czwartek, 12 listopada 2015

Poznajcie mojego Freda

Nie chwaliłam Wam się, ale od 21 października mam drugiego futrzastego przyjaciela, a Yogi kolegę, czy też synka (sądząc z różnicy wieku). Małego wcisnęła nam ciotka, bo kręcił się po garażu kuzyna, a dla takiego malucha to raczej niezbyt odpowiednie miejsce. Cieszę się, bo spełniłam swoje marzenie-zawsze chciałam mieć "rudzika"...
Niestety, nie wysłuchano mnie w kwestii imienia-zawsze marzyłam o tym, by ten mój mityczny rudasek wabił się Miedziak (nie pytajcie, dlaczego, chociaż...dobra, przyznam się: na cześć pseudonimu tego pana , mojego onegdajszego idola w erze B.D. <Before Darcy> i B.L. <Before Lindgren>). Mały Miedziakiem nie został, bo tak zdecydowała moja mamusia, która nie przepada za panem A.M., zresztą stwierdziła, że imię w tej wersji jest za długie. Po długich negocjacjach kotek został Fredem-tak, tym razem na cześć Lindgrena. Średnio mi się to "widzi", ale cóż-nie zawsze musi być kawior...
Obecnie Fred ma jakieś sześć tygodni i jest strasznym rozrabiaką. Szaleją z Yogim równo, raz się tulą i razem śpią, a za chwilę gryzą, ale takie są chyba uroki posiadania dwóch kotów, i to w tak różnym wieku. Na nudę narzekać nie można, mówię Wam.
Generalnie w naszej rodzinie nie mamy parcia na szkło (jeśli nie liczyć mojego blogowego żywota)-np. mama odmówiła kiedyś bycia "twarzą" naszej miejskiej biblioteki, tj. "wiszenia" na zdjęciu na www tejże jako wierna czytelniczka...Zasadę tę złamał Fred, który tak zauroczył panią weterynarz, do której udał się na przegląd, że aż został "twarzą" Facebooka- do wglądu tu  Cudowny jest, no nie?
(Gwoli ścisłości: zdjęcie było robione komórką, dlatego jakość jest taka sobie; sam Fred też nie wygląda do końca glamour...wiecie, jak to jest u weterynarza, gdzie męczą i tak dalej.)
Wiem, że w tzw. bliskim gronie moich blogowych znajomych jest kilka "kociar", dlatego szczerze wierzę, że Wam się spodoba:)
A co u Was?
Trzymajcie się, buziaki.

wtorek, 10 listopada 2015

Ty też masz swój żużel. I jesienne lekarstwa na dolegliwości różne.

No, nareszcie działo się coś ciekawego! Zostałam namówiona przez kuzynkę K., aby wybrać się z nią dziś na "circa about" trzy godziny do D. i potowarzyszyć jej przy opiece nad moją chrześniaczką, kiedy D. miała być w pracy. Nie siedziałam w domu, nie nudziłam się, a i mała B. była chyba zadowolona-w końcu co dwie ciocie do zabawy, to nie jedna...
Mimo mojego lęku-opiekunka do dzieci ze mnie żadna-że trzy godziny będą trwać za długo oraz co nieco się ciągnąć, zleciało jak z bicza strzelił. Dlaczego? Ano dlatego, że stara ciotka A. wyciągnęła ze starych szaf zasoby nieużywanych dawno zabawek i obdarowała małą. Wiecie, ile radości sprawiło zwykłe, zapomniane już dawno domino? Kiedy B. tak się bawiła, to-muszę przyznać-momentami jakbym widziała siebie w podobnym wieku. W końcu z domina najlepiej układać budowle, ciotka przetestowała to już 20 lat temu:) Aż byłam w szoku, że ona-rozedrgana momentami od nadmiaru bodźców, jak to dzieci teraz-potrafiła dobrych kilkanaście minut siedzieć, by pieczołowicie układać jedna na drugiej kostki...I ta iście dziecięca fantazja-"Przecież to garaż!", "To parkiet do tańca!" i takie tam...
 
Zazwyczaj staram się nie uprawiać prywaty, ale co mi tam. Zachęcam do zajrzenia każdego, kto ma FB:
https://pl-pl.facebook.com/twojzuzel
Każda nowa żużlowa inicjatywa medialna jest godna pochwały, a zwłaszcza taka, w której ja wezmę udział:) Portal startuje niedługo. Żeby tylko zechciała na mnie łaskawie przyjść wena...Kogo temat zainteresuje, zapraszam.
 
Ostatnio ciągle dręczyło mnie przeczucie, że spotkam kogoś z dawnych lat. Jakże dziękuję Opatrzności, że w niedzielę podczas zakupów w centrum handlowym źle się poczułam i nie sfinalizowałam pewnej transakcji...Pozwoliło mi to wrócić tam wczoraj i całkiem niespodziewanie spotkać miłość z licealnych czasów...A przyznać trzeba, że od 7 lat, tj. od końca szkoły, spotkałam go tylko raz. Szkoda, że nie byłam sama i nie miałam okazji dłużej pogadać...Zamierzam to jednak nadrobić, a przy okazji ubarwić swoje życie-napisałam wiadomość, która (módlcie się!) mogłaby zacząć coś nowego...Ileż ja bym dała, by moja wizja się sprawdziła...
 
Jest dopiero listopad, a ja już tęsknię za żużlem. Oglądanie starych filmików, zwłaszcza tych jakże dla mnie cennych: Grand Prix Danii-Kopenhaga 2013 (wygrał Darcy) oraz Grand Prix Szwecji w Goeteborgu 2012 (wygrał Lindgren) jest miłe, ale już ciut mnie nudzi. A w pierwszym z wymienionych przypadków smuci mnie niezmiennie, bo wiem, że...
 

 
Proszę o jakieś lekarstwo, które wyleczy mnie z "żałoby" po karierze pana D.W. i pomoże przejść nad tym do porządku dziennego, albo chociaż nie cierpieć, kiedy o tym myślę, bo zwariuję.
A co u Was?

piątek, 6 listopada 2015

Kalendarz, baba goła i dwa koła, czyli sex sells (a jakże)


A w mojej wersji na potrzeby tego wpisu:

Wszędzie dookoła
Czyha kobieta goła
Wszędzie, gdzie się nie spojrzę
Faceci chcą robić sobie dobrze...


Co roku potrzebuję tego samego i co roku jest to samo.
Każdego roku, mniej więcej w listopadzie, zaczynam się panicznie rozglądać za ściennym kalendarzem na następny rok z żużlem w roli głównej. Z każdym rokiem coraz trudniej takowy dostać, przynajmniej stacjonarnie, bo jedyna księgarnia w centrum mojego miasta, w której niezawodnie zaopatrywałam się w tę rzecz, została zlikwidowana, a do tej "za mostem" daleko i nie po drodze. Zostaje mi więc Internet. Przekopuję Allegro i z każdą sekundą coraz bardziej się załamuję.
Ja rozumiem, że większość kibiców to faceci, że jak towarzyszą im kobiety, to najczęściej ich to, co na torze, nie interesuje, ale są chyba jakieś normy?
Oto, czym raczy mnie wspomniany portal, a raczej przemysł drukarski kalendarzowo-żużlowy:
Propozycja 1 Początkowo jest obiecująco, ale jednak bez baby ani rusz.
 
Propozycja 2 Najbliższa mi, najbardziej neutralna, choć ciut smętna. Mimo wszystko, jeśli nie pojawi się nic ciekawszego, trzeba będzie zaopatrzyć się w to.
 
Propozycja 3 No jasne, najlepiej dać już na okładkę, żeby wątpliwości nie było.
 
Jest jeszcze szczyt szczytów, wynalazek ostatnich kilku lat. Kalendarz pod wdzięcznym tytułem MISS SPEEDWAY. Tu już generalnie wątpliwości nie ma, wystarczy rzut oka...Nie zniżę się do publikowania "zrzutów", kto chce, może zajrzeć tutaj: http://www.miss-speedway.pl/
Może mam zbyt staroświeckie, może po prostu kobiece podejście, ale mnie ta wszechobecna golizna oraz robienie z podprowadzających ósmych cudów świata i nie wiadomo kogo doprowadza do szału. Myślę, że osób takich jak pewien oburzony kibic, który napisał niedawno list do "Tygodnika Żużlowego" w sprawie tej nagości, oraz Lucjan Korszek, działacz z Wrocławia, który po śmierci Lee Richardsona grzmiał, że to wszystko przez podprowadzające, które rozpraszają zawodników, jest niewiele. A szkoda. Pan Korszek zasłynął zresztą stwierdzeniem, że "podprowadzające, pokazując zawodnikom gołe pępki, rozpraszają ich i należy je usunąć". Mądrze gada, polać mu. Kiedyś zawodnicy jakoś wiedzieli bez podprowadzających, gdzie mają stanąć, i problemu nie było. No, ale przyszedł kapitalizm, prezesem w Zielonej Górze został pewien szołmen, któremu zachciało się zachodnich efektów specjalnych, no i są efekty. To on pierwszy wprowadził do rytuału to coś...biada mu za to do końca świata i o jeden dzień dłużej. I pomyśleć, że było to grubo ponad dwadzieścia lat temu. A w jaką stronę poszło teraz, wszyscy wiemy. Niejedna galeria zdjęć np. z Grand Prix zaczyna się od Monster girls...Ech.
Podsumowując: won z pomponiarami, plus domagam się kalendarzy neutralnych, albo, w ramach równouprawnienia, miłych dla oka dla kobiet. Kto się odważy wypuścić ten numer dwa?
A jakie jest Wasze zdanie w tej sprawie?