niedziela, 28 września 2014

Odyseja robotnicza 2014

Praca. Jedno z podstawowych praw człowieka, jego potrzeb, bez której raczej niewiele w naszym życiu będzie dobrze, fajnie, etc. Niestety, obecnie staje się chyba luksusem. Na pewno jest tak, gdy jest się przeciętnym osobnikiem, bez szczególnych uzdolnień, pięknego wyglądu, znajomości, jak ja.
Ten temat, niestety w dość negatywnym świetle (nie można znaleźć, a jak się znajdzie, to mało się zarabia) w moim domu jest bardzo częstym gościem.
Niedługo minie rok, jak skończyłam studia, i wciąż szukam.
Gdybym miała podsumować ten rok poszukiwań, mógłby wyjść z tego drugi "Pan Tadeusz". Mam pecha, zawsze coś w tej kwestii jest nie tak.
Pierwsza wizja pracy, jeszcze w październiku 2013-niby zostałam przyjęta, ale wszystko okazało się oszustwem.
Potem-setki wysłanych CV, brak odpowiedzi.
Luty 2014-namiętne wysyłanie do portali żużlowych. W większości cisza, a gdy już jeden się odezwał, okazało się, że chcą mieć zawartość, ale za darmo. Po krótkim mariażu musiałam zrezygnować.
Reszta 2014-wysyłanie CV na stanowiska od sprzedawcy w sklepie, przez stażystę w banku, pełnoprawnego pracownika bankowego, pracownika ds. obsługi klienta, agenta ubezpieczeniowego-cisza.
Środa. Telefon. Rozpoczynający się od +48 525, nieco dziwny, ale odbieram. Miły pan przedstawia się jako pracownik salonu sieci kablowej. Pyta, czy aplikowałam na stanowisko przedstawiciela handlowego. Oczywiście, że nie, takie oferty omijam szerokim łukiem. W ogłoszeniu była mowa        o "obsłudze klienta".  Czym prędzej rezygnuję, nie jestem zainteresowana, tym bardziej, że na rozmowę musiałabym jechać do Tfu-Tfu-Tfu-Bydgoszczy (stąd +52), na co nie mam pieniędzy, ochoty, możliwości.
A już narobiłam sobie nadziei...Ja to już tak mam-nawet jak jest oferta, muszę ją odrzucić.
W desperacji napisałam na pewne forum (tu zapis tej dyskusji ), ale to potwierdziło tylko moją teorię, że na forach specjalnej pomoc się nie uzyska. Jasne, łatwo pisać o znajomych. Ja ich nie mam, zresztą w moim mieście młodzi dzielą się na następujące kategorie: tych, którzy już wyjechali, tych, którzy wyjadą za chwilę, i tych, którzy są ofiarami losu i zostali. Z tych ludzi, o których wiem, gros jest zagranicą, jeszcze więcej w Poznaniu...a ci, którzy zostali, sami zawzięcie szukają. I kto ma mi tu pomóc? No kto?
Urząd pracy? (śmiech). Kuzynka zarejestrowała się dla opieki zdrowotnej. Zarejestrowana jest od kilku miesięcy, była tam głównie po to, by podpisać listę. Nie pójdę do urzędu, nic mi to nie da,        a tylko zniszczę sobie nerwy. Zresztą, nie mam takiego charakteru, by biegać do śmiesznego urzędu tylko dlatego, że mi każą. I tak mi nic nie znajdą. Zapis? Po moim trupie (śmierć na skutek braku opieki zdrowotnej).
Pomyślałam, by uderzyć w pokorę do pewnej osoby, u której już pracowałam. Miałabym ok. 100 zł miesięcznie (jeśli bym się postarała)...ale jest jeden problem. Rozstaliśmy się w niezbyt miłych okolicznościach. Wprawdzie od tamtej chwili minęły już ponad dwa lata, ale mam pewne opory, obawy. Czy ta osoba pamięta jeszcze, jak było? I jak zostałabym przyjęta? Czy warto...dla tych 100 złotych...a wymagałoby to ode mnie naprawdę wielu zabiegów, by je zdobyć? Sama już nie wiem. Co Wy byście mi radzili?

sobota, 27 września 2014

Sport vs. sport, czyli walka Dawida z Goliatem


Te dwie epickie pieśni powitały mnie, gdy wsiedliśmy z ojcem do samochodu i włączyliśmy Trójkę. Cały kraj opanowało siatkarskie szaleństwo. Hmmm...Piosenki bardzo lubię, bo kocham Queen, bo kojarzą mi się żużlowo, ale...Powiedzcie mi, moi drodzy, dlaczego jesteśmy narodem, który docenia tylko tych, którym udaje się od czasu do czasu? Egzaltujemy się siatkarzami, bo po 40 lat zdobyli złoty medal. A dlaczego nikt nie przeżywał kilku z rzędu wygranych w DPŚ, a więc mistrzostwach świata, wygranych żużlowców? Dlaczego wszyscy będą teraz szaleć za siatkarzami, a żużlowcy mimo tylu sukcesów są sportowcami gorszej kategorii? Ja Wam zaraz napiszę, dlaczego. Możecie mi przyznać rację lub nie, ale...
ŻUŻEL
małomiasteczkowy sport (największym miastem, w którym można go zobaczyć na codzień, jest bodajże Wrocław) dla niewykształconych ludzi (choć w Toruniu działa prężnie studencki fanklub), który po sobotniej robocie chcą się odstresować, łuszcząc słonecznik (w niektórych miastach). Zawodnicy nie wywodzą się z AZS-ów (ba, 99% nie ma wyższego wykształcenia), nie są lalusiami, którzy włóczą się po studiach telewizyjnych, opowiadając, jacy to są zaje***,  nie goszczą na okładkach magazynów dla pań i nie tylko. Sukcesy są w mediach pomijane lub wspomni się o nich jednym zdaniem. W tym aspekcie najlepiej sprzedaje się jednak krew (np. śmierć Lee Richardsona)   i skandale (lubuskie derby w cieniu śmierci Richardsona, ubiegłoroczny walkower w finale).
SIATKÓWKA
Sport, który jest trendy "i w Szczecinie, i na Kresach",  że tak przytoczę tekst piosenki Big Cyc. Popularny od Katowic po Warszawę, temat rozmów Polaków, rozgrzewający zawsze i wszędzie. Afera z Polsatem i zamkniętymi meczami potrafiła zmobilizować jak rzadko kiedy...a o niedostępny biednemu śmiertelnikowi cykl Grand Prix na żużlu nikt się nie upomni...
Siatkarze w przeciwieństwie do żużlowców są bohaterami masowej wyobraźni, kimś, kim dzieciaki chciałyby być w przyszłości (a nabór do szkółek żużlowych umiera), podobają się paniom. A mecze można oglądać w dużych miastach: Warszawie, Łodzi, Katowicach, co też zapewne przydaje popularności.
No i jak tu mówić o równej walce? Ona była, jest i będzie nierówna. Zawsze ze stratą dla żużla, myślę. Zapytacie, dlaczego porównałam akurat te dwie dyscypliny. Pierwsza jest mi bliska, o drugiej wiele się ostatnio mówi. Proste.
A jak jest Waszym zdaniem? Mam rację? Czy się mylę? O to, czy są tu fani siatkówki, nie pytam, bo wiem, że są. Ale może skromni fani sportu na "ż" też się znajdą?...

sobota, 20 września 2014

I'm still alive, and Liebster is alive too.


Nie, ta pani nie była i nie jest moją ulubioną wokalistką. Ale piosenka pasuje, więc...
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale naprawdę nie miałam pomysłu ani motywacji...Generalnie w ostatnim czasie nie miałam motywacji do wyjścia z domu, a co tu o czymś wartym opisania w blogu...
Dzisiaj wyruszyłam wreszcie z domu. Powód? CV, które trzeba było dostarczyć osobiście potencjalnemu pracodawcy, czyli sieciówce odzieżowej. Nadal bowiem nie mam pracy i szukam wszędzie. Przeszłyśmy się z kuzynką do CH, natleniłyśmy, zmęczyłyśmy (spacerek jakieś 7 km w obie strony), pogadałyśmy o problemach...Pooglądałyśmy biegaczy, rowerzystów. Coś jest jednak w tym, że ruch i zmęczenie wpływają pozytywnie na samopoczucie! Lepiej się czuję, o tak. Przy okazji zobaczyłam ogloszenia na dwu innych sklepach, że też szukają, przejdę się w poniedziałek z CV.      A nuż się uda...
Kocia odgrzała Liebsterowe danie. Lubię tę zabawę, więc z chęcią odpowiem. Oto pytania:
1. Jaką piosenkę ostatnio katujesz?
2. Co robisz, gdy pada deszcz?
3. Wyobraź sobie, że dostajesz w prezencie kotka. Jakie imię mu nadasz? ;)
4. Jaki chciałabyś mieć kolor włosów?
5. Lubisz się opalać?
6. Najgłupsza rzecz, jaką zrobiłaś.
7. Co Ci się śniło ostatnio?

8. Czy Twoja rodzina wie, że prowadzisz bloga?
9. Co sądzisz o dziewczynach, które mają na twarzy sporo makijażu?
10. Ile razy się przeprowadzałaś?
11. Trwa atak zombie. Możesz bronić się jedną rzeczą, która leży najbliżej Ciebie. Co to jest? xD
Odpowiedzi:
1. Panjabi MC "Yogi"-stara, ale przypomniana przez stację muzyczną, którą ostatnio oglądałam. Wkręca się niesamowicie do głowy!

2. Gdy pada deszcz...piję herbatę, wcinam słodycze i cieszę się, że dzieci nie hałasują na podwórku przed moim domem.
3. Kotków miałam już kilka, imiona miały różne. Gdyby imię zależało w 100%  i tylko ode mnie, nazywałby się Darcy:) albo Freddie (ten drugi to też mój ulubiony żużlowiec). Albo miałby imię z półki słodyczowej-Twix albo Biscuit:)
4. Ciemniejsze, niż mam, najlepiej czarne:)
5. Nie lubię, chyba że w ruchu, a nie przez leżenie plackiem. I tak nie mogę się opalać (skóra wysokiego ryzyka).
6. Mnóstwo było takich rzeczy. Np. wyznanie miłości tym, którzy nie byli tym zainteresowani.
7. Coś mi się śniło, bodajże przedwczoraj, ale nie pamiętam co!
8. Najbliższa-rodzice-niby nie wie, ale może podejrzewa. Kuzynki dostały adres, ale nigdy nie mówiły, czy wchodziły, czy nie.
9. Makijaż to indywidualna sprawa każdego. Chce-niech się maluje. Sama bym to robiła, gdybym umiała i miała kasę.
10. Niestety, tylko jeden raz, i to w ramach tego samego miasta, z jednej ulicy na drugą. Źle mi z tym:)
11. Najbliższym, najsprawniejszym nożem.
 
Ostatnio zabijałam nudę, oglądając dwie z trzech części "Millennium", Stieg Larsson, you know. Opiszę kiedy indziej...Nie miałam dotąd styczności, ale wpadłam po uszy! Pożądam trzeciego filmu i muszę szybko przeczytać wszystkie książki! Już! Teraz! Natychmiast!
Trzymajcie się, będę niebawem! Paaa!:)


poniedziałek, 8 września 2014

PRZEgotowani i "Słowo na ż". Czy leci z nami konsultant?

Nawet Biedronka mnie nie chce. Szybko się ze mną rozprawili: chyba dzień po tym, jak wysłałam  do nich zgłoszenie, odpisali, że NIE SĄ ZAINTERESOWANI. No to do k...nędzy, skoro                   w kryzysowych czasach oni przedstawiają się jako stabilny pracodawca, taki otwarty itp., itd., jeśli nie chcą człowieka, no to pozostanie już chyba tylko kraść...
Ich wytyczne, kogo szukają:
  1. Z wyższym wykształceniem-spełniam
  2. Z doświadczeniem-jakieś tam mam, opisałam pracę ubezpieczeniową, epizody dziennikarskie, bycie starostą (bo chodziło im także o staże etc.); może niewielkie, ale chyba prowadzenie własnej firmy podczas studiów to jest jednak coś?
  3. Dyspozycyjnych. Mi już jest wszystko jedno, mogę przychodzić, kiedy by chcieli.
  4. Zorganizowanych. Z grubsza opanowane.
  5. Otwartych. Jeśli bym się postarała, dałoby się zrobić. 
Wystosowałam do nich taki list motywacyjny, że klękajcie narody, a oni nic. OK, zapamiętam sobie...
Jest wrzesień, więc stacje telewizyjne atakują nas nową ramówką. Skupię się teraz na pewnej stacji, niezbyt lubianej przez kibiców żużlowych. Wiecie, jakiej? Nie wiecie? To poczytajcie.
Swego czasu lubiłam program "Ugotowani", choć wersje z Wielkiej Brytanii i RPA, pokazywane        u nas w BBC Entertainment, przemawiały do mnie bardziej. No nic. Początkowo ucieszyłam się, gdy usłyszałam, że program będzie teraz pokazywany przez cztery dni w tygodniu. Szybko jednak mój entuzjazm poddał się globalnemu ociepleniu. Kiedy program był jeden, nawet wkurzających uczestników dało się wytrzymać, a teraz trzeba ich oglądać tyle razy. Wszystko to jawi mi się jako zbyt długie, rozciągnięte...Mini-telenowela się z tego robi. Proponuję zmianę nazwy na "Przegotowani". Co za dużo, to... No i niepotrzebna niedzielna powtórka-zapowiadana jako "the best of", okazała się małym podsumowaniem tego, co było przez cztery dni. Dziękuję, odczuwam przesyt, nie dam się już skusić. Odstręcza mnie także to, że ZNÓW mamy pięknych, młodych, bogatych (jak nie we własnym domu/mieszkaniu, to w luksusie u rodziców, byle się pokazać). Nuuuuda.
Z nudów obejrzałam jeden odcinek "Top Model", ale oczywiście mnie to zmierziło; zwłaszcza nieudolna i genialnie marketingowa podróbka Andreja/i Pejic. Nuuuda ponowna.
 
No, rozpieściła mnie TVN! Kiedy przeczytałam w programie TV i opisie odcinka "Szpitala"  magiczne słowo na "ż", po prostu nie mogłam odpuścić, zresztą nigdy tego nie oglądałam, postanowiłam więc zobaczyć, z czym to się je. Poszerzyć horyzonty medioznawcze...
Obejrzałam i nie wiem, co mam powiedzieć. Wszystko jest tak żenująco amatorskie, że...Zastanawiam się, czy leci z nami konsultant? Taki od wiarygodności chorób itp. Przy tym odcinku ja, wieloletnia fanka opisywanego tematu, złapałam się za głowę. Wstyd, wstyd, wstyd. Nie bójcie się, nie wylewam żalu tylko tutaj. TVN też dostał stosowny mail.
Po pierwsze, jak żyję, nie spotkałam się z tym, by ktoś po wypadku dostał "odmy opłucnowej", tak szeroko omawianej, a z tematem kontuzji jestem na bieżąco.
Po drugie, chyba przegięli z "został przejechany motocyklem". Mogliby uściślić, że np. po nodze, ręce (jak Emil Sajfutdinow w ubiegłym roku), ale gdy usłyszałam tak holistycznie, oczami wyobraźni widziałam już niemal zimnego trupa...
Po trzecie, jeśli będziecie oglądać, zwróćcie uwagę na pięknego delfinka na stroju młodszego             z braci:) Ciekawe, skąd oni wzięli to cudo...
Generalnie bardziej chciało mi się śmiać, niż przejąć tymi bzdurami.
Wiadoma stacjo, jeśli już się za coś bierzesz, rób to dokładnie...
A co u Was?
 

poniedziałek, 1 września 2014

Magister biedy. I nie tylko (post lekko zbiorczy)

Co studiujesz? Co studiowałeś?-pytanie, które (w dowolnym czasie gramatycznym) jest niemal stałym składnikiem spotkań rodzinnych czy towarzyskich, szczególnie, jeśli dawno nie widziałeś osób, które ci to pytanie zadają.
Studiuję biedę-powinna czasami brzmieć odpowiedź. Nie politologię, nie historię (studenci                  i absolwenci tych kierunków, jeśli tu wejdziecie-nie obraźcie się, to tylko przykład), ale biedę właśnie.
Najpierw jest euforia z powodu zdanej matury, i ta rozkoszna ekscytacja: "Wszystkie drzwi stoją przede mną otworem!" (oczywiście, jeśli posiada się konieczne do opuszczenia domu w celach naukowych pieniądze). Kiedy dostaniesz pocztą kopertę z nazwą uczelni, a w środku list, w którym zostajesz poinformowany, że właśnie przyjęto cię na studia, czujesz dumę.
Pierwsze miesiące...no, może pierwsze dwa lata-radość. Uczysz się nowych rzeczy, na uczelnię idziesz/jedziesz z radością. Jeszcze nie daje ci do myślenia, że siedzisz tylko w budynku i wkuwasz nikomu do niczego niepotrzebne regułki, formułki czy daty, że uczelnia nie gwarantuje praktyk, że tak układa plan zajęć, że o pracy, nawet dorywczej, możesz zapomnieć. No chyba, że jako stróż nocny, ale to też odpada, bo rano przecież trzeba wstać na zajęcia. Są obowiązkowe i nikogo nie obchodzi, że: boli cię głowa, nie chce ci się. Owszem, możesz się wyłgać, ale tylko raz w semestrze(!!!) i to pod kontrolą lekarza...
Uff. Przeszedłeś przez pierwszy etap, przychodzi drugi. Jesteś na studiach magisterskich i program okazuje się być jeszcze bardziej bezlitosny i beznadziejny. I znów brak czasu na pracę (o, pardon, pracę to trzeba raczej pisać). Wszyscy trzęsą się nad Tobą, zwożą Ci książki, itp., itd.
Przychodzi dzień obrony pracy magisterskiej. Uścisk dłoni promotora i jesteś wolny. Pytanie: co dalej?
Masz szczęście, jeśli mieszkasz w dużym mieście, gdzie pracy jest zazwyczaj więcej. Ale  małe miasto ma zupełnie inne reguły...W tym pierwszym etapie rzucasz się na każde ogłoszenie, które brzmi w miarę sensownie. Jeszcze masz entuzjazm i wiarę w to, że ze swoim dyplomem w kieszeni (dziennych studiów podobno jednego z lepszych polskich uniwersytetów, jak u mnie) wiele zdziałasz. Rozczarowanie przychodzi szybko. Pracy ogólnie nie ma, jeśli nie masz znajomości, to masz jeszcze bardziej pod górę. Po kolei odrzucają Cię kolejne branże: bank-nie, sklep-nie, obsługa klienta w firmie-nie...Jeśli trwa to już jakiś czas, dopada Cię apatia, niechęć do kontaktów z innymi, konflikty z rodziną, itp., itd...
Wiem, co piszę, bo przeszłam przez to i nadal przechodzę.
Myślałam już nawet o wyrobieniu książeczki sanepidu, żeby załapać się choćby na jakieś wykładanie towaru w markecie, ale to kosztuje. Ja takiej kasy nie mam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zrezygnowana, zgłosiłam się do programu Biedronki "1000 Absolwentów". Tj. wypełniłam formularze. Na odpowiedź mogę czekać nawet kilka miesięcy...I pewnie i tak nic z tego nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Napiszę Wam coś jeszcze, nie chcę robić o tym osobnego postu. Wczorajsze popołudnie, siedzę sama w domu. Matka w centrum, ojciec w delegacji. Nagle słyszę, że ktoś pod oknem pyta o instrukcję dotarcia do naszego mieszkania. Dzwonek do drzwi. Dziewczyna i chłopak. Po co, w deszczową niedzielę po południu? Przez maleńki wizjer niewiele widzę, zresztą nie kojarzę twarzy. Nie otwieram. Wraca matka, ze skrzynki pocztowej wyciąga zaproszenie na ślub kuzynki ojca. Pal sześć, że niewiele się kontaktujemy, ja prawie jej nie znam. Zaproszenie opiewa na...ojca i matkę. Ja zostałam pominięta. Ja, największa orędowniczka wesel. Zapomniała, że istnieję? Co za problem zapytać inną część rodziny? Mamuśka uniosła się dumą, obraziła i powiedziała, że "jak tak, to oni też nie pojadą". I póki co, obstaje przy tej opcji. Zresztą i tak oczywiście nie mamy kasy na prezent czy ciuchy, by się tam pojawić. Pewnie nie pojedziemy, szkoda. Taka okazja raz na nie wiadomo ile,        i przejdzie koło nosa...Takie coś tylko w mojej rodzinie.
A Wy, co byście uważali? Obrazić się o pominięcie, czy nie? Czy gdyby jednak jechać, mogłabym gdzieś tam po cichu się wemknąć? Eee, pewnie i tam czułabym się głupio jako niezaproszona...
Święta prawda, że "z rodziną to najlepiej na zdjęciach". I to w dużej odległości.