piątek, 31 sierpnia 2012

Ech,życie...

Dzisiaj życie się na mnie uwzięło.To znaczy,czasem mnie nie lubi,ale dzisiaj to już szczególnie.Deszcz,losy treningu wciąż się ważą(zaglądałam na klubowego Fejsa,a tam wieść,że jury obraduje,czy się odbędzie-może o 13.40 przydałaby się jakaś decyzja?)...No i jeszcze migrena mamuśki.Znowu.I jak zwykle jestem z tym sama,bo ojciec jest w pracy i nie uczestniczy w tym wszystkim.Zakupy-ja,wyjść z psem(który jest u mnie na czarnej liście,bo przedtem narobił "poo" w domu)-ja...I wysłuchiwać jęków mamuśki,jak to jej niedobrze i tak dalej też muszę ja.To za dużo jak na jedną osobę,w dodatku tak słabą psychicznie,jak ja.
Ogólnie naszła mnie jakaś melancholia i ciągle użalam się nad sobą-np.nad tym,że mam takie do dupy wakacje(bo nic z nich nie mam).Wszystko mnie dobija i nie wiem,czy jest na to jakieś lekarstwo.
Cholera,co ja mam zrobić z tym dzisiejszym wolnym czasem?Dzienną dawkę internetu już zaliczyłam,gazetę,którą kupiłam,wyczytałam,iść nigdzie nie mogę,bo mamuśka i deszcz...Książki z biblioteki już przeczytane.Snuję się i nie wiem.Wszystko jest jakieś takie nie-halo...
PS.Kiedy zastanowilam się głośno,co też robią ze sobą żużlowcy,skoro pada,treningu pewnie nie będzie,a w moim mieście generalnie nie ma co robić,mamuśka odpowiedziała:
-No,jak to co?Piją.
No,jakieś takie egzemplarze na pewno się znajdą,ale nie przesadzajmy.Chyba nie wszyscy tacy są,prawda?I wszelkie generalizacje nie są zbyt dobre.Tak też jej powiedziałam.Swoją drogą,zaskakująco trzeźwa uwaga jak na stan jej zdrowia...

Na obiedzie u...,czyli plan w p**du

W filmie "Kiler" była słynna kwestia:"No,i wylądował w p**zdu,i cały nasz plan też w p**zdu"(wiem,że pewnie nie przytaczam dosłownie,ale przytaczanie cytatów nie jest moją mocną stroną).U mnie też pewne trzy plany poszły w p**...no,wiadomo,w co.
Plan 1:wczoraj oglądałam mecz Śląska z Hannoverem-rewanż za słynne 3:5 we Wrocławiu.Ładny mi rewanż-5:1(choć brzmi to jak wynik biegu żużlowego,hihi:)).Tak czy inaczej,nie podoba mi się to,że Wrocław nie gra dalej,jak i to,że dwie bramki wbił Polak-wstyd.Nie powiódł się plan cudu pt.Wrocław odrobi straty.
Plan 2:miałam iść na dzisiejszy trening przed jutrzejszym DMŚJ.Już poszłam...Gdy się obudziłam ok.5 rano,usłyszałam,że pada deszcz.Jest po 10.00 i pada nadal.Pewnie nic z tego nie będzie.A przy okazji miałam iść się przejść do centrum,żeby nie tkwić w domu.Raczej nie pójdę.Ale wiocha.
Plan 3:próbowałam wczoraj "zarzucić" ojcu temat wyjazdu do Grudziądza.Oczywiście,ten okrutnik powiedział "nie",więc się totalnie obraziłam.
Jak powszechnie wiadomo,moje sny to nieodgadnione machiny itp.Często ich nie rozumiem...tak jak dzisiaj.Śniło mi się,że pojechaliśmy z ojcem do Leszna na mecz żużlowy,a przed tym meczem...byliśmy na obiedzie u Damiana Balińskiego.Za duże nagromadzenie nieprawdopodobnych wydarzeń:a)nie lubimy Leszna,b)nie pojechalibyśmy tam,c)od kiedy kibice są na obiedzie u zawodnika,d)od zawsze,a od ostatniego meczu z Czewą i wypadku Szombierskiego tym bardziej,pan D.B.jest na naszej "krótkiej liście".No,ale takie są sny.Często kompletnie nie przystają do rzeczywistości.
Szkoda,że nie byliśmy na tym obiedzie u jakiegoś zawodnika,którego bym chociaż lubiła...Wtedy byłoby ciekawiej.A tu takie coś.Sny nie są jednak od tego,by zawsze śniło się to,co się lubi:)Przestaję więc to roztrząsać i idę zajrzeć za okno,jak tam deszcz.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Na głowie loki,a w głowie "ptoki"

Ta stara prawda ludowa,zwana przysłowiem,pasuje do mnie jak ulał...Ale najpierw-słowo wyjaśnienia.Tak,jestem wyrodna.Zamiast siedzieć "w książkach" i innych,jestem tu.Nie mogłam wytrzymać.
Te "ptoki" to w moim przypadku oczywiście żużel.Nie myślę o poprawie,tylko układam plan na najbliższe dni.A plan jest taki:jutro o 14.00 jest oficjalny trening przed finałem DMŚJ,i wybieram się na niego.Nie wiem,czy wezmą w nim udział tylko Polacy,ale zamierzam tam być(nie ze względu na naszą reprezentację)i "polować" na Darcy'ego.Odbiło mi.
W sobotę główne zawody,więc tym bardziej muszę tam być.
To miało być na tyle,jeśli chodzi o żużel w tym tygodniu.W tym tygodniu ekstraliga ma przerwę,więc niedziela miała być od niej wolna.Ale...jeździ I liga,więc i tak tkwiłabym przy radiu,słuchając relacji z meczu w Grudziądzu.Tylko że...no właśnie.Coś mi odbiło i kiedy pośmigałam po necie,naszła mnie chęć,by się do tego Grudziądza wybrać.Po co siedzieć w domu.Pal sześć,że to ok.160 km.Pal sześć,że jazda zajęłaby nam ponad dwie godziny.Moja chęć pt."żeby coś się działo"(i żeby nie siedzieć w domu)jest silniejsza.Muszę o tym pogadać z ojcem,w końcu jeśli on się nie zgodzi,nie zawiezie i nie zasponsoruje,to nie ma o czym marzyć:)A im wcześniej mu o tym powiem(tj.dziś,a nie np.w sobotę),tym większe jest prawdopodobieństwo,że się zgodzi.Zobaczymy.
Czym jeszcze żyję dziś,oprócz niedzielnego Grudziądza,skoro nie szkołą?Radością z tego,że Real M.zdobył Superpuchar Hiszpanii.Nareszcie pokonali tę całą...tu na wszelki wypadek powstrzymam się od komentarza...Barcelonę.
Skoro już myślę o sobotnim finale,to myślę też o tym,że jeśli w piątek ma być ten trening i jeśli weźmie w nim udział nie tylko polska reprezentacja(na co mam nadzieję),to gdzieś te zagraniczne chłopaki muszą się zatrzymać,nie?Ciekawe,czy tak faktycznie będzie.Gdyby Australijczycy,Szwedzi i Rosjanie przyjechali wcześniej,to chyba będę polować pod hotelem(o ile będzie to ten hotel,o którym myślę).Nie na nich wszystkich z trzech reprezentacji,tylko na jedną,jedniusieńką osobę.Wiadomo,jaką.W tej kwestii chyba nieprędko mi przejdzie.Fakt,że pewnie nic by mi z tego czekania nie przyszło(no bo co?Co powiedziałabym danej osobie,nawet gdyby pojawiła się na horyzoncie?Obawiam się,że z wrażenia zapomniałabym języka w gębie),ale cóż.
O kurde.Czytam powyższy akapit i troszeczkę się denerwuję.Chyba za mało przejmuję się szkołą i/lub za bardzo zaszkodziło mi słońce.But I don't care.My,czyli "maniakisy"(skojarzenie z greckim piłkarzem nader trafne;od niego wzięłam nowe określenie "maniaków')już tak mamy...

środa, 29 sierpnia 2012

Czekając na sobotę i żegnając się

Boże.Ja się chyba nigdy nie zabiorę za tę poprawę.Nigdy.Cholera.
Wczoraj byłam u kuzynki D.Gadałam z nią,także o tym,co mnie czeka.O tym,że nie chce mi się uczyć na egzamin.O tym,że nie chce mi się pisać pracy.Kompletnie mnie nie zrozumiała.Ona jest z tych,co to gdy się zawezmą,to mogą wszystko.Właściwie nie wiem,na co liczyłam,mówiąc jej o tym.Liczyłam na to,że powie mi:"Jak nie chcesz,to nie idź,rzuć tę szkołę"?Chyba tak.Byłam naiwna.Tak czy tak,nie rozwiązała mojego dylematu i nadal jestem w zawieszeniu.Szkoda słów.
Za to przekonałam się,że chrześniaczka jest po prostu super.Nadal nie rozumiem,co mi się stało,że zaczęły rozczulać mnie dzieci.
A propos dzieci-oglądałam dziś w necie zdjęcia z GP w Cardiff.Była tam bardzo fajna fotka Chrisa Holdera z synkiem,małym Maksem.Fajny dzieciaczek(a rodzina,z której się wywodzi,też robi swoje).Ech...
Teraz jedyne,co mi pozostaje,to czekać na sobotę(słynny finał DMŚJ)i uczyć się na poprawę(ciekawe,jak).W każdym razie-czuję chwilowy przesyt tym miejscem,chwilowo najprawdopodobniej nie będę pisać,dopóki nie wydarzy się coś godnego uwagi/nie wyjaśni się sytuacja ze szkołą.Choć pewnie,jak znam życie,zjawię się tu w sobotę i napiszę,jak było.
Dziękuję wszystkim,którzy tu zaglądali,wpisali się lub nie...i tak dalej.Życzcie mi szczęścia na poprawie i bądźcie pewni,że I'LL BE BACK.Zawsze wracam.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Fixing cudów i "Liar's web"

Mój lubujący się w graniu na giełdzie ojczulek często używa sformułowania:"fixing cudów".To jest niby taka sytuacja,w której dzieją się rzeczy niewiarygodne,np.nagłe wzrosty o kilka(naście)procent i tak dalej.Tzn.chyba.Ale nieważne.Nie o tym chciałam.Wczoraj wydarzyły się kompletne żużlowe cuda...No,może poza jednym przypadkiem.Nie można jednak mieć wszystkiego.
Potrzebne były wczoraj dwa cudowne eventy:wygrana Częstochowy z Lesznem i Torunia z Gorzowem.Eventy te miały się zdarzyć,by Toruń awansował do pierwszej czwórki i mógł walczyć o medale.W oba nie wierzyłam,ale okazuje się,że życie może zaskoczyć.
Wygrała Częstochowa(och,gdyby w Lesznie jeździł Hampel,nie byłoby tak łatwo...),wygrał i Toruń.I jaka szkoda,że mnie w tym Toruniu nie było...No,ale mogłam to chociaż obejrzeć w TV.Szkoda tylko tych wszystkich upadków w obu meczach.Niektóre były totalnie masakryczne.No i szkoda(tu przejdę do tego wcześniejszego:"...poza jednym przypadkiem"),że Wrocław przegrał i teraz czeka ich dwumecz z Gdańskiem,który może skończyć się różnie.Szkoda.
Był taki post "Laik kibica nie zrozumie".Wczoraj znowu.Przerwa po 10.biegu w Toruniu,emocje na maksa,ojciec cały w nerwach,ja też.Dzwoni mój telefon.Była to moja droga kuzynka i mówi mi,że,uwaga,MAM SZYBKO WŁĄCZYĆ(tu padła nazwa kanału TV),BO JEST KONCERT TEJ NASZEJ RZEKOMO KULTOWEJ(mój komentarz)GRUPY.Olałam jej żądanie.Co tam mierny pseudokoncert,kiedy ważą się losy TORUNIA!Szkoda gadać.Tylko zmarnowała impulsy i mnie wkurzyła.
Dobrze,o rzeczach przyjemnych już było,teraz czas na przykre.Choć wcześniej tego nie chciałam,chyba muszę się skontaktować z pewną mało lubianą koleżanką z grupy i ją podpytać o te książki na poprawę.Ona jest moją ostatnią deską ratunku...Jeśli ona nie ma tych tytułów,to leżę.Swoją drogą,byłam głupia.Gadałam z nią w ten dzień,kiedy miałam poprawę.Mogłam ją wtedy spytać i nie byłoby kłopotu...Ale mi zachciało się ściemniać i mówić jej,że zdałam.A teraz nerwy,bo czasu mało,i tak dalej.To jest kompletnie w moim stylu.Nie działam wtedy,kiedy mam dużo czasu,tylko wtedy,gdy jest go mało i jestem totalnie UNDER PRESSURE.Tak jak teraz.Jeśli się nie uda,nie idę na tę poprawę.Po co?
Ojciec też mnie wczoraj wkurzył.Pytał,czy myślę o swojej magisterce.Przy meczu!W niedzielę wieczór!Chyba mu słońce zaszkodziło.Skłamałam,że tak,jako że w kłamstwach jestem niezła.Nie mogłam mu przecież powiedzieć,że mam tę poprawę i że pewnie jej nie zdam,bo zszedłby na zawał.Nie mogłam mu też powiedzieć,że nawet jeśli jakimś cudem zdam tę pieprzoną poprawę,to raczej nie napiszę tej pracy,bo rok to za mało czasu,a ja nie zamierzam siedzieć nad tym po nocach,bo chyba by mnie zabił.I po co ja natkałam tę całą "Liar's web"?Trzeba było od razu powiedzieć,że nie zdałam i nie przystępuję do poprawy.Wtedy byłoby o wiele prościej...

niedziela, 26 sierpnia 2012

O związkach Torunia z humorem(dobrym)

Speedway nie jest dobry dla mojego zdrowia psychicznego.Najpierw smuta toruńska,potem nerwy przez niemal trzy godziny SGP(ale było dobrze,przynajmniej w pierwszej czwórce,bo z tej czwórki trójka to ci,którym kibicowałam-wszyscy poza Kasprzakiem oczywiście).Jestem dumna z wygranej Holdera i 4.miejsca Lindgrena(choć na bieżąco w czasie GP to się wściekałam,że tylko 4.,zamiast się cieszyć,że w ogóle był w finale).Teraz GP skończone,a mi przybył nowy powód do frustracji.To chore.
Ten nowy powód też nosi nazwę Toruń,a konkretnie DZISIEJSZY MECZ.Najprawdopodobniej ostatni mecz sezonu dla Unibaksu,a mnie tam nie będzie...Znowu wzięłam udział w konkursie na bilety i znowu nie wygrałam.Przez cały sezon nie miałam szczęścia,mimo że wytrwale wysyłałam sms-y i maile na różne takie.I gdzie tu sprawiedliwość.
Jest mi tym bardziej przykro,że nie byłam w tym sezonie na ANI JEDNYM MECZU W TORUNIU.Mistrzostwa w żużlu na lodzie się nie liczą.W ogóle w tym sezonie byłam tylko na jednym meczu poza swoim miastem-w słynnym Lesznie.Niby zawsze to coś,ale ja jestem z tych,dla których szklanka jest do połowy pusta.A sezon niedługo się kończy(przynajmniej dla "moich" drużyn)i nie będzie okazji tego poprawić.
Do tego dobija mnie jeszcze słynny tekst ojca z Leszna,mówiący kategorycznie,że tamten wyjazd był OSTATNIM w tym sezonie,a był to czerwiec.Okrutnik z tego mojego starego.
Tak czy inaczej,Unibax pooglądam sobie dzisiaj tylko w TV.I jak tu mieć dobry humor?...

sobota, 25 sierpnia 2012

O,ja naiwna...i rozczarowana

Czasami jestem taka naiwna,że aż zęby bolą.Często jest to moją wyłączną winą,czasami inni maczają w tym palce.Teraz to wina wyłącznie mamuśki.I niech nie tłumaczy jej migrena.
Spędziłam dobre 20 minut,klikając jak jakaś idiotka w wybrany sektor na stronie z biletami na GP.Tu zajęte.Tam zajęte.Obleciałam już cały stadion(tym klikaniem)i prawie straciłam nadzieję.Na 15000 miejsc(plus ileś tam stojących)wolnych było może z 30,w najdroższej strefie,gdzie jeden bilet kosztuje 500 złotych.Speedway ist mein Leben,Toruń is the love of my life,ale 500 zł to ja nie dam,o nie!A nie byłyby to jedyne wydatki,bo trzeba jeszcze przyjechać(a benzyna droga...),coś zjeść etc.Tysiaczek pękłby jak nic.A takim burżujem to ja nie jestem.Nie sprawdzałam właściwie tych stojących,ale nie ma po co.Nie mam zamiaru stać jak jakiś debil,tym bardziej,że będzie to październik i nie wiadomo przecież,jaka będzie pogoda.A może być naprawdę niefajna.
Na co ja właściwie liczyłam?Nie wiem.Wiadomo,że mimo spadku zainteresowania ludzi cyklem GP(w Europie)w Polsce zawsze walą na GP tłumy.Wiadomo,że Toruniem się jeszcze nie najedli i walą jak szaleni.Wiadomo,że 2 miesiące temu było 2,5 tys.free seats.No właśnie,BYŁO.A ja zaglądam w sierpniu i jestem wielce rozczarowana.Jakie to żałosne.
Oczywiście,gdyby moi "wspaniali" rodzice byli ludźmi z pieniędzmi(nie musiałoby to być ogólnie,wystarczyłoby jednorazowo wolne 500 PLN:)),kupiliby mi ten bilet,np.w ramach przedwczesnego prezentu urodzinowego(w końcu co to za różnica,6 czy 24 października),chcąc sprawić mi przyjemność.Albo nawet nie jako prezent,po prostu dla przyjemności,wiedząc,że mogłabym połączyć trzy namiętności naraz(Toruń+żużel+niektórzy ulubieni zawodnicy).Ale że nie są na tyle domyślni/empatyczni/nie mają tyle kasy,ojciec co najwyżej oferuje mi pójście do zaprzyjaźnionej knajpy,żeby obejrzeć w TV,bo oczywiście nie mam C+ w domu.Dziękuję,nasram na taką ofertę.
W ogóle,byłoby miło,gdyby starzy częściej myśleli o tym,jak uprzyjemnić mi życie,i realizowali to.Najczęściej jednak kończy się na gadaniu mamuśki,że "och,byłoby miło coś mi zorganizować,bo całe wakacje siedzę w domu,a i w roku akademickim tylko do szkoły i ze szkoły,no,ale brak pieniędzy,brak możliwości".Gadać to można dużo.Jakby chciała,to by się postarała.Ponoć dla chcącego nic trudnego.O tak.
I po co ja piszę ten post?Tylko się,cholera jasna,przygnębiłam.A gadanie ojca to już w ogóle było denne...Jak się,cholera,wkurzę,to zaraz zarezerwuję bilet za 500 i zaznaczę przelew z konta ojca.Ale by się zdziwił.Może taka terapia wstrząsowa nie byłaby taka zła?...Teraz,kiedy już tam byłam(prawie miałam palec na myszy,by kliknąć na opcję "zarezerwuj"),muszę się wycofać.Życie nie jest sprawiedliwe,oj,nie...

Dzień pod znakiem Cardiff

Cholera,dlaczego to był tylko sen?Śniło mi się dzisiaj w nocy,że ojciec wrócił do domu i wręczył mi bilet na Speedway Grand Prix w Pradze.Wszystko byłoby OK,gdyby nie fakt,że tegoroczne GP w Pradze już było,a na przyszłoroczne raczej "no chance".Pobudka po tym śnie była dosyć gorzka.Nie dość,że to był tylko sen,to jeszcze dziś jest GP w Cardiff,na którym chciałabym się znaleźć.Zamiast tego muszę śmigać po stronach związanych z tym miastem i WYOBRAŻAĆ sobie,że tam jestem.Ja się tak nie bawię.
Eskapizm jest mi dzisiaj niezbędny,bo:a)mamuśka ma znowu swoją migrenę i nic z niej nie ma,b)pojechaliśmy z ojcem na zakupy i tylko się wkurzyłam,c)mamuśka oprócz wkurzenia swoją chorobą dodała też trzy inne swoje grosze.
Co do tego,że mamuśka ma migrenę,wiele nie trzeba dodawać.Tak po prostu jest i trzeba cierpieć.
Zakupy...Pojechaliśmy,a tam(w drodze powrotnej)dwa wypadki na drodze(na szczęście niegroźne)i musieliśmy nadłożyć drogi,czyli przejechać przez praktycznie całe(nieduże,ale zawsze)centrum naszego "pięknego" miasta,co w sobotę jest nie lada koszmarem.Plus event na koniec.Przyjeżdzamy pod dom,a ojciec otwiera mi drzwi,podaje torbę z zakupami i mówi:
-Zabierać zakupy i iść,
a następnie-ku mojemu zaskoczeniu-zamiast iść ze mną do domu,odjechał bez słowa.No ludzie,WTF.Dopiero potem okazało się,że miał coś do załatwienia w centrum.Nie byłoby łatwiej od razu powiedzieć?Uwielbiam takie akcje.
Mamuśka,widząc niewerbalne i słysząc werbalne oznaki mojego smutku z powodu Cardiff i nudy,mówi mi tak:
-No to zobacz,czy nie ma biletów na GP w Toruniu(będzie 6 października).
Zasiadłam do internetu...ta moja mamuśka to jest nielicha fantastka.Wieści z czerwca(to najświeższe,jakie mam)mówią,że zostało 2,5 tysiąca biletów.Jaka jest szansa,że 25 sierpnia są jeszcze jakiekolwiek?Pewnie "no chance",cytując Darcy'ego,ale poszukam jeszcze.
Naszło mnie jakieś załamanie,zniechęcenie i zastanawiam się,czy w ogóle podchodzić do wrześniowej poprawy w mojej szkole.Ja jej i tak chyba nie zdam...Sama już nie wiem.
Żeby zakończyć optymistycznie,napiszę jeszcze,że jest jedna rzecz,którą wiem NA PEWNO:na pewno będę dziś kibicować moim ulubieńcom w GP.Ulubieńcom,czyli:Antonio Lindbaeckowi,Bjarne Pedersenowi(bo jeżdżą w drużynie z mojego city),Scottowi Nichollsowi(też moje city+ogólna duża sympatia z dawnych lat),Chrisowi Holderowi(Toruń!),Fredce Lindgrenowi(to chyba oczywiste...),Hansowi Andersenowi(sympatia od lat)no i Andreasowi Jonssonowi(bo Szwecja,a ten kraj,jak wiadomo,jest "the love of my life",jak ująłby to Luddy Lindgren).Skoro jest ich aż siedmiu(siedmiu wspaniałych,hihi),to chyba któryś przyniesie mi dzisiaj radość,nie?...

czwartek, 23 sierpnia 2012

Toruń,wolontariat i "go crazy"

Będę nudna.Zdecydowanie zbyt często ubolewam,że nie ma mnie w Toruniu,a tyle ciekawych rzeczy(żużlowych między innymi)się tam dzieje.W najbliższą niedzielę będzie mecz Toruń-Gorzów(nie dla mnie,oczywiście).Niby wysłałam SMS na konkurs,ale mało w to wierzę.Konkursu na www Unibaksu jakoś póki co nie widać...Szkoda,chociaż pewnie nawet,gdybym wygrała,to nie mogłabym pojechać.Powód?Godzina-19.30,nie dla mnie,mieszkającej tyyyyle kilometrów od rzeczonego miasta.Mówi się trudno.
Nadmiernie często ubolewam też,że nie mieszkam w "polskim Los Angeles",jak zwykłam nazywać Toruń(że niby "miasto aniołów",wiadomo...).Od wczorajszego wieczora tym bardziej.Jak co roku.Weszłam na rzeczone klubowe www,a tam info o naborze wolontariuszy na Speedway Grand Prix,które odbędzie się niedługo w tym mieście.Niestety,to też nie dla mnie,no bo tam nie mieszkam,i w ogóle...A myślę,że byłoby to ciekawe doświadczenie,sprawdzić się w takim czymś.No i możnaby wpisać sobie fajny event do CV.Niestety.Szkoda gadać.Zdziwiłabym się,gdyby przydarzyło mi się w życiu coś miłego.
Pozostając w temacie bycia wolontariuszem,przypomniała mi się konferencja,która miała miejsce w mojej szkole.Brały w niej udział osoby z krajów basenu Morza Bałtyckiego(Szwecja,Polska,Dania,Rosja itd.)plus z krajów dorzecza Bałtyku(nie wiem,jak to się dokładnie nazywa,chodzi mi o kraje,przez które płyną rzeki uchodzące do Bałtyku).Pamiętam,wiele sobie po niej obiecywałam.Obecność osobników płci przeciwnej ze Skandynawii bardzo działała mi na wyobraźnię.Niestety,nic ciekawego z tego nie wyniknęło,poza moją fascynacją(czysto platoniczną)pewnym osobnikiem w sztruksowym stroju.Do dziś gryzie mnie,z jakiego kraju przyjechał,jak miał na imię etc.Tylko ja mogę być taka szurnięta,żeby rozpamiętywać to dwa lata po fakcie.
Nic ciekawego nie wyniknęło też z samego mojego siedzenia(tj.razem z koleżanką z tego samego roku)w roli obsługi tej konferencji.Niewielu ludzi prosiło nas o pomoc i generalnie było cholernie nudno.Ale przynajmniej jest do czego wracać pamięcią,bo bez tego człowiek by zwariował z nudów.
A propos wariowania-już niedługo będę miała kolejny(jednodniowy wprawdzie,ale lepsze to,niż nic)do tego,by "go crazy".1 września w moim mieście będzie finał mistrzostw świata młodzieżowców.Przyjadą Australijczycy,Szwedzi,Rosjanie i Polacy,a to oznacza tylko jedno:będzie się działo!Aha,no i oznacza to jeszcze jedno:do mojego miasta przyjdzie Darcy!!!!!!Drżyjcie,obsługo stadionu!!!!!!!Hahhhaha!Teraz dokonam tego,czego nie dokonałam podczas zeszłorocznego finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów,czyli włamię się do parku maszyn.Tak.Już to postanowiłam.Niech mnie zgarną,niech mnie skują,wlepią mandat czy co tam jeszcze,ale muszę to zrobić.Teraz,tj.podczas tego eventu.
O Boże.Właśnie przeczytałam ostatnie 6 zdań,które napisałam.Chyba czas się przestraszyć stanu mojego umysłu.Chyba mi odbiło.Albo to zwykła nuda i desperacja.Sama już nie wiem...

środa, 22 sierpnia 2012

Muzyczny post na szaro

Od rana prześladuje mnie piosenka The Beatles "Eight days a week".Niby nic w tym dziwnego,bo kiedyś(w starych,dawnych,dobrych czasach mojego życia-dałabym wszystkie pieniądze świata,by te czasy wróciły)przepadałam za ich muzyką.Za tą piosenką jednak nigdy.Ale przecież fenomen dręczących człowieka piosenek(często przychodzą ni stąd,ni zowąd,nawet ich nie lubisz...),tak jak fenomen snów,jest chyba nie do ogarnięcia ludzkim rozumem.Na pewno nie można go ogarnąć rozumem nienaukowym.I tyle.
W ogóle,jakoś tak kiepsko się dzisiaj czuję.Smutno mi.Nie tylko z powodu Beatles(a trzeba przyznać,że weszłam dziś do EMPiK-u i tam zaatakowały mnie kubki z logo tego zespołu i książka o Lennonie,miodzio!).Tak jakoś ogólnie.Nawet fakt,że byłam u fryzjera i że moja głowa wygląda JAKOŚ(a przy moich skrętach ciężko o to)nie poprawia mi humoru.Tak właściwie to to wyjście,zamiast być miłe,bo ruszyłam się z domu,jeszcze mnie przygnębiło.Powodów jest kilka:The Beatles,ci ludzie chodzący po rynku jak jakieś zjawy-nie wiadomo po co i dokąd...I w tym wszystkim ja.Też nie wiem,czego chcę,też nie wiedziałam,dokąd i po co się udaję(poza półgodzinną wizytą u fryzjera).Szkoda słów.No,i jeszcze pary-to mnie niezmiennie dobija,jako że nie należę do tego elitarnego grona.A chciałabym.
Mój dół "załączył" mi się w naprawdę genialnym momencie-zamiast się zmotywować i uczyć na poprawę,smęcę i rozpaczam nad swoim życiem.Well done.To postępowanie jest z gruntu chore i beznadziejne,bo dół nieprędko mi minie i nic z niego nie wyniknie,tak jak moje życie nieprędko się zmieni,a poprawa niedługo.Ale nawet świadomość,że to NIEDŁUGO(najwcześniej za 19 dni),mnie nie motywuje,nie przeraża,nie wstrząsa mną.To trochę zły znak.A może powinnam to olać,nie iść na tę poprawę i w ogóle skończyć ze szkołą?I tak nie napiszę pracy magisterskiej,a nawet gdyby jakimś cudem mi się to udało,wątpię,żebym miała potem jakąś pracę.Niby jaką?Przecież niczego konkretnego nie umiem.Trzeba było słuchać intuicji i nie iść na studia,albo skończyć na licencjacie.Do przekładania mrożonek w Ocado w Wielkiej Brytanii też ktoś jest potrzebny,prawda?
Przepraszam za tę przygnębiającą sesję,ale tak mi się jakoś zebrało na wątrobie,a nie mam komu się wygadać.A nawet gdybym miała,nie mogłabym liczyć na zrozumienie.
Zaczęłam muzycznie i muzycznie skończyć-jedyna piosenka,która przychodzi mi do głowy,a która mogłaby oddać mój nastrój,jest "Friday I'm in love"The Cure.Bo przecież u mnie "Moday's blue,Tuesday's grey and Wednesday too"...Nic dodać,nic ująć.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Jak ty to robisz,Darcy?

Cholera.Jestem beznadziejna.Zamiast uczyć się powoli na wrześniową poprawę(będę ją miała między 10 a 23 września,nie wiem jeszcze dokładnie,kiedy)i czytać książki na tąże,siedzę i przeglądam profile na Bloggerze(dziś osób,które jak ja lubią żużel).I co?I jestem w totalnym szoku.Z kilku powodów.
a)na 188 profili,które mi się wyświetliły,jakieś 90% należało do dziewczyn(w tym do mnie).
b)wśród tych,które pisały,że są z woj.kujawsko-pomorskiego i/lub lubią Unibax,wszystkie deklarowały,że przepadają za Darcym.
c)znalazłam kilka osób(dziewczyn oczywiście)z...mojego miasta.
d)przy okazji zaskoczyło mnie też coś innego.
Co do a)...Naprawdę byłam w szoku.Czyżby dziewczyny częściej od chłopaków pisały blogi?Częściej chwalą się uwielbieniem dla żużla?Na pewno częściej piszą otwarcie o tym,że mają swoich ulubionych zawodników czy takich,którzy im się podobają.I tu przechodzę płynnie do b)...Co ten Darcy w sobie ma,że przedstawicielki żeńskiej połowy świata tak za nim szaleją:)?I to od tych 15-letnich po 23-letnie(ja,niech mój nick będzie najlepszym przykładem)?Choć pewnie i starsze by się znalazły...To jest fascynujące.Czyżby ta etykietka bad boya tak na nie działała?Bo raczej chyba nie powierzchowność rzeczonego pana.Nie wiem i nie zgłębię tego fenomenu.Bo jeśli ktoś zapytałby mnie,dlaczego tak jest,odpowiedziałabym:nie wiem,po prostu tak-i już.
c)byłam w szoku.Moje miasto nie jest duże,nie jest też,powiedzmy 20-tysięczne,ale wielu ludzi zna się z widzenia.Ja "spotkanych" tu pań nie znam,ale kto wie,może widujemy się na naszym wspaniałym stadionie i o tym nie wiemy.Fascynujące,jak w przestrzeni wirtualnej można znaleźć osoby,których normalnie nie znasz,a które mieszkają w tym samym mieście,ba,może nawet ulicę ode mnie.
d)to smutne,ale zaskoczyło mnie,jak wiele blogów jest "martwych".Rozpoczęte i ostatnia notka pochodzi z lipca,albo kompletnie puste,tylko szablon wisi...Nie rozumiem,jak można zacząć i porzucić albo inne takie.Ale inni widocznie sobie wyobrażają.Smutne to.
Zastanawia mnie też jedna rzecz:kiedy weszłam na kilka blogów,chciałam napisać komentarz,ale nie mogłam.Tj.pokazało mi się okienko do wpisania,wpisałam,a po kliknięciu "wyślij" nie pojawiło się "komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu" lub nie wyświetlił się sam komentarz.Jako mało jeszcze obeznana z tutejszą techniką pytam:dlaczego?Wyglądało na to,jakby nie "widziało" mojego komentarza albo coś w tym stylu.O co w tym biega-z fenomenem pana D.W.i z komentarzami-za cholerę nie wiem.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

27 i 15,czyli Toruń rządzi

Toruń prześladuje mnie często,jako że to moje ukochane miasto.Prześladuje mnie "myślą,mową"...i w ogóle.A dziś szczególnie,i to z dwóch powodów.
Powód 1-ten a propos "27".Dziś są 27.urodziny jednego z moich ulubionych żużlowców,Adriana M.Jest jednym z wielu ulubionych,jeśli chodzi o ogół braci żużlowej,ale jednym z dwóch(oprócz Darcy'ego oczywiście:)),jeśli chodzi o Toruń.Urodziny moich ulubionych żużlowców-może to głupie-są dla mnie zawsze ważnym świętem.Ja czczę go dziś,oglądając wczorajszy mecz Torunia,w którym mojemu ulubieńcowi dobrze poszło.No i jeszcze wspominając początki mojej manii na jego tle.
Dziwnie mi dziś o tym myśleć,ale w 2004 roku,kiedy zaczęłam jeździć na mecze(wówczas jeszcze Apatora,i to na Broniewskiego)moim większym ulubieńcem był Karol Ząbik.Adrian mnie nie interesował-w ogóle!Nie wiem,co mi się potem odwidziało z panem K.Z.i przerzuciło na pana A.M.Muszę jednak przyznać,że nie wyszłam tak źle na tej zamianie,bo przecież K.Z.w pewnym momencie zniknął,była banicja w Ostrowie,ta koszmarna kontuzja po pamiętnym finale IMP w 2009(za co sprawca nieszczęścia,Damian Baliński,do dziś jest niecierpiany w Toruniu)...A i teraz niewiele go w żużlu.No,ale miało być o jubilacie.Nie zapomnę wspólnego zdjęcia,które mam z nim z pewnej bardzo sympatycznej akcji w Toruniu o nazwie "otwarty parking"...No i niewątpliwie oryginalnego autografu też nie da się zapomnieć(mam jeszcze ten program zawodów!).Ale najlepsza akcja z moim ulubieńcem w roli głównej miała miejsce w bodajże 2005 roku.Wspominałam ją wczoraj.Pojechaliśmy z ojcem na Młodzieżowe Indywidualne Mistrzostwa Polski.Byłam wtedy na etapie Ząbika i na niego zdarłam gardło,ale wygrał Adrian.Mój ojczulek wpadł na pomysł następującej akcji:
-Musisz mieć autograf nowego mistrza
i...popędził do podium,do Adriana,coś tam mu nawinął,no i jako jedyny dostał autograf(dla mnie).Do dziś wspomina to w ten sposób,że"podszedłem i bezwzględnie zażądałem autografu.Nie wiedział,co zrobić z kwiatami i pucharem,więc mu je capnąłem,potrzymałem,i podpisał".Nie mogę tego zweryfikować,bo tego nie widziałam,ale mój ojciec jest fantastą i jego opowieści trzeba czasem podzielić przez 3.Już go widzę,jak trzyma te kwiaty.I nie wierzę w to,że był to-jak tatuś utrzymuje-jedyny autograf tamtego wieczoru,ale niech mu będzie.
I tak oto,mania względem pana A.trzyma mnie już od tylu lat...I ileż to już jego urodzin przeżyłam,mentalnie życząc zawsze tego samego:zdrowia,sukcesów,szczęścia w miłości i tak dalej(które to życzenia ponawiam i dziś).Masa wspomnień.
Powód 2-"15".Nie jestem fanką seriali,ale na wieść o tym,że serial "Chirurdzy" był kręcony w Toruniu,zamierzam go oglądać.Nie dla pani Różczki,nie dla pana Małaszyńskiego,a dla widoków z miasta właśnie.Ponoć miały w nim być też wątki żużlowe...A jak będzie z widokami,żużlem i moim oglądaniem 15 odcinków-zobaczymy,gdy to się już zacznie.
I tak oto Toruń(we wspomnieniach i nie tylko)trzyma mnie dziś w swoich szponach.Ale ja przeciw tym szponom nie mam nic przeciwko,a wręcz przeciwnie...Miło mieć takie "remini"(scencje).Zawsze jest do czego wracać,gdy nuda doskwiera tak,jak dziś.
Na zakończenie-100 lat dla najfajniejszego Adriana w(polskim?)sporcie żużlowym i wszystkiego "naj" dla pewnego medycznego serialu.Obym i z jednego,i drugiego,cieszyła się choć jakiś czas.

Trzeba było iść na żużel

Tak,wczoraj zdecydowanie lepiej byłoby iść na mecz,bo tam się przynajmniej coś działo.Event rodzinny był...tu użyję mojego ulubionego niemieckiego słowa "gemischt".Najpierw nudny,bo gospodyni mało zajmowała się gośćmi,czyli nami,i naprawdę dobrze,że zamówiłam sobie relacje SMS-owe z meczu Gdańsk-Toruń oraz z tego w moim mieście,na którym powinnam być,bo umarłabym z nudów.A potem...a potem zrobiło się gorzej,bo wybuchła kłótnia,wszyscy pożarli się ze wszystkimi(no,prawie;ja z nikim,na szczęście,nie zadarłam).Przez te kłótnie(nie mogłam zostawić mojej biednej kuzynki samej)wróciłam do domu dużo później,niż planowałam(a chciałam wrócić dużo wcześniej...)i ledwo zdążyłam na 19.30 na mecz Tarnów-ZG.Naprawdę szkoda,że to on był później,na moje skołatane nerwy lepszy byłby Gdańsk na żywo,bo Tarnów to była mega nuda...Toteż nie pomogło mi się to uspokoić(a musiałam się uspokoić,uwierzcie).Niestety.
Dzisiaj dochodzę do siebie,zaraz obejrzę ten Gdańsk,zdjęcia z wczoraj z mojego miasta...i może jakoś to będzie.

sobota, 18 sierpnia 2012

Saturday,czyli...wreszcie

No.Jedno mam z głowy.Prezentowy dylemat i problem,który ciągnął się za mną od X czasu,WRESZCIE zakończony.Przybył mi za to jeden "zgryz"(mieszkaniowy) i...inne takie.Ale po kolei.
Przed południem wybyliśmy z rodzicami z domu.Nasze cele:zakup nieszczęsnego roczkowego prezentu(jak zwykle na ostatnią chwilę)i wizyta u mojego "drogiego" kuzynka,by nakarmić jego koty.O tym,że po drodze jak zwykle było "milutko"(kłótnie!),nie wspomnę.Wpadłyśmy z mamuśką do pierwszego zabawkowego,gdzie po dłuuuugaśnych konsultacjach,oglądaniu setek przedmiotów itp.dokonałyśmy zakupu.Przy kasie trochę zrzedła mi mina-109,20 PLN?Przecież jestem tylko biedną(to się szybko nie zmieni)studentką(to może się zmienić szybciej,niż myślę).Boję się pomyśleć,ile wydam na następne urodziny lub ogólnie okazję.
U kuzynka jak zwykle wpadłam w dół-jego mieszkanie jest super.Widziałam je już raz,ale byłam tam na imprezie,więc niewiele pamiętam:)Teraz przyjrzałam się dokładniej i stwierdziłam,że chciałabym w nim mieszkać...ale ja ostatnio chcę mieszkać u wszystkich,których odwiedzam,więc to jakby nic nowego.Otoczenie też fajne,nie taka betonowa dżungla jak u mnie...Obejrzałam też wreszcie ich nowy zakup,czyli kota rasy maine coon-owszem,lubię koty(o wiele bardziej niż psy),ale ten średnio mi się spodobał.Jakiś taki długi i chudy(bez aluzji do Tomasza Golloba)i w ogóle...Ale za to bardzo towarzyski,przychodził,żeby go głaskać itp.Może jak dorośnie i nabierze masy,to wyładnieje.
Już się denerwuję,jak to będzie jutro na imprezie.Ale...jutro będzie jutro.Na razie mój umysł zajmują sportowe emocje,które mnie czekają-o 15.40 w TV mecz Widzewa z moim kultowym Śląskiem,a o 19.00 mecz speedway'a(zaległy między Gorzowem Wlkp.a Czewą).W TV go nie pokazują,zostanie mi więc chyba tylko internet.Zawsze lepsze to niż nic.Przyda mi się trochę testosteronu po pobycie w sklepie z artykułami dziecięcymi i przed jutrzejszą imprezą...

piątek, 17 sierpnia 2012

Komu morze,a komu...wiocha

Nie,nie "wiocha" w sensie "wieś",tylko w znaczeniu "nuda","przypał" itd.Okazuje się,że morze jest przeznaczone dla mniej lub bardziej znanych mi i mniej lub bardziej przeze mnie lubianych osób,a "wiocha" dla mnie.
Rano ojciec wraz z poranną prasą przytargał mi "Tygodnik Żużlowy".Od czasu swojego nieudanego zeń romansu nie czytam,ale skoro przyniósł,to przeczytałam.I czego się dowiedziałam?Że szkoda,iż nie było mnie pewien czas temu w Sopocie.Naprawdę szkoda...
5 sierpnia był mecz Gdańsk-Wrocław.Jako że zawodnicy z Wrocławia nieczęsto bywają nad morzem,gratką był już sam fakt,że można ich było spotkać na gdańskiej plaży(a można było).Otwieram ja jednak dziś wymienioną wyżej gazetę,a tam info,że Lindgren przy tej okazji "plażował się",jak to zostało wdzięcznie określone,w mieście z Monciakiem właśnie.I mnie tam,cholerka,nie było?No tak,może gdybym wyczytała to z Twittera,miałabym szansę tam dotrzeć.A tak?A tak to mogę sobie tylko poczytać o tym z opóźnieniem.Beznadzieja.
Krótko potem zadzwoniła kuzynka ojca.Niby po to,żeby zapytać,co u nas,ale tak naprawdę po to,by się pochwalić:że zapisuje dziecko do anglojęzycznej szkoły,że jedzie(albo właśnie wróciła)z nadmorskich wakacji(w Polsce,ale dla mnie,która nigdzie nie jadę,wszystko byłoby dobre,nawet polskie morze).No żesz kurde,WTF i co to ma być.Doła tylko można złapać.
Tak,to było o morzu.Teraz jest o tej wiosce,co to jest moim udziałem.Nic nie robie,nigdzie nie jadę,nudzę się i wkurzam.Na dodatek mamuśka ma migrenę i muszę to znosić.Plus wkurzam się,bo gdy wyszłam z domu(tylko do sklepu,nie myślcie sobie),zewsząd atakowały mnie plakaty żużlowe na niedzielę.A mnie tam nie będzie...Dziękuję serdecznie.Za wszystko,naprawdę...

czwartek, 16 sierpnia 2012

I znowu Tomasz

Po rocznej przerwie,kiedy indywidualnym mistrzem Polski na żużlu był Jaro Hampel,mistrz znów nosi imię TOMASZ.Na całe szczęście,nie z nazwiskiem GOLLOB.Przyznaję,nie podzielam narodowej fascynacji naszym rzekomym skarbem i the best Polish speedway rider ever.Dlatego bardzo się cieszyłam,że w dzisiejszym finale nie wystąpili etatowi "miszczowie" ostatnich lat:Gollob,Hampel i Kołodziej.Dali szansę komuś innemu:)
Denerwowałam się,jak też pójdzie moim ulubieńcom,no i...nie jest źle.Jędrzejak nieoczekiwanie jest nowym mistrzem Polski(well done,good job!Chociaż jakas radość dla tego biednego Wrocławia...),Zmarzlik czwarty...Szkoda tylko tych punktów Adriana,tych defektów...Gdyby nie one,pewnie byłby wyżej.Taki los.
Co do pozostałych panów na podium się nie wypowiem,bo albo ich nie lubię(Buczkowski-Bydgoszcz!),albo są mi doskonale obojętni(Okoniewski).Żal jeszcze tych wszystkich upadków,szczególnie Musielaka i Jabłońskiego.Z tego,co mówili w radiu,ładnie się uszkodzili.Ale...było,minęło.Następna edycja dopiero za rok(o ile nie będzie końca świata).
Fanką piłki nożnej nie jestem(chyba że w wydaniu na naprawdę wysokim poziomie-kluby i reprezentacje Hiszpanii,Anglii-to tak),ale słyszałam co nieco o tym całym meczu z Estonią.Kolejny trener i kolejny debiut w takim stylu.Czy kogoś jeszcze to dziwi?Bo mnie nie.Od kiedy pamiętam,a paru już trenerów było w naszej wspaniałej kadrze za mojego życia,lista wyjaśnień jest zawsze ta sama.Ten sam też styl gry i tak dalejMoże czas na to,żeby ludzie PRZESTALI liczyć na to,że te nasze Orzełki cokolwiek osiągną.Jeśli nie będą "under pressure",pozbędą się spinki i tak dalej,to może pójdzie im lepiej.A dla kibiców mam mały mesydż:są fajne sporty,w którym Polakom idzie,i to nie od czasu do czasu,a bardzo często.Na przykład żużel.Polecam.
Jakżeż się zdziwiłam,gdy odwiedziłam Twitterowe konto Ludviga L.,roboczy pseudonim "Szwagier".Nie żebym się interesowała,co ma do powiedzenia,ale skoro Fred nie ma swojego...No i L.L.napisał:"Zajrzyjcie na konto Freddie'ego na Instagram,fajne fotki tam ma".Czy coś w tym stylu.Jak się rzuciłam do Google sprawdzać,co też to jest,to aż furczało(noga ze mnie,jeśli chodzi o nowości techniczne-kompletnie mnie to nie interesuje).Niestety,jest to aplikacja na pewien szczególny rodzaj smartfonów,a takiego niestety nie posiadam.Nie dowiem się zatem,co w tym takiego fajnego.
Kończę.Odezwę się niebawem,o ile wydarzy się COŚ wartego uwagi...

środa, 15 sierpnia 2012

Leniuch przyświąteczny

To taka nowa jednostka chorobowa i zarazem określenie człowieka uprawiającego te brewerie.Pewne jest jedno-dziś L.p.rządzi,i to nie tylko u mnie.Dziś rano przyszłam zapytać rodziców,czy coś dzisiaj robimy,idziemy,jedziemy itp.,a w odpowiedzi usłyszałam:
-Nie,bo pogoda niezachęcająca i jeszcze nikomu nic się nie chce...
No i tak się snujemy przez cały dzień.Jedyny plus tego leniucha to to,że na obiad była pizza.Może jestem dziwna,ale generalnie jej nie lubię.Jednakowoż ta dzisiejsza(moja o wdzięcznej nazwie "szwedzka",to był magnes do zamówienia jej)o dziwo była dobra.Problem w tym,że ja po niej też złapałam lenia,choć potwornie chciałam mu się oprzeć.A tu masz-dopadła mnie ospałość i myślę sobie,czy się nie prześpię,czego nie mam w zwyczaju(tj.spania w dzień),chyba że jestem chora.Ale o tym jeszcze pomyślę,IMP dopiero za  prawie trzy godziny.
Właśnie,IMP!Mam nadzieję,że dzisiejszy zielonogórski finał Indywidualnych Mistrzostw Polski na żużlu się odbędzie.Z prognoz wynika,że w Zielonej ma nie padać...Zobaczymy,jak będzie.Nie rozumiem tylko jednego:kto w TVP Sport zdecydował o tym,że nie pokażą tego eventu na żywo,jak robili to co roku?Komu zaszkodziło słoneczko(ale nie dzisiaj,bo dziś z nim kiepsko,tylko jakiś czas temu)?W programie na dziś,na 18.00,zamiast żużla jest powtórka bzdurnego finału bzdurnej piłki wodnej z bzdurnej olimpiady w Londynie.Ktoś to w ogóle obejrzy?I don't think so.A IMP obejrzałaby co najmniej jedna osoba-ja:)Nie no,żartuję.Weszłam na Sportowe Fakty i mnóstwo było wpisów narzekających ludzi,że jak to tak i w ogóle.Trudno,będę posiłkować się radiem.
Moje szczególne typy w tym finale?Nie,nie mam,nie lubię bawić się w typowania.Na pewno będę dopingować moich ulubieńców,tj.Adriana M.(Toruń!),oczywiście Bartka Zmarzlika(ech...szkoda,że nie ma tego w TV i nie będą go brać do wywiadów...),braci Jabłońskich(w końcu to ziomki z mojego miasta,tylko obecnie na wygnaniu)i Tomasza Jędrzejaka(Wrocław...Kolega Fredstera z drużyny).Trochę się uzbierało.Oczywiście,ojciec drażni się ze mną,że mam kibicować Janowskiemu,ale od czasu ubiegłorocznego finału IMŚJ i wyższości Janowskiego nad Darcym oraz tegorocznego meczu Polska-Reszta Świata pan M.J.jest(sportowo,prywatnie nie mogę się wypowiedzieć)moim osobistym wrogiem.
To tyle na dziś.Może finał IMP choć trochę mnie rozkręci,bo na razie jestem śnięta.I oby było to rozkręcenie pozytywne...

wtorek, 14 sierpnia 2012

Laik kibica nie zrozumie...

...tak jak syty głodnego i tak dalej.Wybrałam się dzisiaj pod jakimś pretekstem do kuzynki i chciałam z nią przy okazji pogadać o niedzieli.Myślicie,że mi się udało?A gdzie tam.Jako że kuzynka nie jest fanką żadnego sportu(nawet speedrowerowego,choć tor ma pod oknem),to nie mogła mnie zrozumieć.Próbowałam jej to "wyłożyć" w żartobliwej formie("nakrzyczałam" na nią,że co to za porządki,żeby robić takie coś w żużlową niedzielę i tak dalej),ale nie załapała.Jej jedyna odpowiedź i rada brzmiała:
-To wyślij ojca z kamerą,niech ci nagra.
Ten tekst kompletnie mnie rozwalił.Poza tym,jej argumentacją było,że "skoro mała urodziła się 19.,to urodziny będą 19.i już" oraz,uwaga:"Robimy w niedzielę,żeby było bardziej odświętnie".No dajcie żyć.A w sobotę nie byłoby odświętnie?...Bez komentarza.
Jako że nie mam(niestety)natury osoby wykłócającej się o swoje,położyłam uszka po sobie i powiedziałam,że "dobrze,w takim razie przyjdę".Co za beznadzieja.Choć gardzę postępowaniem w ten sposób,sama to robię.Ale OK,w takim razie zamówię sobie relacje SMS-owe("esemasowe",jak powiedzieli w pewnym serialu:))z mojego miasta i z meczu Gdańsk-Toruń...No i może jeszcze z meczu Wrocławia.Zamówię sobie i będę czytać przez całą imprezę.A co.Może wtedy jakoś przeżyję.
Ogólnie wizyta nie była taka najgorsza.Chrześniaczka słodka(ale robiła na mnie miny!Padlibyście!Mrużyła oczy i szczerzyła zęby...Ech)i nawet z kuzynką dało się wytrzymać,choć pewne swoje stałe teksty musiała poruszyć.Życie.
Ogólnie na podstawie swojego podejścia do tej imprezy stwierdzam,że nasze pokolenie(a może mój rocznik?),a na pewno pojedyncze egzemplarze(ja)nie nadają się do tego,żeby się czegoś podjąć,zwłaszcza jeśli jest to długofalowe.Bo po jakimś czasie wszystko się nudzi i zamiast być czymś miłym,to irytuje.Na przykład bycie chrzestną-ta konieczność pamiętania o urodzinach,imieninach i innych takich...No,a teraz żałuję szczególnie,bo gdybym nie była tą chrzestną,to nie byłabym zaproszona na ten roczek i nie miałabym wiadomego problemu.Ale przekonałam się już,że nie umiem podejmować słusznych decyzji-zawsze z dwu rzecz wybieram właśnie ten gorszy pomysł.Jak więc tym razem mogłoby być inaczej?...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Offspring wystarczy,dylematu nie

Niektóre zespoły powinny poważnie zastanowić się nad tym,jaki jest sens przeciągania kariery ponad miarę.Nie chodzi mi już o Rolling Stones czy coś w tym guście.Nie chodzi już nawet o nasz naczelny polski przykład-Kombi alias Kombii.Chodzi o(jeszcze niedawno)jeden z moich ulubionych zespołów-The Offspring.
Kiedyś mieli fantastyczne piosenki-uwielbiałam ich za "Walla Walla","Want you bad",o klasykach w stylu "Pretty fly" czy "Original Prankster" nie mówię.Przed chwilą,zachęcona zajawką nowej płyty,zapoznałam się z dwoma nowymi piosenkami A.D.2012-"Cruisin' California" i "Days go by".Wysłuchałam po minucie każdej i dałam sobie spokój.Gdyby ktoś chciał posłuchać,a przyzwyczaił się do starego dobrego Offspring-odradzam.Zareaguje jak ja.Po przesłuchaniu pomyślałam sobie:"What the fuck?" i "What the hell to ma być?".Kompletna porażka.Stracili chłopaki swój pazur i tyle.Gdyby lata temu mieli takie piosenki jak teraz,za nic bym ich nie polubiła.No way i no chance.
Nie chcę zanudzać swoim dylematem sportowo-uroczystościowym,ale ukazała się informacja,że mecz jest o 17.00.Dlaczego?Nie mógłby sobie być o 19.00?Posiedziałabym dwie godziny na urodzinach i pojechała na mecz,a tak?Wrrrrrrrrrr.To mi kompletnie nie rozwiązuje problemu...Chyba żeby padał mega deszcz i mecz byłby przełożony.Ale to mało prawdopodobne.Taki układ gwiazd sprawia,że czaszka mi buzuje od myślenia.Ech...Jak nic się nie dzieje,to nic,a jak tak,to dwie rzeczy zbiegają się w czasie.Niezbyt mi się to podoba.
Przy okazji przypomniało mi się inne wtargnięcie mojego ulubionego sportu w uroczystość rodzinną-komunię mojego kuzyna konkretnie.Oczywiście,drużyna z mojego miasta miała wtedy mecz,tyle że na wyjeździe.Już schłam ze zlości,że nie będę na bieżąco.Na szczęście,moja mama kazała przynieść radio,żeby trochę rozruszać event...I co zrobiłam?Oczywiście włączyłam relację i już mnie nie było.To jest chyba najprawdziwszy bzik,co nie?Sama nie wiem,jak wpadłam w szpony tego nałogu.I jak się wyplątać.Tylko czy ja właściwie chcę się wyplątać?Rzecz mocno dyskusyjna.

"Oświadczyny po irlandzku"?Tak!

Śląsk z Superpucharem Polski w piłce nożnej-jak miło.Niestety,to tyle miłych sportowych wieści na wczoraj.Toruń przegrał,Wrocław tylko zremisował,choć miał jedyną i niepowtarzalną szansę wygrać z Lesznem...Tylko drużyna z mojego miasta wygrała fartem,jednym punktem.No cóż.
Koszmarna olimpiada dobiegła wreszcie końca,wrócą po dwa mecze żużlowe każdej niedzieli...i o to mi chodzi.
Jako że mecz,który miał być wczoraj w TV się nie odbył,a inne skończyły się wystarczająco wcześnie,oglądałam wczoraj "Oświadczyny po irlandzku".Od dawna czaiłam się na ten film.Nie jest w moim stylu,bo nie lubię komedii romantycznych,moją uwagę przykuło tylko miejsce akcji,ale...Cholerka,podobał mi się.Musiałam tylko znosić kąśliwe uwagi mamuśki,która jest przeciwniczką wszystkich filmów/książek/muzyki/innych wytworów kultury,które nie przynoszą pożytku dla intelektu.Wg niej,każda rzecz,którą się obejrzy czy której się wysłucha,powinna ubogacać człowieka duchowo,a nie powodować pusty śmiech.Siedziała jednak obok mnie i nie protestowała specjalnie,żeby przełączyć.Może więc coś tam się ruszyło pod tym jej płaszczykiem osoby,która(kulturalnie)połknęła kij.
Abstrahując od mamuśki:tak,przyznaję,podobał mi się ten film i nie wstydzę się tego przyznać.Może to przez moją samotność tak na mnie to działa?Sama już nie wiem.
Problem roczku i-co gorsza-prezentu nadal nierozwiązany.Ale...I don't care.Dzisiaj jest dopiero poniedziałek,do niedzieli jeszcze daleko.Na pewno wszystko się jakoś rozwiąże...

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dylematy(zakręconego)kibica...

...czyli z cyklu:"Czy to normalne?".Dziś:"Czy to normalne,żebym przedkładała uzależnienie od żużla nad obowiązki rodzinne?".Dla mnie normalne,ale...sami oceńcie.
Wczoraj dostałam od kuzynki oficjalne zaproszenie na roczek chrześniaczki.Mam przyjść w niedzielę za tydzień o 16.00.Wiecie,jaka była moja reakcja?Nie:"Ale się cieszę" albo coś w tym stylu,tylko:"Jezu,w niedzielę?Jaki żużel pokazują w telewizji i o której?"."Jeśli jakiś ciekawy mecz o 17.30,to czy dużym faux pas będzie wyjść z takiej imprezy o 17.30?".Teraz sprawdziłam.Gorzej.O 16.50 jest bardzo ciekawy mecz Gdańska z Toruniem,a o 19.20 nudny Tarnowa z Zieloną.Nie mogłyby być o odwrotnych godzinach?Nie,bo los lubi być wobec mnie złośliwy.Oczywiście,ojciec nagra mi ten Gdańsk,ale oglądać na drugi dzień to mało ciekawie,bo bez emocji...
Nie.To nie może tak być.Chyba skontaktuję się z kuzynką i spytam,czy mogę przyjść z prezentem i życzeniami w sobotę...pretekst się wymyśli.Przecież nie powiem,że chodzi o żużel.Ja muszę obejrzeć ten mecz w niedzielę,a nie powtórkę w poniedziałek!...
No ładnie,krętactwa mi w głowie,jak każdemu uzależnionemu.Ale o ile uzależnienie od hazardu czy alkoholu się leczy,to czy od żużla też?Obawiam się,że psychiatra uznałby to za "drobne dziwactwo",a mój problem by się nie skończył.
Pozostając w temacie:śniło mi się dzisiaj,że mój drogi Freddie Lindgren miał wypadek w czasie meczu i leżał w szpitalu podłączony do mnóstwa kroplówek.Generalnie lekarze mówili,że ledwo uszedł z życiem.Oby nie był to zły znak przed dzisiejszym meczem,choć ja raczej nie miewam proroczych snów.Oby ten nie był proroczy jako pierwszy.
Och,jak ja się cieszę...Starzy wyszli,wreszcie trochę spokoju.Przedtem odbyli naprawdę epicką rozmowę o tym,"co by tu dziś robić?",która jak zwykle skończyła się kłótnią.Nie wiem,jak ludzie o tak rozbieżnych poglądach,pomysłach etc.mogą tyle(25 lat)ze sobą wytrzymywać...Jak widać,na tym świecie nie ma rzeczy niemożliwych.
No i moja samotność ma jeszcze jeden plus:mogę rozpuścić na cały głos Matta Duska("Don't hate on me",oczywiście,bzik nie mija)i nikt mi nic nie mówi."Chwilo,trwaj,jesteś piękna"(a przy okazji podsuń mi pomysł,co zrobić z roczkiem i meczem).

piątek, 10 sierpnia 2012

Prezentowy problem i olimpijskie ogórki

Wczoraj wieczorem miałam niezły tour de Internet.Musiałam zająć się tym,czym zajmować się nie lubię-szukać prezentu na roczek mojej córki chrzestnej.Impreza już pewnie w przyszłą niedzielę,a ja bez prezentu i-co gorsza-bez pomysłu.Tzn.pomysł to ja mam,tylko nie do zrealizowania...Od tego przeglądania mam jeszcze większy mętlik w głowie.Pal sześć,że choć to dziewczynka,chciałam kupować jej zabawki o nazwie MUZYCZNY WIRAŻ(przyciągnął mnie ten "wiraż",wiadomo,speedway)albo jakiś tam tor wyścigowy.A kto powiedział,że dziewczynka musi mieć tylko lalki i różowe rzeczy?To tylko moja a little bit zapóźniona w poglądach mamuśka tak uważa.Tak czy inaczej,pomysłu na prezent nadal brak i ogólnie mówiąc,sprawa tkwi w martwym punkcie.
Dziś z kolei dzień nie zaczął się zbyt dobrze.Nasz zwariowany sąsiad o 1 w nocy siedział przed domem i gadał z kimś.Tak głośno,że obudzil mamuśkę i mnie.Dobrze,że nie ojca,bo dopiero byłaby draka...I dobrze,że tylko gadaniem,a nie-jak kiedyś-śpiewaniem po nocy jakiejś pieśni o "Babilonie,co upada".Wesołe towarzystwo,nie ma co.
Jak dobrze,że ta beznadziejna olimpiada kończy się w niedzielę.Po pierwsze,bo od przyszłej niedzieli do telewizji wracają dwa mecze żużlowe w każdą niedzielę(a nie jeden,jak w czasie olimpiady,a przedtem Euro).Po drugie,bo skończą się dęcia we wszystkie stare i zgrane trąbki.Po trzecie,bo teraz już tak bardzo nic tam się nie dzieje,że ekscytują się sporem dwóch naszych sportowców.Mało nie padłam ze śmiechu,gdy przeczytałam,że A pobił B,bo B wtargnął do jego pokoju,chcąc zażyć kąpieli i tłumacząc się brakiem wody u siebie.Nie było prościej się dogadać,a nie bić?Teraz tego,który pobił,odsunęli od kadry.Jak dzieci.Prawdziwy olimpijski pokój i spokój.Plus sezon ogórkowy,bo teraz naprawdę chyba nic tam się nie dzieje,więc trzeba stwarzać sztuczne eventy.Wstyd...
Wstyd też dla mediów związanych ze sportem i żużlem.Po raz kolejny za zdjęcia z akcji ratunkowej Richardsona,ale i...Wchodzę wczoraj na jedną ze stron i czytam:tytuł wywiadu z jednym z żużlowców.Brzmi:"Jan Kowalski:Jak nie mam przełożeń,to nie jadę".Oczywiście to czysty przykład,chodzi mi o absurd tego tytułu.Do cholery,przecież to nadanie tytułów od fragmentu wypowiedzi jest po pierwsze nudne,a po drugie...Brzmi to zbyt potocznie,nudno i w żaden sposób nie zachęca(mnie na przykład)do przeczytania takiej wypowiedzi.Jak przyznała moja mamuśka:"W żużlu-w wywiadach i innych takich-wszystko jest już wtórne,wszystko już zostało powiedziane".Poniekąd ma kobieta rację...i muszę się z nią zgodzić.Przynajmniej w tym aspekcie.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Z zaścianka o przyjaźni

Zaścianek.Tak sobie dzisiaj pomyślałam o swoim mieście,które niby takie małe nie jest(ok.80 000 mieszkańców),ale jest hermetyczne,każdy o każdym wszystko wie i w razie potrzeby dowie się o tym,co chcesz ukryć.Także różne nowe osoby,zwłaszcza te,które się w jakiś sposób wyróżniają,nie mogą ujść małomiasteczkowej uwadze.
Od pewnego czasu mieszka w naszym mieście rodzina z Azji,prowadzi tu interesy.Na pewno pojawienie się osób o tak odmiennym wyglądzie wzbudziło sensację,tym bardziej,że nie można z nimi-a na pewno z jednym jej członkiem-porozumieć się po polsku.Dziś przed ich lokalem w wózku siedziała córeczka tego chłopaka.Nie była może szczególnie śliczna,ale małe dzieci mają w sobie dar przyciągania uwagi,zwłaszcza z innym wyglądem.Ilość reakcji na dziecko była ogromna,właściwie każdy,kto przechodził,zatrzymywał się przy tym wózku.To świadczy tylko o tym,jak daleko jest Polsce i mojemu miastu do "cywilizowanych" krajów Europy i świata,gdzie osoby z Azji,Afryki czy nie wiadomo jeszcze skąd są na porządku dziennym.
Przyjaźń.Przeczytałam w gazecie artykuł o przyjaźni.Panie wypowiadające się prezentowały to zjawisko w czysto różowych barwach.Może(a raczej na pewno)nie doświadczyłam nigdy prawdziwej przyjaźni,bo ciężko było mi te zachwyty zrozumieć.Ja np.nie potrzebuję się wypłakiwać,kiedy jest mi źle,pośmiać się też wolę sama.Może(a może na pewno)mam dziwaczną naturę,która wypiera z mojego mózgu potrzebę przyjaźni.Cóż,widocznie jedni mogą być ascetami seksualnymi,inni ascetami przyjaźni.Czy to(o ascezie przyjaźni)jest w ogóle możliwe?...Wydaje mi się,że nie,ale życie jest dziwne i żaden wniosek,żaden rezultat nie powinien dziwić.Chyba.

Koniec bajek

Kilka taktów marsza żałobnego z dedykacją dla siatkarzy reprezentacji Polski i piłkarzy Śląska Wrocław.To chodzi mi teraz po głowie.Nie jestem wprawdzie wśród tych milionów Polaków,którzy przeżywają porażkę siatkarzy,bo siatkówka mnie nie interesuje,ale mogę się wczuć.Zwłaszcza,że wczoraj zawiódł mnie Śląsk Wrocław.We Wrocławiu 3:0 dla Szwedów,wczoraj w Szwecji 3:1.Też dla Szwedów.No i co?Koniec bajki.Jak zwykle.Gdyby awansowali dalej w Lidze Mistrzów,byłoby to zbyt piękne,żeby było prawdziwe.No i tego rozdania "too good to be true" oczywiście nie było.
Wkurza mnie jedna rzecz-rozdmuchiwanie nadziei na sportowe sukcesy Polaków.Pamiętam,jak przed olimpiadą trąbili,że Radwańska i siatkarze mają pewne medale,pytanie tylko,jakiego koloru.Rozbudzili w ludziach nadzieję,tu bach-czar pryska.Radwańska odpadła zadziwiająco szybko,siatkarze jak na siebie też.A przecież i oni,i ona odnieśli przed olimpiadą zwycięstwa-siatkarze w Lidze Światowej czy jak to się tam nazywa,a panna A.R.w turnieju w Wimbledonie.Jak się tak daleko mierzy(a przynajmniej komentatorzy mierzą wysoko),to spadek z nieba na ziemię musi bardzo boleć.
Zostawiam tematy olimpijsko-tenisowo-siatkarskie,bo kompletnie mi to obce.Przejdę do Śląska,bo zrobiło mi się wczoraj przykro.Naprawdę,choć nie jestem z Wrocławia,ale przecież miejsce zamieszkania o niczym nie świadczy.Tak,wiem,odrobienie tak dużej straty z pierwszego meczu wydawało się niemożliwe,ale kiedy padła ta jedna jedyna bramka dla Wrocławia,ileż nadziei wlało się w serca kibiców...No jasne,potem było sprowadzenie na ziemię,ale pokażcie mi takiego,który po tym golu,a zanim padła bramka dla Szwedów,nie miał nadziei,że MOŻE JEDNAK SIĘ UDA.Nawet ja,realistka,tak miałam.Nadzieja jest jednak zwana matką głupich i nie bez przyczyny tak jest.
Nie muszę mówić,ile razy powtórzono przed meczem Śląska,że taka szansa,że to,że tamto...Nadmuchiwanie balonika nadziei.I jeszcze przywoływanie starych sukcesów-jakieś Widzewy Łódź lata temu i inne takie.Ale my,Polacy,tak mamy-lubimy łudzić się do końca,a także żyć wspomnieniami z 1996 czy 1972 roku.Ile nagadali się o medalach Fortuny,zanim Małysz zdobył swoje?Teraz te Małysza będą na tapecie przez kilkanaście lat.Nie prościej byłoby wyszkolić obecną młodzież,żeby w przyszłości,być może już za kilka lat,zdobywała dla nas medale,zamiast żyć tym,co minęło?
Jedyną dyscypliną sportu ze zdrowym rozsądkiem w tym zakresie wydaje mi się...tak,żużel.W każdym lub prawie każdym mieście z klubem żużlowym jest szkółka,która często wypuszcza po 2,3 brylanciki.Potem te brylanciki zdobywają medale,są mistrzami świata juniorów(jak np.dwukrotnie Maciej Janowski,za którym jednak nie przepadam),ale rzadko kiedy mówi się o tym w głównym wydaniu "Wiadomości".Żużel jest traktowany jak prowincjonalny,mało medialny sport.Owszem,mamy sukcesy,ale do ogólnopolskiej telewizji to się nie nadaje.Ot co...
Kończę.Do kibiców siatkówki napiszę:"Nic się nie stało...".Na pewno jeszcze zdobędą jakieś medale na mistrzostwach czy w LŚ.A do kibiców Śląska:Liga Europejska,która teraz czeka,to też jest jakieś rozwiązanie...

środa, 8 sierpnia 2012

Złudzenia uczuć i nadzieje kibica

"Nic nie jest takie,jak się wydaje"-to jedna z banalniejszych prawd życiowych.Ja nie byłabym taka radykalna-może nie wszystko,ale na pewno wiele.Przykład?Bliski mi,z życia.Chodzi o sprawy uczuciowe.
Kiedy moja kuzynka D.związała się ze swoim facetem,zazdrościłam jej.Nie tylko dlatego,że nie miałam wtedy(tak jak i nie mam teraz)swojej drugiej połowy.Po prostu jej wybranek wydawał mi się fajny,na tyle,że momentami chciałam jej go odbić.Problem jest tylko w dwóch słowach:WYDAWAŁ SIĘ.Później oczywiście wyleczyłam się z tego zauroczenia-dzięki Bogu.Teraz bowiem okazuje się,że On nie jest taki,jak myślałam.I całe ich życie wygląda inaczej,niż sobie wyobrażałam.
Ich związek nie był skutkiem "pioruna sycylijskiego",raczej związaniem się "bo mam już swoje lata i wypadałoby kogoś mieć"(w przypadku mojej kuzynki).Nigdy,jeśli się tam poszło,nie widziało się oznak szaleńczego zakochania,jak to bywa-jakiegoś buziaka,jakiegoś uścisku.A teraz dodatkowo mają dziecko i przy okazji chyba mały kryzys-ona zajmuje się dzieckiem,chodzi do pracy,on chodzi do pracy.Często mają zmiany o różnych godzinach,mijają się,albo ona jest w domu,a on śpi przed nocną zmianą lub po niej.Przykre jest też to,że...może mam wyidealizowany obraz ojcostwa,ale wydaje mi się,że on nie jest do szaleństwa zakochany w tym dziecku,jak to bywa.Rozumiem,ludzie są różni,ale tu jest raczej obojętność,albo irytacja...Smutne.I gdy to obserwuję,gdy o tym słucham,to stwierdzam,że wolałabym do końca życia być sama,niż być w związku,w którym uczucie jest letnie.Jak twierdzą niektórzy,faza zauroczenia trwa dwa lata.U nich te dwa lata już minęły i o zauroczeniu mowy nie ma.Została rutyna.Rozumiem,że nie można mieć całe życie motyli w brzuchu,ale żeby tak szybko spowszedniało?Smutne to,doprawdy.
Ale żeby nie było,że ja tylko smęcę-nie mogę się doczekać rewanżowego meczu Śląska Wrocław z AIK Helsingborg,który zacznie się za niecałą godzinę w Szwecji.Z powodu wyniku pierwszego meczu(Szwedzi 3,Śląsk 0)nie liczę na wiele,ale obejrzę,bo NAWET jest w telewizji.W końcu kim byłby kibic bez nadziei?Może wydarzy się cud,któż to wie...

wtorek, 7 sierpnia 2012

Destination speedway-vol.2

Wracając do wspomnień...Drugi wyjazd do Leszna miał miejsce dokładnie 10 czerwca 2012,mecz Leszna z Unibaksem.Miałam złe doświadczenia z poprzedniej wyprawy i bałam się jechać,ale co tam.Też było świetnie(odsyłam do postu "Leszniańska niedziela z przygodami" z 10 czerwca).Ech...
Woj.lubuskie:
-Zielona Góra-1 raz.To też był dziwny mecz.Wyciągnęłam tam ojca,bo miałam wówczas fazę na tę drużynę.To był mecz z Wrocławiem.Dziwny,bo bez dopingu-kibice z Zielonej prowadzili protest przeciwko władzom klubu i nie dopingowali.Pamiętam szok,gdy zobaczyłam namiętne łupanie pestek słonecznika-to przysmak w Zielonej.Nieźle było zasłane potem na stadionie od łusek.
Woj.dolnośląskie:
-Wrocław-1 raz:12 maja 2007.Pamiętne,ostatnie póki co Grand Prix w tym mieście.Pamiętne z powodu zataczających się kibiców z Leszna wrzeszczących:"Hej,hej i heja,rycerze spedway'a".Jacy rycerze?Czy ktoś w średniowieczu słyszał o Lesznie?Nie pamiętam,kto wygrał i który był Jaguś,ale przypomnę sobie z ciekawości.
Woj.kujawsko-pomorskie:
-Bydgoszcz-1 raz:pamiętna wyprawa na stadion żużlowy bez żużla.Nie do zapomnienia.
-Toruń,niezliczona ilość razy:mnóstwo na starym stadionie na Broniewskiego i kilka razy na nowym.Tyle tego było,że trudno przywołać teraz konkretne wspomnienie.No,może jedne takie derby z Bydgoszczą,gdy już dwie godziny przed meczem,dochodząc do stadionu,słyszałam wrogie okrzyki,i rewanżowy mecz z Ostrowem o ekstraligę,gdy toruński fanklub co bieg odliczał tabliczkami,ile punktów brakuje do pozostania w ekstralidze.Pamiętam uczucie ulgi na widok tabliczki:"Jeszcze 1",a było to w połowie meczu i wiadomo było,że na pewno zdobędą ten punkt.
-Grudziądz-1 raz:ubiegły rok,mecz pomiędzy drużyną z mojego miasta a Grudziądzem.Znowu pamiętny:ojciec chcący kupić bilet na trybunę główną,której nie ma(a chciał udawać miejscowego...),konieczność wstawania,by cokolwiek zobaczyć,okrzyki kibiców z Grudziądza:"Gdzie Twoja mama,Gomólski,gdzie Twoja mama?"...a do tego wycieczka dzieci specjalnej troski siedząca tuż przed nami.
Oto moje wspomnienia.Jest jeszcze kilka miast,do których chciałabym się wybrać,np.Częstochowa,ale to na razie tylko sfera marzeń.Choć,kto wie,ponoć wszystko w życiu jest możliwe...

Destination speedway

Boże,dziś odrabianie strat w ekstralidze żużlowej.Denerwuję się,jak pójdzie Unibaksowi i Falubazowi,moim ulubionym drużynom.Żałuję,że nie ma mnie dzisiaj we wrogiej Bydgoszczy...albo w ZG.Ale takie coś przyprawia mnie nie tylko o żal,że mnie tam nie ma,ale i o wspomnienia,gdzie się było.
W wielu miastach nie byłabym,gdyby nie żużel.Na pewno nie byłabym w Lesznie(bo po co?),nie byłabym w Ostrowie Wielkopolskim,Zielonej Górze...no i gdyby nie GP i mój ówczesny magnes w Grand Prix,czyli Wiesław Jaguś z mojego kochanego Torunia,nie byłabym we Wrocławiu.A i pewnie w Toruniu bywałabym rzadziej,bo ile też można oglądać zabytki?...
W większości przypadków,czyli tak małych miastach jak Leszno,Piła czy Ostrów,żużel był moją jedyną motywacją,by się w nich pojawić.Tylko gdy chodziło o Wrocław,Toruń czy Bydgoszcz,żużel był przy okazji(gwoli ścisłości:w Bydgoszczy byłam tylko raz i wprawdzie siedziałam na stadionie żużlowym,ale w sobotę,a nie zwyczajową ligową niedzielę.Zamiast żużlowców oglądałam...piłkarzy,którzy mieli chyba jakiś trening albo coś).Ale liczy się-byłam tam,siedziałam na tym stadionie...
Ostatnio mało brakowało,a znalazłabym się w nowym żużlowym mieście-Rawiczu.Wzięłam udział w konkursie,w którym można było wygrać bilety na półfinał Indywidualnych Mistrzostw Polski.Mój magnes?Jeden z ulubionych żużlowców,a jakże.Adrian.Niestety,biletu nie wygrałam i w Rawiczu się nie znalazłam.Może innym razem,choć pewnie musiałabym się spieszyć,bo być może Rawicz niedługo zniknie z żużlowej mapy Polski.
Podsumowując,oto odwiedzone przeze mnie żużlowe miasta(poza tym,w którym mieszkam)wraz z ilością razów pobytu w tym mieście na meczu żużlowym i wspomnieniami-bo każdy wyjazd,zważywszy,że jest ich mało,wspominam,zwłaszcza,że wiele się na nich działo:
Wielkopolska:
-Poznań-3 razy.Raz pojechałam z rodzicami na mecz z Rawiczem.Było bardzo sympatycznie,bardzo spodobał mi się doping.Było super.Wyprawa 2:z ojcem,moim kuzynem i jego ówczesną żoną na mecz Poznania z drużyną z mojego miasta.Też było super,atmosfera świetna-jak to w Poznaniu.No i wypad nr 3,choć nie wiem,czy on się liczy.Pojechaliśmy raz z ojcem na Młodzieżowe Mistrzostwa Wielkopolski,ale tak nas znudziły,że po kilku biegach zwinęliśmy się stamtąd i pojechaliśmy do jakiegoś centrum handlowego.
-Piła-1 raz,ale za to niezapomniany.To był mecz Polonii Piła z drużyną z mojego miasta,krótko po śmierci JPII.Było super,bo było nas bardzo mało w naszym sektorze dla przyjezdnych,ale dawaliśmy niezłego czadu.Pamiętam śpiewanie "Barki",a w pewnym momencie meczu krzyczeliśmy do kibiców z Piły:"Chodźcie do nas".I przyszli.Nasz mały sektor zapełnił się natychmiast...
-Ostrów Wlkp.-1 raz.Pojechałam na mecz barażowy Apatora Toruń z drużyną z Ostrowa.Było świetnie w każdym aspekcie-fajna atmosfera,Toruń wygrał.Nic dodać,nic ująć.
-Leszno-2 razy.Pierwszy raz był w 2007 i był to mój pierwszy mecz żużlowy poza miastem zamieszkania.Był to mecz z Wrocławiem i był wtedy niezły dym-policja,gaz łzawiący i takie klimaty.Dobrze,że dotrwaliśmy do końca w neutralnej strefie,ale było gorąco.Znajomy,którego zabraliśmy,był na meczu pierwszy raz,i jeszcze wziął ze sobą 3-letniego synka.Nieźle trafili.A mieliśmy naprawdę dużo szczęścia,że nic nam się nie stało.
To na razie tyle,za chwilę druga część wyjazdowo-awanturniczych wspomnień żużlowych.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Matt Dusk i muzyczna eureka

Nie cierpię przysłów,ale niektóre są-moim zdaniem-nawet trafione.Przysłowie na dziś:"Ciepliwość palcem dół wykopie".Zarówno,jeśli chodzi o sprawy duże i ważne,jak i małe.Ja dzisiaj wykopałam małą,ale cieszę się,bo w końcu mam spokój.
Jakiś czas temu usłyszałam w radiu fajną piosenkę.Niestety,była to stacja,w której...nie podawali tytułu odtwarzanej piosenki czy nazwiska wykonawcy!Trafiłam na tę piosenkę raz,drugi i zaczęła mi się podobać.Zawsze słyszałam ją tylko w tej jednej stacji,więc na rozwiązanie zagadki "no chance".W końcu się zawzięłam,zapisałam sobie kilka słów i wpisałam do internetu.Czyniłam to jednak chyba nieudolnie,bo nic mi nie wychodziło.Ale dziś-bingo!Już wiem,że to MATT DUSK i "Don't hate on me".Eureka!Dziękuję!Za to właśnie kocham internet.Gdyby nie on,chyba nigdy nie rozwiązałabym tej zagadki.
Swoją drogą,nieźle się pomyliłam.Typowałam jako wykonawcę Michaela Buble albo Olly Mursa.Zapomniałam,że jest jeszcze jeden pan,śpiewający w tej manierze,czyli Dusk właśnie.Alleluja!Oto mój nowy muzyczny bzik,i to jeszcze w końcu zidentyfikowany.
Wieczorem w telewizji mecz żużlowej angielskiej Elite League:Swindon-Poole,a więc okazja do obejrzenia w akcji niektórych moich ulubieńców.Będzie się działo...i przynajmniej nie będzie nudy.Chyba właśnie o to mi chodzi...

niedziela, 5 sierpnia 2012

Zero,czyli nic

Taka miła niedziela miała być...Najpierw mecz Torunia w radiu,potem Wrocławia w telewizji(żużlowe,oczywiście),a wieczorem wyjście na koncert.I z tego wszystkiego mam pełen przegląd  wykonania tych czynności:trochę,100% i-cytując jedną z piosenek Budki Suflera-"zero,czyli nic"...
O 16.00 zaczął się mecz Torunia.Zasiadłam do radia,ale po jakichś 6 biegach zniechęciłam się do słuchania.Po pierwsze,tyle tych upadków,tyle przedłużania,nie było więc szansy,żeby skończyło się przed 17.30,czyli meczem w telewizji.Po drugie,ten mecz był po prostu nudny.I dobrze,że nie słuchałam dalej-jak się potem okazało,Toruń wygrał 58:32.Nudy.
To było to "trochę".100% to mecz Wrocławia,który obejrzałam od pierwszej do ostatniej minuty,głównie ze względu na występ Lindgrena,czyli jednego z moich ulubionych żużlowców.No i fajnie,tu przynajmniej coś się działo,prawie do końca nie było wiadomo,kto wygra.Szkoda tylko,że na koniec wygrał Gdańsk.
"Zero,czyli nic..."To było bolesne.Od początku,gdy dowiedziałam się o tym koncercie,planowałyśmy z kuzynką,że się na niego wybierzemy.Niestety,przed 18.00 przez nasze miasto przeszła nawałnica-deszcz,burza.Intensywne.Wiadomo było,że jeśli nasz koncert w ogóle się odbędzie,to zostanie mocno opóźniony w czasie.Będąca w centrum wydarzeń kuzynka poinformowała mnie w końcu(acz z ociąganiem),że NO SIR,NO CONCERT TODAY,parafrazując "I don't feel like dancing"Scissor Sisters.Niestety.Musiałam zatem zostać w domu.Trudno.A piosenek,które usłyszałabym pewnie na koncercie,posłuchałam sobie w domu.Trzeba sobie jakoś radzić,przecież nie będę rwać włosów z głowy.
Przy okazji tej ulewy nasze miasto-co nie zdarza się często-stało się "znane" w całej Polsce,bo ogólnopolskie portale i telegazeta poinformowały,że na skutek tej burzy i wiatru zarwał się dach nad jednym ze sklepów znajdujących się w jedynym centrum handlowym w naszym mieście.Super.Nasze miasto robi się znane w całej Polsce tylko wtedy,gdy dzieje się w nim coś złego.Teraz z powodu wichury,a przedtem trafiło do ogólnopolskich dzienników i innych mediów przy okazji słynnego śmiertelnego wypadku na torze żużlowym(na marginesie,niedługo będzie rocznica tego wydarzenia)...No,ale tak to jest,gdy mieszka się w takim małym,nudnym miasteczku.I tyle.

Zakupowe przypadki rodzinne

Kolejny dzień na zakupach,kolejna katastrofa.Nie z poziomem ciuchów,bo nawet tak wybredna osoba jak ja kupiła sobie aż 4 T-shirty i spodnie dresowe do chodzenia po domu.Chodzi o to,że my-moi rodzice i ja-nie możemy zbyt długo przebywać razem,bo zawsze prowokuje to kłótnie,niesnaski,złośliwości i nieporozumienia.
Z tej złości,że nie jadę do Torunia(a nie jadę i dlatego piszę teraz te słowa,oraz czekam na 16.00,by słuchać tego meczu w radiu),byłam nie do zniesienia.A rodzice upatrzyli sobie ten moment jako idealny do tego,by czepiać się o byle co:matka o to,że gdy poszliśmy na lody,kupiłam jej nie taki smak,jaki ona by chciała,ojciec też miał jakieś pretensje...Skończyło się kłótnią(wszystkich ze wszystkimi) i płaczem(moim).Cholera.Nie znoszę robić z nimi czegokolwiek i takie sytuacje jak ta dzisiejsza tylko utwierdzają mnie w tym,że trzebaby się trzymać od nich z daleka.My jako rodzina nie powinniśmy w ogóle funkcjonować i aż dziw bierze,że ten układ jeszcze działa.
Na szczęście za chwilę się od nich odcinam,bo będę słuchać radia,potem mecz w telewizji,a po nim w niedługim czasie idę na koncert.Wrócę i od razu idę spać.Jeden dzień kontaktów z głowy.A co dalej-pozyjemy,zobaczymy.

sobota, 4 sierpnia 2012

Jak zostałam ulubienicą dzieci

Dobrze.Doszłam już do siebie po traumie zakupów i po południu poszłam na wyczekiwany mecz.Samo w sobie starcie nie było zbyt ciekawe(niech powie o tym wynik-60:30),bardziej ciekawe było to,co działo się dookoła.Nie tylko z udziałem dzieci.
Weszłam na stadion,udałam się do stoiska z pamiątkami i gadżetami,gdzie mają też programy zawodów.Stoję w kolejce,czekam,a tu podchodzi do mnie chłopiec,na oko 5-6-letni i pyta:
-Dołoży mi się pani do słuchawek?
Chodzi o modne ostatnio,lubiane szczególnie przez dzieci,choć pewnie nie chronią przed żadnym hałasem,słuchawki,które właśnie rzekomo mają chronić przed zbytnią głośnością.Przeliczyłam hajs,miałam tyle,żeby mu dołożyć...no i dałam.Nie spodziewałam się tego po sobie,a jednak.Potem zniknął mi z oczu,nie wiem więc,czy finalnie je kupił,czy nie.Ale z pewnością polubił mnie choć na dwie minuty za ten podarunek.Ciekawe tylko,gdzie byli jego rodzice,i co to za obyczaje,żeby dzieciak chodził i żebrał po obcych...(Mam nadzieję,że nie było potem jakiegoś dymu?)
Event 2,na trybunach:od pewnego czasu siedzę na tychże trybunach w mniej więcej tym samym sąsiedztwie.Dzisiaj też siedziałam koło takiego jednego fajnego faceta,którego obserwuję od dłuższego czasu.Chciałam nawet zagadać...ale jakoś nie mogłam.Fascynuje mnie jego powściągliwość-jest na meczu żużlowym,co chwilę coś się dzieje,a on nic.Zero reakcji.Lubię czasem puścić wodze wyobraźni i pomyśleć o tym,kim może być,gdzie pracować etc.No i czy jest wolny.Tego za cholerę nie mogę rozgryźć,bo raz wydawało mi się,że ma na palcu obrączkę,innym razem już jej nie miał...Fakt jest taki,że zawsze przychodzi sam.Bez kobiety,bez dzieciaków.Ciekawe...
Event 3,a propos dzieciaków:rząd wyżej siedziała kobieta,która przyszła na zawody z mniej więcej 2-3-letnią dziewczynką,pewnie córką.Wiadomo,że takie dziecko nie usiedzi długo na miejscu.Szczególnie upodobała sobie mnie.Przychodziła i wyszczerzała małe ząbki albo uśmiechała się brudną od wafelka w czekoladzie buzią.Słodkie(tak,wiem,nie jest dobrze,że rozczulają mnie dzieci,ale dziś tak właśnie było).Szkoda tylko,że ta mamusia czy kto to tam był niezbyt opanowywała sytuację.Raz mała zapuściła się nawet na dosyć strome schody i zaczęła zbiegać.Cóż by to było,gdyby spadła z tych schodów?Wolę nie myśleć.
Jak widać,dziś od sportowego eventu ważniejsze były pozasportowe wydarzenia.Choć "świece" i inne akrobacje naszych zawodników po meczu były super...To kiedy następny speedway?

Depresja customera

Była już filmowa "Depresja gangstera",teraz czas na moją wersję.Poszłam dzisiaj do sklepu,chciałam kupić dżinsy.I co?I dno!O zakupach mówi się,że mają poprawić humor,mnie przyprawiły o doła.No,ale tak to jest,gdy mieszka się w małym mieście...ale nie tylko to popsuło mi nastrój.
Zasadnicze powody mojej klienckiej depresji:
a)to,że nie jestem jak inni,tj.producenci dżinsów wychodzą chyba z założenia,że osoba nosząca rozmiar 31(mówię o "tęgości" dżinsów)ma chyba około 180 cm wzrostu.Założyłam kilka par i były mi za długie o jakieś 15 centymetrów(ja osobiście mam "tylko" 170-171 cm,przepraszam producentów odzieży!).Będę musiała je skrócić na własną rękę,a to jest jednak wysiłek i jakiś tam koszt...Plus niepotrzebne nerwy.
b)bzdurne kroje tych spodni-dlaczego oferuje się same biodrówki i tym podobne?Przecież nie wszyscy je lubią.Ja na przykład wolę "normalne" spodnie,z talią w okolicach pępka.Ale o takie naprawdę trudno...
c)wpędziłam się w doła,bo stwierdziłam,że mam za grube uda i łydki(też coś do myślenia dla producentów)-kilka par generalnie było mi dobrych,gdyby nie te partie ciała właśnie...załamka.
d)producenci chyba nie myślą,ustalając rozmiary-dlaczego jedne spodnie rozmiaru 31 różnią się od drugich o tym samym rozmiarze,a rozmiar 29 pasuje na mnie lepiej niż 30?Kompletny brak logiki.
e)ogólnie doszłam do wniosku,że cholernie trudno kupić dobre dżinsy,które jako tako by pasowały.Tak,wiem,życie takie jest,ideałów nie ma,ale...W każdej parze było coś nie tak:te odstawały,te były za wąskie,te za luźne...Szkoda gadać.
Z wielkim trudem wybralam dwie pary,które nie są idealne,ale przynajmniej ZNOŚNE.I chyba nieprędko powtórzę tę wątpliwą "przyjemność"...Na szczęście dzisiaj idę na speedway,jutro na koncert i mogę się oderwać od myślenia o tych uciążliwościach życia.Jak to dobrze...

czwartek, 2 sierpnia 2012

Jakie to życie jest dziwne...

Nie tylko dziwne,ale i brutalne...a także nieprzewidywalne i zmienne.Przeglądałam dzisiaj z nudów stare numery "Tygodnika Żużlowego" z lat 2004-2007.Ileż się zmieniło od tego czasu...
Przykład 1:wywiad z Kamilem Cieślarem.Wtedy miał kilkanaście lat i chciał być dobrym w "dorosłym" żużlu i tak dalej.Teraz ma lat ok.20 i jeździ na wózku inwalidzkim po wypadku,który miał w czasie zawodów żużlowych właśnie.Możliwe,że już nigdy nie będzie chodził.
Przykład 2:Leigh Adams.Wtedy wszystko było dobrze,był aktywnym zawodnikiem...Wszystko zmieniło się,gdy już po zakończeniu kariery wziął udział w rajdzie terenowym w Australii.Walka na torze zmieniła się w walkę o jako taką sprawność.
Najgorsze jednak jest to,gdy czyta się wywiad/artykuł poświęcony danej osobie i wiadomo,że już nie żyje.Takich przykładów też kilka się znalazło.Najbardziej przykry był ten,gdzie ostatni wywiad z Łukaszem Romankiem przeprowadzono kilka(naście)dni przed samobójczą śmiercią.W jednym numerze wywiad,a za kilka numerów informacja,że Łukasz Romanek popełnił samobójstwo.Były też wywiady z Lee Richardsonem...Dziwnie się poczułam,czytając je.Były wywiady z Matejem Ferjanem i Zdzisławem Ruteckim-ten ostatni był trenerem kilku drużyn,w tym-co pamiętam najlepiej-Bydgoszczy.
Na szczęście,po otrząśnięciu się z tych smutnych myśli,można też uśmiechnąć się na widok tego,jak kiedyś wyglądali niektórzy "ludzie żużla".Albo z kim byli.Z kategorii "jak wyglądali":Nicki Pedersen i Hans Andersen z fryzurami a'la "chłopcy z boysbandu",Jaro Hampel z ordynarnym blondem na łepetynie,pewien prezes klubu troszeczkę więcej niż obecnie ważący(teraz waży mniej,bo pewnie dba o PR)...A co do związków,naczelny brutalny przykład to państwo Tomasz i Brygida.Na balach rzeczonej gazety świetnie się razem bawią,a teraz skaczą sobie do gardeł,bo się rozstają(a może proces rozwodowy już zakończono?).Albo ciekawe są zdjęcia z podpisami w stylu(ten jest wymyślony przeze mnie):"Zawodnik WTS-u Wrocław,Jan Kowalski,pojawił się na tej imprezie ze swoją dziewczyną Anią".Ciekawe,ile z tych par już nie jest razem...Gdybym założyła plotkarski portal żużlowy,jak niegdyś planowałam,wiedziałabym to.Niestety,nie wiem.I to jest najgorsze:(
Krzepiące rzeczy też się znalazły-jak wywiad z 10-letnim wówczas Bartoszem Zmarzlikiem,w którym mówi,że chciałby startować u boku Tomasza Golloba.Marzenia się spełniają-startuje w jednej drużynie z rzeczonym panem...
Fajnie też oglądać,jak przed laty wyglądali moi ulubieni żużlowcy.Scott Nicholls bez brody,Fredka Lindgren kompletnie do siebie niepodobny,i z o wiele dłuższymi niż teraz włosami...I tak dalej.Tak na marginesie:niektórym zmiany wyszły na lepsze,niektórym niekoniecznie.
Ech,rozpisałam się i zamyśliłam.Ciekawe,co powiem za kilka lat o egzemplarzach ww.gazety z roku 2012...Ile rzeczy ulegnie zmianie?

środa, 1 sierpnia 2012

O związkach doodle i myśli

O dziwo,wszystko idzie teraz po mojej myśli.W poniedziałek "po mojemu" skończył się speedway(gratki dla
Hot Scotta i Woffindena!),a dzisiaj...Cholerka,o ile speedway był po mojej myśli,to to,o czym teraz napiszę,niezbyt jest,ale skoro już...
Wczoraj wieczorem mamuśce zebrało się na wspominanie swoich miłości z dawnych lat.Przy okazji wspomniała też M.,mój obiekt zauroczenia z podstawówki.Co za ironia losu:M.uprawia tę samą dyscyplinę sportu,którą uprawiał mój dziadek...Dziadkowi udało się nawet być na olimpiadzie,M.i reprezentacja Polski ubiegali się o wyjazd do Londynu,ale się nie udało.Dziś włączyłam komputer,a tam jako "doodle"(czy jak to się tam zwie)znaczek tej dyscypliny.Jej dzień na olimpiadzie.No i tak jak od wczoraj nie mogę się uwolnić od myśli o M.,tak teraz jeszcze bardziej nie mogę-przez doodle właśnie.Swoją drogą,ciekawe,co u niego teraz słychać.Ostatnia wieść,jaką znalazłam na stronie poświęconej sprawom mojego miasta,to ta o ubieganiu się reprezentacji o IO.Dawno temu szukałam jego konta na Naszej Klasie,i nie znalazłam.Nie szukałam jeszcze wprawdzie w portalu na "f",ale nie wydaje mi się,żeby jako taka gwiazda tak się "wystawiała":)...przecież te fanki waliłyby tysiącami.No chyba,że z jego dawnej aparycji zostało niewiele.Ale tego póki co się nie dowiem.
Ja muszę sobie odciąć internet.Po co mi on-żeby znajdować takie newsy i potem rozmyślać?No właśnie.Muszę się poważnie zastanowić nad rozwodem z medium na "i".