czwartek, 31 stycznia 2013

Versatile Blogger

Żaneta nominowała mnie do nagrody Versatile Blogger, dziękuję bardzo. Oczywiście, z chęcią podzielę się jakimiś faktami o sobie:
1. Podczas podróży do innego kraju zawsze muszę spróbować tamtejszych jogurtów, lodów i lokalnej wersji coli. Wyjazd bez tego jest stracony. Ot, takie dziwactwo...Zawsze, kiedy jestem w markecie zagranicą, muszę zajrzeć do tych działów:)
2. Nie wyobrażam sobie poranka bez herbaty.
3. Marzy mi się założenie plotkarskiego portalu o żużlowcach, na którym możnaby przeczytać wszystkie niezwiązane bezpośrednio ze sportem, ale dotyczące ich jako osób newsy.
4. Czasami niewielkie zmiany mogą doprowadzić mnie do szału, nawet jeśli nie są bardzo istotne.
5. Jestem patentowanym leniem, często marzę o chwili, by NIE MUSIEĆ NIC ROBIĆ (tak jak teraz), szczególnie, gdy jednak powinnam, bo wymaga tego sytuacja...
6. Nienawidzę oglądać siebie na zdjęciach, dlatego unikam bycia na fotografiach jak ognia.
7. Nie cierpię wina-ani czerwonego, ani białego, a musującego tym bardziej.

Sorry, trochę "sucharowe" prawdy objawione mi wyszły, ale brak weny... Wyznaczeni byli już chyba wszyscy, więc niech odpowiedzą chętni:)

wtorek, 29 stycznia 2013

Chwila spokoju

No to mam chwilę spokoju w sesji. Teraz pozostało mi już tylko przygotować na piątek słynną mapę mentalną dla pani od niemieckiego i 8 lutego zaliczyć egzamin z Teorii Komunikacji. Oby to drugie mi się udało...i byłoby miło, gdyby wreszcie pani K. zaakceptowała tę mapę. Ileż w końcu można się w to bawić.
Przede wszystkim...chyba od tego powinnam zacząć...jestem zaskoczona, ale z dzisiejszego zaliczenia dostałam 5, niemal nic nie umiejąc. To się nazywa mieć szczęście! Piątka przypadła mnie, choć to koleżanka, która odpowiadala razem ze mną, była lepiej przygotowana. Mi pomogły obecności na zajęciach...nie po raz pierwszy zresztą. Po raz kolejny przekonuję się, że to jednak ważne dla wykładowców.
Po raz kolejny także w mojej akademickiej karierze usłyszałam, że powinnam z większą pewnością wypowiadać swoje sądy. Cóż, nie zawsze przychodzi mi to z łatwością. Mogę się postarać, spróbować, lecz za efekt nie ręczę. Pewne jest jedno-po zaliczeniu wzięliśmy udział w ankiecie  oceniającej pracę prowadzącej zajęcia. Byłam już "po", więc wystawiłam jej bardzo dobre świadectwo. Niech się cieszy. Na pewno psychologia zna jakiś fachowy i mądry termin na określenie takiego postępowania.
Zapłaciłam dziś wreszcie za egzamin. Natychmiast pobiegłam zresztą z powrotem do szkoły, by oddać odcinek zapłaty i tym samym uniknąć zarzutów o to, że nie zapłaciłam. Mogę spać spokojnie...choć pełne powody będę mieć, gdy w końcu zdam.
Korzystając z przerwy w zajęciach, powinnam podgonić pisanie. W końcu przydałoby się to zrobić. Może mi się uda, ale nie gwarantuję. Postanowiłam niczego nie obiecywać, bo zazwyczaj, gdy obiecuję, z dotrzymaniem takiego słowa jest problem. Dlatego-nie obiecuję, zobaczymy.
Na razie idę świętować swój "sukces". Miłego popołudnia!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Czarno szkolnie, miło sportowo

Zacznę na sportowo. Niestety, moja wczorajsza nieobecność nie była związana z wyjazdem do Torunia na MTnL. Taki dobry to ten los nie jest. Na nic zdały się złości i dąsania. Nie pojechałam i tyle. No i szkoda, bo wygrał Adrian, a ja widziałam to tylko w 2-minutowym materiale w TVP3:( Życie jest niesprawiedliwe.
W Vikersund też mnie nie było, też żałuję. Moi sportowi ulubieńcy mieli wczoraj dobry dzień. Wygrał Kranjec, z czego bardzo się cieszę.
Niestety, to by było na tyle miłych wieści. Dzisiaj jest tylko gorzej. Jutro mam zaliczenie u ND, u której było 8 zajęć (właściwie to powinno być, bo wypadły nam z 2 wykłady), a wymaga od nas nie wiadomo czego. Kiedy dostałam od niej mail z wyliczeniem, czego powinnam się nauczyć, odechciało mi się. Mail odczytałam dzisiaj o 11.00...Najchętniej bym tam nie poszła. Jestem zdenerwowana. Mamy m.in.wybrać film, który będziemy omawiać w dwóch aspektach. Nawet nie wiem, czy ten film jest dobry (dobry, tj. czy są w nim motywy, które miały być). Boli mnie żołądek i mam doła. Pomocy!!! Nie chcę tam iść...nie tylko jutro, ale i w ogóle. Pomocy!!!!! Jak wytłumaczyć rodzicom, że nie skończę tych studiów i że bez tego skończenia będę tak samo wartościowym człowiekiem? Bo dla nich ktoś bez wyższego to jak kaleka. Albo parias. Łatwo im mnie zmuszać, bo nie chodzili na studia, nie przeżywali tego, co ja.
Może nie powinnam pisać w tym stanie, ale sama już nie wiem, czym się zająć...Mam coraz czarniejsze myśli.

sobota, 26 stycznia 2013

Sportowa sobota i imienna inspiracja

No to sportowa sobota już za mną. Nie mogłam się zdecydować, czy oglądać skoki, czy żużel, więc oglądałam trochę tego i trochę tego:) Na szczęście, skoki skończyły się wcześniej, więc i tu, i tu zdążyłam na rozstrzygnięcia. Co do skoków, jestem zła, że wygrał Schlierenzauer-chyba każdy wie, że go nie lubię. Cieszy mnie za to miejsce Kranjca na podium. Nie od dziś jednak wiadomo, że jeden z moich ulubionych skoczków bardzo dobrym lotnikiem jest:), więc i ta pozycja nie powinna dziwić.
A żużel? No cóż. Wolałam wygraną Austrii od wygranej Rosji, ale nie udało się. Rosja pierwsza, Austria druga...Dobrze, że Szwecja ostatecznie była trzecia. How nice.
Słowa "how nice" padły dziś w moim domu jeszcze raz, później. Ojciec pojechał w moim imieniu do moich klientów ubezpieczeniowych, by odebrać od nich dokumenty dotyczące świadczenia z tytułu urodzenia się dziecka. Przyszedł do domu cały rozpromieniony i od razu wiedziałam, co się stało. Nie, nie urodził się klientom chłopiec, którego nazwali Adrian czy Fryderyk. Mają córkę imieniem...Ada. Tak, Ada, jak ja. Nie "Adrianna", "Adriana", "Adela" czy "Adelajda". Po prostu "Ada". Nadane córce imię umotywowali w taki oto sposób:
-No bo córka (czyli ja) tu była i taka sympatyczna...Potem zastanawialiśmy się, jak nazwać małą, przeglądaliśmy różne dokumenty i natknęliśmy się na pieczątkę z imieniem córki, i tak nas natchnęło.
How nice, how sweet! Oczywiście rodzice (moi) są dumni i zadowoleni. Ja...czuję się dziwnie. Zawsze i wszędzie byłam jedyną Adą, a teraz jest na tym świecie, w moim mieście, jeszcze jedna istota o tym imieniu. Mam nadzieję, że nie będzie miała w przyszłości takich problemów z tym imieniem, jak ja, i że nie zapyta rodziców, skąd do nich przyszło to imię. Odpowiedź mogłaby ją bowiem zdziwić...
Teraz wychodzi, że życie naprawdę bywa zaskakujące.

Saturday, czyli "w Toruniu i w Sanoku..."

Odpoczywam po wczoraj. Lenię się dzisiaj i nic nie robię. Za wszystko wezmę się jutro (jeśli zostanę w domu) lub w poniedziałek (jeśli pojadę na MTnL). Dziś zamierzam spędzić popołudnie z żużlem na lodzie w Sanoku lub-jeśli Sanok mnie znudzi-ze skokami narciarskimi. Zobaczymy. Hasło, które mi dziś towarzyszy, to zaczerpnięte z "W kinie w Lublinie" Brathanków i przekształcone co nieco:
                                               "W Toruniu i w Sanoku
                                                W Toruniu i w Sanoku
                                                speedway lodowy pokochaj!".
Po prostu. Miłego popołudnia!

piątek, 25 stycznia 2013

Smells like...Friday

No, piątek odbębniony. Nie było tak źle, jak myślałam. U ND przeszedł mój brak wybranego filmu, ale co z tego, jeśli we wtorek mamy zaliczenie i będę musiała to zrobić. No, ale nic. Na reszcie przedmiotów też pozytywnie-4 z EM, 5 z MP i SM. Poszłam też do faceta od rysunkowych warsztatów (wreszcie) i choć wcześniej odgrażał się, że za 2 nieobecności i mój antytalent plastyczny da mi 3, też dostałam 5. Szok.
No to teraz jeszcze tylko wtorek i zaliczenie u ND, zrobić mapę mentalną na niemiecki, zapłacić za egzamin z TK i go zaliczyć (6 lub 8 lutego) i spokój. A przyszły semestr zapowiada się lajtowo-bedziemy mieć ok. 5 przedmiotów i mieć zajęcia przez 2 lub 3 dni w tygodniu...No, plus moje powtarzanie SM. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Spodobały mi się dzisiejsze zajęcia z EM-dziewczyny przeprowadzały prezentację na temat stacji muzycznych i prezentowały nam różne piosenki, które są tam teraz "na topie". Nie zabrakło "Gangam style" i "Ona tańczy..."-to drugie było nawet w wielu wariantach, o których nie miałam pojęcia-śląskim, rapowym etc. Czego to ludzie nie wymyślą. Na koniec każdy dorzucał jedną piosenkę od siebie-taką, którą lubi. Korciło mnie, żeby zarzucić Exploited albo chociaż Offspring, ale poprzestałam na Nirvanie i "Smells like teen spirit". A co, musiał być czad od rana (mieliśmy te zajęcia o 8.00:)).
Panowie od MP i SM nieźle nam dzisiaj powiedzieli, że im tak smutno, bo się roztajemy, bo nie będziemy już mieć razem zajęć, a jesteśmy tak inteligentną i fajną grupą...Wydaje mi się, że nie było w tym cienia przesady, że mowili szczerze. Aż przez moment zrobiło się sentymentalnie i wspominkowo...Ech.
Dzisiaj odpoczywam, jutro może wreszcie popiszę. A w niedzielę...może jednak MTnL-jeśli los pozwoli, a może będzie łaskawy i pozwoli. Pożyjemy, zobaczymy.
Przyznam szczerze, że jeszcze nie mogę dojść do siebie po wieści, że ekstraligę żużlową będzie pokazywać dziwna hybryda o nazwie nC+. Swoją drogą, dziwna decyzja-jeszcze toto nie istnieje, a już przyznali im prawa? Nie rozumiem tego. Skąd mam to wziąć? Pewnie wielu ludzi zacznie szturmować bary i inne przybytki, bo nie spodziewam się, że wszyscy kupią ten cud techniki...Jestem zła. TVP Sport było, jakie było, ale przynajmniej oferowały je kablówki. A teraz? Chyba ktoś baaaardzo nie lubi żużla, że robi takie coś nam, kibicom. Bez komentarza.
To na razie tyle. Miłego popołudnia i wieczoru!

czwartek, 24 stycznia 2013

Głosowanie

Można już głosować na mój blog w konkursie na Blog Roku. Biorę udział w kategorii "Ja i moje życie". Jeśli chcecie mnie wesprzeć, możecie wysyłać SMS-y pod numer 7122 o treści: A00052 (po "A" następują trzy zera). Będzie mi bardzo miło.
Wszystkim, którzy to zrobią albo już zrobili, baaaardzo dziękuję:)

środa, 23 stycznia 2013

Środowo, filmowo, czyli "iPhone, kamera...akcja!"

Angielski (chyba) zaliczony, beznadziejny referat zresztą też (też chyba). Niepotrzebnie kleciłam wczoraj zadanie na ten angielski. Ten DS coraz bardziej traci ostatnimi czasy w moich oczach. Nie sprawdzał tych naszych wypocin, tylko wstawił oceny według swojego widzimisię (nawet nie wiem, co mam, dowiem się, jak będzie w USOS), i jeszcze czepiał się mojego nazwiska. Wkurzył mnie, już go nie lubię:( Dużo ludzi go dziś wyzywało, gdy zobaczyli swoje oceny...Ech...
Co do referatu, który też wczoraj kleciłam: facet wziął, powiedział, że przeczyta, i wstawi oceny. Aż się boję, co będę miała.
Nadambitna Doktorantka zrobiła nam miłą niespodziankę. Przyszła do nas przed angielskim z miną i pozą "jak z krzyża zdjęta" i powiedziała, że zajęć to my dzisiaj mieć nie będziemy, bo jest chora. Jeśli przyczyna jest taka, jak mówiła K., to gratuluję:) Szkoda słów na tę kadrę-bądź co bądź-akademicką...
Korzystając z tego, że zamiast o 16.30 skończyliśmy o 12.00 z kawałkiem, poszłyśmy z K. i Tanią kręcić nasz epicki filmik pod hasłem "Między szaleństwem a pamięcią". Fajnie to nawet wyszło...Ciekawe, czy reszcie ludzi i wykładowcy się spodoba. Przy okazji byłam u T. w akademiku, poznałam jej koleżanki-współlokatorki:) Zwłaszcza ta, która przyjechała z-jak powiedziała sama-Zielonki, była miła:) Sympatyczna dziewczyna. Niestety, nawet nie wiem, jak ma na imię...
Przy okazji kręcenia filmiku miałyśmy, oczywiście, przygody. Miłe i nie tylko. Niemiła to taka, gdy Tania filmowała K. idącą chodnikiem (niezbędny element filmu), jakiś niezbyt uprzejmy facet, zajmujący się odśnieżaniem chodnika, zwrócił nam uwagę, że "tu jest ulica i tu się nie bawimy telefonami". Nie mógł pojąć, że to Bardzo Ważne Zadanie, a nie nasza fanaberia... Miła, a raczej śmieszna-idziemy na dworzec, coby zrealizować następny element produkcji. Jesteśmy już na schodach, idzie facet w wieku lat ok. 40. Przedtem mówił coś do drugego o gołębiach, na nasz widok dodał:
-O, a tu idą trzy młode gołębiczki...(albo "gołąbeczki", nie pamiętam)
Runęłam. Z jednej strony to było miłe, z drugiej-dziwne...Tak czy inaczej, filmik zrobiony. Przy okazji spotkałam na dworcu P., mój obiekt zauroczenia z roku niżej. Już z daleka zauważyłam, że to on...Ciekawe, po co wybierał się do Poznania, i czy będzie jutro na zajęciach. Oj, mały jest ten świat i nasze miasto. A dworzec zdezelowany strasznie. Poruszyło mnie to, dawno tam nie byłam, nie widziałam, w jakim jest stanie...
No, to teraz jeszcze tylko przeżyć piątek. Jednak trzeba zrobić zadanie dla ND, do tego jeszcze zadanie na EM i zaliczenie z MP...Zrobię je jutro, dzisiaj już brak mi siły. Zmarzłam na tej filmowej eskapadzie, no i pokonałam dużą odległość... Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie baaardzo dobrze...mam nadzieję. Módlcie się, żeby było dobrze.
PS. Nasz filmik sponsorowały firmy: PKP oraz Apple, bo kręcony był za pomocą produktu o nazie na "i" oraz "P", wersja 4S, własność Tanii. Szczęściara, .że go ma...chociaż nie docenia, bo jest zeń niezadowolona. A są inni, którzy oddaliby wszystko za to, by go mieć...
Miłego popołudnia, wieczoru i dnia jutro!

wtorek, 22 stycznia 2013

Niemiecki z wozu, Darcysi lżej

No, to niemiecki zdany. Byłam w przedostatniej parze, ale się udało. Jak na to, że nie umiałam i byłam zdenerwowana, poszło mi dobrze. Dostałam 4. Cud. Niemiecki z wozu, a mi lżej (m.in. na duszy).
Referat z edukacji europejskiej napisany, nie jestem pewna, czy dobrze, but I don't care. Jeszcze tylko naściemniam coś na angielski, a zadanie u Nadambitnej Doktorantki olewam. Trudno. Za późno nam o nim napisała, nie da się zrobić wszystkiego.
Przetrwać jutro i piątek z w miarę pozytywnymi ocenami i będzie dobrze...tylko to mnie teraz interesuje. A potem...się zobaczy.
PS. Znowu byłam sama na seminarium. Wiara pewnie uczyła się na ten niemiecki, bo mieliśmy go później...Szkoda gadać. Teraz wyjdzie na to, że ja najbardziej obowiązkowa jestem:) Ech...

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Give me a break!

Dzisiaj jest niby ten najgorszy poniedziałek roku. Dla mnie przez większość czasu był nienajgorszy, robiłam to, co zwykle-siedziałam w gazetach plus uczyłam się na jutrzejszy niemiecki. Mimo że się uczyłam, mam wrażenie, że nic nie umiem, ale co tam...
Wracając do tego najgorszego poniedziałku-humor zepsuł mi się na dobre teraz, gdy spojrzałam na naszego "klasowego" maila. Lista zadań na środę przybywa, a czasu wręcz przeciwnie. Na środę muszę zrobić tę prezentację, napisać pracę, której jeszcze nie tknęłam, plus teraz Nadambitna Doktorantka przysłała nam opis czasochłonnego zadania na tę środę. Nie mogła wcześniej uprzedzić? Kiedy mam to wszystko zrobić? Ryczeć mi się chce. Pomocy!!!!!!!!! Jak tu nie zwariować? Już nawet odechciało mi się tego MTnL, zresztą pewnie przez mróz i wredność ojca i tak nie pojadę.
Na poprawę humoru (kiepsko mi się udało) przypomniałam sobie pewną piosenkę...Dawniej jej nienawidziłam, bo ojciec ją ciągle puszczał. Kiedy jednak teraz o niej myślę, to jest bardzo żużlowa... Po pierwsze, przez nazwę zespołu, o której już pisałam, a po drugie, ten tekst, a przynajmniej jego część, wybitnie mi pasuje do tej dyscypliny sportu...Znacie? Nie? To posłuchajcie:
             
 
Odezwę się jutro, jeśli przeżyję, co nie jest takie pewne. Bye.

niedziela, 20 stycznia 2013

Trzeba będzie posiedzieć. Mówcie mi "moroszka"

No, zostały mi już tylko 3 numery "Super Speedway'a", z którymi uporam się jutro, potem upiorne "Tygodniki" i pierwszy rozdział mniej więcej gotowy. Pytanie tylko, czy promotor zaakceptuje moją pisaninę...Zobaczymy.
Uczyłam się już co nieco na wtorek i niemiecki...Żałuję tylko, że nie udało mi się ruszyć tej miernej pracy o edukacji europejskiej. Trudno, trzeba będzie posiedzieć.
Patrzę ciągle za okno i zastanawiam się: "Będzie w tę przyszłą niedzielę sprzyjająca pogoda, żeby jechać na MTnL, czy nie"? Jak myślicie?...
Kupiłam sobie krem do rąk o zapachu moroszki. Moja mania na ten owoc zaczęła się wraz z manią na Szwecję. Miałam już dzem moroszkowy z IKEA, teraz jestem moroszkowa kosmetycznie-błyszczykowo i kremowo...Chociaż jestem rozczarowana zapachem kremu. Innego się spodziewałam.
Przepraszam za te bzdurki, postaram się być bardziej konstruktywna. Miłego poniedziałku-"feriowego", czy nie-życzy Wam Wasza moroszka:)

sobota, 19 stycznia 2013

Cuda, ludzie, choć Gwiazdki brak:)

Ano cuda, bo wiadoma osoba ŁASKAWIE wypożyczyła mi dwa lata "Tygodników". Na dwa tygodnie, ale jesteśmy na telefonach, jakby co...Ciężkie było to cholerstwo, bo pooprawiane w segregatory, udygać nie mogłam:) Jutro i w poniedziałek chcę dokończyć "obrabianie" "Super Speedway'a", a potem zabrać się za "Tygodniki". No i muszę zacząć pisać! A tu jeszcze wtorek i niemiecki, środa i angielski plus wypracowanie...W piątek prezentacja, druga prezentacja i test. A jeszcze musimy zrobić filmik na piątek...Nie wiem, kiedy to wszystko ogarnę. Doszłam chyba do tego etapu w życiu, w którym żałuję, że doba ma tylko 24 godziny i że trzeba jeszcze spać...Z pewnością byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała tak rygorystycznie chodzić do szkoły i mieć tych wszystkich zaliczeń. A tak to ciężko, panie, ciężko...
Wkurzył mnie jeszcze ten cholerny śnieg. Napadało go tyle i jeszcze nie może przestać. Chodzić nie można, trzeba uważać, by nie zabić się o jakiś krawężnik albo cuś podobnego...Zwłaszcza ja muszę uważać, z moim "szczęściem" do różnych kontuzji, upadków etc. Niezdara ze mnie czasami.
Wpisałam się wiadomej knajpie na Fejsie, ale miło mi odpisali:) Aż byłam zdziwiona, że była odpowiedź, i to w takim tonie...ale muszą chyba dbać o klientelę, no nie?
Jeżeli przetrwam przyszły tydzień do piątku włącznie, i jeszcze wszystko w miarę pozytywnie pozaliczam, to będę megaszczęśliwa. Trzymajcie kciuki, żeby mi się udało, i żeby w nagrodę los się do mnie uśmiechnął, wysyłając mnie na MTnL!
Ciągle dzisiaj chodzą mi po głowie różne piosenki Beastie Boys...Ciekawe.
Na razie się pożegnam, w najbliższym czasie postaram się stworzyć bardziej konstruktywny post! Miłego wieczoru, bye!

piątek, 18 stycznia 2013

Konferencyjnie ze szpinakiem i Rihanną w tle:)

Piątek...Polazłam do tej szkoły, nie wiem, po co. Myślałam, że kobieta na niemieckim powie coś więcej o tym durnym egzaminie, a ona nic. Na EM nudy, jedyne co dobre, to fakt, że kobieta powiedziała: "Tak ładnie idą wam te prezentacje, że może darujemy sobie tę debatę na zaliczenie". Czy tak będzie, zobaczymy, ale byłoby fajnie.
Mojej epickiej prezentacji dziś nie miałam, zamiast tego byliśmy na konferencji. Z jednej strony się cieszę, bo nie byłam za dobrze przygotowana do mówienia, ale z drugiej wolałabym to mieć za sobą.
Minutę przed następnymi zajęciami facet powiedział nam: "Muszę zawieźć konferencyjnych gości do Poznania, sorry". Wobec tego zajęcia nam wypadły i jestem średnio zadowolona, bo będziemy je odrabiać w środę. Ciągle jakieś odrabiania-w przyszłym tygodniu czeka mnie to we wtorek, w środę, w piątek...Moja wina, że nie było zajęć, bo "coś tam, coś tam" (cytując klasyka, czyli niezapomnianą panią Kruk)? Nie, i ja sobie takich odrabiań nie życzę. A potem wszyscy się dziwią, że nie mamy czasu pisać prac. Bez komentarza.
W tej nieszczęsnej przerwie wpadłam do mojej ulubionej knajpy na obiad. Dziś w menu, które wybrałam: zupa-krem z brokułów z serem wędzonym i makaron tagliatelle z sosem szpinkowo-śmietanowym. Pyszności! Bardzo lubię brokuły, szpinak, a makaron kocham. Dawno nie jadłam w knajpie czegoś tak dobrego. Muszę im się wpisać na Fejsa, mają mało klienteli, niech się cieszą:) Dziś ogólnie byłam zaskoczona klientelą, która była w tym samym czasie, co ja-były to trzy rozchichotane licealistki/gimnazjalistki (sorry za nieprecyzyjność, ale w dzisiejszych czasach trudno to ocenić), które sączyły czekoladę czy inny koktajl. Przykre, że tak mało jest tam ludzi, i że tak skromnie zamawiają, ale cóż...specyfika mojego miasta. Life. Etc.
Chodzi mi dzisiaj po głowie ta piosenka:
To byłby dobry zaczątek do postu "Co Ci przypomina?-vol.2", bo przypomina mi, ale nie żużel. Był to nieformalny hymn naszego jeżdżenia z dziewczynami autem Gośki 2 lata temu na praktyki do Szreniawy. Ciągle wtedy to "leciało" w radiu. Podobało mi się średnio, potem zapomniałam, dziś znów mnie dręczy. Ech...

czwartek, 17 stycznia 2013

Trzeba się zaprezentować:)

Co u mnie słychać? Szkoła, szkoła, szkoła. Najgorsze jest to, że z powodu braku czasu praca nic nie posuwa się do przodu, tyle mam wszystkiego na bieżąco. Załamuję się. Wczoraj Dear Sir* i jeszcze drugi wykładowca wymyślili nam zaliczenia, choć myśleliśmy, że dostaniemy zaliczenia za obecność. U DS mamy zrobić opis jakiegoś miasta z użyciem słówek, które omawialiśmy na ostatnich zajęciach (opis będzie na ocenę), a u drugiego wykładowcy epicki referat: "Przeszkody, jakie napotyka edukacja europejska (chodzi o uczenie o integracji europejskiej). Rola języków obcych w edukacji europejskiej. Jakie narzędzia edukacji europejskiej przemówiłyby do ciebie najbardziej?". Mamy tak naświrować na 4 strony A4.Obie rzeczy na przyszłą środę. Fantastycznie. Angielski to jeszcze nic, ale to drugie? Skąd ja wytrzasnę takie myśli? Co mnie to w ogóle obchodzi? Nic, oczywiście. Pewnie będę ściemniać jak cholera.
Mój plan zaliczeń w tej sesji:
wtorek, 22.01.: niemiecki
środa, 23.01.: durny referat i angielski
piątek, 25.01.: MP
8.02.: TK
To takie zaliczenia stricte. Reszta (EM, JRO) nie jest jeszcze ustalona, albo czeka mnie tylko wpis(jak w przypadku SM czy DME)...Plus newralgiczna sprawa pracy. Dzisiaj powinnam siedzieć i pisać, a nie mam ani ochoty, ani czasu. Chyba coraz bliższa mi jest opcja października...no trudno. Ważne, by w ogóle to zrobić, a kiedy, to jest sprawą drugorzędną.
Dzisiaj pół dnia (gdzieś od 11.00) siedziałam i kleciłam prezentację na jutro na MP o porywającym temacie "Kobiety w życiu politycznym". Epickie, fascynujące etc. Na szczęście, będzie to polegać na odklepaniu myśli z książki, ale zazwyczaj naniesienie na slajdy bywa ciężkie, upiorne i trudne, zwłaszcza, jak się jest taką nogą informatyczną jak ja. Mogę się jeszcze pochwalić przy okazji, że sama zrobiłam i opisałam wykresy i jestem z siebie wielce dumna, bo przedtem nie umiałam tego zrobić:) Zawsze jest to jakaś nowa umiejętność, nieprawdaż?
Dzisiaj w jednym z klubów w naszym mieście jest impreza studencka. Nawet chciałam iść, ale nie pójdę. Po pierwsze, jutro na 8.00, a muszę iść, więc nie ma przeproś. Jakbym się nie wyspała, tobym gryzła. Może być tam niezbyt fajne towarzystwo-to drugi argument przeważający ku "nie". Gdyby nie te dwa argumenty, już bym się szykowała, a co tam:)
To na razie tyle. A co u Was? Też sesja zagląda w oczy? Będzie straszna? Właściwie dla mnie taka zła nie, bo wielkiej nauki (poza TK) brak, ale takie drobiazgi i głupoty, które mimo wszystko trzeba zrobić, jak ta prezentacja, zabierają niepotrzebnie czas. Ech...Jak to wszystko przeżyję, to będzie dobrze. Czy raczej ferie licealno-gimnazjalne i/lub ostatnie zaliczenia?
PS. Co radzicie? Nie jechać na MTnL i poświęcić czas na pisanie, czy jechać, coby choć trochę zapomnieć o nieprzyjemnościach życia?
*Dear Sir to mój lektor angielskiego ze szkoły. Pseudonim zawdzięcza radzie, której udzielił mi, gdy poszłam doń, bo chciałam napisać mail do jednego angielskiego żużlowca i nie wiedziałam, jak się doń zwrócić. Lektor poradził, żeby "Dear Sir" (olałam, napisałam inaczej), ale absurdalność tej rady sprawiła, że zyskał takie pseudo. Ogólnie DS bardzo sympatycznym facetem jest, świadczy o tym choćby fakt, że zajmuje najwięcej czasu w moich relacjach ze szkoły, ale jego umiejętności w zakresie angielskiego czasami pozostawiają wiele do życzenia. Między innymi jego będzie mi żal zostawiać, odchodząc z tej szkoły...

wtorek, 15 stycznia 2013

"Nie będę Charlie", czyli niszczące wtorki

Wtorki są niszczące. Niszczące psychicznie. Dziś znowu była dłuższa przerwa, sesja opowiadania Eweliny o tym, jak to liczy na to, że jednak załapie się do tej Anglii...Kinga z kolei zaczęła ćwierkać, że planuje mieszkanie w Warszawie, bo jej ukochany ma robić karierę w Narodowych Siłach Zbrojnych...No ludzie, wszyscy coś robią, wszyscy dokądś jadą, pewnie tylko ja zostanę w tym naszym mieście jak jakaś frajerka. Ja, która tak bardzo chcę wyjechać!
A już najbardziej dobiła mnie Daria. Przyszła ubrana w dosyć cienki sweterek i powiedziała:
-No, założyłabym ten mój najgrubszy, ale już pojechał do Anglii...Zabrał go (tu padło imię znajomego), bo jechał tam i zawiózł mi, żebym później miała mniej bagaży.
Muszę przestać słuchać tych tekstów, muszę w czasie tych przerw robić coś innego, bo wyląduję w psychiatryku, jak tak będę to chłonąć i się przygnębiać. Fajnie byłoby się uodpornić...tylko jak?
A o co chodzi z tym, że nie będę Charlie? Tak, mój ojciec słuchał onegdaj Bandy i Wandy (swoją drogą, fajna nazwa, taka żużlowa-banda okalająca tor i Wanda Kraków, na przykład:)), ja tej piosenki nie lubię, ale...Charlie Webster to ja nie zostanę. Nie ta uroda. I nie tylko dlatego. Przeczytałam na stronie klubu z mojego miasta, że szukają reporterki, koniecznie kobiety, do wywiadów dla telewizji internetowej klubu żużlowego z mojego miasta. Nawet w pewnym przebłysku chciałam się zgłosić, po czym spojrzałam w lustro i zrezygnowałam:) Wprawdzie w oczekiwaniach/wymaganiach była tylko mowa o elokwencji, wiedzy na temat sportu żużlowego, a o prezencji nie było nic, ale trzeba patrzeć realnie i domyślać się, że prezencja była w domyśle:) No i się nie zgłosiłam. Trzeba czekać na inne okazje, bardziej dostosowane do mnie.
No i zdezerterowałyśmy z mamuśką z kolędy, posiedziałyśmy u ciotki A. Oczywiście, nie było miło, ba, było wkurzająco, ale dobre i to. K. mnie wkurzyła, chciałam z nią pogadać tak na serio, o życiu, a ona mi tu o głupotach gadała. Wniosek-w realu brak osoby w moim najbliższym otoczeniu, która by mnie zrozumiała: D. już nie rozumie moich problemów, K. jest zbyt dziecinna/niedojrzała/whatever, mamuśka, gdy ja zaczynam marudzić, też marudzi albo się wścieka...I na kogo tu liczyć? Chyba tylko na Was, Wirtualnych...

Co Ci przypomina?...

Słuchając wczoraj wieczorem radia, usłyszałam w nim słynne "Final countdown". Jako fance żużla skojarzyło mi się z licznymi imprezami, których było nieformalnym hymnem. Przy tej okazji moje myśli zawędrowały też do innych piosenek, które wywołują we mnie żużlowe wspomnienia. Są to:


Tak, słynne "Eye of the tiger"-nieformalny hymn mojego klubu. Towarzyszy meczom żużlowym, nie tylko z mojego miasta, oid dawna. Na stadionie przy Wrzesińskiej jest, odkąd chodzę i odkąd pamiętam, więc nic dziwnego, że gdy słyszę tę piosenkę, mam tylko jedno skojarzenie.


"Orła cień". Kiczowate, stare, ale przecież symbolem naszego klubu jest orzeł..."Orła cień" to stały element stadionowego rytuału. Związane z naszym klubem jak poranek ze wstaniem słońca. Po prostu.

Wspomniane "Final countdown". Nie znam meczu otwierającego sezon bez tego przeboju:)

Teraz będzie dziwnie...Uwaga:)
Tak, ta piosenka uświetniała mecze Unibaksu, gdy kilka lat temu organizowano plebiscyt na najprzystojniejszego zawodnika tej drużyny. Głosować nie głosowałam, ale piosenka kojarzy mi się właśnie z tym.
"Ale ty palisz papierosy", do którego (teledysk nieoryginalny, zaznaczam) link daję powyżej, to super-hit, który kilka lat temu gościł ciągle na meczach Apatora:) Zawsze śmiać mi się chciało, gdy to słyszałam...Zabawne, zwłaszcza to o słoninie:) Zresztą, posłuchajcie i oceńcie:)


No i nieśmirtelne Queen..."We are the champions" towarzyszy wieeelu imprezom, raz śpiewałam, gdy były powody, a raz nie:( A "We will rock you" to kolejny nieformalny hymn mojego klubu. Ogólnie lubię Queen, mam to zakodowane w genach od mamuśki, a żużel to jeszcze jeden powód, by je lubić:)
To taki mały wyciąg z moich "kultowych" piosenek. Pewnie jeszcze jakieś były, ale nie pamiętam...A Wy macie takie piosenki, które z czymś Wam się kojarzą, np. ze sportem?... Z chęcią się dowiem:)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Fan fanowi wilkiem

Kolejny dzień perypetii pracowych. "Tygodniki" z lat 2009 i 2010 nic a nic się nie przybliżają. Zdesperowana, skontaktowałam się dziś z jednym z działaczy z mojego miasta, moim byłym sąsiadem zresztą. Nie wzruszyły go moje tłumaczenia, że praca, że czas nagli itp. Niby ma te gazety, ale wyczułam, że nie chce użyczyć. Ten ton głosu, że "może w weekend" i takie tam...zniechęcił mnie i najchętniej już bym się do niego nie zwracała. Zobaczymy. Wychodzi na to, że fan fanowi wilkiem (chyba). Szkoda gadać.
Pojawiły się plany marcowych sparingów drużyny z mojego miasta. Na te w moim mieście z pewnością się wybiorę, mam też ochotę na wyjazd do Torunia i Leszna, bo nasze drużyny się spotkają-u nas i w tych miastach. Czy uda mi się zaciągnąć tam ojca-zobaczymy.
Jutro obmierzła kolęda. Już się ucieszyłam, że mamuśka zrezygnuje, bo tak przebąkiwała, ale zaczyna się łamać. Jakby co, mamy jutro zaproszenie do ciotki, żeby się tam "przydekować". Najwyżej sama skorzystam, bo nie jestem chętna. Oczywiście, oznacza to batalię z matką, ale może nie będzie tak źle ją przekonać. Jakby co, oddalę się bez słowa. Dosyć tej grzeczności.
Przy okazji chciałabym powitać w naszej blogspotowej blogosferze kolejnego fana czarnego sportu-Andrzeja. Miło, że nasze grono się powiększa... Bratnich dusz nigdy dość:)
Na razie będę się zegnać. Miłego wieczoru, bye!

niedziela, 13 stycznia 2013

WOŚP, przeprosiny i inne

Dzień dobry. Na wstępie chcę przeprosić za to, że nie ma mnie tu tak często, jakbym chciała, ale wiecie, co się teraz dzieje. Urwanie głowy i nie tylko głowy. Najgorsze jest to, że jak przeglądam ten "Super Speedway", to sama już nie wiem, na co zwracać uwagę...Przez to, że mój promotor jest do mnie uprzedzony, nie chodzę i nie pytam, poruszam się po omacku. Przecież nie pójdę teraz i nie zacznę pytać...Łeb mnie już od tego wszystkiego boli. Mam dosyć. Oczywiście, mamuśka ciosa mi kołki na głowie, że zbyt ambitny temat sobie wzięłam...Własna analiza to zbyt ambitne? Fakt, może jest trochę trudniej, niż gdybym miała tępy temat na zasadzie rypania z książek, ale nie przesadzajmy. Nie wiem, czy wyrobię się do końca stycznia, nie wiem, co będzie dalej. Najchętniej rzuciłabym to w cholerę...Kto wymyślił te durne prace? No kto?
A teraz jeszcze ta sesja. Niby nie jest trudna czy obfita, ale sam fakt...I epicki pomysł mamuśki, bym przez najbliższe dwa tygodnie nie chodziła do szkoły, spali na panewce. Tak, chciała uciec się nawet do fikcyjnego zwolnienia lekarskiego, żebym siedziała i pisała. Tylko że jeśli nie będzie mnie w szkole, to kto zrobi za mnie prezentacje i inne? Nie da się, ale jak będę chodzić do szkoły, to będę marnować mnóstwo czasu. Sama już jestem skołowana. Pomocy!
Tak, dzisiaj jest finał WOŚP. Jako że wyszłam tylko do sklepu na drugą stronę, nie miałam okazji wesprzeć wolontariuszy. Oferta żużlowa w moim mieście ogólnie jest kiepska, więc się nie rzucam. Chciałam wprawdzie wziąć udział w toruńskiej aukcji kevlaru Darcy'ego i licytacji kolacji z Adrianem (mmm, marzenie:)), ale rodzice mi nie pozwolili:( Trudno. Nie wesprę w tym roku Orkiestry w żaden sposób.
Jak sobie radzić ze stanem pt. "mam na to wszystko wyj**ane", bo mam? Nie chcę już tej szkoły, nie chcę już tej pracy...Chcę spokoju! Oddam wszystkie pieniądze świata za to, by nikt mi już nie mówił, co mam robić: rodzice, wykładowcy, promotor...Tak przy okazji: jak myślicie, czy w Polsce jest szansa na jakąś pracę tylko po licencjacie? Po co mi ten magister, skoro niczego nowego nie umiem? Tylko jeden papier więcej do "kolekcji"...Czy to wszystko ma w ogóle sens?...

sobota, 12 stycznia 2013

Ech...

Taka jestem zakopana w tych gazetach, że na mało co poza szkołą i tym wystarcza mi czasu. Pewnie i tak nie zdążę z tym pierwszym rozdziałem do końca stycznia, jak chciałby mój promotor, ale zobaczymy. Nawet żadnych skoków nie oglądałam w tym tygodniu...Nie jestem wielką fanką, ale lubię obejrzeć i być w temacie. O tych wszystkich ostatnich konkursach w Wiśle i Zakopcu nie wiem nic, tylko że niby Polska jakieś drugie miejsce zajęła...Jak Austria i Słowenia? Jak Kranjec i Morgenstern? Chętnie bym się dowiedziała...
Dzisiaj przed południem babranie w gazetach, teraz wieczorem (a właściwie po południu) pozwoliłam sobie na wizytę u D. Przyszła K., było ogólnie nieźle, szkoda tylko, że M. był taki jak zwykle, czyli nie za bardzo, a chrześniaczka trochę marudziła i świrowała. No i dziewczyny znowu puszczały "Ona tańczy dla mnie", a ja się wkurzałam. A "Planu ewakuacji" słuchać nie chciały. Ech, nie mają gustu muzycznego, nie znają się!
Wiecie, kto już jest zaangażowany w zdobywanie dla mnie gazet żużlowych? Sekretariat klubu z naszego miasta, a także byli żużlowcy, itd...To wszystko przez mamuśkę. Ja, gdyby to ode mnie zależało, dałabym sobie spokój, gdybym zobaczyła, że nie wszystkie są w naszej bibliotece. Na pewno nie szukałabym po portalach na "a" i innych takich...
Pod wpływem rozmowy z K. postanowiłam poszukać pana "Widzę, że lubi pani rocka..." na Fejsie. Żeby to było takie łatwe...Na pewno nie jest, kiedy osobnik nosi tak popularne imię...Wpisałam imię i miasto, ale zostałam zalana taką falą, że nie pytajcie. I szukaj wiatru w polu...Szkoda, że to nie Nasza Klasa (sorry, n-k), gdzie można chociaż wrzucić przybliżony wiek delikwenta...Bo po cóż przebijać się przez tych wszystkich młodszych? Może Wy znacie jakieś łebskie metody szukania? Bo ja już nie wiem...Chyba niczego już nie wiem:(...

piątek, 11 stycznia 2013

Kolejny tydzień ends

No i kolejny tydzień się kończy. Wczoraj nie pisałam, bo: a)miałam doła z powodu migreny mamuśki, b)byłam wku***ona, bo poszłam na darmo do szkoły, c)kleciłam prezentację na dzisiaj. Ech...
No i jeszcze robiłam durną mapę pamięci na niemiecki, niepotrzebnie, jak się okazało. Ale co tam...Dzisiaj dzień nie był taki zły. Generalnie były nudy. Ta prezentacja, którą robiłam, to słynna "Pamięć i znak". W końcu coś wymyśliłam, dzisiaj prezentowałam. Szału nie było, do tematu podeszłam raczej sztampowo, ale ważne, że mam to z głowy.
Tak, tydzień niby dobiegł końca, ale dla mnie niewiele to znaczy. Jak zawsze "idę na użery" z pracą, z matką, która marudzi mi, że taki trudny temat sobie wybrałam (phi! Mówi tak, jakby chodziło o XIV-wieczną poezję z trudno dostępnych regionów...),itp., itd. Bardzo bym chciała, żeby się odpieprzyła. Moja praca, moja udręka. No, ale jak się nie ma innego sensu w życiu, to potem wpieprza się w rzeczy, które nie powinny jej obchodzić. Ot co. No comments. Dzisiaj znowu się pożarłyśmy, mam już dość. A tu jeszcze na przyszły tydzień prezentacja, na za dwa tygodnie prezentacja i film...Nie mam już siły, nie mam już nerwów. Co zrobić, żeby nie oszaleć?! Pomocy...
PS. Do "konkursu", o którym pisałam, jednak się nie zgłosiłam. Stwierdziłam, że to jednak nie dla mnie, poza tym mamuśka mi obrzydziła, w końcu-było za mało czasu. Od środy do dzisiaj na stworzenie CV i jakichś wypocin? Nie było kiedy. Darowałam sobie...i dziwnie nie żałuję. Jeśli jest mi pisane takie coś, to spotka mnie prędzej czy później-tak myślę...

środa, 9 stycznia 2013

Great expectations

http://www.start.gniezno.pl/2013/01/09/start-gniezno-pl-poszukuje-wspolpracownikow/
Przeczytajcie ten link i powiedzcie...Bo jak zobaczyłam, to...postanowiłam się zgłosić. Co o tym myślicie? Mam szansę? Czy w ogóle dać sobie spokój? Oczywiście mamuśka, kiedy zobaczyła, co mi chodzi po głowie, odradziła, zaczęła piętrzyć trudności: bo to, bo tamto...Nie wiem, niby pcha mnie w te studia, tylko nie ma wizji, kim mam po nich być. Ale widzę, że szczędzi mi bardziej ambitnych zadań. Przecież nie po to studiuję, żeby pracować w Biedronce, do cholery...Ojciec oczywiście, dla przeciwwagi, to chodzący entuzjazm. Tak, wyślij, na pewno ci się uda...Zwariować można. Dlatego proszę Was o radę, jako mniej zaangażowanych. Radźcie szybko, bo zgłoszenia można wysyłać tylko do piątku wieczorem:)
A co tam u mnie? Zamiast angielskiego byliśmy na ciekawym wykładzie profesora Olszewskiego, który był w Wietnamie i opowiadał o tym kraju. Choć nie jest to krąg moich zainteresowań, zaintrygowało mnie to... Poza tym na zajęciach totalne nudy.
Po ostatnim razie miałam tego nie robić, ale znowu wracałam ze szkoły z B. Gadaliśmy o CKOD, o tym, że w niedzielę w ramach WOŚP znów zagrają Usta Mariana (wybieram się...tzn. chyba), a on co? Oczywiście mówi mi, że zna (przynajmniej niektórych) członków Ust. Zdziwiłabym się, gdyby nie znał. Z jednej strony wiem, że jako tak towarzyska osoba może faktycznie zna, a z drugiej, może się popisywał...Pewne jest jedno: moim przewodnikiem duchowym powinna być książka Dickensa "Great expectations" (po naszemu chyba "Wielkie nadzieje"). Zawsze, kiedy tak idziemy razem, i to sami, bez innego towarzystwa, mam nadzieję, że powie mi COŚ. Coś ponad sprawy szkolne...Choćby potwierdzi, że mnie lubi, o czym innym nawet nie mówię. Chyba wychodzi ze mnie nielubiane i nieakceptowane dziecko, którym byłam, które w dorosłym życie musi mieć potwierdzenie, że ktoś je lubi, albo coś, a musi lubić, skoro w ogóle chce gadać z kimś takim jak ja...Ech...Jak się z tego wyleczyć? Z tego i innych "expectations" co do jego osoby?
Poza tym...poza tym już chyba nic. Nadal gorączkowo próbuję zdobyć różne gazety itd. Wychodzi mi, póki co, średnio, ale jeszcze się nie załamuję i nie przerażam. Ja nie z tych, co to panikują bez potrzeby...albo inaczej: panikuję raczej w innych przypadkach, szkoła do nich raczej nie należy.
Ufff, jeszcze tylko przetrwać piątek, czyli niemiecki i prezentację na SM, i będzie dobrze:) Tzn. chyba.
Miłego wieczoru!

wtorek, 8 stycznia 2013

"Plan ewakuacji"-pod wieloma względami

Tak, w szkole była dzisiaj rzeźnia. Promotor zaczął mnie straszyć, że się nie obronię, a na pewno nie w terminie, czyli w lipcu. Chyba mam jakiś defekt psychiczny, bo nie przeraziło mnie to. Nie podjęłam postanowienia, że będę siedzieć po nocach, żeby napisać. Napiszę, to napiszę, nie, to nie.
A cóż poza tym? No, przynajmniej jeden upierdliwy dzień mniej. Jeszcze tylko przetrwać jutro i piątek (bo czwartek to luz). Przy okazji wpadłam w doła, bo Ewelina (ta od norweskich planów i porzucenia) dzisiaj zaczęła ćwierkać, że chyba jedzie po studiach do Anglii. Zdołowałam się. No dzięki. Wieść o jej wyjeździe, plus to, co powiedział mi promotor, wywołuje mnie chęć tego, co w piosence CKOD, którą poznałam na koncercie i w której się zakochałam:


To moja kolejna ich ulubiona piosenka. Jest o mnie, bo u mnie też "nadal nic się nie chce stać...". A co? Coś fajnego, sensacyjnego etc. Ten song jest genialny! Nie mogę przestać słuchać:)
"Plan ewakuacji" załącza mi się na myśl o kolejnym dzisiejszym rendez-vous z gazetami, jak i o upierdliwym marketerze z mojej sieci komórkowej, który chciał mnie przez telefon wmanewrować w kupno nowego telefonu...Już mu kupię, no pewnie.
Ach, kończę, zanim przeklnę, na czym ten świat stoi. Mimo wszystko życzę Wam miłego dnia!
PS. Marzy mi się rozchorowanie-jakaś grypka, przeziębionko...Poleżeć w łóżku, nie musieć chodzić do szkoły...to nie, jak na złość "nic się nie chce stać", jak w "Planie ewakuacji". Ech już z tym wszystkim!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Bańka i cała reszta

Mój dobry humor, który miałam po sobocie, uleciał jak bańka mydlana. Wszystko przez całodzienne taplanie się w "Super Speedway'u", z którego niewiele konkretnego wyniknęło. Siedziałam nad tym tyle czasu, a zanalizowałam...jeden numer. A jutro przeprawa z promotorem. W środę przeprawa z jedną z Nadambitnych Doktorantek, w piątek głupia prezentacja i Bóg wie, co jeszcze mnie czeka. Jedyne, co trzyma mnie przy życiu to to, że: a)niedługo sesja i przerwa, b) 27 stycznia mam zamiar jechać do Torunia na kolejne MTnL, co niezawodnie poprawi mi humor, c)  może w najbliższym czasie pójdziemy z D. na jakąś imprezę. Przydałoby się dla odtrutki psychicznej...osiwieję przez tę szkołę.
Nie. Nie mogę się poddać złemu nastrojowi. Zaraz loguję się na Fejsa, coby skomentować koncert, obejrzeć fotki i obejrzeć filmik z tegoż. Plus posłucham którejś z piosenek na poprawę humoru. A Wy módlcie się, żeby promotor mnie jutro nie zabił. Przepraszam, że dziś tak mało konstruktywnie, ale brak mi ochoty, siły, nerwów i w ogóle. Miłego wieczoru, bye. Obym przeżyła, wówczas odezwę się jutro...
>>Sprawdziłam Fejsa, skomentowałam koncert. Na szczęście, na video z tegoż mnie nie ma, na fotkach też:) Ufff, co za ulga:) A nuż by ktoś zobaczył...Nie, nie chodzi o to, że się wstydzę, bo wstydzić się nie ma czego, po prostu nie lubię być obiektem pstrykanym na takich eventach.<<

niedziela, 6 stycznia 2013

Liebster Blog

Zostałam nominowana przez Żanetę, odpowiem z chęcią:)

1. Łapiesz złotą rybkę, która może spełnić Twoje życzenie. Jak ono brzmi?
Brzmi po prostu: aby moje życie zmieniło się na lepsze. We wszystkich aspektach.
2. Kim chciałaś zostać, będąc dzieckiem?
Dziś dziwnie mi o tym myśleć, ale chętnie bawiłam się w szkołę, ucząc lalki. Ulubiona zabawa nr 2-z kuzynką w "dom dziecka", gdzie opiekowałyśmy się niby porzuconymi przez rodziców lalkami. No i zabawa nr 3-lalki u lekarza. Stąd wniosek-chciałam być lekarką, nauczycielką albo wychowawczynią w domu dziecka. W dorosłości nic z tego nie zostało, nie mam perdyspozycji do żadnego z tych zawodów.
3. Jaka jest Twoja wymarzona randka?
Miejsce i okoliczności to nic, ważne, kto by mnie na nią zaprosił. Jeśli byłaby to ta wymarzona osoba, to mogłoby być to wszędzie...z wyjątkiem Mc Donald's:) Kto czyta, wie, dlaczego:)
4. Najdroższa rzecz, jaką sobie kupiłaś?
Ciuch? Nie wiem, nie pamiętam, czy taka była. Ciuchy to mało ważna część mojego życia. Inne? Szczerze mówiąc, na obecną chwilę nie mogę sobie niczego przypomnieć.
5. Czego nie założyłabyś za żadne skarby?
Mini, chyba szpilek, mam też dziwną alergię na rzeczy ze sztruksu. Nie założę niczego ze sztruksu, nawet tylko "po domu".
6. Wygadałaś kiedyś sekret, który był Ci powierzony?
O dziwo, ludzie często mówią mi różne rzeczy. Chyba jestem według nich godna zaufania. Nie pamiętam, czy wygadałam. Może się tak zdarzyło, ale nie było to coś istotnego, co mogłoby zaszkodzić osobie, która poprosiła o tajemnicę.
7. Czy jesteś od czegoś uzależniona?
Jestem uzależniona od: żużla, moich ulubionych żużlowców, blogowania, Coli/Coli Zero/Pepsi oraz lodów dwóch firm: polskiej na "g" i zagranicznej na "h" i "d".
8. Jaka jest Twoja pierwsza myśl po przebudzeniu?
W tygodniu: "O Jezu, jest np. środa, trzeba iść do szkoły!". W dni, gdy idę na 8.00: "O rany, tak wcześnie i trzeba wstać!". W weekend: "Hurra, wolne!". W niedzielę w sezonie żużlowym: "Super, pójdę/ pojadę na fajny mecz  albo obejrzę takowy w telewizji!".
9. Chciałabyś cofnąć czs, by móc przeżyć coś jeszcze raz?
Jest parę takich chwil, w tym wczorajszy koncert:)
10. Gdybyś miała opisać się w trzech słowach, jakie słowa by to były?
Dziwna. Szurnięta (na tle pewnych rzeczy). Zakręcona (z różnych, zmieniających się powodów).
11. Płakałaś kiedyś, oglądając film? Jaki film to był?
Na pewno wzruszyłam się, oglądając "Pukając do nieba bram". Więcej nie przychodzi mi do głowy.

Moje pytania:
1. Jaki jest Twój znak zodiaku? Czy uważasz, że cechy przypisywane temu znakowi pasują też do Ciebie?
2. Jaka kuchnia narodowa jest Twoją ulubioną?
3. Łatwo się wzruszasz, przeżywasz radość, złościsz się, czy trzymasz emocje na wodzy?
4. Gdybyś miał/a opisać swój stosunek do świata tytułem lub tekstem jakiejś piosenki, to byłby to utwór...
5. Czy wierzysz w poprzednie wcielenia?
6. Masz nieograniczone fundusze na podróż dookoła świata. Podaj 10 krajów lub miast, które znajdą się na Twojej liście podróży.
7. Szkolna prymuska czy bad girl? Które określenie pasuje do Ciebie bardziej?
8. Twój idol (piosenkarz, aktor, sportowiec) zaprasza Cię na randkę. O czym chciałabyś z nim porozmawiać?
9. Sportowiec, którego uwielbiasz, zmienia klub na taki, którego-z różnych powodów-nie znosisz. Co Ty na to?
10. Jakie książki lubisz czytać najbardziej (kryminały, sensacyjne, beletrystyka etc.)?
11. Twój lubiony smak lodów to...

Do odpowiedzi na moje pytania zapraszam...wszystkich chętnych:)

"Widzę, że lubi pani rocka"...

No i już po koncercie. Jaka szkoda... A było tak fajnie...
Punkt 20.00 stawiłam się na miejscu. Oczywiście, nie zaczęło się o czasie, tylko o jakiejś 20.30...ale to nic. Nie spodobała mi się tylko zapowiedź: "Jesteśmy bez basisty, więc nie zagramy wszystkich piosenek, będą dłuższe przerwy, żeby koncert trwał tyle samo". Ech, te gwiazdy!
Po raz kolejny przekonałam się, że moje miasto jest małe i/lub grupa fanów konkretnej muzyki jest taka sama. W ostatnim czasie na koncertach Kobranocki, Dezertera i CKOD spotkałam tych samych ludzi (no, z małymi wyjątkami), pod sceną szalały (dosłownie, bo tańczyły pogo) te same małolaty...To tak jak z meczami żużlowymi w moim city. Jeśli nie zmieniasz miejsca na trybunach, prawie na bank na tym, następnym i 3 kolejnych meczach usiądzie koło ciebie ten sam człowiek. Z jednej strony fajnie, bo trochę się można zżyć z takim "sąsiadem", z drugiej-nudne, bo brak "świeżej krwi". Tak czy inaczej, wczoraj, gdy zajęłam swoją stałą miejscówkę pod ścianą, z boku sceny, usłyszałam:
-Widzę, że lubi pani rocka.
Wypowiedział je facet w wieku ok.40 lat, który podczas koncertów Dezertera i Kobranocki zajmował miejscówki koło mnie, przy tej samej ścianie. Wczoraj też tak było. Przyszedł z-o ile dobrze zrozumiałam-żoną (dałabym jej na oko 25 lat), która cały koncert stała spokojnie, ani drgnęła, podczas gdy nas nosiło, a mnie szczególnie. Pogadaliśmy sobie (tylko ja z nim, żona jest chyba niemową, wydawało mi się, że przyszła tylko dla towarzystwa, nie odezwała się nawet, pokazując mi z dumą płytę z autografem Krzycha Ostrowskiego i reszty) o tym i owym...no i od wczoraj jesteśmy po imieniu, jak na znajomych (koncertowych, sporadycznych, ale zawsze) przystało. Wiem już, że ma na imię Mariusz. Może być.
A sam koncert? Było fajnie, bo grali mało nowych piosenek, których nie lubię. Doczekałam się niemal wszystkich swoich ulubionych kawałków, czyli "Afterparty", "Armii Zbawienia", "Butelek z benzyną", "Generacji nic", "Piosenek o miłości"..."Afterparty", "Generacja" i "Piosenki o miłości" były nawet w bisach. How nice! Jedyne, czego mi brakowało, to "Hej chłopcze", ale padła zapowiedź, że nie zostanie to zagrane "z powodu braku tego basisty, zresztą nigdy nie gramy tego na koncertach". Szkoda słów! A skoro już były te niemal wszystkie moje ukochane piosenki, to nie szczędziłam sobie, dałam się ponieść ruchowi i tańczyłam, plus śpiewałam:) Nieraz ćwiczyłam przy kompie, więc...No właśnie, jedynym mankamenten koncertu było to, że oczywiście wszystko "live" brzmiało trochę gorzej, no i było za dużo nagłośnienia jak na taką małą salę. Grzmiało to wszystko, szczególnie, gdy stało się tak blisko jak ja, ale za to zapowiedzi kolejnych piosenek były niewyraźne. Trudno.
No i był jeszcze jeden dobry event. Trwała lekka przerwa w koncercie i padła zapowiedź, że teraz zagrają to, czego będzie chciała publiczność. Padły głosy za "Hej chłopcze" (nie mój, nie przebiłabym się), ale z ww. przyczyn pomysł upadł. Mój sąsiad M. mówi wtedy do mnie takie słowa:
-Idź i poproś o "Spaliny".
Prawie "runęłam", ale poszłam. Niestety, nie zostałam wysłuchana, ale co tam. Zabawa i tak była dobra, ba, świetna! Oczywiście, jak zawsze przy takich okazjach, robiłam mały research ws. ciekawych osobników płci przeciwnej, a tych nie brakowało. Zdarzało się, że byli to ci sami, co poprzednio i jeszcze poprzednio, ale oczywiście nic z tego nie wyniknęło.
Ocena koncertu: 15 w skali 1-10:) To kiedy następny taki event?
PS. Oczywiście dzisiaj chodzę po domu i nucę wszystkie piosenki. Ech...bzik.

sobota, 5 stycznia 2013

Yes! Yes! Yes!

Nie lubię Kazia Marcinkiewicza, ale jego hasło dziś mi towarzyszy. Udało mi się zdobyć bilet, więc już niedługo, o 20.00, CKOD! Miałam szczęście. Już przed 18.00 wparowałam do klubu, który już był otwarty. Ba, trwała próba. Żadne konkretne bity, niestety, tylko tak sobie chłopcy pogrywali:) Ale miło było posłuchać. Wypalam do faceta sprzedającego bilety z 25 złotymi, które powinnam zapłacić, bo po tyle dziś "chodzą", a on mi oddał te 5. Dostałam w cenie przesprzedażowej. Dlaczego? Nie wiem. Na moje pytające spojrzenie (nic nie mówiłam, za głośno było) odpowiedział tylko enigmatycznym uśmieszkiem. O co chodzi? Na ładne oczy dostałam tę zniżkę, czy co?... Oczywiście, z tymi ładnymi oczami to żart. Ale co zyskałam, to zyskałam:)
Mam nadzieję, że usłyszę moje ulubione piosenki...A teraz zmykam...Miłego wieczoru!

S.O.B.O.T.A.

Nie, nie ten piłkarz ze Śląska Wrocław. Kolejny dzień tygodnia, kolejny, w którym próbuję zdobyć potrzebne mi gazety (a propos-może ktoś z Was ma jakiekolwiek numery "Tygodnika  Żużlowego" z lat 2008-2012? Bo ja mam pojedyncze, a potrzebuję wszystkich, ze zdobyciem jest lekki problem...Przepraszam, że wyskakuję z tym tutaj, ale internet ma jednak siłę oddziaływania...:)) Na razie z tym zdobywaniem idzie mi średnio, ale nie nagli mnie jeszcze czas.
Jeszcze nie wiem, czy pójdę na CKOD. Wszystko wyjaśni się o 18.00...Nadal modlę się, by jednak wyjaśniło się pozytywnie... Przy okazji wyjaśniło się, że moja rodzina nie jest normalna. Jako że nie mam z kim iść (chłopak, znajomi), a mamuśka uznała, że pod żadnym pozorem nie mogę iść sama, chciała mnie wmanewrować w "iście" z ojcem. Ale odmówił, bo mu się nie chce, a po tym, jak zjechał mój kultowy zespół, to nawet nie chciałabym z nim iść. Łaski bez. Mamuśka też ma swoje jazdy, bo mimo iż nie jest to jakiś wielki uliczny koncert, tylko mały event w małym klubie, ma jazdy, że zaraz mnie tam napadną, zamordują albo Bóg wie co jeszcze. Ja uznałam, że bez przesady, swoje lata mam, zresztą towarzystwo mi niepotrzebne. Najlepiej bawię się sama. I koniec.
Plany na wieczór, jeśli nie zdobędę biletu? Nudziarska Gala Mistrzów Sportu...Szału się nie spodziewam, pewnie ani Hampela, ani Golloba nie będzie w 10., ale co tam. Czymś się trzeba zająć.
A jak tam Wasze plany na wieczór? W końcu mamy karnawał...Imprezy? Telewizja? Książka? Coś jeszcze, o czym być może zapomniałam, bo-jak w "Dziewczynach do wzięcia" z Himilsbachem i Maklakiewiczem-"Jest wiele różnych możliwości"? Z chęcią poczytam, co dzisiaj robicie:)
Uściski.
PS. Wczoraj w końcu obejrzałam film "Lektor", na który polowałam bardzo długo, bo od czasu, gdy przeczytałam książkę, a było to dawno temu...Jak wygląda moja kultowa konfrontacja "książka kontra film"? Książka podobała mi się bardzo, film też, tylko wkurzyło mnie, że kilka rzeczy było oczywiście inaczej, ale tak to już zawsze w tych filmach jest...Bezapelacyjne 1:1 dla obu stron.

piątek, 4 stycznia 2013

Piątkowo u Uciekantki

Nie, nie chodzi mi o dzielnicę Poznania...Nadszedł kolejny piątek, kolejny koniec tygodnia, choć ten tydzień był, jaki był...wiadomo.
Jestem szczęśliwa, bo promotor zgodził się, żebym zamiast 1150 iluś numerów (czyli z 22 lat) "Tygodnika Żużlowego" analizowała tylko ok.260 (z 5 lat). Oczywiście, nie zmienia to faktu, że będę musiała to zrobić, a nie chce mi się, plus nie mam skąd ich wziąć. Ale to się wytnie, przynajmniej dzisiaj.
Tak, zasługuję dziś (i nie tylko dziś) na miano Uciekantki. Przynajmniej szkolnej. Miały być te jedne zajęcia, ale stwierdziłam, że nie mam tej prezentacji o pamięci, i nie poszłam. Tj. przyszłam do szkoły, bo umówiłam się z koleżanką, że da mi kserówki z wykładów. Dała. Przy okazji pogadałam z kolegą z roku, który przyjechał wcześniej, bo ma daleko. Stwierdziłam, że nie idę na te zajęcia. Kiepska ze mnie Uciekantka, bo kiedy wychodziłam ze szkoły, widział mnie (i gadał ze mną, niestety, na mało ciekawe tematy) B., a potem spotkałam Darię. A powinnam zrobić guerillę...Trudno. Mam nadzieję, że będę mogła zrobić tę prezentację za tydzień, że przyjdzie na mnie wena i że nie będzie dymu z powodu mojej dzisiejszej nieobecności.
Korzystając z tego, że nie byłam w szkole, obejrzałam 4 Skocznie (nudne jak nie wiem co, i jeszcze wkurzyła mnie wygrana Schlierenzauera i 2. miejsce Stocha)...No, ale przynajmniej obejrzę i zaliczę wszystkie konkursy z cyklu 4 skoczni.
Teraz siedzę i szukam w necie na różnych portalach aukcyjnych starych "Tygdników Żużlowych" i "Super Speedway'a", bo choć "SS" ma tylko 17 numerów, ja w domu mam tylko 3, plus teraz mamuśka zamówiła mi przez portal na "a" kolejne 4. Na jeszcze 3 mam widoki, ale to nic pewnego. To i tak tylko 10, a pozostałych 7 ze świecą szukać... O "TŻ" nie mówię, mam za mało, ale pomyślę, co z tym fantem zrobić.
Mam nadzieję, że dzisiejsze stresy opłacą mi się jutro. Dowiedziałam się, że jutro w moim mieście i moim ulubionym klubie jest koncert moich kultowych CKOD. Dlaczego nie wiedziałam o tym wcześniej?! Nie musiałabym się denerwować...Zrobię jutro totalny spontan, tj. pójdę przed koncertem i będę mieć nadzieję, że dostanę ten bilet. Muszę tam być! Módlcie się za powodzenie tej akcji! Musi mi się udać!...Pliiiiisssss...Chociaż pewnie-jak to w moim mieście-po tych biletach nie ma już nawet wspomnienia. Będę jednak mieć nadzieję. Póki co się ewakuuję, odezwę się jutro albo w niedzielę, jeśli misja "koncert" się uda. Bye! Buziaki, miłego popołudnia (wieczoru?)...

czwartek, 3 stycznia 2013

Konkurs Blog Roku 2012



Biorę udział w konkursie:
http://blogroku.pl/2012/kategorie/l-wiat-wedl-ug-darcy,dg,blog.html

Zgłosiłam się, może nie będę najgorsza, hihi:)

Back to reality

No to powrót do szkoły. Dziś nie było tak źle, tylko jedne zajęcia. Jutro powinnam mieć 3 wykłady, ale okazuje się, że mam tylko jeden. Ten, na który powinnam zrobić prezentację, a nawet się jeszcze nie zabrałam. Nie wiem, czy zrobię, nie wiem, czy pójdę. Nie opyla mi się na jedne zajęcia, ale z drugiej strony musiałabym iść do promotora pogadać, plus do jeszcze jednego wykładowcy w sprawie zaliczenia...Tylko że promotor i wykładowca od zaliczenia mają dyżur od 10.00, a gdybym poszła na te zajęcia od prezentacji, to musiałabym czekać do 13.15...plus jeszcze umówiłam się z jedną dziewczyną z roku niżej, z grupy, w której powtarzam przedmiot, że przejrzę z nią jutro w szkole notatki, bo niedługo egzamin, a mnie raz nie było i...sama już nie wiem, wszystko wyjaśni się jutro.
Rano ojciec przyniósł mi miłą lekturę-"Tygodnik Żużlowy". Nic w nim ciekawego, jedyne, co mi się spodobało, to zdjęcie Darcy'ego na pierwszej stronie (szkoda, że tylko zdjęcie, bez wzmianki czy artykułu). Tylko jakoś tak się zdziwiłam, bo mój ulubieniec ma na tym zdjęciu...rude włosy. Czy tylko mi się tak wydawało? Czy zrobił sobie coś z czupryną? Albo tak mu zjaśniały od australijskiego wiosennego słońca?:) Fanki żużla, które widziały okładkę, proszę o odpowiedź! Może Wy coś wiecie:)
Wracając ze szkoły, wpadłam do Karoli, bo miała mi coś oddać. Tak, potem jeszcze odprowadziła mnie prawie pod dom, chociaż musiała nadłożyć drogi...Znowu gadałyśmy, znowu snuła swoje angielskie plany, i...ech. Jej to marzycielstwo chyba nigdy nie przejdzie, chociaż nie ma co się dziwić w naszym mieście, gdzie szczytem marzeń jest praca w sklepie za 1200 zł, a właściwie jakakolwiek praca, szczególnie wśród ludzi w naszym wieku (K. jest o rok starsza)...
Ach, no i przy okazji lektury "Tygodnika" okazało się, że mierzę wysoko w kwestii zauroczeń żużlowych:) Podano tam zestawienie najlepszych zawodników Elite League, i, uwaga:
miejsce 1-Darcy
miejsce 5-Fredster
miejsce 7-Hans
miejsce 13-Scott
miejsce 15-KiloKarpi.
5 w piętnastce...Jest dobrze:) Jednak hasło: "jak kochać, to mistrza, jak mieć to miliony" nie jest takie głupie:) Mistrzowie już są, a kto wie, może po dzisiejszym losowaniu lotka, na które wysłałam kupon, przyjdą i miliony?...

środa, 2 stycznia 2013

Wolne...

Dzisiaj mam jeszcze wolne-dzień rektorski. Niby nie mam nic przeciwko temu, bo miałabym podłe i beznadziejne (poza angielskim) zajęcia, ale z drugiej...Nosi mnie i coś bym zrobiła...szkoda tylko(rzekłaby mamuśka), że nie przekłada się to na ilość stron pracy, które powstałyby w tym czasie.
Na myśl o powrocie do szkoły robi mi się niedobrze. Na piątek muszę zrobić głupią prezentację (no właśnie, może mi pomożecie-ma to być prezentacja na temat "Pamięć i znak"? Taka zwykła prezentacja, jakieś zdjęcie, hasło, muzyka...Kompletnie nie mam pomysłu:(), cały czas wisi nade mną ta praca, za chwilę sesja...Zwariuję i osiwieję. Już za długo chodzę do szkoły. Mam dość...choć potem będzie tylko gorzej: przez pół roku albo rok nie znajdę pracy, a jak już znajdę, to będzie to pewnie jakaś badziewna Biedronka albo coś. No bo co mogłabym robić w moim mieście? Nie wiem, a życie nie podsuwa mi żadnych rozwiązań.
Wieczorem niestety idę na trochę do D., głównie po to, by dać chrześniaczce zaległy prezent gwiazdkowy. Gadać za bardzo nie chcę, bo po co? Jeszcze skończy się tak, jak ostatnio...Zresztą postanowiłam nie mówić ludziom w realu (ludziom w stylu: matka, D. i tak dalej), co mi leży na wątrobie, bo i tak nic z tego nie wynika, a jestem tylko przywoływana do porządku, że co też ja wymyślam, bo przecież jest super...i tak dalej. No dzięki serdeczne, ludziska. Naprawdę. I jeszcze mamuśka non stop mnie czymś dołuje... Z czego tu mieć dobry humor? Nie wiem i chyba najlepiej będzie, jak zamilknę.

wtorek, 1 stycznia 2013

No to 2013...

Dziękuję za wszystkie życzenia. Ja również życzę Wam, aby w tym roku spełniły się wszystkie Wasze marzenia, abyście z powodzeniem doprowadzili do końca swoje plany...
Wczoraj spędziłam dzień na "doin' the Wembley", czyli wspominałam sylwestry, podczas których COŚ się działo: te, kiedy jako dzieciak nocowałam u kuzynki D., ten, kiedy M. wyjątkowo przyszedł do nas do domu na imprezę, i te 2 czy 3 w życiu spędzone na klubowych imprezach. Dużo tego nie było, ale co tam.
Kiedy tak sobie wspominałam, w tle leciało sobie "1500100900" Vivy. W tym roku wyjątkowo beznadziejne. Gdzie mu do tamtego fajnego sprzed kilku lat, gdy odkryłam dzięki niemu House Of Pain i Wzgórze Ya-Pa 3...Ech...
Podsumowania roku nie robiłam, bo nie za bardzo było co podsumowywać. Nic się szczególnie nie zmieniło, ekstra pracy brak, wyprowadzki z domu brak, miłości brak, więc po kiego grzyba wspominać. Tylko w kwestiach sportowych jako tako wiodło się moim ulubieńcem: Śląsk W. mistrzem Polski, Holder mistrzem świata, Toruń cudem trzeci, a Wrocław nie spadł. No i Lindgren wygrał pierwsze GP w życiu(wreszcie), plus okazało się, że pewni moi ulubieńcy będą w GP 2013. Jest się z czego cieszyć.
Urozmaicenia sylwestrowe? Jakiś szalony sąsiad wieczorem chodził koło domów i po pijaku wyśpiewywał "Jesteś szalona". To już mała tradycja, robi tak od kilku lat:) Teraz pozwolił sobie na małe urozmaicenie i dodał jeszcze potem, ni z gruszki, ni z pietruszki "Odpływają kawiarenki". Czaaad, naprawdę.
Spać poszłam trochę po północy, bo obserwowałam jeszcze pokaz sztucznych ogni. Że też w tych trudnych czasach ludziom chce się tracić hajs na te wszystkie fajerwerki...No i że w ogóle go mają.
A dziś? Dziś dobrze się czuję, z braku alko i tańca ani kaca, ani nogi mnie nie bolą:) Oczywiście to dobre wiadomości, ale trochę brakowało mi imprezy...No cóż. Koncertu z Wiednia jednak nie oglądam, czekam tylko na skoki. Słowem-nuda noworoczna, panie:) Trzymajcie się:)