poniedziałek, 30 lipca 2012

Kto mistrzem,czyli o anonimowości

Poniedziałek to dla mnie zazwyczaj dzień wolny od emocji żużlowych,chyba,że jeżdżą Wolverhampton albo Poole,moje dwie ulubione drużyny najwyższej brytyjskiej ligi,Elite League.Dzisiaj będzie jednak wyjątek,bo nie ma Wolverhampton,nie ma Poole,ale zamierzam oglądać Indywidualne Mistrzostwa Wielkiej Brytanii.Powód?Oczywiście,muszę mieć jakiś męski powód,by oglądać.Dziś będzie to mój ulubiony zawodnik z tego kraju,czyli Hot Scott Nicholls(pewnie nie jestem odosobniona w uwielbianiu go)i...no dobrze,jeszcze jeden.Tai Woffinden,na którego zwróciłam uwagę,kiedy jeździł w klubie żużlowym z mojego miasta.Teraz też muszę trzymać rękę na pulsie,bo to przecież klubowy kolega Fredki Lindgrena w Polsce i w Anglii,a i pewnie poza torem się kumplują.Byłoby zatem miło,gdyby któryś z moich dwóch faworytów wygrał albo coś w tym guście...
Nie tylko żużlem jednak żyje człowiek(choć w moim przypadku dziwnie brzmi to stwierdzenie).Zaczęłam się zastanawiać(pod wpływem wizyty na kilku blogach),czy już przyszedł do Polski trend z innych krajow,by podczas blogowania przestać kryć się za nickiem?Te osoby,których blogi odwiedziłam,pisały je pod własnym imieniem i nazwiskiem,zamieściły zdjęcia.Ja do tej pory widziałam to tylko w blogach zagranicznych,ale do nas też to dociera...przyznaję,gratuluję tym osobom odwagi.Ja bym tego nigdy nie zrobiła,bo i po co?Co to za różnica,czy piszę jako Darcysia,czy powiedzmy,Anna Kowalska?...Blogi sygnowane nazwiskiem mają,moim skromnym zdaniem,sens tylko w przypadku osób znanych,które raczej muszą widnieć w blogu pod pełnymi danymi...Zresztą,hmmm,pisząc pod imieniem i nazwiskiem,zawsze można zostać znalezionym w internecie ze swoim blogiem,jeśli ktoś wpisze to imię i nazwisko do wyszukiwarki.Nie chciałabym tego...zwłaszcza,że są osoby,które nie powinny wiedzieć,że piszę...A jakie jest Wasze zdanie?

niedziela, 29 lipca 2012

Post deszczowy,czyli nie ma tego złego

Oczywiście,wczoraj nie wygrałam biletu do Bydgoszczy.Zła byłam nieprzeciętnie,choć-jak się później okazało-nie było o co...Dzisiejszy dzień nie był dobry dla żużla,wczorajszy też zresztą nie.Ale zostawmy już to cholerne GP.Ogólnie lubię deszcz,ale dzisiaj to mnie wkurzył.Włączam telewizor o 17.30,mając nadzieję na obejrzenie lubuskich derbów,a tam owszem,komentatorzy są,ale jest też woda po kostki na torze i nadal padający deszcz.Mecz został odwołany.A miałam przeczucie i byłam zła o to,że ekipa telewizyjna pojechała do Zielonej Góry zamiast do Bydgoszczy...
O 18.00 włączyłam radio mając nadzieję,że choć kujawsko-pomorskie derby dojdą do skutku.A gdzie tam.Pierwsza informacja,jaką usłyszałam,to:"Ze względu na deszcz zostały odwołane...".Cholera.
Ostatnią deską ratunku były Sportowe Fakty.Z nich dowiedziałam się,że odwołano też mecz Leszna i Tarnowa,co oznaczało,że z 5 zaplanowanych meczów trzy się nie odbędą.A i te,które się odbyły(Częstochowa-Gdańsk i Rzeszów-Wrocław)nie były warte uwagi.Wrocław przerwał swoją dobrą passę i przegrał.Biedny Gdańsk z kolei został nieludzko zbity.Takie to dzisiaj beznadziejne emocje były.
Ale jedna rzecz to poprawiła mi dzisiaj humor:przegrana Radwańskiej na olimpiadzie.Tak,wiem,że został jej jeszcze turniej deblowy,ale...Szybko odpadła nasza "gwiazdeczka"...Tak,przyznaję,ucieszyłam się z tej informacji i prawie ze śmiechu wturlałam się pod biurko.Tyle nadziei,tyle liczenia...i co?I kicha.I znowu będzie to doszukiwanie się przyczyn.Znowu będzie polowanie na lotnisku...Jak dobrze,że mnie to w ogóle nie obchodzi.
Tydzień kończy się mieszanie-z jednej strony,fatalnie,z drugiej-miło.Wiem,jestem złośliwa co do panny Radwanskiej,ale co ja na to poradzę,że nie cierpię i nie podzielam tych wszystkich narodowych ekscytacji?...Ten typ tak ma i już.

sobota, 28 lipca 2012

Coś się kończy,coś zaczyna

No to olimpiada oficjalnie rozpoczęta.Z nudów oglądałam wczoraj część otwarcia olimpiady(jakąś godzinę,bo później zasnęłam).Początkowe akordy były dla mnie dosyć niezrozumiałe-co autor miał na myśli?Za to bardzo podobał mi się fragment poświęcony brytyjskiej muzyce-dla każdego coś miłego:dla mnie The Beatles i(o dziwo!)Sex Pistols(nie spodziewałam się,że na takiej imprezie zauważą ich twórczość,a jednak;co za miła niespodzianka,dziękuję!),dla mamuśki Queen.I to na tyle.Reszta kompletnie do mnie nie przemówiła,ale cóż,skoro twórcą tego widowiska(do którego genialnie pasuje przymiotnik "epickie",nie tylko bo wzniosłe,ale i fajne)był Danny Boyle.Ech...i to będzie ostatnia wzmianka o IO 2012.
To była wzmianka o tym,co się zaczyna.Co do końca...Dobiegła końca nasza "służba"u koleżanki mamuśki.Wczoraj byłyśmy tam po raz ostatni.Smutno mi:(Przyzwyczaiłam się,zresztą jak to tak,opuszczać swoje mieszkanie?:)...Ale takie jest życie,niestety.
A czym żyję dzisiaj?Oczywiście,GP Chorwacji(szkoda,że mnie tam nie ma...)i jutrzejszymi Gran Derbi ziemi kujawskiej.Wciąż się zastanawiam,czy nie wygram:)Ale na rozwiązanie poczekam jeszcze 10 godzin.Oczywiście,jeśli nie wygram,nie będzie tragedii,bo mam radio,ale to nie to samo,co być live w Bydło...pardon,Bygdoszczy,prawda?Ale nie gadam już.Co ma być,to będzie.Buziaki.

piątek, 27 lipca 2012

Dzień katastrof

Czy dzisiaj jest piątek 13.?Nie wydaje mi się,choć w pewnym sensie mogłabym tak myśleć.Same porażki dzisiaj,a do tego ten pieprzony upał.Mam go dość...
A te katastrofy to:
a)pewne małe zniszczenie
b)pewien list
i w ogóle...
Zniszczenie po części było przeze mnie.Pamiętacie,jak pisałam o telefonie o tym,że wygrałam w konkursie,który okazał się zawracaniem głowy o maskotkę?Minęło już dużo czasu i myślałam,że już jej nie dostaniemy.A tu masz-i to w jakich okolicznościach!Mamuśka poszła na spacer z psem,ja brałam prysznic.Stoję w łazience,wycieram się-dzwonek do drzwi.Zanim wdziałam szlafrok,rzeczona osoba zdążyła odejść od drzwi.Nie byłoby w tym nic złego,gdyby nie był to kurier z tą pieprzoną nagrodą.Zamiast zostawić to np.u sąsiadki,zmasakrował nam zamek od skrzynki na listy i samą skrzynkę,bo wepchnął tam tę paczkę,choć się nie mieściła.Mamuśka była na mnie zła,ale na szczęście szybko jej przeszło.Co nie zmienia oczywiście faktu,że skrzynkę mamy zniszczoną,a maskotki nie chcemy.
List...ojciec się wkurzy,jak się dowie o jego istnieniu.Przez cały czas toczy boje z pewną instytucją o ustalenie kapitału początkowego.Problem w tym,że kilka(naście?)miejsc,w których pracował,już nie istnieje,bo upadły i tak dalej.Teraz przyszedł list,w którym Instytucja czepia się,że zamiast oryginałów świadectw pracy czy czegoś w tym stylu wystłał kopie.To go oczywiście wkurzy,dlatego,dla świętego spokoju w weekend,lepiej powiemy mu o tym w poniedziałek.
Ach,no i był jeszcze kot,który w szale pogoni za muchą zaczepił się pazurami o firanę i porobił w niej kolejne dziury.Można dostać szału-z nim i tym wszystkim.Niby jakoś doszłyśmy do siebie,ale jako że takie rzeczy lubią chodzić stadami,spodziewam się dzisiaj jeszcze wszystkiego.W końcu godzina jest jeszcze młoda...
PS.Odbiło mi.Mimo że jeszcze nie mam żadnego rozwiązania(wyniki będą jutro o 22.00),już sprawdzam rozkłady pociągów do Bydgoszczy(że niby w niedzielę...).Ironią losu byłoby,gdyby okazało się,że wygrałam bilet właśnie teraz,gdy zepsuł nam się samochód i trzebaby jechać pociągiem.Ale nie wykluczam tego,bo los lubi być wobec mnie złośliwy.To tylko moje refleksje,a jak będzie w rzeczywistości-się okaże...

czwartek, 26 lipca 2012

Londyńskie wymioty i poznańskie chęci

Dziś jedyne,co mogę robić,to zastanawianie się nad tym,gdzie mnie nie będzie.W jednym przypadku nie będzie mnie bliżej mojego miasta i jest mi smutno z tego powodu,w drugim jest to trochę dalej i absolutnie tego nie żałuję.
Przypadek "bliżej i żałuję" to dzisiejszy koncert Bryana Adamsa w Poznaniu.Jako że bardzo lubię jego piosenki(szczególnie "Tonight in Babylon","Here I am"...i inne też by się znalazły:))i jest to blisko,jest mi smutno,że nie wezmę w tym udziału.Cóż,nie jest to pierwszy i nie ostatni taki przypadek.
Kategoria "dalej i nie jest mi żal":LONDYN.Beznadziejna olimpiada.Jeszcze się nie zaczęła(tj.nie wiem,może już się zaczęła,nie wiem,o której są dzisiejsze konkurencje),a już mam odruch wymiotny względem niej.Komercha,aż boli.I to dmuchanie w balonik nadziei pt.panna Isia,siatkarze,wioślarze i inni rzekomi polscy sportowi geniusze.Ale będzie zdziwienie,kiedy wszystko skończy się spektakularną klapą...a skończy się,czuję to.Tak,jestem złośliwa.Tak,nie posiadam za grosz wiary w polską reprezentację,but...who cares?Na pewno nie ja.Nigdy nie podzielałam zbiorowych polskich fascynacji typu Małysz,piłkarze ręczni,siatkarze,Radwańska i cholera wie,kto jeszcze.Wkurza mnie,że kiedy polscy sportowcy zaczynają odnosić sukcesy w jakiejś dyscyplinie,zaraz zaczyna się na nią boom.To takie polskie.Po Małyszu zbiorowo budowali skocznie,po Radwańskiej jest wzrost liczby zapisów do szkółek tenisowych...tylko o sukcesach polskich żużlowców cicho.No tak,ale żużel nadal jest uważany za prowincjonalny,a przy tym zbyt drogi i zbyt niebezpieczny sport.Zwłaszcza mając w pamięci 13 maja.
Tak,tak,powiecie,że wystarczy nie oglądać.Niestety,nie wystarczy.Ten shit będzie w gazetach,internecie i w wielu innych miejscach.Dlatego aby nie mieć styczności,trzebaby chyba wyjechać na głęboką północ Szwecji...choć może i tam coś by się znalazło.Ohyda.
Bardzo bym chciała,żeby twórcy słynnych "Royal wedding sick bags" przygotowali nową wersję,czyli "Olympic Games sick bag".Z chęcią bym z takiego czegoś skorzystała,kupując duuuuży zapas na najbliższy miesiąc(czy ile tam trwa ta szopka).
Ale tak abstrahując od olimpiady i myśląc o Londynie w innych kategoriach...Nie,mieszkać bym w nim nie chciała,oj nie,choć-przyznam-pociąga mnie big city life.Ale nie w takim wydaniu.To już wolałabym mieszkać w innym angielskim mieście(wielkość nie gra roli)i wpaść do miasta L.od czasu do czasu,zobaczyć coś(zabytek,sklep,whatever)i pojechać dalej.Wiem,jestem dziwna,ale ten typ tak ma...i nie chce tego zmieniać.

środa, 25 lipca 2012

"Nic dwa razy się nie zdarza"?

Czy Wy też tak macie,że lubicie "tylko te piosenki,które już raz słyszeliście",jak w pewnym filmie?OK,ja zasadniczo też,ale nie zawsze jest to coś fajnego.Bo nie wiem,jaki jest sens powtarzenia pewnych rzeczy...
Wczoraj dostałam sms od kuzynki z informacją,że niedługo w naszym mieście jest koncert zespołu,który kiedyś lubiłyśmy.Zaproponowała,żebyśmy się nań wybrały.Zastanawiam się tylko:po co?Na koncercie tej grupy byłyśmy już bodajże dwa lata temu,a od tej pory nie wylansowali żadnych nowych/sensownych/sensacyjnych piosenek.Nie spodziewam się zatem niczego nowego.Na dodatek ten event jest w niedzielę,czyli w żużlowy dzień(muszę sprawdzić,czy mi to z czymś nie koliduje)...Odpisałam póki co,że idziemy,no bo nie mogę przecież wyjść na jakąś alienującą się jednostkę.Najwyżej coś potem wymyślę.U mnie nie jest tak,że każdy pretekst jest dobry,by wyjść z domu.Dla mnie każdy jest dobry,aby z tego domu NIE wychodzić...No,może przesadzam,ale w tej sytuacji jestem sceptyczna.Ponoć "nic dwa razy się nie zdarza".Czy dotyczy to też tego koncertu?...

wtorek, 24 lipca 2012

O mieszkaniach i szczęściu w życiu

No to jesteśmy po pierwszej wizycie u koleżanki mamuśki.Jako że nigdy wcześniej nie byłam w tym miesznkaniu,przelustrowałam każdy kąt i muszę powiedzieć,że jest super.Niezbyt duże,w sam raz dla jednej osoby...czytaj:dla mnie,bo wyobrażałam sobie,że to ja tu mieszkam.Ładnie i mądrze urządzone.Otoczenie też bardzo fajne.Oczywiście,gdybym to ja w nim mieszkała,pewne rzeczy urządziłabym inaczej,ale to tylko moje wrażenie...
A skoro siedziałyśmy tam jakiś czas,to zaczęłam czytać pozostawioną przez gospodynię książkę pani Danuty Wałęsy...Tak,słynne "Marzenia i tajemnice".Nie ma w niej może niczego specjalnego,ale te początkowe fragmenty,kiedy pisze o marzeniach wydostania się ze swojej rodzinnej wioski...kogoś mi to przypomniało(mnie konkretnie:)).Tylko że ja nie mam rodziny w dużym mieście typu Poznań,Wrocław itp.,żeby mieć do kogo jechać.No i ja nie mieszkam na wsi,choc czasami tak się czuję.
Niestety,ta lektura nie wpłynęła pozytywnie na mój nastrój,bo znowu zaczęłam myśleć w kategoriach:"jak mi źle".Dlaczego jedni mają w życiu szczęście,inni nie?Nie rozumiem tego i chyba nigdy nie zrozumiem.

Lepiej być...dzieckiem

To zabrzmi banalnie,ale...Kiedy byłam dzieckiem,bardzo chciałam już być dorosła.Teraz,kiedy-powiedzmy-ten czas nadszedł,stwierdzam,że nie był to najlepszy pomysł.Pomijam,że są takie chwile,kiedy żałuję,że się w ogóle urodziłam(bo i po co?Po to,żebym wiecznie czuła się nieszczęśliwa,bo:a)czegoś nie mam,b)mam coś,czego nie chcę i tak dalej?)...Chodzi mi po prostu o to,że życie i "dorosłość" nazbyt mnie rozczarowały.
Mając-powiedzmy-15 lat,siebie w obecnym wieku wyobrażałam sobie tak:mam faceta,studiuję w dużym mieście,nie mieszkam z rodzicami(i najchętniej w ogóle się z nimi nie widuję),mam kupę znajomych,z których muszę wybierać,z kim się dzisiaj umówić.Aha,no i oczywiście pracuję,ale nie dorywczo,tylko normalnie,żeby mieć dużo kasy.A jak jest?Faceta brak.Studia w dużym mieście?Tylko w wyobraźni,brak kasy.Samotne mieszkanie?Mhm,chyba żebym wygrała w Lotka.Niewidywanie się z rodzicami?Jeśli w weekend wyjadą gdzieś beze mnie,to tak.Znajomi?A skąd ich brać?Zresztą,z moim nienormalnym charakterem,z kim ja mam się zaprzyjaźnić?Każdy potencjalny znajomy ma jakiś "defekt",coś,co go/ją dyskwalifikuje w moich oczach.Praca?Cha,cha,cha.Przeglądałam dzisiaj oferty w gazecie.Same fryzjerki,opiekunki do dzieci,handlowcy,mechanicy.Nic dla mnie.Kiepsko widzę swoją przyszłość,jeśli tu zostanę.Ale widoków na ucieczkę też brak.Nie wiem,jak to będzie.Mam coraz czarniejsze myśli.I coraz mniej chce mi się żyć,bo i po co.I nie widzę niczego,co mogłoby mnie z tego doła wyciągnąć.To znaczy wiem,co mogłoby to być,ale nie jest to dla mnie do osiągnięcia.I nie wiem,za cholerę,jak zacząć normalnie żyć-bez tego ciągłego myślenia i analizowania.A na razie moimi hymnami są:
Agnes-"Release me"
The Beatles-"Help"
Sex Pistols-"God save the queen"(bo "there is no future for me...")

Ech...

poniedziałek, 23 lipca 2012

Zmiany,które nie chcą przyjść

Świat żyje zmianami.Zmianami indeksów giełdowych,kursów walut,stóp procentowych i innych tego typu historii.Dzisiaj,przy swoim humorze,który mam(a jest taki sobie),myślę nieustająco o tym,co usłyszałam tylko wczoraj i dzisiaj.Sąsiedzi się przeprowadzają,znajoma mamuśki wyjeżdża(tylko na parę dni,ale zawsze to co innego niż codzienność)...Tylko u nas jak zwykle nudy i to samo.Żadnych ślubów,poznania kogoś(i w pierwszym,i w drugim przypadku naiwnie mam na myśli siebie)i tak dalej.Ja,z moją duszą Skorpiona,znaku ciągle żądnego zmian(mówiąc kolokwialnie,mam "pieprz w tyłku"),nie mogę znieść takiej stagnacji.I codziennie zadaję sobie pytanie,co bym musiała zrobić,żeby coś zaczęło się dziać.Nadal jednak nie znajduję odpowiedzi.
Dzisiaj jako lekarstwo na nudę(wobec braku TdF...:))musiał mi wystarczyć spacer z mamuśką i psem.Ale to też niedobrze na moje nastroje,bo wśród rozlicznych wędkarzy,rowerzystów i zwykłych spacerowiczów wypatrywałam potencjalnych facetów do zagadania.Chyba już mi odbija z tej samotności.A i z powodu nudy zaczęły chodzić mi po głowie głupie pomysły pt.olać szkołę,i tak nic z niej nie będę miała,poprawki nie zdam,a nawet,jak zdam,to nie napiszę głupiej pracy magisterskiej,więc...Zresztą,przez cały czas robię to,czego wymagają/chcą ode mnie rodzice,więc może czas byłby coś zaburzyć.Z chęcią już dziś napisałabym list/mail do wiadomego kuzyna,ale wciąż trochę się boję.Wiem,że baniem się i zamykaniem w domu niewiele zdziałam,ale...tak,jest strach.Nie boję się reakcji rodziców,tylko reakcji wiadomej osoby.W końcu jeśli on mi odmówi,rodzicom nie ma co zawracać głowy...Wszystko to chodzi mi po głowie jak natrętny refren piosenki,którą usłyszysz w radiu i nie chce się odczepić.Daję sobie jeszcze krótki czas na przemyślenie spraw,a potem-krótszy-na działanie.Jedyne,czego mi teraz potrzeba,to odwaga...

niedziela, 22 lipca 2012

"Paryż od lat urok swój ma..."

Tak zaczynała się jedna z piosenek,pojawiających się w mojej kultowej bajce pt."Madeline".Tak,były takie czasy,kiedy oglądałam typowo dziewczyńskie bajki...Ale,jak zwykle,nie o tym chciałam.Choć w pewnym stopniu to się ze sobą wiąże.
Dziś był ostatni etap Tour de France:(Smutno mi nie tylko dlatego,że to już koniec i nie będę miała co robić,ale smutno mi było także wtedy,gdy oglądałam widoki z tego miasta i przypomniał mi się mój dawny doń wyjazd.Luwr:(...Wieża Eiffela...Nawet na dźwięk nazwy drogi "Periferique" zrobiło mi się smutno,bo tędy jeździliśmy codziennie z naszej podparyskiej bazy noclegowej do centrum.No tak,i pewnie już nigdy tam nie będę...Nie żebym chciała tam np.mieszkać na stałe,ale na wycieczkę albo na końcowe kilometry TdF 2013 to bym się przejechała...
Cóż poza tym?Schodząc ze smutków-moje ulubione drużyny żużlowe zrobiły mi dzisiaj miłe niespodzianki.Toruń oczywiście wygrał z Częstochową,i to wysoko.Nawet się cieszę,że nie wygrałam żadnego biletu i nie pojechałam,bo było raczej nudno.Milszy był prezent od Wrocławia-i mecz bardziej zacięty,i w ogóle...Fajny był wywiad z Fredsterem:)Szkoda tylko,że musiałam tak długo na niego czekać.Ale-jak to bywa-opłaciło się.Jedyny zawód to drużyna z mojego miasta-przegrali,ale to było raczej do przewidzenia.
A skoro o niespodziankach i rzeczach mowa-całkiem niespodziewanie zadzwoniła prxyjaciółka mamuśki,że wyjeżdża na kilka dni i mamy opiekować się jej mieszkaniem.Sympatycznie,coś będzie się działo.Szkoda tylko,że przez tak krótki czas,ale lepsze to,niż nic...

sobota, 21 lipca 2012

Porażająca konsekwencja

Nie,"konsekwencja" nie mogłoby być moim drugim imieniem.Raczej nigdy nie trzymam się tego,co postanowię,nie wyznaczam sobie celów i nie dążę do nich.Tak jest zawsze-mam tzw.słomiany zapał,chęci wystarczy mi tylko na początek przedsięwzięcia.Moja konsekwencja przejawia się tylko w jednej dziedzinie-żużla.Konkretnie-w drużynom,którym kibicuję,bo nawet lista moich ulubieńców(czytaj:Amantów w Kevlarach,czyli tych podobających mi się)ulega czasem zmianom.Niezmiennie kocham Toruń i lubię drużynę z mojego miasta.A reszta?Nic stałego.Moja sympatia jest tam,gdzie Ulubieńcy.Darcy w Gdańsku?OK,emocjonowałam się występami tej drużyny,choć przedtem mnie nie interesowała.Dla Lindgrena polubiłam Tarnów,a teraz Wrocław.I tak dalej.Ale...do rzeczy,bo jak zwykle zboczyłam z tematu.Moja konsekwencja przejawia się nawet w...meczach żużlowych,które oglądam.Mam ich nagranych kilkanaście,a i tak,gdy dopada mnie głód żużla(tak jak dziś-całkiem bez sensu,bo i tak jutro kolejka i dwa mecze),oglądam dwa na przemian:ten feralny z 13 maja,kiedy zginął Lee Richardson,albo mecz Polska-Reszta Świata z 14 kwietnia tego roku.Dziś rodzice pojechali na zakupy,ja zostałam w domu.Nudziło mi się,więc myk do zasobów.I co?Padło na drugi z wymienionych.Taaak,to był mecz.Głównie dlatego,że jeździł tam Darcy...A ja podczas oglądania znów,tak jak poprzednim razem,ekscytowałam się jego jazdą jako jokera...mimo że wyniki poszczególnych biegów znałam na pamięć.Wiedziałam przecież,że przywiózł wtedy te 6 punktów,a i tak się ekscytowałam.Głupie.
Moja konsekwencja w sensie żużla ma jeszcze jeden wymiar:biletowy.Tylko raz udało mi się wygrać w jakimś konkursie bilet,ale nie zniechęcam się i zawsze,z maniackim uporem,przed meczem w Toruniu biorę udział.Teraz też.W jednym mi się nie udało,ale czekam jeszcze na wyniki drugiego i nie tracę nadziei.Żeby tak wystarczyło mi tej konsekwencji także na inne dziedziny życia...

piątek, 20 lipca 2012

Perturbacje prezentowe i inne

Jedynymi ciekawymi wydarzeniami dzisiejszego dnia były:a)kolejny etap TdF(w niedzielę koniec-będzie mi smutno)i wizyta u kuzynki D.oraz mojej córki chrzestnej.O ile kolarstwo średnio mnie zaskoczyło,to wizyta już bardziej...Na początku było to jedno wielkie marudzenie w moim wykonaniu-taki miałam dzień.Narzekałam:na to,że nie spotkała mnie historia taka jak ta opisana w poście pt."Bad net day",że ogólnie nuda,że nic się nie dzieje,na szkołę,bo po raz kolejny czuję,że sobie nie poradzę...i inne moje stałe,stare teksty.To było beznadziejne i sama D.też niewiele na to poradziła,bo nie powiedziała mi nic konstruktywnego poza tym,że powinnam sobie znaleźć jakąś koleżankę,z którą ewentualnie mogłabym gdzieś iść...Tak,żeby to było takie proste!Gdzie ja mam teraz nagle znaleźć taką osobę?Do pracy nie chodzę,żeby tam się z kimś zaprzyjaźnić,na szkołę za późno...A jeśli nie tam,to gdzie?Może Wy mi podpowiecie,bo wychodzi mi na to,że może tylko ja jestem taka głupia i nie wiem,gdzie szukać...
Ta część wizyty była taka sobie i,o dziwo,o wiele lepiej zrobiło się,kiedy obudziła się B.,moja śpiąca do tej pory córka chrzestna.Chyba coś było ze mną nie tak,bo stwierdziłam nawet,że jest bardzo fajna.Zrobiłam jej nawet zdjęcie i ustawiłam sobie jako tapetę w telefonie.To zupełnie nie w moim stylu,ale-jak widać-nigdy nie mów nigdy.To zaskakujące,ale dzieciaki w tym wieku tak szybko się zmieniają...Niby ostatnio nie byłam tam dawno,ale już bardzo się zmieniła,a przede wszystkim nauczyła się czegoś nowego-CHODZI.Szybko,przecież ma dopiero 11 miesięcy.Oczywiście,od czasu do czasu przewróci się na pupę,ale tak to jest z dziećmi.
Przy okazji rozmawiałam z kuzynką na temat prezentu na pierwsze urodziny małej-to już za miesiąc.Nie znam się na dzieciach,ale przyszedł mi do głowy fantastyczny pomysł-kupić jej polisę albo zalożyć konto,żeby miała potem na studia albo coś.Chyba zapatrzyłam się na amerykańskie filmy...Na pewno byłoby to lepsze niż jakiś przedmiot,rzecz,która szybko przeminie.Szkoda tylko,że mój zapał ostudziła mamuśka,gdy wróciłam do domu.Od razu zaczęła mnie zniechęcać,że trzebaby tam co miesiąc coś wpłacać,a my niby tyle pieniędzy nie mamy...No i klops.Urodziny za mniej niż miesiąc(19 sierpnia),a ja bez pomysłu,prezentu etc.Ratunku!I co by tu zrobić,żeby przekonać mamuśkę do mojego pomysłu?Nie chcę dać małej czegoś banalnego...Oczywiście,nigdy nie może być tak,jak JA bym tego chciała.

That's what makes me crazy

Wczorajsze smutki trochę ustały,jakoś przez noc o nich zapomniałam.A dzisiaj rano obudziłam się...nie,nawet nie w jakimś konkretnym humorze,towarzyszyła mi tylko jedna myśl:
-Która jest godzina?Do 10.00 można wysyłać maile na konkurs,żeby wygrać bilet na niedzielny mecz w Toruniu.Zdążę?To lecę odpalać komputer!
Tak,żużel jest jedną z nielicznych rzeczy,które są w stanie sprawić,że ogarnia mnie lekkie szaleństwo.A czasami,kiedy w grę wchodzą moi ulubieńcy,szaleństwo nie jest LEKKIE.Jest ZNACZNE.Teraz też perspektywa wygrania biletu na mecz Adriana i Darcy'ego była ważniejsza niż wszystko inne.Nie zjadłam nawet śniadania,tylko od razu przed kompa i wysyłać.Fakt,pytanie było trochę trudne,ale co tam.Dałam sobie radę.Wysłałam i czekam na wieść,że wygrałam:)Innej opcji nie biorę pod uwagę.Czy życie nie mogłoby mnie trochę dopieścić,żebym wygrała,mogła sobie pojechać i nie musiała się nudzić?Ale zobaczymy jeszcze,jak to będzie.
Dzisiaj moimi lekarstwami na nudę będą:jak zwykle od kilkunastu dni TdF(szkoda,że w niedzielę już koniec,buuuuuuu:()i,jeśli zdrowie pozwoli,wizyta u kuzynki i mojej córki chrzestnej.Umówiłam się z nudów.Już naprawdę nie wiedziałam,co wymyślić,więc przyszło mi do głowy właśnie to.Tym sposobem mam dzień zajęty co najmniej do 17.00 i brak czasu na smutki.Jakoś to będzie.Musi...

wtorek, 17 lipca 2012

Podróże lekarstwem na nudę?

Dzisiaj zacznę...od czegoś trochę poważniejszego.Jako fance podróżowania wpadła mi dziś w ręce książka "Prowadził nas los".O autorach tej książki czytałam już wcześniej w gazecie,z gazety znam też fragmenty ich pamiętnika z podróży przez Amerykę Północną i Południową,Azję i Australię,który jest treścią tej książki.Zaczęłam czytać i dało mi to do myślenia:czy ja zdobyłabym się na takie coś?Cholerka,nie wiem.Zwłaszcza,że podróże w ich wydaniu to nieustające łapanie autostopu,spanie pod gołym niebem albo liczenie na to,że zaprzyjaźnisz się z jakimiś miejscowymi i oni udzielą noclegu.A ja jednak,niestety,jestem dosyć wygodnicka i nie wiem,jak to by było z tymi noclegami na przykład.Niemniej jednak przyjemnie o takim czymś poczytać.Ja osobiście nie mam zbyt wielu podróżniczych celów,które chciałabym zwiedzić,za to pragnienie ich zobaczenia jest we mnie bardzo silne.Chciałabym przebyć wzdłuż i wszerz Wielką Brytanię(ze szczególnym uwzględnieniem Londynu),Irlandię i Australię.Na mojej liście jest też Nowy Jork.Od razu przyznam szczerze,że Afryka i Azja,o pełnej paskudnych węży i innych okropieństw Ameryce Południowej nie mówię.Ale to jakby nie moje zmartwienie,bo nie wydaje mi się,żebym z moim szczęściem kiedykolwiek znalazła się w moich wymarzonych miejscach.
Jest też jedna rzecz,która niesamowicie mnie drażni w tej książce.Stek banalnych zdań w stylu:"Jeśli się na to zdobędziesz,wszystko pójdzie już samo.Ty tylko zainicjuj zmianę,a los dopomoże".Taaak,ciekawe,jak to zrobić.Bardzo bym chciała doświadczyć tego daru.
No dobrze,wkurzyło mnie jeszcze jedno:to,że jakoś tak wielkim zbiegiem okoliczności nasi bohaterowie,gdzie tylko się znaleźli,doświadczali niesamowitej wręcz uprzejmości ludzi:tu ktoś podwiózł,tam zaprosił na nocleg itp.Może jestem zbytnią pesymistką,a może za mało znam zwyczaje innych krajów i ludzi tam mieszkających,ale wydaje mi się to mało prawdopodobne...Ale przeczytałam dopiero kilkadziesiąt stron,a książka jest gruba.Może jeszcze zmienię zdanie.Szkoda tylko,że tak przykro się skończyło:żeńska połowa pary bohaterów zmarła na malarię,będąc w Afryce.Oto "uroki" i pułapki podróżowania...
Jest jeszcze jedna rzecz,która mnie dzisiaj zajmuje.Jako że co jakiś czas musi się do mnie przyczepić jakaś piosenka,nadszedł czas na nowy bzik.A jest to...Carly Rae Jepsen(minus za duńskie nazwisko)i "Call me maybe".Przecież to jest piosenka dla nastolatków,a do mnie się przyczepiła...Ech.Słucham jej po kilka razy dziennie i nie mogę się uwolnić.No i lubię oglądać teledysk z jakże zaskakującym zakończeniem...Oczywiście,kiedyś mi w końcu minie,ale póki co,mania trwa.Coś trzeba mieć w czasie tych nudnych wakacji(dobrze,przyznam się,jeszcze w ogóle nie uczę się na poprawę),na które brak perspektyw.

niedziela, 15 lipca 2012

"Wszystko znów nie tak"...

Hmmm,myślałam,że po wczorajszym finale Drużynowego Pucharu Świata będę miała lepszy humor.Ale nie mam,bo i powodów brak."Moje" reprezentacje przegrały.Moi ulubieńcy też spisali się tak sobie.Szkoda gadać.
Tak,Australia przegrała bitwę o pierwsze miejsce i była "aż" druga(no dobrze,PO PROSTU druga,nie będę taka surowa,w końcu przegrali pierwsze miejsce tylko o trzy punkty),a Szwecja...Na Szwecję to nawet szkoda mi słów.Shame,shame,shame za czwarte miejsce!Ulubieńcy indywidualnie w tym finale też jeździli tak sobie.Czy muszę coś dodawać?I jeszcze wygrana mojej "kultowej" reprezentacji Danii.Bosko.Tak,można wszystko zwalać na pogodę,ale wiadomo,że pogoda nie jest jedyną przyczyną.
Dobra,dosyć już o tym.Zwłaszcza,że dzisiaj też nie mam powodów do radości z powodu migreny mamuśki.Czasami nie mam już cierpliwości na te jej choroby,zwłaszcza,że miłosierdzie to nie cecha występująca w moim charakterze w stanie naturalnym.Ani w żadnym,bo nawet gdy próbuję je u siebie wywołać,to mi nie wychodzi.
Ale żeby nie było,że "wszystko znów nie tak",jak w mojej ulubionej onegdaj piosence,to napiszę,że cieszę się z dzisiejszego meczu żużlowego w moim mieście,który daje mi pretekst do wyjścia z mojego "milutkiego" domu.Chociaż tyle.A może po tym wyjściu humor poprawi mi się jeszcze bardziej?...

sobota, 14 lipca 2012

I o co tyle "Krzyku"?

Wczoraj wieczorem,namówiona przez mamuśkę,oglądałam z nią osławiony horror pt."Krzyk",a konkretnie jego pierwszą część.Nie jestem fanką horrorów,i po tym filmie się nią raczej nie stanę.Kiedy pomyślę sobie o klasykach tego gatunku,to jest mi wstyd,że i np.Hitchcocka,i to coś nazywa się "horrorem" właśnie.Nic mnie tak nie wkurza,jak przelewające się bez sensu przez ekran hektolitry krwi(przepraszam,syropu kukurydzianego)i tak dalej.Żałuję,że ślęczałam do 23.30 i zmarnowałam ten czas,zamiast po prostu iść spać.Z tego byłoby z pewnością więcej pożytku.
Hasło:"I o co tyle krzyku?",tym razem już pisanego normalnie,tyczy się też pewnej "afery",o której przeczytałam dziś w internecie.Afera tyczy się mojego piłkarskiego ulubieńca ostatnich czasów,czyli,rzecz jasna,Szczęsnego.Podobno są jakieś nowe stroje dla Arsenalu-dla wszystkich czerwone,a dla niego różowy.No i biedactwo przeżywa,że to takie niemęskie,że jak to tak.Cóż,inni,w tym moja mamusia,dużo by dali za taki strój.Zresztą...przez ile też czasu będzie nosił ten strój?Tyle,co pewnie na jakichś treningach(?)i meczach.Czy ktoś mu karze ubierać się w róż poza boiskiem?Nie.Dlatego proponuję wrzucić na luz,posłuchać piosenki Agnieszki Chylińskiej pt."Załóż róż" i nabrać dystansu do sprawy.Tak,ja też mam stroje,których nie lubię(np.żakiet i elegancka spódnica),ale jeśli muszę je założyć,to cierpię w milczeniu i nie robię z tego wielkiego "halo".Toteż ponawiam apel i przypominam o piosence.
Już za kilka godzin wielki finał Drużynowego Pucharu Świata w moim kultowym city Malilla,a mnie tam nie ma:(Ale będę słuchać w radiu/śledzić w necie i trzymać kciuki za Szwecję,Australię,Darcy'ego i Fredkę.Heja,Sverige!Go,go Australia!...

piątek, 13 lipca 2012

"Bo my jesteśmy trafieni..."

Tak powiedzieli Himilsbach i Maklakiewicz jako bohaterowie filmu "Wniebowzięci",kiedy przyszli po wygrane w totolotka pieniądze.Ja też mogę sobie powiedzieć,że "jestem trafiona",bo ostatnio aż dwa razy coś wygrałam.Szkoda tylko,że kaliber jest mniejszy i trochę nie mam z tym szczęścia.
Nagroda nr 1,jakiś miesiąc temu.Maskotka.Nie dotarła do mnie do dziś,bo trzeba było wysłać kupon potwierdzający wygraną,w ciągu kilku dni roboczych,a ja chyba nie zdążyłam.Nie szkodzi,i tak nie chciałabym tej nagrody.Gdy się dowiedziałam,co wygrałam,byłam baaardzo zawiedziona,zwłaszcza,że była też np.nagroda-wycieczka i inne wypasy:(
Sytuacja nr 2-dziś.Ostatnio wzięłam udział w pewnym konkursie związanym z czymś do jedzenia.Dziś dostaję SMS,że wygrałam tajemniczą "nagrodę II stopnia".Zaglądam do internetu,co to jest.Karnet VOD...a ja w ogóle nie lubię oglądać filmów!No żesz by to.Zależało mi na kinie domowym...
Można powiedzieć,że wybrzydzam,bo zazwyczaj napalam się na nagrody główne-właśnie jakieś wycieczki,samochody itp.-a nie te "poboczne".Mamuśka każe mi się cieszyć,że wygrałam cokolwiek,ale takie gadanie to nie dla mnie.Ja zawsze chcę więcej(czytaj:chyba za dużo,w końcu nigdy nie zaszkodzi mieć czegoś fajnego),tylko nie mogę tego dostać.A ile się zawsze nabiadolę,że nie wygrałam w konkursach,w których nagrodami są bilety żużlowe...szczególnie do Torunia.Udało mi się za to tylko raz...a dobrze!Wygrałam bilet na zeszłoroczny mecz Polska-Reszta Świata,na którym bardzo mi zależało.Może to dowód na to,że trzeba tego chcieć?Bo te ww.SMS-y(maskotka i VOD)wysyłałam jakoś bez przekonania...Ale też ostatnio wzięłam udział w konkursie na bilet na mecz Torunia,bardzo chciałam wygrać i nie wyszło.Nie ma więc chyba reguły na to wygrywanie...

Round'bout Sweden...i feeling

Dzisiaj jest piątek trzynastego,ale ponieważ nie jestem przesądna,nie robi mi to różnicy.Pecha póki co nie miałam i nie mam...Mam nadzieję,że tak pozostanie.
Wczoraj miało miejsce sportowe wydarzenie bez precedensu.Polska reprezentacja nie wystąpi w finale Drużynowego Pucharu Świata,po raz pierwszy od lat.Trudno,konkurencja była duża-i w półfinale,i we wczorajszym barażu,a udziałem w finale premiowane było i tu,i tu,tylko pierwsze miejsce.No cóż.Nie podoba mi się tylko fakt,że w finale będzie reprezentacja Danii,której-jak wiadomo-nie znoszę.Trudno,będę trzymać kciuki za Szwecję i Australię,a zwłaszcza za swoich ulubieńców w tych drużynach,czyli Fredkę i...Darcy'ego,który ma już jutro wystartować po przerwie spowodowanej kontuzją!!!!Hurra!Panowie ci będą mieli tym łatwiejsze zadanie,bo przecież na codzień jeżdżą w drużynie Dackarna...
Ale wczoraj chciało mi się śmiać...Nie,nie z powodu DPŚ.Z powodu mojej-zapewne odziedziczonej po matce-intuicji.Albo może bardziej to dar przywoływania pewnych rzeczy myślami?Kilka dni temu "chodził" mi po głowie tytuł mało inteligentnej gazety dla kobiet-takiej,jak to zwykle,o urodzie,modzie,"gwiazdach" itp.Był też impuls,by-dla tzw.odmóżdżenia-ją kupić.Zdziwiło mnie to,bo nie czytam takich periodyków.Jesteśmy wczoraj z mamuśką na zakupach,przechodzimy koło sklepu z prasą,a rodzicielka mówi mi:
-Patrz,w(tu tytuł gazety)jest dodatek-książka o Szwecji!
Jako wielbicielka kraju(ale nie gazety)odżałowałam trochę wyższą(delikatnie powiedziane)niż zwykle cenę gazety i kupiłam.Już teraz wiem,dlaczego prześladowała mnie w myślach ta gazeta.Oczywiście,czasopismo szybko mnie znudziło,ale książka jest bardzo OK.Sympatyczna.Nie był to może niezbędny,ale bardzo przyjemny zakup...
Dzisiaj...Dzisiaj jeszcze nie wiem,co będę robić.Na razie jest 12.00,a ja jeszcze nie mam pomysłu.Ale to nic.Najważniejsze będzie i tak to,co dziać się będzie jutro o bodajże 18.45...

czwartek, 12 lipca 2012

Trochę szacunku,ludzie!

Hmm,jako przyszłej/byłej/niedoszłej reprezentantce dziennikarskiego zawodu jest mi wstyd za pewną jego część.Konkretnie za tę część,która pracuje w Sportowych Faktach i która odpowiada za publikację zdjęć.Dotarłam do zdjęć z feralnego 13 maja i krew zmroziła mi się w żyłach na widok...nie,nie na widok ostatnich zdjęć Richardsona sprzed meczu.Na widok zdjęć z...akcji ratunkowej na torze,z kołnierzem ortopedycznym i uwijającą się załogą karetki w tle.Było nawet zdjęcie odjeżdżającej ze stadionu karetki.Do cholery,kiedy te zdjęcia były wpuszczone do internetu?Jeśli w czasie meczu,to jestem w stanie to zrozumieć.Stwierdzam jednak,że w ramach tak zwanej przyzwoitości należałoby te zdjęcia usunąć,lub nie upubliczniać ich w ogóle.Gdyby chodziło o zwykłą kontuzję,niechby sobie były,zainteresowany obejrzałby je sam następnego dnia i nie byłoby szumu.Ale skoro wiadomo było,jak to wszystko się skończyło?...Ja,gdybym miała jakiś wpływ na ukazanie się lub nie tych zdjęć,to bym go wykorzystała,żeby ich NIE pokazać.Trochę szacunku,ludzie...

środa, 11 lipca 2012

Nowy początek...tylko w wyobraźni

Wczoraj,wreszcie,po długim czasie od powstania tego filmu,obejrzałam słynny "Fish Tank".Od dawna chodziło mi to po głowie...i wreszcie to zrobiłam.Ciekawy,mocny,ale bez przesady.Bardzo życiowy-wolę to niż jakieś dyrdymały w stylu "pan i pani na zawsze zakochami,plus piękne wnętrza".Słowem-hmmm,nie,tu nie można mówić o tym,że mi się spodobał.Oceniam go pozytywnie-za realizm,za dające nadzieję zakończenie...Bo przecież ten wyjazd do Cardiff to być może "nowy początek" dla Mii...Nawet po tym,jak życie ją kopnęło,czyli:wizyta na "castingu" zburzyła jej marzenia o tańcu,a facet matki nie dość,że odszedł,to jeszcze okazał się mieć rodzinę.Ja też bym chciała,żeby ktoś dał mi drugą szansę...gdzieś indziej.Najlepiej gdzieś daleko,z dala od rodziców...Śniła mi się dzisiaj Irlandia,a mówiąc ściślej-dom mojego kuzyna,którego jeszcze nie widziałam.Ech...Czy moje męki kiedyś się skończą?Bo na razie się na to nie zanosi-w dzień myślę o tym,żeby rzucić tą głupią szkołę z głupimi poprawkami i moje beznadziejne miasto,w którym nie mam żadnych perspektyw,a w nocy śni mi się moja "ziemia obiecana".Cholera.Jak żyć,ludzie,jak żyć?Jak żyć i nie zwariować w tej mojej dziurze?Nie wiem.Ostatnio,kiedy pomyślałam sobie o "atrakcjach" mojego miasta,stwierdziłam,że jest tam robić przez dwa dni w tygodniu:w jeden można iść do centrum,a w drugi jechać(bo to daleko)do jedynego centrum handlowego.Fantastycznie.No i jeśli w niedzielę jest żużel,tak jak to będzie teraz(nareszcie!),to można na niego iść.To wszystko.Dawniej do tych atrakcji zaliczyłabym jeszcze wizyty u kuzynek,ale to przeszłość.Do kuzynki D.nie chodzę,bo mnie nudzi(przekonałam się ostatnio),a kuzynka K.jest...hmmm,trochę niepoważna?Mam się z nią spotkać po to,by snuła mi plany czegoś,co nigdy nie nastąpi?Nie,dziękuję.Wolę swój świat planów będących "too good to be true".
Jak widać,na zmiany się nie zanosi,i to wszystko jest w sferze "tylko w wyobraźni".Jak zawsze.Jak wszystko w moim życiu...
PS.Komentarz mamuśki do filmu:
-Co ty widzisz w tym kraju(UK)?
Nie odpowiedziałam jej,ale już ja tam wiem,co widzę:spokój(od niej),trochę inne życie,może szanse na choć trochę większe zarobki niż tutaj?...Bo ja naprawdę nie wiem,co mogłabym robić w swoim mieście,nawet,a może tym bardziej,po skończeniu tych swoich miernych studiów.Chyba niczego już nie wiem.

niedziela, 8 lipca 2012

"Idąc cmentarną aleją"...

Taki dzisiaj dzień...Jako że przypada 27.rocznica śmierci mojego dziadka ze strony mamy,wybraliśmy się całą rodziną na cmentarz.Nie było to przyjemne w tym upale...Przy okazji odwiedziliśmy okolice domu(też w moim mieście,tylko w innej dzielnicy),w którym mieszkał mój ojciec z rodzicami,kiedy był mały.Dziwne,ale nigdy nie byłam w tej częsci swojego miasta.Cóż,nie jest ono wielkie,ale to po prostu rejony,w które nie miałam dotąd potrzeby się zapuszczać.
W sumie trochę dziwnie czułam się na tym cmentarzu,w końcu dziadek umarł cztery lata przed moimi narodzinami,więc nawet go nie znałam.
A skoro już tu byliśmy,zajrzeliśmy też do młodziutkiego żużlowca,który spoczywa na tym samym cmentarzu i który zmarł wskutek wypadku na torze.Minął już rok,a ja jeszcze tam nie byłam.Teraz nadrobiłam,zapaliłam chłopakowi znicz,zmówiłam "Wieczny odpoczynek"...Jedyne,co mogłam zrobić.
Odwiedziliśmy także innych krewnych,leżących na tym i sąsiadującym cmentarzu.Straszne,jak człowiek sobie uświadomi,ilu krewnych tam ma,no i ilu ludzi(mniej lub bardziej osobiście znanych)tam leży,choć mogliby jeszcze żyć,a nie zasilać grono lokatorów nekropolii.A tutaj wypadki(ten młody zawodnik),choroby(mój dziadek;gdyby nie choroba,możliwe,że jeszcze by żył,bo umierając miał ledwie 48 lat)...Potworne.I wprawiające w przygnębienie,dlatego lepiej będzie,jeśli już na ten temat zamilknę.

sobota, 7 lipca 2012

Orgazm narodowy

Euro na szczęście już się skończyło,ale mam wrażenie,że swego rodzaju narodowy orgazm na tle tego,jak to u nas niby jest fajnie,trwa.Wciąż wspominamy kibicowskie uniesienia i "tych wspaniałych kibiców".Swoją drogą,mamy prawo,w końcu nie było u nas drących się po pijaku Anglików czy innych Holendrów.Stąd też wspominamy przemiłych(prawem generalizacji-wszyscy co do jednego byli mili,typów spod ciemnej gwiazdy i awanturnikow brak)Irlandczyków.W dzisiejszej gazecie przeczytałam artykuł,który mówi o tym,że niektórzy(Irlandczycy oczywiście)już wracają.Euro dla Irlandii skończyło się kilka dni temu i już powroty?Coś to grubymi nićmi szyte.Ale taki już jest ten nasz naród,mamy na codzień tak mało chwalenia,że każdy sukces długo potem rozpamiętujemy i eksploatujemy do granic wytrzymałości.Z grupy na Euro nie wyszliśmy,ale "tę polską gościnność" będą pamiętać(za sprawą natrętnego przypominania np.w telewizji)jeszcze nasze wnuki...Żałość.
PS.Dziś kolejne okazje do narodowego(sportowego)orgazmu-Radwańska w finale Wimbledonu i nasi żużlowcy w DPŚ.O ile urosło już od rana nasze polskie,zbiorowe ego?...

Nastały czasy...ekscytacji

Można twierdzić,że obecnie nastały wielu rzeczy.Jedną z nich jest ekscytacja-moim zdaniem niepotrzebna.Chodzi o to,że obecnie mieli się,omawia i tak dalej wiele rzeczy,które kiedyś były czymś zupełnie,zupełnie normalnym.Przykłady?Macierzyństwo i praca.Kiedyś dzieci po prostu się miało,były,to były,i dobrze.Jakoś tam się je wychowywało,wyrosły na mniej lub bardziej porządnych ludzi.A teraz?Liczba forów,gazet i przegadanych na ten temat w telewizji minut powala.I po co to?Czyżbyśmy dzisiaj nie wiedzieli,jak wychowywać dzieci?...Czyżby współcześnie ludzie zatracili tę umiejętność,która dla starszych pokoleń nie była niczym dziwnym?...Sama już nie wiem.
A ta praca?Kiedyś po prostu się do niej chodziło,była lepsza albo gorsza,ale nie roztrząsało się tak tego wszystkiego.Obecnie roztrząsanie tego,jakim szef jest dupkiem(a najczęściej jest),jak mało mi płacą(a płacą,zdaniem niektórych,tak ze trzy razy za mało)i w ogóle,jak człowiekowi jest źle w tej pracy,to chleb powszedni.Tylko czy skoro jest tego tyle,to ktoś w ogóle chce tego słuchać?Nie wiem i nie obchodzi mnie to.Fakt jest taki,że im więcej tych newralgicznych tematów,tym bardziej irytują,zamiast rozbudzać dyskusję.Ja od wszelkich tematów tego typu trzymam się z daleka,bo mnie nie dotyczą.Praca-niestety jeszcze nie,dzieci-na szczęście jeszcze nie.I co do tych dzieci,obym nie musiała zapoznawać się z tematem z bliska...

piątek, 6 lipca 2012

Kto łączy pokolenia

Ponoć muzyka jest tym,co jest w stanie połączyć pokolenia.Pytanie na dziś brzmi jednak:kto(a nie co)łączy te pokolenia?A konkretnie mamę i mnie?Dzisiaj jest to żużel,a konkretnie mówiąc,Twitter Ludviga L.,jak wiadomo,brata mojego uwielbianego Fredki.Skoro Fredka nie ma swojego konta,zaglądam czasem do jego brata...Weszłam tam dzisiaj i obejrzałam bardzo zabawne zdjęcie,potem przyłączyła się mama i tak sobie razem oglądałyśmy.Było śmiesznie,strasznie trochę też...Pewne jest jedno:różnice wiekowe nie grały roli.Tak śmiała się mama,jak i ja.No bo jak tu się nie śmiać z tych wszystkich fotek,komentarzy,podpisów?Trzeba!Nie da rady inaczej.
Tak,przyznaję,nie było mnie ostatnio,ale naprawdę nic się nie działo.Przez ostatnie trzy dni(od wtorku)naprawdę niewiele się działo:wstawałam,siedziałam przy komputerze,oglądałam Tour de France(i smuciłam się,że mnie tam nie ma...),akurat,gdy kończył się Tour,wracał ojciec...I tak w kółko,on and on.Dzisiaj zmiana jest tylko w takim aspekcie,że nie oglądam Tour,bo już mi się trochę znudziło.Czas na odpoczynek od nudnego i mało wnoszącego do akcji komentarza panów z Eurosportu.No i na odpoczynek od tych "zameczków"(zawsze w tej formie!)i kościółków(we wczorajszym etapie i tak połowa nazywała się Notre Dame).Ech...Ale pewnie za sprawą weekendowej obecności ojca wrócimy do tych obyczajów.Chociaż...kto wie?Nigdy nie wiadomo.

wtorek, 3 lipca 2012

"Magia" kłamstwa

The Exploited-Fuckin' liar
Hmmm,to jest prawda o mnie i mój hymn.Nadal nie powiedziałam.Mimo wielu stosownym okazjom,jakoś nie mogłam.Sytuację ułatwia mi fakt,że(póki co)nie przyszło jakieś pismo ze szkoły albo coś...choć ciągle żyję pod strachem,że tak będzie.Prawda jest taka,że jak już się zacznie kłamać,to nie można przestać,brnie się w to i trudno to odkręcić.Na tej zasadzie działali wszyscy długoletni naciągacze i inni tacy typu Howard Hughes.No cóż,na razie będę podtrzymywać tę ściemę,zobaczymy,co dalej.
Pozostając w tematach szkolnych i kończąc zarazem ten wątek:w końcu mam wpis z niemieckiego!Tyle czasu po zaliczeniu...Nadal brakuje mi tego z angielskiego...Poczekam jeszcze trochę i napiszę do faceta.Co to ma w końcu być,żeby na jeden mały wpis czekać tyle czasu?...
Co było oryginalnym sposobem na dzisiejszą nudę mamuśki i moją?Oglądałyśmy 3.etap Tour de France.Oczywiście,sama rywalizacja średnio nas interesowała,choć ja mam swoich dwóch ulubieńców:Andy Schlecka i Edvalda Boasson-Hagen.Z nieznanych mi jednak przyczyn,ten pierwszy nie startuje chyba w tegorocznym TdF...No cóż.EBH za to dobrze się spisał.I oto chodzi.
Tak,rywalizacja była u nas na dalszym miejscu,bo mamuśka,uzależniona od Francji za sprawą jej miłości z dawnych lat tam mieszkającej,skupiła się na kontemplowaniu widoczków-pól,domków,zamków,kościołów itp.,a tych ci było pod dostatkiem.Jutro,w razie nudy(a na takową się zanosi)powtórzymy "popołudnie z TdF"...
Pozostając przy sporcie:muszę się wkurzać.Ledwie skończyło się odliczanie do Euro i samo ono,nastało odliczanie do olimpiady.Cholery można dostać!Chcąc uniknąć tematu,trzebaby chyba odciąć się od TV i netu.O ile to pierwsze byłoby łatwe,bo poza relacjami z żużla telewizja mogłaby dla mnie nie istnieć,to bez internetu żyć nie mogę.Do IO 25 dni(o ile dobrze zapamiętałam).Może przeżyję,nie zwariowawszy...

poniedziałek, 2 lipca 2012

Już po Euro...plus troszkę radości

Zaczął się nowy tydzień.Sportowo jest świetnie:
a)Euro wygrane przez moich faworytów w tym finale
b)prawie wszystkie "moje" drużyny żużlowe wczoraj wygrały
c)spotkała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka związana z Euro
d)nie mogę się doczekać wieczoru.
A)...Co tu gadać,Hiszpania jest the best!Oglądałam wczoraj z zapartym tchem...Do pewnego momentu,bo mniej więcej po drugiej bramce Espanii skończyła się gra,a zaczęło pastwienie nad Włochami.I to już mniej mi się spodobało.Ale liczy się fakt.
B)Tak,to prawda.Toruń szczęśliwie wygrał z Lesznem(gdyby jeździł Hampel,byłoby gorzej!).10 punktów stało się udziałem mojego ulubionego "toruńczyka",Adriana M.,co też jest miłym akcentem.Wygrał także Wrocław(mniej spektakularnie,niż Toruń)-z ZG.Tu po raz kolejny powody do zadowolenia-12 punktów to dorobek Fredki Lindgrena,mojego ulubionego zawodnika z WTS-u.
Ciała dał tylko speedway team z mojego city,ale to było do przewidzenia.Zresztą,nie było to takie straszne lanie,więc luzik.Słowem-do przodu.
C)Wchodzę ja na website TVN 24,chcąc dowiedzieć się czegoś o rzekomym zniknięciu Balotellego,a tu atakuje mnie news,że mój ulubieniec Szczęsny zyskał miano(jednego z?)naprzystojniejszego(jednego z najprzystojniejszych?)na Euro.Wspaniała wiadomość.I'll drink to that!
Troszkę mi smutno,że już po Euro,że nie będzie na co czekać wieczorami(w sensie na mecze)...Już się do tego przyzwyczaiłam...Dzisiaj na szczęście zajmę się tym,przez co nie mogę się doczekać wieczoru,czyli d),czyli meczem Elite League kosiarek między WW i BB,czyli Wolverhampton Wolves i Birmingham Brummies.Ciekawe,jak spisze się mój ulubieniec jako przedstawiciel tych pierwszych.
Po południu też nie grozi mi nuda-idę w odwiedziny do mojej kuzynki Darii.Trzeba się spotykać z ludźmi...W moim przypadku muszę raczej sama wypychać się na siłę,ale co tam.Zobaczymy,jak będzie.
Wyjście to umożliwi mi też oznajmienie(w końcu!)mamuśce mej o tym,o czym boję się powiedzieć jej od piątku.Wyślę jej SMS,niech to przetrawi,kiedy mnie nie będzie.Niby nie jest z tych,co krzyczą,ale boję się,bo bardziej spodziewaną reakcją jest smutek i płacz,a to jeszcze gorsze od złości,bo złość minie,a smutek i powodowane tym moje wyrzuty sumienia mogą trwać długo.Ale jak będzie-zobaczymy.Jak zwykle.