poniedziałek, 20 lipca 2015

W czasie deszczu dzieci się nudzą? Niekoniecznie...

...czyli dzień na wyścigach, vol. kolejna.
Tak, to miała być żużlowa niedziela. Miała, bo była tylko w małym procencie. Dzięki pogodzie (sorry, taki mamy klimat) miałam inne atrakcje, które wcale nie były gorsze od żużlowych "gonek".
Plan był prosty-mecz o 18.30, więc o 16.00 jestem na W25 i pomagam. Od rana zbierało się na deszcz i burzę, ale zignorowałam to. Miałam nadzieję, że ten, co odpowiada za pogodę, okaże się łaskawy. Stawiłam się więc, i to już o 15.45...
O 16.00 jak nie lunęło, jak nie zaczęło grzmieć...Co było robić? Pierwsze miejsce, w którym wszyscy się chowali, to park maszyn. Tam można było schronić się pod blaszanym dachem...Postąpiłam tak i ja. Przyznam, to bardzo interesujące miejsce, które nieczęsto mam okazję odwiedzać. Wybaczcie egzaltację, ale na tej samej przestrzeni znaleźli się wraz ze mną: legenda polskiej żużlowej myśli trenerskiej-Marek Cieślak, Rune (tak tak, ja też prawie runęłam) Holta, a nawet...Jacek Gollob, którego nie trzeba chyba większości z Was przedstawiać. Deszcz sobie padał, panowie ochroniarze żartowali i wygłupiali się, a ja miałam okazję zamienić kilka słów czy zdań z każdą z wymienionych przeze mnie znamienitych postaci. Wiecie, jakie to było przeżycie? Dla mnie na pewno...
Miałam też okazję poznać kilka nowych ciekawych osób "ze światka" okołożużlowego-mówiąc krótko, pisanego (pozdrowienia dla S.!). Deszcz i ta niewielka powierzchnia naprawdę sprzyjały rozwijaniu nowych znajomości. Żeby tak częściej się dało (ale już przy wyścigach i bez deszczu).
No tak, my tu gadu gadu, a w końcu okazało się, że czas wyjść na oględziny toru. Po raz pierwszy w życiu byłam na takich oględzinach, choć mnóóóóóóóstwo razy widziałam je już w telewizji. To też można zaliczyć do ciekawych wrażeń. Szkoda tylko, że stadion uległ lekkiemu podtopieniu, nawet jednego z zawodników trzeba było ratować, żeby jego bus nie odpłynął:) Straż pożarna z pompą nie dała rady dotrzeć (mrowie innych zgłoszeń, you know, w końcu w całym mieście, a pewnie także w jego okolicach, lało i grzmiało)...no i tak się skończyło marzenie o rozegraniu tego meczu (choć można było poczekać do 19.00 i jechać, bo wkrótce po opuszczeniu przeze mnie stadionu przestalo padać...Nikt mnie jednak nie słuchał).
Podsumowanie: było sto razy ciekawiej, niż gdyby mecz się odbył; gdyby się odbył, poszłabym do biura prasowego i tam siedziała do początku meczu, może nawet 1. bieg by mi umknął...Przyszłyby te same osoby co zawsze, i na tym koniec...Gdzie miałabym okazję pogadać z Holtą? Gollobem? No gdzie? Z pewnych względów dziękuję ci, deszczu.
Z innych względów NIE dziękuję: kiedy wróciłam, chcę oglądać inne mecze w TV, a tu nie ma...burza zabrała nam prąd. W ten sposób ominęło mnie oglądanie "gorącego" powitania pana D.W. w mieście ZG na początku meczu i zostały mi tylko powtórki:( Co zrobić, życie. Swoją drogą, przewidywałam, że tak to powitanie będzie wyglądało, aż się dziwię, że tylko tak, a nie gorzej:P
A jak Wam minęła ta bez wątpienia burzliwa niedziela?

sobota, 18 lipca 2015

Dwa kolory: niebieski, dwa kolory: czarny

Witajcie. Co słychać? U mnie...szału nie ma. Pobudki o 6, praca, powroty około 17, zero urozmaiceń...No prawie. Poza tym, że ten tydzień w pracy spędziłam sama. Po raz pierwszy byłam "panią na gospodarstwie", bo moja współpracownica wzięła urlop. W sumie nie było źle, miałam trochę luzu, przy okazji mogłam sobie uświadomić, co jest moją słabą stroną i nad czym muszę jeszcze popracować...
A wczoraj...Kurczę, no. Przeżyłam to. Zauroczyłam się po raz pierwszy od dawna. Tak, klientem. Siedzę sobie, lekko się nudzę (internet nie działa, a jednak jest potrzebny do naszych programów). Wchodzi. Od razu zwrócił moją uwagę, bardzo podobny do pewnego osobnika, którym zauroczona jestem od dawna...Przyszedł zgłosić pobyt w szpitalu. Biorę dowód. Mój rocznik. Nagle-olśnienie:
- A pani nie chodziła do liceum X?
- Tak...
Mieszka na tej samej ulicy, chodził do tej samej szkoły, do równoległej klasy. Trochę żeśmy się zagadali...Sprawę załatwił, wychodzi. Wyszedł, patrzę-zostawił telefon i portfel. Wrzeszczę za nim. Wrócił.
- No to teraz znaleźne się pani należy, nie? Kawa?
Zgodziłam się, co było robić?:) Terminu nie ustaliliśmy jeszcze, ale ma być szybko:) Zobaczymy, co z tego wyniknie. Ciekawe znajomości można zawrzeć w robocie, oj tak...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Teraz będzie z innej beczki. Póki co-niebieskiej, czyli tylko smutnej.
 
 
Zostałam podle zdradzona i jest mi ohydnie przykro. Niejaki pan Darcy, który niedawno wrócił do jazdy po słynnym zawieszeniu, wypiął się na Toruń i wybrał tę wstrętną Zieloną Górę. Olał (to mu wychodzi najlepiej) Toruń, który rozkręcił mu karierę, który wyciągał do niego rękę w kłopotach, który zainwestował w niego masę pieniędzy. A przedtem podle zwodził, że "tylko Toruń". Teraz, kiedy Zielona Góra zamachała kasą, poszedł "za kilka dolarów więcej" do Mysiego Grodu, który nie znosi go za słynne zbezczeszczenie klubowego szalika po finale ligi w 2009. Moja sympatia do pana stopniała, panie Darcy! Ja rozumiem, że teraz słowo się nie liczy, że idzie się tam, gdzie jest więcej mamony, ale...ten styl. Zwodził Toruń i odszedł, a na dodatek TERAZ, po 6 latach od nieszczęśliwego eventu z szalikiem, zebrało mu się na przeprosiny (gdyby nie transfer, nie przeprosiłby nigdy...). No i na wazeliniarskie wyznania, że to w ZG będzie miał większe szanse na rozwijanie swojego talentu. Internet się zagotował, nie dziwię się. Mówcie co chcecie, ale straciłam pozytywne uczucia do tej persony. Po prostu. Gdybym jutro siedziała na trybunach w ZG, zainicjowałabym jakieś miłe powitanie dla tego pana.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na czarno. Myślałam, że ten etap mamy za sobą. Kiedy Jules Bianchi miał swój ubiegłoroczny wypadek podczas wyścigu F1-Grand Prix Japonii, w życiu nie przypuszczałabym, że sprawa zakończy się tragicznie, i to po takim czasie. Jest mi przykro, bo ludzie nie mogą ginąć w ten sposób. Nie wtedy, kiedy my kibice przychodzimy na stadiony różnych dyscyplin cieszyć nasze oczy...Nie   w takim młodym wieku. To był, do cholery, mój rówieśnik... "I tego (upadków, wypadków, o śmierci nie wspomnę) nienawidzę w tych sportach"-mawia zawsze moja mama. I ma rację. Mam nadzieję, że może ktoś zwróci wreszcie uwagę na poziom bezpieczeństwa w sportach motorowych...Wprawdzie poprzedni śmiertelny wypadek w F1 miał miejsce 21 lat temu, a ostatni żużlowiec odszedł tragicznie zaledwie rok temu, okazuje się jednak, że nadal jest wiele do zrobienia w kwestii bezpieczeństwa, a pewnych kwestii najwidoczniej nie da się przeskoczyć.
Żegnaj, Jules...Bezpiecznej jazdy, teraz na niebieskim torze nie spotka Cię już nic złego.

piątek, 10 lipca 2015

Chciałam, mam...tylko co?

Witojcie. Postanowiłam dać znać, że żyję, żeby nie było, że jak jest mi źle, to piszę tu ciągle, a jak mam czas prosperity (śmiech), to milczę...Prawda jest taka, że permanentnie jestem niewyspana (codzienne wstawanie o 6 rano robi swoje), a kiedy około 17.00 wracam do domu, na niewiele już mam ochotę.
 
 
 
Tak, tekstem powyższej piosenki mogłabym podsumować tę sytuację. Chciałam mieć pracę, chciałam nie gapić się cały dzień w ściany, itp., itd., to mam. Jednak każdy kolejny dzień, a miniony tydzień szczególnie, utwierdza mnie w przekonaniu, że to nie jest praca dla mnie. Nie ma większej ironii losu-mrukliwa samotniczka, która nie chciałaby widywać nikogo, musi każdego dnia uśmiechać się i wkładać sobie w usta te wszystkie sztywne gadki...Takie...wiecie, typowe przy klienteli.
Ale już niedługo. Ten tydzień udowodnił mi, że nie nadaję się do tej pracy. Nie daję z siebie tyle, ile trzeba, nie mam tak otwartej głowy, jak trzeba. Nie ma we mnie potrzebnej ilości entuzjazmu. Mnie to nie przeszkadza, ale zauważył to ktoś inny, ktoś, kto zauważyć nie powinien. Wczoraj odebrałam pierwszą wypłatę i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dostałam o około 195 złotych mniej, niż powinnam..."Pojechali" mi po wypłacie za niezdany egzamin (no naprawdę, miałam 11 punktów na 20, aby zaliczyć, potrzebne było 14)...Mogli chciaż uprzedzić.
Dzis dalszy ciąg koszmaru-szefowa wzięła mnie na pogadankę, nieźle mi się dostało. Może i coś wzięłam sobie do serca, lecz i tak zamierzam zakończyć swoją przygodę z tą firmą na koniec sierpnia, kiedy miną magiczne trzy miesiące pierwszej umowy i podwyższonej pensji. Ta praca i ja nie jesteśmy z tej samej bajki-po prostu...
A co u Was? Mam nadzieję, że lepiej się miewacie. Może ktoś wleje choć trochę optymizmu, ze nie jest tak źle, w moje serce?