciekawy-że Polacy,że zagranica(chociaż było już w "Londyńczykach",ale tu otoczenie inne),że ktoś jest prawnikiem,a nie tylko pomywaczem w barze i pielęgniarką opiekującą się starszymi ludźmi.Na plus można też zaliczyć nieopatrzone w innych produkcjach twarze lub przypomnienie nieco zapomnianych aktorów.Ale reszta?Te męczące dialogi...Ta naiwniacka muzyczka...Skupienie na wątkach romansowych...Dużo by wymieniać.Ach,no i jeszcze piękne widoczki jak z folderu...Mam wrażenie,że teraz wszystkie stacje telewizyjne kręcą kolejne swoje seriale w ten sam sposób.Niektóre plenery czy sceny z "Wszystkiego przed nami" skojarzyły mi się jako żywo z "Plebanią" albo "Ojcem Mateuszem"...
Tak przy okazji-czyżby żona arystokraty to była postać wzorowana na Katarzynie Smutniak?Tak jakoś mi się skojarzyło.
Mało było seriali,których półgodzinny odcinek tak by mnie zmęczył.A ten mnie dokumentnie zmęczył i co chwilę patrzylam na zegarek,kiedy się już skończy.W ramach mało wyrafinowanych tortur postanowiłam wytrwać do końca odcinka,choćby nie wiem,co.Pewne jest jedno:nieprędko to powtórzę.Wkurzył mnie ten serial sto trzydzieści tysięcy razy bardziej niż "Lekarze".Tam to chociaż coś się działo,a tu?Cytując "Rejs":"Nuda,panie,jak w polskim filmie".

Prawdy życiowe vs.kino

Ugh!Bycie jedynaczką i samotniczą duszą ma jednak jakieś złe strony.Bo oprócz dobrych(np.nie trzeba się silić na niezbyt chciane kontakty międzyludzkie i np.wysłuchiwanie czyichś żalów)to nie jest to jednak za fajne.Kurde,człowiek nawet chłopaka nie ma,żeby go gdzieś zabrać,gdy trzeba!!!!
Jaki jest powód mojej frustracji?Nie mam nawet z kim iść do kina,kiedy już raz na 1000500100900 lat interesuje mnie jakiś film.Kiedyś(jeszcze jakieś 5 lat temu...)niezawodna w takich sytuacjach byłaby kuzynka D.,a teraz?Teraz jestem w czarnej d***.
Wysyłam takiej SMS,że proponuję kino.W odpowiedzi czytam litanię:a to jej facet będzie zmęczony,a ona bez niego nie pójdzie;a to nie ma z kim zostawić dziecka,bo jej matka zajmie się nim już przed południem i nie chce jej nadwerężać...Prawda jest taka,że pewnie nie chce jej się ze mną iść i nie wie,jak mi to powiedzieć...tzn.napisać.Bo gdyby naprawdę chciała,nic by nie stało jej na przeszkodzie.Ale kuzynka jest raczej z tych,co to wszystko im przeszkadza i każdy powód jest dobry do tego,by czegoś nie zrobić.OK,odebrałam mesydż.Nie,to nie.Pójdę sama,bo w przeciwieństwie do np.mamuśki wyobrażam sobie,że można iść samej do kina.To nic strasznego...
Tak się wpieniłam,że...W czasach,gdy jeszcze miała dla mnie czas,kuzynka często mi zarzucała,że nie mam swojej inicjatywy,że to ona zawsze proponuje np.wyjście gdzieś.A teraz,kiedy coś proponuję,słyszę "Nie".W porządku.Niczego już nigdy nie zaproponuję.
Na pocieszenie i by nie myśleć za dużo o całej tej sytuacji,słucham sobie starych dobrych Cool Kids.Ech,to są kawałki...I ile w nich prawdy życiowej.
A propos prawdy życiowej:pierwsza ma się tak,że z niektórymi nie ma co się kontaktować na siłę.I im czegoś proponować.A druga,która przewija się np.w wielu listach do gazet:zajęci nie mają po co spędzać czasu z wolnymi,dzieciaci z niedzieciatymi itd.,bo punktów wspólnych brak.Potwierdza się stare przysłowie alias prawda życiowa:syty głodnego nie zrozumie...

Patrząc w przyszłość...i w brytyjskie chmury

Jest 24 września,a ta data w kalendarzu oznacza,że:
a)nadeszła jesień
b)za miesiąc jest pewien dzień
c)za tydzień coś się zaczyna
d)zaczyna się pewna nachalna propaganda.
Co do nadejścia jesieni,nie mam chyba zbyt wiele do pisania.Jesień JEST(astronomiczna i pewnie pogodowa też,nie wiem,nie wychodziłam dzisiaj z domu)i pewnie nie można dać się zwieść temu słońcu,które za oknem.Niby ja,dziewczyna,która urodziła się jesienią,powinnam się przyzwyczaić,ale dziwnie nie mogę.
A propos "urodzona jesienią"...Dokładnie za miesiąc,24 października,są moje beznadziejne urodziny.Oczywiście,mamuśka już zaczęła swoje podchody i podpytuje mnie,co chciałabym dostać.Och,dostać to ja bym chciała,i to dużo...tylko z wykonaniem gorzej.Wkurza mnie to,że mamuśka mnie nie zna i nie wie,co chciałabym dostać.Na razie stanęło na "Duchach Belfastu" i nowym telefonie...Tylko żebym jeszcze wiedziała,jaki to ma być model.Jak wiadomo,nie jestem z tych,którzy zadowolą się byle czym,i najchętniej przygarnęłabym taki czarny z jabłuszkiem z tyłu...Ale na to raczej małe szanse.Ponoć nigdy nie wiadomo,ale ja znam życie i wiem,że jednak w tym przypadku nie ma się co łudzić.Dlatego też zaczęłam poszukiwania bardziej powszechnego modelu...i nie wiem,co wybrać.Tyle tego jest,a ja nie śledzę na bieżąco tego rynku i nie ogarniam nowości.Jeśli ten układ prezentu miałby zostać utrzymany,czeka mnie duuuużo siedzenia przy internecie i śledzenia "cudeniek".Może kiedyś się zdecyduję.
Za tydzień(no,właściwie to za 8 dni)zaczyna się moja głupia szkoła.Oczywiście,wiadomości na temat planu brak,tak jak chęci i motywacji u mnie do chodzenia.Wszyscy natrętnie mówią mi:"To już tylko rok i spokój".Dla nich to TYLKO rok,dla mnie AŻ.Każdy,kto mnie zna,wie,że mam taki głupi charakter,który sprawia,że najtrudniej mi się zmotywować nie na początku,lecz na końcu.Na końcu,bo trzeba(teoretycznie)coś z siebie wykrzesać i(w tym przypadku)napisać głupią pracę,której nie tknęłam i nie wiem,jak z tym będzie.
Nachalna propaganda...Włączam internet,a tutaj zasypują mnie "oferty prezentów na Dzień Chłopaka".Jako naczelna samotnica,nie znoszę tego święta,bo to tylko pretekst dla niektórych dziewuch,by ostentacyjnie wybierać prezenty i tak dalej.Pamiętam,zawsze w liceum szlag mnie trafiał 30 września,bo dziewczyny nie gadały o niczym innym,plus natrętnie odbierały telefony,SMS-y i inne takie.Można było oszaleć...Zresztą,jakoś zgrzyta mi to święto w kalendarzu.Z drugiej strony,może to tylko moje gadanie,bo jestem uprzedzona?Pewnie gdybym była w innej sytuacji,nie mogłabym się doczekać...A na razie nie mogę doczekać się tylko wieczoru z wieloma chłopakami,czyli dzisiejszej transmisji z półfinałów Elite League:Lakeside vs.Poole.Miał być jeszcze mecz Birmingham ze Swindon,ale już zostal odwołany z powodu deszczu.Osobliwy urok ligi i klimatu brytyjskiego.Ech...

sobota, 22 września 2012

Małe szczęście i..."Closer"

Nie byłam fanką piosenek Roberta Jansona,ale tylko to przychodzi mi do głowy.No i stary hit Ne-Yo "Closer".Bo,rzeczywiście,spotkało mnie małe szczęście i było naprawdę blisko,by spotkało mnie jeszcze większe.
Do 22.00 z minutami dzień nie zapowiadał się na miły i nie byl taki.Powrót ojca ze szkolenia wywołał awanturę,oprócz tego mieliśmy pewną wkurzającą wizytę.Odwiedził nas mój stryj,który pracuje w Niemczech i łaskawie przyszedł pożegnać się przed kolejnym odjazdem.Gdyby jeszcze był sam...Niestety,przyszedł z ciotką,a to zawsze powoduje,że wizyta robi się mało przyjemna i sztywna.Teraz nie było inaczej...Musiałam nasłuchać się krytyki na swój temat.
Jakby tego było mało,deszcz zniweczył moje plany udania się na speedway,na MMPPK.Szkoda.
Żużlowy wieczór też średnio udany.GP wygrane przez Jepsena Jensena,mojego duńskiego nie-ulubieńca...Lindgrenowi nie dopisało szczęście-jak już wszedł do pólfinału,to prawie się przewrócił i nie zdążył dogonić pierwszej dwójki.A premiowane finałem były tylko 1.i 2.miejsce w tym biegu...Ale 6.w całym GP nie jest takie złe.
Najlepszy moment dnia-22.15.Losowanie Lotka,bo-wiedziona kumulacją-wysłałam los.Sprawdzam.W losowaniu Lotto Plus zgadza mi się jedna...dwie...trzy...cztery liczby!Ustrzeliłam czwórkę...A mogłam mieć nawet szóstkę,bo dwie pozostałe liczby też były na moim kuponie.
Moje zakłady:
1-11,25,28,32,37,41
2-13,14,17,41,44,46
3-6,20,22,34,43,46
Liczby,które padły w Lotku Plus:11,13,22,28,32,37
Czerwone to te,które padły-moja czwórka.Żółte alias pomarańczowe to te,które były na moim kuponie,tylko na innym zakładzie.Miałam szóstkę,milion złotych na tacy...Ale muszę zadowolić się czwórką.Lepsze to,niż nic...I trzeba cieszyć się i z tego.
Niestety,mimo tego małego szczęścia wciąż czegoś mi brakuje.Np.wyjazdu jutro do Torunia lub Grudziądza,ale trudno.Zostanie mi TV(w pierwszym przypadku)i radio(w przypadku drugim).A wygrane 100 zeta przeznaczę na coś miłego.Tylko na co?

Homo analiticus to my!

Czasami mam wrażenie,że jesteśmy w epoce renesansu czy innego oświecenia,kiedy uczeni czy filozofowie przestali tak ślepo skupiać się na Bogu i zaczęli patrzeć na człowieka.Obecnie wszystko,co dotyczy człowieka,jest dobitnie rozbierane na czynniki pierwsze.Mam na myśli obecnych kilka lat,niekoniecznie może całe kilkaset lat w opozycji do renesansu...Bo i w PRL-u sprawy miały się inaczej.Ale do rzeczy.
Kiedyś po prostu chodziło się do pracy,miało się mniej lub bardziej podłego szefa,ale to obecnie temat mobbingu,poświęcania życia pracy i innych takich jest mielony na wszystkie sposoby i poruszany we wszystkich mediach.Kiedyś PO PROSTU miało się dzieci,JAKOŚ się je wychowywało i żyły.To obecne czasy wykształciły w ludziach:a)kult dzieci,b)bzika polegającego na dbaniu o nie od poczęcia,c)schizę,by każde było najmądrzejsze,wyjątkowe etc.To dziecko nie ma już prawa być dzieckiem?Wariactwo,kompletne wariactwo.
Albo takie bycie ojcem.Dawniej po prostu chodził taki do pracy,pobawił się z dzieckiem po niej przez kilka minut i było mniej więcej OK.Rzecz jasna,nasze czasy uznały,że to nie wystarczy,że ma się interesować od poczęcia,chodzić z kobietą do szkoły rodzenia i generalnie być w to megazaangażowanym.Pytanie tylko,czy to się facetom podoba.Pewnie nie,ale ich przecież nikt o zdanie nie pyta.I koniecznie trzeba pisać o tym tony artykułów i listów do gazet.
Ludzie,obecnie rozdmuchuje się też(niepotrzebnie,moim zdaniem)rzeczy,które są prywatną sprawą każdego człowieka.Chodzi mi o religię i orientację seksualną.To,że ktoś jest gejem albo nie chodzi do kościoła,bywa manifestowane na wszelkie sposoby.Taki list-o niechodzeniu do kościoła właśnie-został zamieszczony dziś w "Wysokich Obcasach".Cholera,co mnie to obchodzi,że pani X,która go napisała,nie chodzi do kościoła i jest przeciwna temu,by jej dziecko było "indoktrynowane" religijnie w przedszkolu?Nie prościej było zwrócić się bezpośrednio do tej placówki,bez manifestu na całą Polskę?
Ja np.nie afiszuję się z tym,że nie chodzę do kościoła,a i gdy mnie ktoś pyta,staram się nie odpowiadać.Nie chcę,żeby ktoś mnie oceniał na tej podstawie.Zresztą to w tym kraju śliski temat i lepiej się nie wyrywać...
PS.Czyżby narodził się nowy gatunek człowieka-homo analiticus(człowiek analizujący)?...

Pomyśleć PRZED,a nie PO...

Nie znoszę przysłów,ale jeśli już miałabym określić te,które najlepiej oddają nasz charakter narodowy,to byłoby to:"Mądry Polak po szkodzie".Szkoda,że nie towarzyszy nam policyjne:"Prewencja rzecz święta" i lekarsko-aptekarskie "Lepiej zapobiegać,niż leczyć".
Chodzi mi o to,że ludzie w Polsce nie myślą przed,tylko po.To cholernie dołujące.O tym,żeby tyle ważnych w państwie osób nie latało razem jednym samolotem,pomyślano dopiero po Smoleńsku.O tym,by zlikwidować drewniane deski pełniące rolę bandy na torze żużlowym w Krośnie pomyślano dopiero po tym,gdy staranował te deski Michal Matula z Czech,tracąc przy tym życie.A o innych sposobach zapewnienia bezpieczeństwa żużlowcom niż te satyryczne "żółwiki",które mają,pomyślano dopiero po śmierci Lee Richardsona.Oczywiście.Przedtem nikt nie wpadł na pomysł tych nadmuchiwanych cudeniek,które teraz testowane są w Anglii-przy upadku zachowuje się toto jak poduszka powietrzna w samochodzie,nadmuchuje i ochrania kręgosłup oraz organy w typie wątroba etc...
A teraz mamy naczelny przykład zabójstwa w rodzinie zastępczej.Rzecz jasna,nikt wcześniej nie pomyślał,nie sprawdził dokładnie,co to za ludzie,ukończyli kurs wcześniej,niż należało,i tak dalej.Jakie to polskie.Przerażające,jak bardzo beznadziejne,nieudolne i niewydolne są te wszystkie nasze instytucje opieki społecznej.Plus ustawy i inne takie.Kto to widział,dawać tyle pieniędzy tym rodzinom zastępczym?Miałoby to sens w normalnym kraju,gdzie dzieciaki trafiłyby do takiej rodziny po gruntownym przebadaniu,ale nie w Polsce.W Polsce to woda na młyn dla tych,którzy chcą zarobić na dzieciakach,a nie nadają się na jakichkolwiek rodziców-zastępczych czy nie.Żal.pl.
Nie mówię,że ja zawsze myślę przed.Jednak jakieś tam narodowe geny we mnie są i zdarza mi się najpierw zrobić,a potem pomyśleć.Nie są to jednak rzeczy,które mogłyby przynieść komuś zagrożenie zdrowia,życia etc.(najwyżej mi samej,jak "pewnego razu w Lesznie",ale o tym kiedy indziej),a drobniejsze,mniej groźne.Nie przydałoby się,aby inni też tak robili?Wtedy z pewnością życie byłoby prostsze(i bezpieczniejsze).

piątek, 21 września 2012

Drink,pamiętliwość i Szwecja

Pamiętliwość to zła rzecz.Zła,jeśli się pamięta złe wydarzenia albo coś miłego,co bezpowrotnie minęło.Niestety,właśnie tego doświadczam.Ale jest też pamiętliwość dobra,która podsuwa dobre wspomnienia wtedy,kiedy życie dopieka na maksa,i daje coś jak wentyl bezpieczeństwa.Też tego doświadczam.
Oczywiście,skoro już wywołałam temat M.,to teraz moje myśli są na jego planecie.Robi się niemalże jesienny wieczór,idealny na wspominki.Mamuśka ogląda sobie swój "Czas honoru",a ja zrobiłam sobie drinka-chyba na cześć tamtej imprezy i za zdrowie solenizanta-i rozmyślam.Rozbieram każdy szczegół,który pamiętam,na czynniki pierwsze,przypominam sobie każde słowo z tego,co pamiętam(a pamiętam,bo mało lub w ogóle nie piłam).Plus zastanawiam się,dlaczego tak się stało-że poszłam wtedy z Dannym na tę imprezę...Po co los mi to zrobił.Toż to jakaś schizofrenia.Albo przypadłość charakretystyczna dla takich osób jak ja,które rzadko doświadczają czegoś miłego/innego od codzienności/whatever i potem muszą rozpamiętywać w nieskończoność.
Wolę jednak rozpamiętywać M.,niż to,jak ojciec wpadł dzisiaj po pracy do domu i zaczął się pakować,bo zaraz biegł na pociąg.Jakieś rzekome szkolenie.Taaak,szkolenie.W piątek wieczorem.Chyba z chemii...A już z etanolu szczególnie.Nadenerwował nas z matką i pojechał sobie.Brak słów.
Brak mi słów-tym razem pozytywnie-także na to,co zobaczyłam w szczegółowej statystyce blogu,w liście krajów,z których miałam wejścia.Teraz to...moja ukochana Szwecja.Jedno,pewnie kolejny przypadek,ale zawsze miły uśmiech losu.
O ile oczywiście los kiedykolwiek się do mnie uśmiecha...

Mentalna podróż w czasie

Mentalna,bo prawdziwa-póki co-(na szczęście?)nie jest możliwa.
Dziś 21 września.Kiedy patrzę na tę datę w kalendarzu,mam tylko dwa skojarzenia.Czas na chwilę do nich wrócić.
21 września 2006.Mam 17 lat,jestem w liceum.Podczas wizyty na jednym z powszechnie w Polsce znanych portali widzę zakładkę:"Blog".Wchodzę.Po chwili...podejmuję decyzję,że sobie takowy założę.Tak zaczęła się moja przygoda z blogowaniem.Miało być na chwilę,jest już 6 lat.Na początku chciałam pisać tylko wtedy,gdy było mi źle,potem jednak pojawiły się opisy codzienności,szkoły i tak dalej.Pisanie wciąga,najlepszy dowód to to,że nadal tu jestem.
Pierwszy blog pisałam przez 2 lata,3 miesiące i 10 dni.Przetrwał tylko tyle dlatego,że był w kategorii "dla nastolatków",a ja już z tej kategorii wyrosłam.Druga odsłona trwała 3 lata,5 miesięcy i 25 dni.Zrezygnowałam z niego,kiedy pojawiły się nieustające kłopoty z publikowaniem notek i ogólne problemy techniczne.
A od niedawna(jeśli brać pod uwagę całe moje blogowe życie)jestem tutaj.Zmieniłam portal i nie żałuję.Między innymi dlatego,że poznałam tu wielu ciekawych,twórczych,wspaniałych ludzi.
Lubię pisać,nie wyobrażam sobie życia bez tego.Gdyby nie to,chyba bym już zwariowała.Między innymi dlatego,że w realu niezbyt mam z kim pogadać.
Śmiać mi się chce,kiedy czytam swoje pierwsze notki z września 2006.Nieskromnie napiszę,że poprawił mi się warsztat od tamtego czasu,oj tak.No i zmieniło się kilka rzeczy w moim życiu.Niestety,poza szkołami,były to niezbyt miłe rzeczy.To,na co czekałam wtedy,nadal nie przyszło.
Ale nie jesteśmy tu po to,aby "smęcić",jak zwykłam mawiać.Skojarzenie drugie.1 sierpnia 2009.Jestem na wakacjach u kuzyna w Irlandii.Niestety,wyjazd nie ułożył się tak,jak trzeba i kilku przewidzianych wcześniej atrakcji nie udało się zrealizować.Na pocieszenie idę wraz z naszym wspólnym-kuzyna i moim-kolegą na imprezę do znajomego,też Polaka.I doznaję olśnienia,albo raczej trzepnięcia pioruna sycylijskiego,jak kto woli.Popadam w totalne zauroczenie gospodarzem.Z jego powodu wybieram spędzenie wieczoru na oglądaniu partii pokera,co może nie jest zbyt interesujące,ale tam jest ON.Trochę gadamy.Jest miło.Wtedy,niestety,szczęście mu nie dopisało,przegrał.Ja też przegrałam,bo choć gdy się żegnaliśmy,powiedział:"do zobaczenia",następnego "zobaczenia" nie było.Musi mi wystarczyć to,że zawsze,kiedy widzę się albo rozmawiam z kuzynem,pytam,co słychać u Mateusza.Tak ma na imię mój obiekt.21 września to imieniny Mateusza,dlatego zawsze tego dnia o nim myślę.To znaczy,nie tylko wtedy,ale 21 września szczególnie.Co u niego?Czy w odróżnieniu od tamtego czasu ma dziewczynę?Przeprowadził się?Nie wiem,pozostaje mi się zastanawiać.Kuzyn,gdy go pytam,co u M.,zdawkowo odpowiada:"Wszystko dobrze".Tym muszę się zadowolić.Niestety,nie jestem z tych,którzy dostają wszystko,czego chcą,ani z tych,którzy,by to coś dostać,zrobiliby najgorsze świństwo.Kładę uszka po sobie i odpowiadam:"Aha,to OK.Pozdrów go,o ile mnie jeszcze pamięta".A pewnie nie pamieta,jak znam życie.Ja jednak myślę i myśleć nie przestanę,przynajmniej dopóki w moim życiu nie pojawi się jakiś bardziej realny facet.A że nie pojawia się,muszę żyć wspomnieniami.Tak jak liczę na to,że coś w moim życiu się zmieni,a nie zmienia się.Została mi tylko złudna nadzieja na zmianę.

czwartek, 20 września 2012

Nominacje...

http://kopnij-to.blogspot.com/2012/09/so-sweet-blog-award.html
Nie,nie nominacje do Oscara ani innych zaszczytnych nagród.Nominacje do tytułu mojego ulubionego blogu.Nie podam jednego,jest ich kilka.Będzie z uzasadnieniem,żeby nie było,że to moje widzimisię:)
No to tak:
http://kopnij-to.blogspot.com
Tu nie będę się nazbyt rozwodzić,nominacja za całokształt,za osobowość,za wszechstronność i szerokie spektrum tematów.Po prostu my best of the best.

http://bukowskie.blogspot.com
Za ciekawe połączenie porcji filozofii życiowej z gotowaniem,plus fajne zdjęcia mody,czyli dla każdego coś miłego.Plus coś,co przekonuje mnie jeszcze bardziej-wrażliwość na los zwierząt.

http://infinitylnie.blogspot.com
Za pobudzanie szarych komórek do pracy za pomocą polecanych książek,filmów etc.

http://kiciorowy-czad.blogspot.com
Za osobowość autorki plus piękne zdjęcia.

http://xpandziax.blogspot.com
Za talent artystyczny-po prostu.

http://pamietnik-cwaniary.blogspot.com
Autorka to niesamowicie sympatyczna dziewczyna,bardzo podoba mi się sposób,w jaki opisuje swoje życie.

Tyle przychodzi mi do głowy,póki co.Nominowanym autorkom gratuluję,cieszę się,że jesteście:)!bez Was moje życie byłoby nudne i szare...

środa, 19 września 2012

Lubusko i szokująco

Przeglądam newsy internetowe na temat mojej ulubionej dyscypliny sportu i nie wierzę.Rzeczy,o których chcę napisać,tyczą się meczu zwanego lubuskimi derbami,który odbył się w zeszłą niedzielę...
1.Wiadomo,że Patryk Dudek miał mega-koszmarnie-drastyczny upadek.Jestem mało wrażliwa na te upadki przez lata oglądania,ale przeszły mnie ciary...Plus te koszmarne ujęcia rodziców rzeczonego delikwenta stojących koło karetki,w której był opatrywany...A dzisiaj czytam,że miał(ma?)urazy w stylu krwiak wątroby itd.Chyba mało brakowało,a spotkałby się z Lee Richardsonem po drugiej stronie tęczy...O tym,jak z nim źle,świadczy chyba fakt,że dzisiaj była w ZG msza święta w intencji jego powrotu do zdrowia...
2.Nie słyszałam o wyczynie gorzowskiego przeklinającego dziennikarza,ale dzisiaj przeczytałam.Nie oglądałam video z zapisem tego,nie słuchałam tych bluzgów,ale nie wiem,co o tym myśleć.Mogę tylko westchnąć:"Ech,Gorzów Wielkopolski" i:"Kogo też zatrudnili w tym serwisie internetowym"...
Mam nadzieję,że w najbliższym czasie nie będzie już takich eventów...

PRAWIE stałam się bogata

Wiem,że "prawie" robi wielką różnicę,ale ja już to prawie widziałam...To się nazywa mieć moje szczęście.
Wczoraj,na poprawę humoru po poprawie,kupiłam trzy zakłady Lotka.W końcu 20 milionów piechotą nie chodzi:)Wykupiłam opcję na "chybił-trafił".Właśnie sprawdziłam numery,które padły.I co?
Moje typy:
zakład nr 1:3,8,16,35,43,49
zakład nr 2:10,23,24,33,41,45
zakład nr 3:4,9,12,17,22,26.
Liczby,które faktycznie padły:17,22,32,35,41,44.
Zagadka dla uważnych czytelników:jaką nagrodę bym zgarnęła,gdyby wszystkie liczby z tych,które padły,były w jednym zakładzie?17-mam.22-mam.Padło 32-ja mam 33.35-jest.41-jest,i 45 zamiast 44.Czwórkę miałabym na czysto,a 2 numery rozminęły się o 1 z wylosowanymi.Zobaczywszy to,załamałam się.Ale pocieszyło mnie to,że nie wygrał nikt.Następna kumulacja-zagram znowu,co mi szkodzi.Może tym razem się uda.
Następna dzisiejsza "niespodzianka":koperta z Torunia.Moje pocztówki wygrane w zeszły piątek.Zgadnijcie,ile tego jest?2 sztuki.SŁOWNIE 2.Plus autografy,jak ja je nazywam,"a'la analfabeta",czyli takie "robaczki",że można do tego przypasować niemalże kogokolwiek.No,może poza np.Miedzińskim,bo on ma swoje jeszcze bardziej charakterystyczne "wężyki":)Ech...Nie jest mi dane się nudzić.
Aby zabić czas,przeczytałam wypożyczoną przez mamuśkę z biblioteki książkę Aake Edwardsona "Niebo to miejsce na ziemi".Skandynawskie kryminały rządzą.Od poprzednich pozycji tego autora uciekałam,jak się dało,teraz postanowiłam dać szansę.I co?Chyba nie trzeba było.Kiepskie to.Naciągane i wykorzystuje schematy:wiadomo,że sprawca robi to,co robi,by wziąć odwet za krzywdy,których doznał w dzieciństwie;wiadomo,że skoro poluje na dzieci,na jego celowniku jest córka komisarza prowadzącego śledztwo.I tak dalej.Szkoda gadać.Ale książka to książka i czasu na nią poświęconego nie można uznać za zmarnowany.
O tym,co wczoraj,już zapomniałam.Mam to gdzieś.Jutro pójdę tylko złożyć wniosek,a dalej niech dzieje się,co chce.Że też te wakacje musiały tak szybko zlecieć...Nie mam najmniejszej ochoty wracać do szkoły!

wtorek, 18 września 2012

"Just listen to the song I like"...

Taka mała parafraza "Little talks" by Of Monsters and Men.Jestem "nagabywana"(żart:))o to,czego lubię słuchać.Proszę bardzo,podzielę się z chęcią,myślę,że wiochy w tym nie ma(przynajmniej w tym,co teraz),bo bywało różnie...I nie liczcie na to,że będą to najnowsze hity,bo jestem raczej konserwatystką:)
Teraz dziwnie mi o tym myśleć,ale kiedy byłam mała,na topie było Just 5-nasza polska odpowiedź na Backstreet Boys,N'sync i inne takie.Się słuchało wtedy...Ech...Innym idolem mojego dzieciństwa(późnego)był Ricky Martin.No i A Teens-mój pierwszy przebłysk manii na tle Szwecji.Łezka się kręci w oku,gdy się to wspomina...
Na szczęście później gust muzyczny cosik mi się odmienił.Przeszłam fazę hiphopu,Pezet,te sprawy.Też szybko minęło.Pewnie z każdej muzyki prędzej czy później się wyrasta.
O tym,czego słucham,często decyduje...przypadek.No,w niektórych przypadkach genetyczna predyspozycja.Np.muzyką fantastycznego moim zdaniem zespołu House of Pain zaraziłam się podczas corocznej sylwestrowej mieszanki muzycznej w Viva Polska-"1500100900".I bardzo dobrze,bo nie znałabym tej piosenki,zespołu i tak dalej,a lubię ich słuchać do dziś.
O sympatii do moich krajan z zespołu Usta Mariana zdecydował pewien koncert Dezertera,na którym byłam,gdzie grali jako support.Tam po raz pierwszy usłyszałam ich piosenki...i jestem nimi zauroczona do dziś."Całkiem banalna" to mój hymn życiowy:)
Dzięki niewinnej wzmiance w gazecie:"...i anarchistyczne piosenki Cool Kids of Death",zapoznałam się z ich twórczością i polubiłam ją.Bardzo.Nic mi tak nie pomaga na wkurzenie,jak zanucenie po cichu wymierzone w jakiegoś wroga:"Mamy butelki z benzyną i kamienie/wymierzone w Ciebie!".
Stara kaseta magnetofonowa znaleziona przypadkiem u szafce rodziców przeniosła mnie w świat Beastie Boys.Do dziś ich uwielbiam za wiele piosenek.Szkoda,że już nigdy nie zagrają w pełnym składzie.
Jak wiadomo,po rodzicach-fanach Jarocina-odziedziczyłam miłość do muzyki punkowej.Dlatego najczęściej można u mnie usłyszeć klasyczne polskie i zagraniczne zespoły z tego nurtu:Dezertera(starego),Defekt Muzgó,Sedes,Kobranockę;lubię także piosenki zespołu Pabieda.O zagranicznych klasykach w stylu Exploited(stare,nowego nie trawię)czy Offspring(komentarz jak przy Exploited;od nowego Offspring można puścić pawia)nie wspominam,bo to oczywiste.
No i jest jeszcze moja kultowa,uwielbiana Metallica-kocham "Whiskey in the jar","Enter Sandman",przeróbkę starego dobrego "So what" i "The day that never comes".Pewnie o kilku ich piosenkach jeszcze zapomniałam...
Może zabrzmi to dziwnie w tym gronie piosenek,ale uwielbiam też The Beatles.I to nie tylko dlatego,że mam miłe wspomnienia związane z nimi.Wlaściwie miłe i niemiłe zarazem,ale miłe biorą górę.Tutaj też zaczęło się od płyty przyniesionej przez ojca do domu.I zostało na zawsze(a przynajmniej do teraz).
Z dawnych/minionych bzików muzycznych mogę wymienić jeszcze Strachy na Lachy(stare)czy Pidżamę Porno.Piosenki:"Raissa","Dzień dobry,kocham Cię" czy nieodzowna "Piła tango" z wdzięcznym fragmentem:"(...)ważne,że jest żużel i kiełbasy senatora" muszą być.
O rozlicznych fascynacjach w stylu:"spodobała mi się czyjaś jedna piosenka,ale potem już zapomniałam o tym zespole/osobie",nawet nie mówię,tyle tego było.
Ach,no i jest jeszcze kolejne kuriozum w tym gronie:The Cure.Wiem,stare,wiem,obciachowe,ale uwielbiam "Friday I'm in love" i 'Boys don't cry",a od "Lullaby" mam dreszcze:)O to chyba chodzi w muzyce,prawda?Żeby nie zostawiała człowieka obojętnym.Świat bez muzyki byłby cholernie,cholernie nudny,nieprawdaż?

Wyjątkowo ciepły wrzesień

Tak,to delikatne nawiązanie do "Wyjątkowo zimnego maja" Maanamu.Nie żebym lubiła ten zespół,to moi rodzice byli jego fanami.Tak mi się pomyślało,kiedy dziś wyszłam z domu.I nie wiem,po co wyszłam,ale co tam.
Wszystkim,których w jakiś sposób(he,chciałabym!)poruszył mój szkolny los,spieszę donieść:nie zdałam.Nie idzie zdać,kiedy wykładowca się na ciebie uweźmie.Mogłam sobie darować przychodzenie dziś do szkoły.Teraz czeka mnie ponowne rendez-vous z całym tym przedmiotem,ale mam to gdzieś.Wszystko,co tyczy się szkoły,mam gdzieś.I myślę sobie,że przecież już w liceum miałam takie "fazy",że nie chciałam się uczyć.Może trzeba było już wtedy sobie darować.Może jestem za głupia na studia.Skoro nie umiem zdać głupiego przedmiotu w mojej szkole,w której każdego studenta trzymają,choćby nie wiem co,bo każdy to jakaś potencjalna dotacja i nie można dopuścic do tego,by go wyrzucili?...Co by to było,gdybym poszła na studia do dużego miasta(Poznań,Toruń,whatever),na porządny kierunek,gdzie naprawdę trzeba się uczyć.Pewnie odpadłabym po pierwszym roku.
Żeby było śmieszniej,gdy czekałam na tę nieszczęsną poprawę,spotkałam w szkole tę koleżankę,której zaraz po porażce 29 czerwca skłamałam,że zdałam.Szła do tej samej osoby.Nie wiem,czy się zorientowała,dokąd i po co idę,but I don't care.Przez najbliższy czas,czyli 2 tygodnie,które pozostały do początku zajęć,nie poświęcę ANI PÓŁ MINUTY na myślenie o szkole.No way i no chance.
Nie wiem,po co,ale wtajemniczyłam w swoje sprawy kuzynkę D.Nie rodziców,a ją właśnie.No i kiedy jej napisałam,że nie zdałam(mam taki głupi feler,że wtedy,kiedy nie trzeba,kłamię,a w potrzebnych momentach chce mi się mówić prawdę...głupie.Teraz też,zamiast jej skłamać dla świętego spokoju,powiedziałam prawdę-o,ja głupia!),zadzwoniła do mnie,żeby mnie opier***.Łatwo jej mówić,bo była na płatnych studiach,gdzie przepuszczą każdego,kto płaci,i nie miała takiego wykładowcy,jak ja.Zresztą,nie znoszę,kiedy się mnie strofuje-strofować to ona może moją chrześniaczkę,ale nie mnie.Czyżby jeszcze nie wiedziała,jak trzeba ze mną gadać?
Schodząc z nerwalgicznego tematu,bo nie chce mi się o tym gadać:ależ wczoraj był kontuzjogenny dzień w Elite League...Sullivan złamał rękę(podobno),co stawia pod znakiem zapytania losy niedzielnego meczu z Tarnowem.Niezdolny Sullivan+Tarnów z Hancockiem(oby już nie spóźnionym)i pewnie Vaculikiem=pewnie tylko mecz o 3.miejsce dla Torunia.No trudno.
Pecha miał też wczoraj Ludvig Lindgren,znany pod żartobliwym pseudonimem "Szwagier".Oglądałam wczoraj wieczorem mecz angielskiej Elite League:Brummies-Pirates i jego nieszczęsny upadek.Oj,ten kręgosłup...Ale wzruszyło mnie to,jak po tym koszmarnym upadku wstał z toru,zabrał motor(kolega z drużyny był na pierwszym miejscu i nie chciał,by bieg przerwano),"zaparkował" go na murawie i...padł obok niego.Obawiałam się,co tam z nim dzisiaj,ale napisał na Twitterze,że ponoć wszystko dobrze...z drobnymi wyjątkami.Dobrze,że ogólnie nic mu nie jest.
Kończę.Najbliższe dwa tygodnie zamierzam spędzić na...pewnie,generalnie mówiąc,niczym,ale będę się oczywiście odzywać.Nie mogłabym żyć bez tego miejsca i bez Was...

poniedziałek, 17 września 2012

Tak się bawi,tak się "bawi" ekstraliga!

Pierwsze "bawi" jest bez cudzysłowu,bo chodzi mi o prawdziwą zabawę,tj.świętowanie.Przeszłam się na rynek,żeby zobaczyć,jak tam to wygląda po wczoraj.A wyglądało...no właśnie.Akurat,gdy przechodziłam,uwijali się panowie ze służb porządkowych.Zbierali te potłuczone butelki,pety i tony całego szajsu,który został po przemarszu kibiców.To się nazywa radość,hehe.Może bawili się krótko,ale za to z gestem.Zadbali,by panowie sprzątacze mieli co robić.
"Bawi" w cudzysłowie...toż to żal.pl.Będą powtarzać mecz Torunia z Tarnowem,bo...sędzia pomylił się,obliczając KSM.Pomylił się dokładnie o jakieś 0,03-0,04 punktu.Czy to jest powód,żeby?...dla mnie nie,ale widać komuś bardzo zależy,żeby Tarnów wziął udział w tym meczu w optymalnym składzie i pewnie dzięki temu awansował do finału.Szkoda słów.
Byłam w szkole,żeby się upewnić,co tam z poprawą.Sąd ostateczny nad moją osobą odbędzie się jutro między 10.00 a 11.30.Tj.wtedy pani profesor ma dyżur.Nie wiem,czy akurat wtedy mnie przyjmie,ale muszę być na to gotowa.Sama już nie wiem,co mam o tym myśleć.Bać się,czy nie?...Tj.ja się będę i tak bać,a czy trzeba było,okaże się chyba jutro...Pewne jest jedno-nerwy mnie wykończą.

niedziela, 16 września 2012

Było dobrze...i nie jest

Niestety.Przechwaliłam rzeczywistość.ZG nie bedzie w finale,będzie za to głupi Gorzów.Tarnów zaskarżył toruński walkower i być może mecz trzeba będzie jednak rozegrać.Przykre...
"Feta" w moim city już skończona.No tak,Polacy z mojego miasta to nie Hiszpanie z Madrytu,którzy zdobycie tytułu Ligi Mistrzów przez Real świętowali do 9 rano następnego dnia:)My jednak musimy wstać jutro do pracy.I choć feta była na rynku,czyli kawał od mojego domu,słyszałam petardy,okrzyki,śpiewy i inne oznaki radości.Sylwester we wrześniu normalnie.Albo Belfast sprzed porozumień,kiedy wrogowie ciągle do siebie strzelali.Ech...
A jutro normalna rzeczywistość,czekanie na poprawę i na wieści odnośnie powtórzenia lub nie meczu Torunia oraz na wieści odnośnie stanu zdrowia Dudka(żal mi się go zrobiło).Choć mniej świąteczny itd.,jutro też jest dzień...

Ekstra(liga),czyli jest dobrze.

http://brand24.pl/result/open/id/102565550
Czy pewna strona nie przesadza z sympatią do mnie:)?...
Poza tym też jest dobrze.Toruń fuksem trafił do finału(dziękuję Hancockowi,że spóźnił się na samolot!!!!),drużyna z mojego miasta jest w ekstralidze,Wrocław trafił do barażu z żenującym Grudziądzem,więc powinien wygrać...Jedyne niedobre rzeczy to to,co się dzieje z Zielonką:(Chyba nie będzie powtórki finału z 2009 roku.
No i co?Było mi się denerwować,że nie pojechałam do Torunia,a zamiast tego byłam w moim mieście?Oczywiście,że nie.Nie ma tego złego,jak to mówią.
Właśnie teraz zaczęła się na rynku mojego miasta feta(nie mylić z serem,chodzi o imprezę)z udziałem naszych miejskich idoli.Czy nasze klubowe barwy bedą najpopularniejszymi w modzie tej jesieni?...Oczywiście,uwielbiam kibiców.Jak było źle,to potrafili w bezpardonowy sposób wyzwać jednego zawodnika z drugim,a dzisiaj nosili ich na rękach.To takie ludzkie.Ciekawe,kiedy zaczną nazywać przedszkola i szkoły w mieście imionami naszych jakże zasłużonych zawodników?:)Żartuję,ale prawie tak się do tego podchodzi.W końcu powrót do ekstraligi po 13 latach to nie byle co...
Towarzystwo na trybunach miałam dziś dość sympatyczne,choć nie był to "wysoki przystojny dżentelmen lat około 20".Z takowym-posiadającym dość profesjonalny aparat foto,ale nie fotografem,co poznałam po stroju-ucięłam sobie pogawędkę przy wejściu.Za to z moim nieco starszym sąsiadem z trybun...hmmm...jak już było wiadomo,że nasi wygrają,rzucił się na mnie i mnie wyściskał.Nie lubię takich eventów,ale cóż...czego się nie robi z powodu ekstraligi raz na 13 lat.
Teraz przed naszym klubem dużo pracy-remont stadionu,zakupy,transfery,żeby mogli się przygotować do nowych wyzwań.Ciekawe,jak im się to uda.Przekonamy się niebawem.
PS.Ja na fetę nie poszłam,Gran lubuskie Derbi ważniejsze:)To chyba nic strasznego,prawda?zresztą,mam już trochę dość na dziś drużyny ze swojego miasta...

1000,czyli...

Loguję się do Bloggera i co widzę?1000 odsłon pękło.Jestem bardzo szczęśliwa,choć sama nie wiem,jak to się stało:)Tak czy inaczej,dziękuję!!!!Zaglądajcie,odwdzięczę się.Obiecuję.
Lindgren nie ma już swojego Twittera,więc zajrzałam do "guestbook" na jego webiste.Myślicie,że były jakieś komentarze z życzeniami?Nic,null,zero,niente.To straszne.Za to przejrzałam sobie archiwalne wpisy w tymże guestbook i było baaardzo dużo wpisów od dziewczyn z Anglii,Szwecji i poprzednich klubów w Polsce,czyli Tarnowa i Zielonej.A we Wrocławiu to co?Nie łaska?Rozwalające były niektóre wpisy,a nawet wierszyki.A ile wyznań miłości...Prawie zemdlałam.
Niestety,nie wygrałam biletu do Torunia w konkursie Sportowych Faktów,nie wygrałam też złamanego grosza w Lotka,a wysłałam tegoż,stawiając na datę urodzin Lindgrena:)No cóż,nie mam szczęścia w miłości,więc nie mam co liczyć na fart w hazardzie.
Nie jadę do Torunia.Tak się złożyło.Ale zamiast tego idę na mecz mojej lokalnej drużyny-też ważny,bo jeśli zremisujemy(co jest realne)lub wygramy(też możliwe),wchodzimy do ekstraligi!Jezu,co by się wówczas działo:)Kupuję kontynuację karnetu na przyszły sezon i koniecznie idę na mecze z Toruniem oraz z klubem,w którym będzie jeździł Lindgren(oby był to klub ekstraligowy).No i koniecznie pojadę na rewanż do Torunia!Nie ma to tamto,jak zwykłam mawiać.
Żużlowych emocji mi dzisiaj ogólnie nie zabraknie:moje miasto-czy będzie w ekstralidze.Toruń-czy będzie w finale.Zielona-czy wejdzie do finału.I wreszcie-czy Wrocław wygra z Gdańskiem w meczu o 9.miejsce.Czuję,że nie wytrzymam.Ale się będzie działo...

sobota, 15 września 2012

Krytycznie o...

Tak,będzie krytycznie,bo kilka rzeczy muszę "zjechać"...Wkurzają mnie.
1."Ugotowani" w TVN,czyli polska wersja "Come dine with me".Poświęciłam dzisiaj czas na ten program i...wkurzyłam się.Jest to-moim skromnym zdaniem-o wiele gorsze od oryginału.W wersji brytyjskiej było większe zróżnicowanie wielkości miast,klas społecznych uczestników itp.-był więc i aktor z Londynu,i samotna matka z małej miejscowości.A u nas?U nas lokalizacja jest pewnie dyktowana obecnością pewnego sponsorującego marketu,stąd mamy same duże miasta-Poznań,Wrocław,Warszawę itp.No i są w nim sami państwo w stylu:prawniczka,menedżer itp.Sami dziani ludzie z wypasionymi chatami.Aż dół bierze.
2.Z nudów,do towarzystwa dla mamuśki,obejrzałam odcinek 5.sezonu "Czasu honoru".Zaznaczam,przedtem nie oglądałam,a II wojna raczej mnie nie interesuje.Dlatego nie spodobało mi się.Nie pytajcie mnie,dlaczego.Znudziło mnie i basta.
3.Bardziej przyziemnie:znowu wkurzyła mnie kuzynka D.Ni z gruchy,ni z pietruchy przysłała mi SMS,co tam u mnie.Ja jej,że niezbyt,bo jestem zła,że nie jadę do Torunia,i jeszcze ta poprawa...a ona odpowiedziała mi,że "ludzie mają większe zmartwienia".Ja:"Ale dla mnie to są aktualnie największe zmartwienia"i na tym korespondencja się urwała.Jak zwykle mnie nie rozumie.I nie zrozumie nigdy.
4.Krytycznie wypowiem się też o inteligencji/empatii mojego szanownego tatusia.ja go co chwilę zasypuję pytaniami,czy pojedziemy jutro do Torunia,a on mnie zbywa albo odpowiada,że nie.Wkurzyłam się.
Przy okazji oglądania wiadomego programu kulinarnego wyszło na to,że chyba nie jestem taka jak wszystkie kobiety,albo cuś...Podczas gdy one opiewały urodę(rzekomą moim zdaniem)pana Jacka,jednego z uczestników,ja zastanawiałam się:ale o co kaman?".Zwyczajny facet,nawet lekko niefajny z tymi zbyt długimi włosami...ugghhh.Ależ ja jestem dziwna...

Sto lat...Janek:)

Jak wiadomo,tak zakręcona na tle sportu na "ż" osoba jak ja nie może przepuścić takiej okazji,jak urodziny jednego z moich ulubionych zawodników,czyli osoby o wielu pseudonimach i wcieleniach:
-wcielenie formalne:Jan Fredrik Tobias Lindgren
-wcielenie znane kibicom żużla:Fredrik Lindgren
-wcielenie rodzinne:"bro"/Fredster
-wcielenie dla Nicolai Klindta i Taia Woffindena:"Fredsky"
-wcielenie dla niedouczonych polskich kibiców żużla:"Fretka"
-wcielenie wymyślone złośliwie przez mojego ojca:"Frytka"(nie znoszę tego!).
Tak,jeden Lindgren i tyle określeń:)Niewiarygodne.Ale to fajnie,przynajmniej nie ma nudy.
No i tak sobie żyje nasz Lindgren od 27 już lat na tej planecie,od około 4-5(?)lat jako mój żużlowy ulubieniec.Sytuacja jest o tyle ciekawa,że o ile w przypadku innych pamiętam,kiedy i jak mania na daną osobę mi się zaczęła,tutaj jest czarna dziura.Bo Fredster przyjeżdżał na mecze do mojego city,kiedy jeździł jeszcze w Zielonej,a Zielona w I lidze(mam nawet jedno jego zdjęcie z tamtych czasów zrobione przez ojca-odkryłam je niedawno i byłam w szoku),ale to nie było wtedy.Cholera,naprawdę nie pamiętam.Pamiętam za to różne eventy w stylu wyjazdu do Zielonej(jedynego w moim życiu)na jego mecz,pamiętam jazdy do Torunia na mecze z Zieloną i odwieczny dylemat,komu kibicować,pamiętam brawurowy występ w GP(pierwszy zresztą,jeszcze z pojedynczą dziką kartą)w Szwecji i...wiele innych.Jak na wieloletni związek przystało,wiele wspomnień:)O tegorocznym nawet nie mówię.
I pomyśleć,że miałam pewnie JEDYNĄ,NIEPOWTARZALNĄ I WYJĄTKOWĄ okazję,by go poznać.Tak,osobiście.Moja "ulubiona" koleżanka z LO ze trzy lata temu kusiła mnie wyjazdem na GP do Bydzi z możliwością spotkania właśnie,a ja stchórzyłam i nie pojechałam.Z jednej strony,pluję sobie w brodę,ale z drugiej-doszłam do wniosku,że czasami lepiej nie burzyć i nie weryfikować na żywo swoich wyobrażeń o pewnych osobach...plus lepiej nie przeszkadzać w czasie GP.Trudno,już się stało.
Oczywiście,gdyby nadarzyła się okazja w stylu takiej jak "Press&practice day" w Wolverhampton,byłabym tam natychmiast.Ale w Polsce takich cudów nie ma,więc nie mam się nad czym zastanawiać.
Kończąc,życzę Jankowi(cha cha,pewnie w ogóle nie używa tego imienia,ja sama bym o nim nie wiedziała,gdyby nie website)tego,czego wszystkim z tej branży:zdrowia,zadowolenia z tego,co robi,znalezienia W KOŃCU drugiej połowy,więcej sukcesów w GP(nie musi to być mistrzostwo świata,wystarczy kilka wygranych w jednym sezonie:))i lepszego klubu w Polsce w przyszłym sezonie,na przykład Torunia:))Wiem,że moje życzenia pewnie się nie spełnią,ale pomarzyc zawsze można,prawda?...

piątek, 14 września 2012

Wkur***złośnicy

Powiedzcie mi,dlaczego mnie to spotkało?Nie mogłoby dla odmiany spotkać mnie coś milszego?I nie wiem,co się ze mną dzieje,ale z powodu takiej błahostki(powiedzą niektórzy)wściekła jestem jak nie wiadomo co i ryczę jak bóbr.To normalne?
Na stronie klubowej Unibaksu był zwyczajowy konkurs,w którym nagrodą były bilety na niedzielny mecz i nagrody nr 2-pocztówki ze zdjęciami i autografami "asów" Torunia,bliźniaków Pulczyńskich.Oczywiście,wzięłam udział...ba,byłam przekonana,że wygram.No i...wygrałam.Tylko jakoś ucieszyć się nie umiem.No bo z czego?Otwieram maila,a tam wieść,że wygrałam,ale nie bilet,tylko pocztówki.Ja,która już się widziałam na niedzielnym meczu-nie w TV,tylko na stadionie:(Tak się wpieniłam,że mało nie rozwaliłam laptopa.A potem...zaczęłam ryczeć.No tak,bo mnie nie może spotkać coś miłego w stylu wygrania biletu,tylko takie coś.Obraziłam się(a Wy byście się nie obrazili,mając do wyboru bilet i te przeklęte kartki?Gdyby Wam zależało,żeby tam być,na pewno zareagowalibyście tak,jak ja).Nie biorę więcej udziału w konkursach-a przynajmniej w takich,w których do wygrania jest więcej niż jeden rodzaj nagród i w których jest taka dysproporcja między nagrodą główną a tą nr 2.I wkurzyli mnie też "bohaterowie" tych pocztówek-żeby to jeszcze był Sullivan,a jeszcze lepiej Adrian albo Darcy:))Ale jak się nie ma,co się lubi...
No dobrze,jest jeszcze szansa,że wygram w jutrzejszym konkursie SMS-owym Sportowych Faktów,ale na skutek dzisiejszej porażki mało w to wierzę.Choć...ponoć...nigdy nie wiadomo.
No i dzień zepsuty.Mamuśka,zamiast załamać się ze mną,zaczęła mędzić,że "ale trzeba mieć szczęście,nawet do tych pocztówek" i że mam się cieszyć.OK,ciekawe,jak ona by śpiewała,gdyby zależało jej na biletach,a wygrała takie coś.Ona zawsze ma problemy ze zrozumieniem mnie.
Przy okazji wzięłam udział w ankiecie mającej na celu stworzenie "portretu" statystycznego kibica naszej szanownej ekstraligi.Ciekawe,czy jestem powyżej,czy poniżej średniej...

czwartek, 13 września 2012

Polska też swój Paryż ma

A skoro już o geografii mowa...Wczoraj,oglądając pewien program telewizyjny,mówiono tam o mieście Bangor w USA.Każdy szanujący się wielbiciel geografii wie,że Bangor jest też w Wielkiej Brytanii,a konkretnie w Irlandii Północnej.Zaczęłam się zastanawiać nad nazwami miast,które można spotkać w więcej niż jednym kraju.I zacznę od Polski,bo to bardzo ciekawe,że nie ruszając się z naszego kraju(ba,jeżdżąc po niezbyt rozległym obszarze)możemy być w:
-Wenecji
-Rzymie
-Paryżu
-Szwecji(nazwa fajna,ale nie chciałabym tam mieszkać,bo to wieś)
-Ameryce.
To tyle,co przychodzi mi do głowy w danej chwili.Może Wy mieszkacie w takich miejscowościach?Albo znacie jeszcze inne o nazwach pokrywających się z nazwami krajów lub miast w innych państwach?Czekam na wieści.
Bardzo kosmopolityczni są też Amerykanie,znani ponoć z tego,że nie lubią się ruszać z JuEsEj.Dlatego mają swój Berlin,swój Paryż(Paris znaczy się),swój Londyn(czyli London)-w miniaturze,bo z pewnością to miasta mniejsze od swoich europejskich oryginałów.W USA mamy też kopie innych miast brytyjskich,co oczywiste-jest Belfast,wspomniane Bangor,Manchester,Birmingham,Northampton,Southampton czy Reading.Ech...
Także Kingston-stolica Jamajki-ma swoje kopie w Stanach,Kanadzie i Wielkiej Brytanii.
Ale największy szok to ten,że jest w Stanach...miejscowość o nazwie Warsaw.Wiedzieliście?
Jest też kilka miast o nazwie Adelaide(najbardziej znane w Australii,oprócz tego także w Kanadzie i RPA).No i- z tego,co zauważyłam-Manchester jest także na...Jamajce.
Wnioski?Nie trzeba ruszać się daleko,by poczuć się światowo:)I pewnie trzeba uważać,rozmawiając o wyjeździe do np.Southampton,by uściślić,o jaki kraj chodzi.Pomyłka może być bolesna...

Blogspotowa lekcja geografii

http://brand24.pl/result/open/id/101115884
Ktoś mnie chyba bardzo lubi...
A o czym chciałam naprawdę?O tym,że...jestem w kompletnym szoku.Za sprawą blogu,żeby było jasne.
Geografia była zawsze bardzo lubianym przeze mnie przedmiotem,szczególnie polityczna,bo izohipsy,izohiety i izobary(choć do dziś pamiętam,co to jest)niezbyt mnie interesowały.W moim pokoju wisiały też mapy-świata,Europy...Lubiłam zawsze błądzić po nich palcem i wyobrażać sobie,że wszędzie tam pojadę(z czego niewiele na razie niewiele się spełniło,ale nie o tym miało być).Dzięki temu wgapianiu się w mapy dziś wiem,gdzie leżą najdziwniejsze kraje w stylu Mauretanii,Sahary Zachodniej czy Samoa.Trudno mnie zaskoczyć w kwestiach geografii.A jednak.Udało się.
Zawsze z chęcią czytam dział "statystyka" w blogu;lubię patrzeć,z jakich krajów miałam(mniej lub bardziej omyłkowe pewnie)wejścia.Jak do tej pory dużo było w tej statystyce dla mojego blogu Francji,Niemiec i Rosji.Pojawiły się też Stany,pojedyncze Kanady,Chorwacje,Wielka Brytania...Niedawno byłam w wielkim szoku,bo znalazła się też Indonezja.Wczoraj jednak prawie spadłam z krzesła.Znalazło się wejście z...IRAKU.Szczęka w dół.Skąd moja pisanina w Iraku,ludzie?Powie mi ktoś?
Zszokowało mnie to tak dalece,że pewnie nieprędko się otrząsnę.A jak już się otrząsnę,to zacznę z ciekawością myśleć o tym,jakie jeszcze zakątki świata zwiedzi moja strona w myśl zasady:"Nie może Mahomet do góry,przyjdzie góra do Mahometa".Nie mogę się(póki co,mam nadzieję)wybrać do innych krajów,więc inne kraje wybrały się do mnie:)
Dziękuję!

środa, 12 września 2012

Gazetowa kosmitka to ja

Czy te wszystkie-cytując jedno z opowiadań Sławomira Shutego-"kolorowe gazetki kobiece" mają za naczelne zadanie wpędzać człowieka w depresję?Możliwe,że tak,a na pewno takiego nieatrakcyjnego,mało majętnego i małomiasteczkowego jak ja.Mamuśka dzisiaj taką jedną przyniosła i...Nie,nie były to frustracje w stylu:"Ja chcę być taka jak te modelki i aktorki!",bo Photoshopa nie ma co zazdrościć.Były to inne rodzaje pani na "f":
a)frustracja:"że też mieszkam w takiej wsi,gdzie nie ma fajnych sklepów,a nawet,jak są,to szybko plajtują,bo nie ma komu w nich kupować"
b)frustracja:"że też nie mieszkam w Warszawie,gdzie można np.skorzystać z akcji pt.weekend porad stylistów,makijażystów etc."(a przydałoby mi się)
c)była wreszcie frustracja:"dla kogo,do ku*wy nędzy,są te ciuchy za 2850 zł itp.?Na pewno nie dla mnie,biednej studentki z małego miasta".
Ogólnie,przeglądając tę gazetę,stwierdziłam,że jestem z Marsa.Albo z małego miasta.Albo nie interesuje mnie taki styl gazet.Przerzuciłam,popatrzyłam na te udziwnione ciuchy i doszłam do wniosku,że Exploited ze swoim "fuck fashion" mieli rację.Nie wiem,dla kogo ta moda.I kogo na nią stać.Generalnie,gazeta chyba skierowana do paniuś z dużych miast,a szczególnie Warszawy,które mają życie w stylu Magdy M.albo innego sziciarskiego serialu pewnej telewizji.Bo nie dla mnie.Ja nie jestem idealnym targetem i pewnie nigdy nie będę.
Aha,i przeglądając miałam takie coś,co niektórzy mają,gdy przeglądają ambitniejsze książki i trafiają na nieznane sobie nazwiska uczonych itp.Oni myślą:"Kto to,do cholery,był ten Kant?",ja:"Kto to,do cholery jest,dajmy na to,Samanta Lisowska?".A potem się okazuje,że jestem very out-of-date,bo to jakaś super-mega-trendy stylistka,co maluje i ubiera Dodę.Oczywiście,do niczego mi ta wiedza i po 5 minutach zapominam o niej,ale...do następnego razu.A potem człowiek dziwnie się czuje w towarzystwie.Tak jak wtedy,gdy jest mowa np.o serialach,które teoretycznie oglądają wszyscy...chyba poza mną.Ktoś tam gada,a ja usta szeroko i:"Ale what's up,ziom?".Oczywiście,nie będę się z takich niskich pobudek próbować dostosowywać,ale żyć w takiej niewiedzy będzie cholernie trudno:)

Liza i ja

Skoro już w poprzednim poście mówiłam o lekturze,to "pociągnę" troszeczkę ten wątek.Jak wiadomo,jestem z "książkowego" domu,w którym książki były,są i pewnie będą czytane,a ja od dziecka byłam "torturowana" czytaniem(zresztą dość szybko nauczyłam się czytać,jeszcze przed pójściem do przedszkola).Zostało mi co nieco tego "wdrukowanego" czytania,dlatego od czasu do czasu lubię poczytać coś więcej niż "Tygodnik Żużlowy" i Sportowe Fakty ukośnik żużel.
Od kiedy popadłam w fascynację pewną pochodzącą ze Skandynawii osobą,zaczęłam namiętnie czytać skandynawskie kryminały.Najpierw była Camilla Laeckberg,Mari Jungstedt i tak dalej.Teraz czytam serię pani Lizy Marklund(a raczej tyle,ile mogę wydębić z prowincjonalnej biblioteki w moim mieście)i chyba muszę co nieco skomentować.
Z serii 8 książek,które ukazały się o dzielnej dziennikarce Annice Bengtzon przeczytałam cztery.Dwie starsze są w bibliotece niedostępne,o 2 nowszych w ogóle nie ma co marzyć.Ogólne wrażenie?Że to bardziej książki sensacyjne,niż kryminały.Jakieś pościgi,strzelaniny...czyli coś,co niezbyt mi odpowiada w tego typu książkach.Co jeszcze mi przeszkadza?Schemat pt.Annika jeździ na te swoje "akcje",jej życie co pięć minut wisi na włosku,mąż ją zdradza,ale jak się nasza pani A.uratuje(a ratuje się zawsze,wiadomo),to mąż stwierdza jednak,że ona to jest ktoś i że "jak on tak mógł",że romansuje z nudną kobitką z biura,podczas gdy w domu ma taką,powiedzmy,Larę Croft czy kogoś w tym stylu.Denerwuje mnie też obrzydliwa fizjologiczność tych książek-można przeczytać o lepiących się od wydzielin majtkach,dostaniu okresu czy głośnym i ostentacyjnym sikaniu.OK,"homo sum et nihil humanum...",ale może w książkach,gdzie najważniejsza jest akcja kryminalna,niezbyt mi się to podoba.Tak jak-może nie tylko mnie-doprowadzają do...już sama nie wiem,do czego...sceny przemocy wobec zwierząt(vide zabity kot w "Studiu sex" czy eksperymenty na zwierzętach-notabene również kocie-w "Testamencie Nobla").
Na plus autorce przyznaję oryginalność w miejscach akcji czy wątkach-dziennikarka,która zatrudnia się w burdelu,morderstwo na kolacji z okazji wręczenia nagród Nobla,maoiści w Szwecji i zamach na olimpiadzie-to się nie zdarza często.
Podsumowując-mogę polecić,jeśli ma się trochę wolnego czasu,bo czyta się szybko,poza tym każdy pretekst jest dobry,by coś przeczytać.Nie gwarantuję,czy się spodoba,ale...Ja czterem częściom daję średnią ocenę 4-.A Wy?

wtorek, 11 września 2012

Jesteśmy wszędzie,czyli trafić pod strzechy

Nie,to nie pomysł na hasło reklamowe dla firmy kurierskiej/usług pocztowych/linii lotniczych itd.To moje stwierdzenie dotyczące tego,że Polacy-my jako nacja-jesteśmy wszędzie.W prawie każdym zakątku globu(no,może poza biegunami),a ostatnio nawet w...brytyjskich programach telewizyjnych.Przykład tego ostatniego miałam wczoraj.
Jako wielbicielka pewnego kraju na W i B,lubię oglądać BBC Entertainment.Programy tej stacji pozwalają mi poczuć choć namiastkę tamtejszego życia.Szczególnie lubię programy kulinarne-"Zapraszam do stołu" i-ostatnio-"Kolację dla dwojga".Właśnie we wczorajszym odcinku tego drugiego programu wystąpił nasz rodak.Nieźle...
Program generalnie wygląda tak:kobieta albo facet(wczoraj była kobieta)dostaje 5 propozycji menu kolacyjnego od 5 kobiet(w przypadku facetów)lub 5 mężczyzn(jeśli chodzi o kobietę).Wybiera 3 najciekawsze i umawia się na randki z ich autor(k)ami.W końcu,po tym "researchu",wybiera 1 osobę,którą zaprasza na jeszcze jedną kolację,i z którą być może połączy jego/ją coś więcej.Prawie zemdlałam,gdy podczas przedstawiania się jeden z nich powiedział(dość dobrą angielszczyzną):"My name is Jack and I come from Poland".Gdzie ci nasi rodacy się nie wcisną...Zainteresował on wprawdzie wybierającą swoim menu(w tym daniem o nazwie:Apple pie-"szarlotka",tak było napisane w menu),umówili się,ale wykonanie było już gorsze.Rozwaliło mnie to,jak podjął swojego gościa(przy "gołym",nienakrytym np.obrusem stole,na którym stała...butelka wody mineralnej polskiej produkcji,nie podam nazwy,by nie robić product placement;rzeczony towar pochodził najpewniej z polskiego sklepu w okolicy:)).Za to-minus.Uśmiechnęłam się za to na widok napisanej po polsku(pochodzącej od mamy?)kartki z przepisem na apple pie/szarlotkę właśnie.Ech...No i smutno mi się zrobiło,że wizyta wypadła tak sobie i nie było kontynuacji.Niestety.Taki life.Swoją drogą,bohaterka wybrała najmniej moim zdaniem udanego faceta,ale to nie moja sprawa:)
Przy okazji przypomniał mi się inny program tej stacji,też brytyjski(tytułu nie pomnę),w którym kogoś podejmowały na kolacji dwie koleżanki-Rosjanka i Polka.Ich menu kipiało od rosyjsko-polskich nazw.Z jednej strony fajnie,bo dla Brytyjczyków to coś oryginalnego,innego,ciekawego.Dla Rosjan/Polaków-szansa na pokazanie naszej słowiańskiej kuchni.Z drugiej-szkoda,że zamykają się w kręgu tego,co już znane/lubiane/wyekspolatowane.
Pewne jest jedno-choć gotować nie lubię,z chęcią będę oglądać te programy,bo je po prostu lubię.A Polacy niech w nich występują i pokazują,że jesteśmy kimś więcej niż tanią siłą roboczą zasuwającą za 8 funtów per hour,masą znającą tylko przekleństwa i porozumiewającą się za pomocą dziwnego,niezrozumiałego języka.Tak,wiem,że są jakieś tygodnie kultury polskiej,ale ilu Brytyjczyków na to chodzi?A dzięki temu mamy szansę trafić pod brytyjskie strzechy...

WSWiN im.Horacego i Joe Cocker

Zrobiłam to.Nie mając w internecie wieści o terminie poprawy,udałam się do szkoły.Do mojej wspaniałej szkoły,której niniejszym nadaję nazwę Wyższa Szkoła Wszystkiego i Niczego(bo niczego konkretnego nie uczy)imienia Horacego(dlaczego akurat tego filozofa,wyjaśnię za moment).
Wybrałam się zatem.Na tablicach ogłoszeń zero wieści,wbijam więc do dziekanatu.Tam brak głównej "zarządzającej" informacjami,a jedynie zastępczyni,która odesłała mnie do pokoju prowadzącej dane zajęcia.tam info,że rzeczona pani profesor ma dyżur 18(czyli za tydzień).Wracam i mówię o tym kobiecie z dziekanatu.Ona odpowiada mi Horacym:"Wiem,że nic nie wiem",odpowiada,że pewnie tego 18 będę zaliczać i każe pisać mail do prowadzącej,by to potwierdzić.Ciarki mnie przeszły na myśl o tym,ale chyba będę musiała to zrobić.
18 września.Tydzień.Przynajmniej(o ile to się potwierdzi)mogę się już na to psychicznie przygotować.Psychicznie,no i trochę merytorycznie.Książek nie przeczytam,bo nie mam tytułów.Poczytam notatki-to jedyne,co mogę zrobić.Postanowiłam zdać się na los:"Jak zdam,to zdam,jak nie,to nie"-że zrobię parafrazę piosenki Dezertera pt."Szara rzeczywistość".A nawet jeśli nie zdam,to pewnie mam jeszcze w odwodzie powtarzanie przedmiotu.Albo zaprzestanie chodzenia,co też chodzi mi po głowie.Trudno.
Przy okazji doznałam szoku.Widziałam listę przyjętych na I rok licencjatu jednego z kierunków mojej szkoły.Wiecie,ile było nazwisk?17.Jak tak dalej pójdzie,moja szkoła pójdzie z torbami(czego skrycie jej życzę:))
Co ma z tym wszystkim wspólnego Joe Cocker?Ano tyle,że wylansował kiedyś piosenkę "Summer in the city",którą notabene bardzo lubię.Choć jest 11 września,w moim city summer w pełni-upał,słońce wali jak oszalałe,miejski termometr pokazuje od 30 do 32 stopni...W ogóle miałam wrażenie,że jednak lato(takie wakacyjno-mentalne,bo astronomiczne trwa na pewno)wciąż trwa.Dzieciaki ze szkół albo na wycieczkach po mieście,albo na boiskach zamiast w klasach,dorośli zamiast w pracy w ogródkach kawiarni i restauracji...We wtorek przed południem.Wszystko jest jakieś dziwne...

Internet cię obserwuje

Nie wiem,jak Wy,ale ja czuję się czasami delikatnie "osaczona" przez Internet.Obserwowana przez tenże.Nie,nie chodzi mi o wielkie rządowe spiski czy coś,a o bardziej banalną rzecz.
Mam na myśli to,że wiele współczesnych stron,portali etc.chce wychodzić nam na przeciw.Ich twórcy wiedzą zapewne,że człowiek to z natury leniuch i nie lubi zbyt długo szukać.Stąd kilka koronnych przykładów:
1.Portal aukcyjny na "a".Jeśli zwietrzy,że choć raz przeglądasz dany towar,zasypie cię setkami ofert z tej kategorii,które przysyła potem mailem do użytkowników.Dochodzi potem do zabawnych sytuacji.Ja nie mam tam konta,ale ma mamuśka.Kilka razy,będąc zalogowana jako ona,przeglądałam żużlowe gadżety itp.,a potem mamuśka ze zdziwieniem odbierała maile:"Najlepsze oferty dla Ciebie w kategorii Gadżety żużlowe".Ale najlepsze było,gdy przez pomyłkę weszłam w niejakie "pustaki żużlowe"(bez aluzji do podprowadzających,chodzi mi o materiał budowlany zrobiony z materiału zwanego żużlem)i potem przez jakiś czas przychodziły najlepsze oferty tegoż.
2.Portal z książkami,muzyką itp.na "m".Uwielbiam to ich:"Skoro przeglądałeś(tu nazwa kategorii),to na pewno zainteresuje Cię..."
3.Najpopularniejszy portal z filmami video-wystarczy,że lubisz jedną piosenkę Carly Rae Jepsen i obejrzysz teledysk,a przy następnej okazji zobaczysz "wybrane dla siebie" inne jej teledyski,plus klipy innych artystek w tym stylu.
4.Pewna znana wyszukiwarka:wpiszesz pierwszą literę wyrazu,a ona usłużnie poda ciąg dalszy.Żyć,nie umierać!
5.Przykład ostatni:nowa wersja pewnego systemu operacyjnego.Wchodzisz doń,a tutaj czekają na Ciebie najczęściej wybierane strony internetowe...
Nie,nie mam im tego tak bardzo za złe,czasem tylko to męczy.No i człowiek robi się leniwy,nie szuka,tylko wchodzi na to,co podtykają...Ciekawe,jak będzie to wyglądało w tzw.przyszłości.Czy nie będziemy już mieć internetowej szansy na anonimowość?...

poniedziałek, 10 września 2012

Nigdzie nie pasuję...

Czy tylko ja na tym świecie mam cholerne wrażenie,że cholernie nigdzie nie pasuję?1.Nie pasuję do swojego domu,bo:
a)uprawia się w nim kult czytania(książek),a mnie to średnio interesuje-nie rozumiem swojej szurniętej mamuśki,która tyle czyta(co chwilę coś),w bibliotece(i jej filiach)bywa co najmniej raz w tygodniu i za każdym razem znosi do domu tony makulatury(o,pardon,literatury światowej).
b)uprawia się przesadny,niezrozumiały kult wykształcenia-moi starzy,choć nie są tacy starzy,ciągle trąbią o tym,że "studia najważniejsze","skończyć trzeba" itd.Nie rozumieją,że nie znoszę swojej szkoły,studia mnie guzik obchodzą i niczego po nich mieć nie będę.
c)starzy nie rozumieją mojego pociągu do Wlk.Brytanii i wielkiej(codziennie większej)chęci wyjazdu.A mnie chodzi po prostu o to,by nie musieć już chodzić do głupiej szkoły.Wolę przekładać mrożonki w Ocado i spać po robocie na zapleczu,ale mieszkać w lepszym kraju,niż być na śmieciowej umowie w Polsce(tylko gdzie?).
d)moi "cudowni rodzice" nie rozumieją też,że nie chcę-w przeciwieństwie do nich-spędzić prawie całego życia w jednym miejscu(np.moim nudziarskim mieście),tylko chciałabym dokądś stąd wyjechać(i to ASAP,bo zwariuję).
Nie pasuję też do ogólnego obrazu kobiety(przynajmniej według niektórych).Jeśli znasz się na żużlu lepiej niż facet i nie chodzisz na mecze tylko po to,by podrywać facetów/kontemplować urodę zawodników,a do tego np.nie boisz się pająków,to jesteś...facetem(jedna moja koleżanka nazwała mnie kiedyś "chłopakiem".Byłam w szoku).Póki co,przeszedł mi jeszcze bardziej heretycki pomysł pracy w mediach żużlowych(wywiady to cholerna nuda,a na coś innego raczej nie mam szansy).Może chociaż w tym jest dla mnie cień szansy na "normalność".
Nie pasuję do kanonu kobiet naszych czasów,bo nie jestem blondi z tipsami,która zatrzasnęła się w solarium i nosi tonę różu(na policzku i na ubraniu).
Nie pasuję do współczesnego kanonu młodych ludzi,których generalnie mało co interesuje i obchodzi.Przykład:wizyta u kuzynki.Mówię jej:"Czytałam ostatnio w gazecie o takim a takim filmie,takiej i takiej książce...",a ona mi odpowiada:"A skąd ty to wszystko wiesz?".No jak,kurde,skąd?!Wystarczy poszukać.Jak mnie coś zainteresuje,szukam o tym informacji w internecie czy gdzieś.I już coś wiem.Nie słyszałaś,kuzynko,że tak można?
Nie pasuję do naszych czasów,gdzie każdy goni za setkami dyplomów,miliardami skończonych kursów i tak dalej.Mnie zadowala to,co już mam,poprzestałabym na licencjacie.Po co więcej?Nie rozumiałam tekstu mojej drogiej kuzynki D.,że "za magistra więcej ci zapłacą"(niby w pracy).Sorry,ale nie znam powszechnie uprawianego zawodu,w którym miałoby to szczególne znaczenie(no dobrze,magistra musi mieć lekarz,prawnik,nauczyciel i pewnie ksiądz).Ale tak poza tym?
Nie pasuję też-i to mnie cholernie boli-do ludzi w swoim wieku,np.z mojej "wspaniałej" szkoły.Nie rozumieją,że nie lubię oglądać telewizji("To nie oglądasz Majki?"-spytała moja zbulwersowana koleżanka i nie mogła zrozumieć,że nie chcę poświęcić godziny dziennie na polskie popłuczyny po wenezuelskiej telenoweli),że czasami lubię przeczytać jakąś książkę,która nie jest lekturą,że nie interesują mnie imprezy(tzn.jestem normalna,ogólnie to mnie interesują,ale nie w takim wydaniu,jakie oferuje mi moje miasto.Imprezy studenckie?Chlanie w akademiku,robienie sobie głupich zdjęć i wrzucanie potem na Fejsa?Nej,tack-że tak powiem po szwedzku.Tak samo dziękuję za imprezy w przaśnych "klubach" mojego miasta.
Jak widać,jestem dziwaczką na 102.Nie wiem,jakim cudem jest jeszcze w ogóle na mnie miejsce w społeczeństwie...
Moje poczucie przygnębienia pogłębiła lektura "Wysokich Obcasów Extra",które przyniosła do domu mamuśka.Ten cały wielki świat,Warszawa i te klimy(nie żebym chciała mieszkać w Warszawie,absolutnie nie,chodzi mi tylko o "wielkomiejskość")...I jak z tym żyć,ludzie?...

Złotousty Dudek i "Duchy Belfastu"

Emocji żużlowych mi wczoraj nie brakowało,jak wiadomo...A skończyły się...nawet nieźle:Wrocław wygrał,wygrała też drużyna z mojego miasta...Zielona tylko zremisowała,ale to nic-lepsze to,niż przegrana,a przecież jechali bez Jonssona...Toruń co prawda przegrał,ale tylko sześcioma punktami(jak na Tarnów,nie tak źle;oczywiście,gdyby np.Darcy zdobył tylko TRZY PUNKTY WIĘCEJ,byłby remis...Nie wymagajmy zbyt wiele).Ciekawie będzie w niedzielę z rewanżami.
Przy okazji zaszczytny tytuł "złotoustego kolejki" dostaje ode mnie...tak.Nie kto inny,a nasz drogi przyjaciel Patryk Dudek.Jego wypowiedź na temat wizyty w karetce podczas meczu mnie powaliła:
Reporter:-Widzieliśmy,że byłeś w karetce.Co się stało?Czy już wszystko w porządku?
P.Dudek:-Eeee...tak.Tak duszno dzisiaj,a ja opiłem się słodkiego i mnie zmuliło.
Rewelacja!Nie wymagam od żużlowców,żeby wypowiadali się w stylu "ą i ę",ale przydałoby się trochę inaczej to ująć,prawda?Choć patrzę też na to inaczej-w każdym meczu jest ok.5 wywiadów.Na ogół są tak sztampowe,że aż nudne.Przynajmniej tego typu wypowiedź można zapamiętać:)
Jest 10 września,ja nadal nie mam wieści o swojej poprawie.Nie ma innego wyjścia,jutro muszę się przejść do szkoły,bo z samego internetu pewnie niczego się nie dowiem.Przy okazji doszłam do wniosku,że to chyba naprawdę blisko,bo zaczęłam się denerwować...
Rzadko mam tak,że przeczytam opis/recenzję książki np.w gazecie i stwierdzam,że muszę ją przeczytać już!dziś!natychmiast!...ale właśnie mi się to zdarzyło.Jest to książka Neville'a Stuarta pt."Duchy Belfastu".Już sam tytuł mnie zelektryzował,a opis jeszcze bardziej.Rzecz opowiada oczywiście o sprawach Irlandii Północnej,IRA i tak dalej.W sam raz dla mnie,żywo zainteresowanej sprawami Irlandii Północnej,i osoby,która prawie napisała pracę licencjacką o IRA...Muszę ją dopaść,w EMPiK-u w mojej "wiosce" pewnie jej nie będzie,a z zamawianiem bywa różnie.Jeśli trzeba będzie,muszę ją zdobyć przez net.I nie ma rady.

niedziela, 9 września 2012

Runę,padnę,wysiądę

Wszystkie te określenia odnoszą się do sytuacji,w której nie mogę w coś uwierzyć,coś szokuje mnie do tego stopnia,że jestem gotowa zemdleć."Runę"-tak mówi kuzynka D."Padnę"-mówię ja.A "wysiadam"-zazwyczaj mamuśka.No,ale do rzeczy.
Oto,co znalazłam,surfując po serwisie internetowym mojego ukochanego miasta:
http://www.sport.pl/sport/1,126169,12440794,Slawa_torunskiego_zuzla_aktorem__Zagra_w_serialu_TVN.html
Widzę,że twórców "Lekarzy" coraz bardziej ponosi fantazja.Pal sześć ogólne wątki z żużlem(wiem chyba nawet,czyja to sprawka:)),ale ten pomysł,żeby bohaterka grana przez panią Różczkę miała romans z żużlowcem?Takie rzeczy to tylko w tej telewizji:)Rzeczona pani nie ma w sobie milimetra żużlowej WAG...nawet jeśli ma to być tylko aktor udający rzeczonego zawodnika,a nie prawdziwy zatrudniony żużlowiec.Twórców serialu odsyłam do jakiejś prawdziwej kobiety związanej z zawodnikiem,niech się cosik poduczą.
Jutro kolejny odcinek tego "dzieła".Mimo moich buńczucznych zeszłotygodniowych zapowiedzi,chyba obejrzę z ciekawości.A może nie?Nie wiem.Pewne jest to,że pewnie jednak spróbuję.
Dziś niedziela.Moje myśli krążą oczywiście wokół ulubionego sportu-wczorajszego GP i tego,co czeka dzisiaj w ekstra-i I lidze(drużyna z mojego miasta ma dzisiaj ciężki wyjazdowy mecz...Ciekawe,jak im pójdzie).
Mały komentarz do tego,co wczoraj,jakieś typy na dziś?
Wczoraj...Oczywiście,nie jestem w sekcie wyznawców pana T.G.,więc gdy tylko dosłuchałam wczoraj finału,tak rzuciłam ze złości telefonem,że prawie się rozleciał.Wkurzyłam się.Owszem,Holder 2.i to jest dobre.6.miejsce Lindgrena też nie jest złe(jak na niego,choć miałam nadzieję na więcej).Zawodnicy z mojego miasta spisali się dobrze,niektórzy nawet bardzo dobrze.Szkoda Hansa i reszty Szwedów,a także fatalnego upadku Jonssona.
Dzisiaj...Lubuskie derby.Nie lubię Gorzowa,od 13 maja nie przepadam też za Zieloną,ale z dwojga złego wolę wygraną Zielonej Góry.O tą będzie jednak ciężko-Jonsson kontuzja,nie wystąpi,T.G.w dobrej formie...to nie wróży dobrze i spodziewam się najgorszego.
Mecz Tarnów-Toruń...Oby chłopcy z Torunia się spięli...Gdyby przekładać GP na dzisiaj,to Toruń powinien wygrać...i w to wierzę.
Gdańsk-Wrocław-tu wszystko jasne:jeśli Wrocław przegra,kompletnie się załamię(a,niestety,może się to zdarzyć).
Mecz mojego miasta?Z meczami tam,dokąd się wybrali,zawsze było ciężko,często moja drużyna przegrywała.Może pesymistyczny ze mnie kibic,ale czuję,że PRZEGRAJĄ.
Mam nadzieję,że Was nie zanudziłam:)Odezwę się niebawem,pewnie jutro,gdy będzie już po emocjach:)Pa!

sobota, 8 września 2012

Cała para w...para(olimpiadę)

Wiem,że pewnie jeszcze wielu rzeczy na świecie nie wiem(wszak filozof powiedział:"Wiem,że nic nie wiem",i ja się pod tym podpisuję),ale,pytam ja,o co chodzi z tym lansowaniem paraolimpiady?Przecież ma to już swoją historię(nie tak długą,jak "zwykła" olimpiada,ale nie jest przecież wytworem ostatnich kilku lat),a szum wokół tego,jakby była to pierwsza odsłona.Szał totalny.(Pal sześć,że paraolimpijczycy przywożą zawsze o niebo więcej medali niż pełnosprawni,choć powinno to komuś dać do myślenia.)Nie wiem,jak wyglądała frekwencja na poprzednich tych eventach,ale teraz jest ponoć duża.O co chodzi?Czy o to,że zawodnicy paraolimpiady muszą więcej włożyć w przygotowania,pokonać więcej fizycznych przeciwności?Czy po prostu chcemy przyjść/włączyć TV i utwierdzić się po raz kolejny,że "jak się chce,to można"?Wydaje mi się,że to tak jak ze zdrowymi-jeśli komuś chce się uprawiać sport,to będzie to robił-czy będzie to koszykówka klasyczna,czy na wózkach,siatkówka normalna czy na wózkach etc.!A malkontenci-czy zdrowi,czy chorzy-będą tylko siedzieć przed TV i narzekać na wyniki.No tak,i jest w tym jeszcze jeden wymiar-w kadrze Wlk.Brytanii jest wielu zawodników,którzy ucierpieli w zamachu na londyńskie metro,więc dopingowanie ich to jakby patriotyczny obowiązek.Tak,wiem,że to pewnie takie krzepiące-niepełnosprawni nie zamykają się w domu,tylko wypływają na szerokie wody...Ale co mają powiedzieć ci,którzy oglądają to na fotelu w domu,w Polsce,i nie mają pieniędzy ani możliwości,by żyć i pracować jak pełnosprawni?Przecież to chyba tylko ich frustruje,nie?Nie,stop.Tu wkrada się moje podejście pt."nie mogę słuchać o nikim,kto ma lepiej niż ja(w jakimkolwiek aspekcie),bo łapię doła".Nie jestem w takiej sytuacji-i obym nigdy nie była-więc może trudno mi się w to wczuć.Może "zwykli" niepełnosprawni są dumni z kolegów i koleżanek?Nie wiem,musiałabym zapytać.
Ja-przyznaję-olimpiady w żadnej odsłonie nie oglądałam i nie oglądam.Z grona polskich paraolimpijczyków kojarzę tylko Natalię Partykę i Rafała Wilka(pana Rafała z przyczyn oczywistych),z zagranicznych-oczywiście Oskara Pistoriusa.Można nazwać mnie ignorantką,ale uważam,że tyle wiedzy mi wystarczy.
Jest jeszcze jedna rzecz-to rozpisywanie się o szlachetności tych igrzysk,że to taki piękny,czysty i nieskażony dopingiem sport.OK,rozumiem,że nie stosuje się tutaj EPO czy innych farmaceutyków,ale podobno i na paraolimpiadzie można "podrasować" wydajność kończyn i tak dalej.Wiem,wiem,nie ma co generalizować.Dopingowicze byli,są i będą zawsze.A cała olimpiada zatraciła już swój charakter-ten,z którym startowała tyle lat temu.Nie ma też pewnie co dyskutować o bojkocie komercyjnych igrzysk.Ci,którzy oglądają,oglądać będą,może uda się przekonać paru nieprzekonanych...Ja jestem jednak z twardego elektoratu.Olimpiada była,jest i pewnie będzie,ale bez mojego jakiegokolwiek udziału.I świat się chyba od tego nie zawali...

"God save the Queen"?Nie dla wszystkich...

Nie mogę czytać gazet,nie mogę przeglądać internetu.Zawsze znajdę tam coś,co mnie zirytuje albo coś,co sprawia,że mam doła,bo mówi o czymś,czego nie mam,a chcę mieć.Dziś,zamiast zwyczajnej,miłej porcji weekendowej lektury,irytacja i tęsknoty.
1)tęsknoty-przeczytałam artykuł o tym,że coraz więcej Polaków mieszkających w Wlk.Brytanii ubiega się lub ma w planach ubieganie się o tamtejsze obywatelstwo.Temat nie jest mi obcy,bo mój własny kuzyn też chce to zrobić.Smutno mi się zrobiło.Dlaczego ja tego nie zrobiłam?Dlaczego nie wyjechałam?Miałabym spokój od tego wszystkiego-od bzdurnej szkoły,od głupich starych(dziś znowu mnie zirytowali,o czym za chwilę)i od całego tego g***wna.
2)irytacja-list pani,która skończyła studia i ubolewa nad poziomem obecnych studentów kierunków wszelakich.Skoro jest tak źle,to-oto moja prosta recepta-rozwiążmy wszystkie uniwersytety/wyższe szkoły tego i owego w naszym pięknym kraju!Nie byłoby prościej?
Przy okazji tego listu wdałam się w niepotrzebną polemikę z ojcem.
Ja:-I po co pisać te listy?Lepiej niech rozwiążą szkoły i będzie spokój.Niech rozwiążą już teraz.
Ojciec:-...ale niech rozwiążą za rok,jak ty skończysz.
Ja:-Skończę,i co?I tak nie będę mieć pracy,więc po co mi to?Mi jest bez różnicy,czy będę bezrobotna z mgr,czy lic.
Ojciec:-Ale zawsze to magister.
Już chciałam mu powiedzieć o mojej poprawce i o tym,że nie zamierzam pisać pracy,ale-o ja głupia-ugryzłam się w język.Może po takiej konkretnej awanturze atmosfera nieco by się oczyściła?Najbardziej w moich starych wkurza mnie to,że nie ma innego punktu widzenia od tych,którzy sobie założą(oczywiście według nich).Studia trzeba skończyć,choćby nie wiem co.Do ich małych,ograniczonych móżdżków nie dociera,że może nie każdemu się chce(jak mi),może nie każdy nadaje się do tego by kończyć studia(nawet tak beznadziejne jak te moje)-jak ja...I tak dalej.Ja im zawsze przytaczam przykład wymienionego wyżej kuzyna,ale to do nich nie dociera.Dla nich ci,którzy wyjechali TAM,to ludzie niższej kategorii.Nie rozumieją,że komuś może nie zależeć na dyplomach,pseudowiedzy i tytułach.Zawsze-szczególnie mamuśka-wypowiadają się o NICH wręcz z pogardą.Nie to,co ja,STUDENTKA!(zawsze wypowiadają to jakby wielkimi literami).Nie chcą przyjąć do wiadomości,że nie znoszę się uczyć,mam w dupie swoją szkołę i też jej nie znoszę i że guzik mnie obchodzi jakaś tam praca magisterska.Nie wiem już,jak z nimi rozmawiać.
Dobra,zostawiam na razie ten temat,bo na razie nie zdziałam w tej kwestii wiele,a szkoda marnotrawić energię.Pomyślę jeszcze o tym...A na razie myślę o SGP Skandynawii w Malilla,które już za nieco ponad trzy godziny.I mnie tam nie ma...Ale kciuki za ulubieńców mogę trzymać nawet z mojego zapyziałego domu,co niniejszym będę czynić.Bez względu na wszystko...

piątek, 7 września 2012

Piątek na sportowo

Nie znoszę miasta Bydgoszcz i nie lubię siatkówki,ale pod wpływem artykułu w gazecie odwiedziłam dziś blog Rachel Adams(blog pod tytułem "Living in a city that I can't pronounce",gdyby ktoś pytał),amerykańskiej siatkarki grającej w drużynie o wdzięcznej nazwie Pałac Bydgoszcz.Ciekawa lektura,nie powiem.Oczywiście,jest ciekawy z tego względu,że pani Adams doznała mega szoku kulturowego,przyjeżdżając do Polski z USA.Są wdzięczne opisy szoku co do gniazdek elektrycznych używanych w Polsce,wielokrotne opisy zakupów w polskich marketach itd.Nawet sympatycznie się to czyta,a przy okazji mogę sprawdzić mój(niezły chyba,nie chwaląc się:))angielski.Czyta się też lepiej niż np.Twittera,bo brak tu tych wkurzających skrótów,zdrobnień,linków,odnośników i innych bzdetów.
Przy okazji zaczęłam się zastanawiać,dlaczego JEDZENIE zajmuje tyle miejsca w blogach/tweetach sportowców.Tak było np.u Fredstera,u pani Adams też tak jest.Czyżby siatkarska dieta była AŻ TAK RESTRYKCYJNA?
Jutro GP w Malilli.Pewnie będzie ciekawie,choć nie podoba mi się powrót do tego cyklu pana Jarosława H.Nie mógłby zrobić sobie przerwy już do końca sezonu?Ale...nie będę zawrcać sobie tym głowy.Skupię się na moich ulubieńcach.
"Regularny" tydzień kończy się tak sobie.Oczywiście,nadal nic nie wiem o poprawie,ale w poniedziałek przejdę się do szkoły.Normalka.
Zobaczymy,jak to wszystko będzie...

czwartek, 6 września 2012

Poole brak,newsów brak,myślenie:jest!

Toż to wszystko to jest jakieś szaleństwo.Naprawdę...
1.Dzisiaj w nocy śniło mi się,że młody żużlowiec,Patryk Dudek,zginął w wypadku samochodowym.Oczywiście,nie jest u mnie tak,że to,co mi się przyśni,to się spełnia,ale było to dziwne.I znowu sen związany z żużlem-a przedtem przez tyle lat nic mi się nie śniło...
2.Wczoraj-ku mojemu wielkiemu wkurzeniu-kiedy już zasiadłam przed TV,coby obejrzeć mój mecz,okazało się,że dają inny,i to badziewny:King's Lynn vs.Birmingham.Oburzona przełączyłam na coś innego.Dzisiaj oczywiście przeczytałam w necie,że Poole rozgromiło Eastbourne(z wydatną pomocą moich ulubieńców:)),ale to nie to samo.
Na stronie mojej szkoły ani słowa o terminie poprawy.Trzeba będzie się tam przejść...Ech.
Tak w ogóle,stwierdziłam,że od czasu wczorajszego spotkania z wiadomą koleżanką jakoś dziwnie się czuję.Popadłam w sentymentalne nastroje,zaczęłam myśleć o tym,co tam słychać u-jak to się mówi w moich okolicach-"wiary",czyli ludzi z LO.Tzn.o paru coś tam się wie,ale może by tak się dowiedzieć czegoś o innycn(tylko jak?).
Hmmm,ciekawe,czy w ogóle komuś z mojej zacnej eks-klasy przyszło do głowy,gdy spotkał się z dawnym kolegą,koleżanką,zapytać o mnie?I don't think so,choć czasami życie zaskakuje...Oczywiście,pewnie osoby,które chciałabym,żeby o mnie pytały,tego nie robią.Ale...takie życie,cytując pewną znajomą osobę.

środa, 5 września 2012

Miejskie Centrum Informacji Koleżeńskiej:)

Uwielbiam takie eventy.Kiedy tylko wyjdę do centrum mojego wspaniałego miasta,zawsze spotykam kogoś znajomego.Dzisiaj też tak było...
Stwierdziłam,że się nudzę,więc wyszłam z domu,by połazić po centrum mojego miasta i po sklepach.Całe szczęście,że wdepnęłam do EMPiK-u.Po pierwsze,bo przejrzałam(choć nie do końca,niestety)"Super Speedway",w tym powalający artykuł o Tomaszu G.(moim ulubieńcu,jak każdy wie:))i o Leo Madsenie(następny "ulubieniec"...Tak naprawdę to poza narodowością nic do niego nie mam).Po drugie,bo miałam tam miłe i zaskakujące spotkanie.Po trzecie,bo rozwiązałam zagadkę nurtującą mnie od zakończenia liceum.
W tymże EMPiK-u zaczepiła mnie koleżanka z LO.Sympatyczna dziewczyna,choć nigdy nie kumplowałyśmy się szczególnie ściśle.Miała ankiety do wypełnienia,więc posłużyłam jej jako obiekt do tejże.Przy okazji uskuteczniłyśmy tytułowe MCIK,czyli zaczęłyśmy deliberować,co która wie o kolegach/koleżankach z klasy z liceum.Gadałyśmy chyba z pół godziny.Dowiedziałam się np.,że jedna z koleżanek jest od trzech lat mężatką(szybko jej poszło)i...ma dwoje dzieci(też szybko,no,chyba,że to bliźniaki).Rzeczona dzieciata koleżanka jest też operatywna,bo wystarała się o dotacje z Unii i otworzyła własny biznes...Nieźle.Nie jest to takie głupie.
Zagadka nurtująca od końca liceum...Miałam w nim koleżankę(też z klasy oczywiście),tak jak ja fankę sportu na "ż".Po szkole nie miałyśmy ze sobą kontaktu,bo wyjechała do Anglii,ale bardzo nurtowało mnie,co u niej.Potem okazało się,że wróciła do Polski i do naszego miasta,nawet kilka razy ją spotkałam(w tym na stadionie),ale wymieniłyśmy tylko "cześć".Dzisiaj wreszcie się dowiedziałam,co robi teraz.I okropnie się zdziwiłam.Ona,która co pięć minut miała innego chłopaka,jest od roku mężatką.Musiałam chwycić się półki,żeby nie zemdleć.Zdziwiło mnie też co innego-chciała robić(i nawet przez trochę robiła)karierę w dziennikarstwie żużlowym,a teraz pracuje w...banku.Ostatnie miejsce,w którym bym się jej spodziewała.Jakie to życie jest dziwne.
Ja o sobie nie miałam,niestety,nic ciekawego do powiedzenia.Za mąż nie wychodzę,ciekawej pracy nie mam i tak dalej.Nuda,panie.Jak to ojciec mówi,lepiej,że nuda,niż miałoby się dziać coś złego.Niby rację ma,ale tak za nudno to też bardzo źle...

What's the time?...

Żeby nie było tak kompletnie na poważnie i patetycznie...Tak,przyznaję,uwielbiam Beastie Boys.Piosenkę "Time to get ill" też.Ale dla mnie dzisiaj nie ma tak,że "What's the time?It's time to get ill",tylko "What's the time?It's time for Elite League!"...Ech.
Środy na ogół nie są dla mnie żużlowymi dniami,ale dzisiaj jest wyjątek.Zaglądam do programu TV i co widzę?Mecz Elite League.Nowy,live itp.Oczywiście,nie mógł to sobie być pierwszy lepszy mecz z brzegu,tylko Poole albo Wolvo(Wolverhampton,dla niezorientowanych),żeby mnie zainteresować.Teraz jest to opcja nr 1-Poole.Muszę go oglądać!Ale przynajmniej wiem,co będę robić dziś wieczorem.
A jak to się stało,że w ogóle zaczęłam oglądać Elite League?Byłam już od ok.2 lat wkręcona w żużel,gdy zaczęto pokazywać najwyższą angielską ligę w polskiej TV.Najpierw oglądałam porównawczo,żeby zobaczyć,czym to się różni od polskiej.A różni się,i to znacznie,nie tylko kolorem nawierzchni(oni tam nie mogą powiedzieć:"czarny sport",hihi:)).Później oglądałam mecze Wolverhampton,bo Lindgren,i Oxford Cheetahs,bo Adrian M.Cheetahs splajtowały,Adrian miał przerwę w startach w Anglii,ale sympatia do kosiarek mi została(nie to,co u ojca,który notorycznie krytykuje tę wersję żużla:że nudna,że kiepska-choć nie ma racji,bo wszyscy czołowi rajderzy świata w niej jeżdżą,że to,że tamto...).No i tak oglądam.Po drodze miałam bzika na Swindon(nie wiem już,dlaczego),Eastbourne(Jonas Kylmaekorpi)i-kiedy Darcy zaczynał starty w Anglii właśnie w tym klubie-King's Lynn.No,a teraz jest-z oczywistych względów-Poole...
Wbrew temu,co mówi ojciec,liga angielska nie jest nudna.No,może upadki są częściej niż u nas-to jedyny mankament.Poza tym jest naprawdę spoko.Ja przynajmniej emocjonuję się tak,jak przy polskiej-przynajmniej,kiedy jadą moi ulubieńcy.
Wbrew pozorom,nie jestem wyznawczynią kibicowania w stylu "kupuję chipsy,paluszki,piwo i mogę oglądać".Mi do dopingowania potrzebne są tylko kciuki,pilot i telewizor.No i czasami gardło(ale to nie za często,bo mamuśka się złości)...W każdym razie,emocji nie brakuje.Oby(w pozytywnym sensie)nie zabrakło ich i dzisiaj.Może być każdy wynik,pod warunkiem,że pozytywny dla Poole...:)

Kolejny rok.a Belfast płonie...

Tytuł to oczywiście inspiracja piosenką o płonącym kolejny rok Libanie.Wchodzę do internetu,a tam wieści,że trwa kolejna odsłona zamieszek w Belfaście.Ciarki mnie przechodzą,kiedy o tym czytam.Czy oni tam nigdy nie skończą się wyrzynać?No i przede wszystkim martwię się o swoją mieszkającą w Irlandii Północnej rodzinę,i o znajomych.Na szczęście,nie mieszkają w samym Belfaście,tylko w oddalonym o kilka mil mieście,ale zawsze...Na wszelki wypadek,napiszę do nich i zapytam,czy nie byli w Belfaście i czy nic im nie jest...Nie wiem,jak można tam żyć.Ja chyba umarłabym ze strachu...

wtorek, 4 września 2012

"Lekarze",ratunku!

Ze służbą zdrowia staram się mieć do czynienia jak najmniej(jakąkolwiek-prywatną czy publiczną),na seriale medyczne też patrzeć nie lubię.Po co przygnębiać się wyidealizowanymi wnętrzami i przemiłą ekipą,skoro wiadomo,że życie tak nie wygląda(swoją drogą-zasadę "po co to czytać/oglądać,skoro tak faktycznie nie jest" stosuję często w życiu)?Swoją drogą,za serialami generalnie nie przepadam,trudno mi tkwić przy jednej fabule tak długo.Wczoraj dałam się jednak skusić i obejrzałam pierwszy odcinek "Lekarzy".Wszystko przez ten Toruń...i pożałowałam.Z wielu względów.
Powód 1:strasznie ten serial banalny,banalne pomysły(bohaterka rzuca faceta i od razu wyjeżdża,etc.)...Żal patrzeć.
Powód 2:ten serial jest tak podobny(w sposobie montażu i innych)do poprzednich produkcji tej stacji,że aż żal i chce się zakrzyknąć:"ale to już było!".
Powód 3:wyidealizowana służba zdrowia,mamiący społeczeństwo i jakże łudzący obraz tejże służby.
Powód 4:kto wymyślił,żeby szpital umieścić w centrum handlowym(czego nie da się nie zauważyć)?Powód 5:widoczki Torunia ładne(jak wszystko w tym serialu-jest takie uładzone,ładne,cute i "kawaii",aż się mdło robi),ale strasznie banalne...
Tak,postanowiłam,że więcej tego nie obejrzę.Nie tylko ze względu na to wszystko,tak jak i powód 6-kiedy patrzę na Toruń,robi mi się smutno.Smutno,że tam nie jestem albo nie bywam częściej.Jak zawsze.Kiedy pożaliłam się mamuśce,oczywiście zaczęła swoje banalne teksty,że Toruń to nie Paryż i że można się tam o niebo łatwiej dostać.Ciekawe.Chyba nie dotyczy to nas,bo gdy zaproponowałam,żeby się tam przejechać 16.na wielki rewanż Toruń vs.Tarnów,dziwnie zmieniła temat.Ale żałość.Bez komentarza.
To wszystko...i wszystko inne zasługuje na brak komentarza z mojej strony,dlatego najlepiej będzie zamilknąć...

niedziela, 2 września 2012

Wrześniowy alert

Kiedy zrobił się 2 września?Kiedy zleciały te wakacje?Jak zwykle,kiedy nic się nie robi,lecą zbyt szybko.Do mojej poprawy coraz mniej czasu,a ja rzecz jasne coraz bardziej się denerwuję.Wakacje zleciały mi oczywiście na niczym...Ech.Od jutra biorę się za naukę.Kiedyś muszę,do cholery.
Tak,biorę się jutro,bo dzisiaj głównie żałuję,że nie jestem w Grudziądzu na meczu drużyny z mojego miasta.Mogłoby być fajnie,ale oczywiście nie jest.Tak jak z-tu nachodzi mnie gorzka refleksja-całym moim życiem.Po wczorajszym sporze z ojcem o...jego bzdurne kaktusy dziwię się,że w ogóle jeszcze jakoś funkcjonujemy jako rodzina.Byle jak,bo byle jak,ale jednak.Żal.pl.I sama się sobie dziwię,że jeszcze w tym tkwię,zamiast uciekać(tylko dokąd?)i ratować się(ale jak?)z mojego "cudownego" domu.Czy to się kiedykolwiek zmieni?Czy z moim "szczęściem" w życiu cokolwiek ma szansę się zmienić?Nie wiem,ale nie wydaje mi się.Szczerze wątpię,ale ja teraz wątpię już we wszystko.
Przepraszam za moją sesję smęcenia,ale czasem nachodzą mnie takie nihilistyczne nastroje.Problem tylko w tym,że robią to coraz częściej i coraz częściej nie wiem,jak sobie z nimi radzić...

sobota, 1 września 2012

Nie masz wieśniaka nad kibica-Polaka

No i poszłam na swoje mistrzostwa.Najfajniejsza ze wszystkiego była raczej otoczka,bo o wyniku nie da się tego powiedzieć...
Dobrze-po wyniku się prześlizgnę:wygrał mój wariant "nie podoba mi się,ale tak jest",czyli Polska 1.,Australia 2.,Szwecja 3.,Rosja 4.Po prostu.Mój jedyny ulubieniec w tym gronie,tzn.Darcy,zdobył aż 14 punktów na 15,które były do "wykoszenia".Well done.
Z obserwacji sportowych:jest duża przepaść między polskimi juniorami a tymi zagranicznymi,widać to po wynikach.We wszystkich reprezentacjach(poza polską)jest też wielka różnica między najlepszym a najgorszym.Tylko nasi byli równi...
W ogóle,to od początku towarzyszyła mi myśl:"I co ja tutaj robię?".Przyjechały największe Janusze,większość pewnie z Leszna,dopingować Polaków.Rzygać mi się chciało na widok tych szalików,wiejskich kapeluszy,trąbek,i na dźwięk songów w stylu:"Do boju biało-czerwoni,Polska,wygramy mecz" i niezapomnianego"Do boju Polsko"Torzewskiego.Ale badziew.Czy kibicowanie naszej reprezentacji automatycznie robi z człowieka wieśniaka?...Ja miałam ten problem z głowy-byłam za Szwecją,oczywiście,i-jeszcze bardziej oczywiście-Australią.
A propos wieśniaka.Myślałam,że dostanę szału na widok jednych takich,z Leszna oczywiście.Siedzieli rząd nade mną.Rozwijali jakieś transparenty w stylu "Pawlicki team",a dzieciak,który z nimi był,machał ciągle małą polską flagą,zaczepiając mnie w ten sposób.Uchhh.
Na szczęście,miałam też milsze towarzystwo.Rząd niżej siedział sympatyczny facet ok.trzydziestki z dwójką dzieci-całkiem zresztą milutkich.Zawsze mam takie szczęście,że obok mnie siadają albo faceci z dziećmi,albo staruszkowie.Żadnych "dżentelmenów lat około dwudziestu",że zacytuję moją ulubioną książkę.Szkoda.Szkoda też-bo miło się gadało-że rzeczony facet opuścił event po 15.z 25 biegów.Nieładnie...No i-co do tego towarzystwa-była też koleżanka mamuśki,która mnie "wyhaczyła" w tłumie i przysiadła się.Pomijam tylko,że nie lubię,kiedy ktoś towarzyszy mi na meczu.Nie zawsze jednak ma się to,czego się chce.I pominę,że ona też wyszła przed końcem.
Kiedy była dekoracja,zrobiłam nielichy event-obejrzałam tylko wręczanie medali Szwecji i Australii,a na te wszystkie szopki w stylu złoto dla Polski i takie tam wyszłam.Nie mogłam tego oglądać i słuchać.
No i nie przeprowadziłam finalnie mojej akcji pt.włam do parkingu.Za dużo ludzi się kręciło.Zresztą-jak znam życie-i tak nie dotarłabym do interesującej mnie osoby:(
I tak oto,średnio zadowolona,wróciłam do domu po jednych z najdłuższych zawodów żużlowych,jakich byłam(prawie 4 godziny-nie tylko z powodu większej niż zwykle ilości biegów,ale i wielu upadków,w tym Zmarzlika,naszego-jak go nazwano w TV-"małego duszka").Wzruszyło mnie,że "mały duszek" przyjechał z...rodzicami.Szkoda tylko,że zamiast do domu po 25 biegach,pojechał do szpitala po 19.I drobna wątpliwość-przecież duszki nie mają ciała,jak mógł więc złamać sobie(bo takie są pierwsze diagnozy)nogę?
Dobra,kończę,bo zaczynam się niepotrzebnie nakręcać.Byłam,skończyło się,jak się skończyło.Australia ma drugie,Szwecja trzecie,koniec.Zapominamy.Jutro też jest dzień...

Panna Darcysia się przedstawia

Może z lekkim opóźnieniem,ale są osoby,które się tego domagają:)
Osoba podpisująca się jako rzeczona P.D.ma na imię Ada,ma 23 lata(przyszła na ten świat 24 października 1989 i jest zodiakalnym Skorpionem,co wypisz-wymaluj pasuje do charakteru),mieszka w 80-tysięcznym powiatowym miasteczku na wschodzie Wielkopolski.Mieszka w zwykłym bloku,z nudnymi,niczym niewyróżniającymi się rodzicami,zblazowanym kotem i czasami trudnym do zniesienia psem.
O wyglądzie rozpisywać się nie będę,bo nie ma o czym.
Charakter ma raczej trudny:jest notorycznym uparciuchem,który musi postawić na swoim.Jest też znana jako totalny leniuch,co wypominają jej wszyscy,od nauczycieli po rodziców.Nie jest zbyt towarzyska,charakter ma raczej taki,że ciężko jej się zaprzyjaźnić,za to jeśli już kogoś polubi,to raczej dozgonnie.Osoby spełniające jej wygórowane wymagania co do przyjaźni zdarzają się jednakowoż bardzo rzadko.No i ma jedną niewybaczalną wadę/cechę:kompletny brak empatii.Jej to nie wzrusza,ale są osoby,które się na to skarżą.
Jako że studia ma raczej mało wymagające(póki co,nie może przebrnąć przez IV rok medioznawstwa) i nie ma też chłopaka(co najwyżej buja się platonicznie w pewnym koledze i nie może zapomnieć o pewnym meżczyźnie,który był w jej życiu dawno temu),lubi dużo czasu poświęcać na swoje hobby.Hobby te to:sport żużlowy,zwany potocznie szlaką(i tę cechę wymienia się w pierwszej kolejności,gdy o nią pytają-znana jest jako "ta,co lubi żużel"),hokej na lodzie,z ambitniejszych rzeczy książki(szczególnie kryminały skandynawskie).Na skutek zauroczenia pewnym skandynawskim sportowcem zafiksowała się na tle kultury Skandynawii,szczególnie Szwecji,co zaowocowało zgłębieniem podstaw języka tego zimnego kraju i codziennym marzeniem,że może kiedyś się tam wybierze.Podobnie jak do kilku miast brytyjskich,bo to też ciekawiąca ją kultura.
Urodzona humanistka.Od matematyki i innych cholerstw trzyma się z daleka,skoro ma je już z głowy.Uzdolnień szczególnych brak,choć...Podobno ma talent do pisania(co zauważyło kilka nauczycielek polskiego i pewien redaktor),ale niczym specjalnym to nie zaowocowało.Na razie,gdy ma już wszystkiego dosyć,pisze do szuflady coś o ciekawszym życiu niż to,które ma.No i ponoć łatwo przychodzi jej uczenie się języków obcych,co zresztą bardzo lubi robić.Chciałaby znać ich jak najwięcej.
Filmów specjalnie nie lubi oglądać,więc jeśli już randka,to nie w kinie(no,chyba że na jakimś wybitnie ciekawym filmie)i to pewnie odróżnia ją od pewnej grupy ludzi w jej wieku.
Przepada za to za muzyką,bez niej nie wyobraża sobie świata.Po rodzicach-wiernych fanach Jarocina-ma zamiłowanie do muzyki punkowej,dlatego najczęściej słucha Exploited,Offspring,Metalliki i wielu polskich przedstawicieli tego jakże pokojowego i spokojnego nurtu muzyki.Nic jej tak nie pomaga po ciężkim dniu albo w trudnych chwilach jak piosenki tego pokroju.
Nie przepada za małymi dziećmi,choć może-ostatnimi czasy-to się trochę zmienia.
Niepoprawna marzycielka-codziennie marzy o tym,że jest kimś innym,gdzie indziej etc.
                                                Jakieś pytania?

Things are getting better

Zaczął się wrzesień,miesiąc-z wiadomych względów-mrożący mi krew w żyłach.Ale...o tym dziś nie myślę(hehe,ciekawe,kiedy wreszcie pomyślę?).Dziś,1 września 2012 o godz.ok.12.00 CET,moje myśli są na stadionie żużlowym w moim mieście.Przestało natrętnie padać,nawet wychodzi delikatne słoneczko:)Jest więc szansa,że speedway się odbędzie.Przy okazji,wchodziłam dziś na klubowego Fejsa(to jedyny kontakt z tym portalem,jaki mam)i pyszniły się tam zdjęcia motocykli dwóch zawodników dzisiejszego eventu(z podpisem,że owi riderzy są już w Gnieźnie).Jednym z nich był "park maszyn" Darcy'ego-dziękuję!Bo np.motorów Janowskiego oglądać bym nie chciała.
Ogólnie wszystko jest dzisiaj lepiej,niż wczoraj.Mamuśce migrena już przeszła,więc i ja od razu mam lepszy humor.Wiadomo,że to "naczynia połączone".No i nie mogę się doczekać doczekać się 16.00,a konkretniej mówiąc 15.50,bo na tę godzinę zaplanowano pierwszy bieg.
Moje typy?Bardzo chciałabym wygranej Australii,ale jeden Darcy wiosny tam raczej nie uczyni...Pewnie wygra Polska(i pikniki,które przyjadą za Janowskim,Pawlickimi i resztą,się ucieszą).
Kolejność moich marzeń:
1.Australia
2.Szwecja
3.Polska
4.Rosja
Kolejność realistyczna(obawiam się,że taka będzie naprawdę):
1.Polska
2.Australia
3.Szwecja
4.Rosja
Zaznaczam,że nie jestem jakąś wybitną specjalistką od typowania,ani też nie znam się na żużlu tak,jak myślą niektorzy(vide:mamuśka,która myśli,że ja to już wszystko w tej dziedzinie wiem).Piszę to jako kompletny laik,ale kto wie,może tak akurat będzie:)Zobaczymy ok.18.00-19.00...