niedziela, 28 kwietnia 2013

W "rodzinie"

Nie, nie mam na myśli pewnej telefonii czy też usługi telefonicznej rodem z Torunia. Będąc dziś na meczu żużlowym w moim mieście, tak się właśnie poczułam. Rodzinnie. Dziwne, prawda?
Choć najpierw musiałam się wkurzyć. Jak wiecie, mam rezerwację. Niestety, przyjechałam na stadion za późno (zagapiliśmy się z ojcem na Tarnów-Gorzów w TV), patrzę, a na moim miejscu siedzi Ktoś. Ja mu macham przed nosem karnetem, a on mi zaczyna marudzić, że on tu z kolegami i chcą siedzieć obok siebie...Chyba jestem za mało asertywna, bo zamiast-jak radzili na www klubu, iść po ochronę, gdy zarezerwowane miejsce jest zajęte-usiadłam obok. Muszę nad tym popracować. Albo przychodzić wcześniej.
Z tą rodziną, to wiecie co? Już tak się utarło, kto gdzie siedzi, że człowiek czuje się w tym towarzystwie tak "familiarnie"...Wiem, że dwa siedzenia ode mnie siedzi pani, która na mecz przychodzi zawsze w towarzystwie dwojga starszych państwa-rodziców? Po prawej z kolei siedzi zawsze ten uprzejmy pan w wieku ok. 40 lat, który zawsze wita się z nami i żegna, jak z sąsiadami czy znajomymi. W rzędzie przede mną dwóch panów, którzy prowadzą sklep w centrum naszego mista.Obok "sklepowych" niecharakterystyczny kibic-młody, ok.20-letni chłopak z dredami. Nieco obok nich mężczyzna po trzydziestce, zawsze w marynarce i dżinsach, z synkiem, lat na oko 5-6...Intruzi, którzy zajęli m.in.moje miejsce, lekko zburzyli ten porządek, ale co tam. Jeden z nich kompletnie mnie wkurzył. Siedział na meczu w Gnieźnie z nosem w telefonie na SF i meldował kolegom, co tam w Zielonej Górze. Kurde, to było zostać w domu, albo iść do pubu i oglądać w TV, bo był! Szkoda słów.
Nie mogło zabraknąć także pana, który zawsze siada po mojej lewej stronie. Przyszedłszy na stadion i zobaczywszy puste miejsce, myślałam, że go nie będzie. Pudło. Przyszedł. I był bardzo rozmowny. Wypytywał mnie, co robię, czy się uczę, o to, jak długo chodzę na mecze. Opowiedział mi o swojej żonie, dzieciach-córce i synu, że córka niby jest w moim wieku, itp., itd. Żalił się, że nikt z tej najbliższej rodziny nie interesuje się żużlem i że nie chcą chodzić na mecze. No to bardzo mi przykro...
Mecz był ciekawy, trzymał w napięciu do ostatniego biegu. Szkoda tylko, że w tym ostatnim biegu nasza drużyna przegrała. Znowu. Nie bez kozery cała Polska śmieje się z nas w komentarzach z naszej drużyny...Życie kibica żużla w moim mieście bywa trudne.
Niestety, następny mecz dopiero za dwa tygodnie...
A Wam jak minęła niedziela?

środa, 24 kwietnia 2013

W Toruniu...Toruniu w pigułce

No i jest już po wyprawie do Torunia. Fajnie było, tylko krótko-moja paczka, z którą wracałam, musiała szybko wrócić do naszego miasta, bo jeszcze musieli stawić się w szkole. Ale co tam, Toruń nawet w pigułce jest cudowny, daje inną energię. I o to chodzi!
CSW...o dziwo, dzięki mojej pamięci (pamiętałam trasę z dworca jeszcze z zeszłego roku), trafiliśmy od razu-byłam trochę przewodniczką i mogłam poczuć się "ważna". W ubiegłym roku nie było tak łatwo, trzeba było pytać o drogę mnóstwo ludzi. Wystawy? Nie jestem fanką sztuki współczesnej, ale niektóre dzieła naprawdę mi się spodobały. Na przykład to, które składało się z różnych rzeczy codziennego użytku ze wzorem moro-były więc plastikowe czołgi, piórniki moro, a nawet pilniczki do paznokci o lekkim zabarwieniu militarnym...
Trochę śmieszyło mnie, że mnóstwo ludzi podniecało się możliwością zakupu "echte Thorner Lebkuchen" i jak pies Pawłowa pobiegło do sklepu, by zakupić je dla siebie/rodziny. No tak, zapomniałam, że niektórzy byli w Toruniu po raz pierwszy w życiu (dla mnie nie do pojęcia) lub po raz pierwszy od baaardzo dawna (takoż). OK, ja znam Toruń jak własną kieszeń, innych mogłoby zdziwić, że nie byłam jeszcze w Warszawie czy Krakowie (żałuję)...Grunt to zrozumienie, którego mi trochę zabrakło.
W ludzi w podróży i na miejscu wstąpił duch "pstryk, pstryk, pstryk" i ciągle robili sobie zdjęcia-a to przy Koperniku (ja byłam na tym etapie 9 lat temu), a to w innych miejscach, nawet w pociągu. Ja nie czułam tego samego, nienawidzę być na zdjęciach, zresztą nie chciałam wcinać się do zdjęć ludzi, których znam tak sobie (nie znam nawet imion niektórych z nich)...pełniłam zatem funkcję fotografa. Raz szło mi lepiej, a raz gorzej, bo wprawę mam średnią, ale za to było bardzo sympatycznie. I to jest najważniejsze.
Niestety, najbliższe dni-poza niedzielą i meczem w moim mieście-nie zapowiadają się ciekawie. "Nie chcem, ale muszem", jak powiedział onegdaj Lech W., zabrać się za to, na co nie mam ochoty. Życie w końcu to nie same przyjemności, nieprawdaż?...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Świat jest punkrockiem!


Usłyszałam tę piosenkę w Trójce, gdy jechaliśmy w niedzielę do Leszna. Bardzo mi się spodobała, dlatego nie mogę przestać jej słuchać. No i ma "mesydż"-OK, nie podoba mi się tylko trochę to: "mam kilka win, otwieram je...". Wino, brrr! Nie znoszę tego trunku...A "Więcej już nie obchodzi mnie..." to mogłoby być moje motto życiowe.
Jutro upiorny wyjazd do Torunia. Oczywiście, nie mam nic do miasta, tylko raczej do celu, w którym się tam udajemy. Poza tym-delikatnie mówiąc-nienajlepiej się czuję i z miłą chęcią po prostu zostałabym w domu. Ale nie będę już marudzić...Co ma być, to będzie. Zobaczymy.
Trzymajcie się!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"W starym grodzie Lecha, gdzie wieżyczki stoją dwie..."

Tak, nie mylicie się. Tytuł tego postu to fragment popularnej ostatnio w moim mieście piosenki kibiców naszej drużyny żużlowej. Wczoraj tyle się jej naśpiewałam, że nie wychodzi mi z głowy.
Jak było? Świetnie, choć moja drużyna przegrała, a ja mogłam wrócić z uszczerbkiem na zdrowiu. Wyjazdy do Leszna zawsze wiążą się z niebezpieczeństwem i nie inaczej było tym razem.
Zaczęło się gorąco, bo gdy szliśmy z ojcem z przygotowanego dla nas parkingu dla gości (droga wiodła przez las) na stadion, nagle zza drzew wyskoczyło kilku rosłych panów z ogolonymi głowami i w bluzach z kapturem. Ja ledwo odskoczyłam, ojcu jeden odbił się od pleców. Gonili innego kibica naszej drużyny, by zabrać mu szalik/coś innego w barwach klubowych. Na szczęście my nic nie mieliśmy, więc nic nam się nie stało, ale strach był.
Podobało mi się, że z naszego miasta przyjechało dużo ludzi (4-5 autokarów plus mnóstwo prywatnymi samochodami), więc nasz sektor był szczelnie wypełniony, rozśpiewany i ogólnie aktywny. Aktywny tym bardziej, że sąsiedni sektor zajmowali fanatycy z Leszna, były więc "słowne wojny", które były fantastycznie słyszalne (zazwyczaj kibiców gości i fanatyków gospodarzy sadza się na dwóch końcach stadionu i zagłusza muzyką). Był to zarazem mecz, na którym chyba wiedziałam najmniej, jeśli chodzi o wynik: nie zapisywałam go w programie, liczyć mi się nie chciało, a telebim miałam za plecami i nie zawsze zdążyłam się odwrócić, by zobaczyć aktualny wynik meczu. Wiedziałam tylko, że nasza drużyna przegrywa, szczególowy wynik poznałam dopiero na końcu-przegraliśmy 41:49. Nie tak źle, zawsze moglo być gorzej, choć z drugiej strony, gdyby nasi zdobyli tylko 4 punkty więcej, byłby remis...Mimo wszystko wyjazd uważam za udany, przynajmniej coś się działo.
Przy okazji chciałam podziękować leszczyńskiej policji obstawiającej mecz, że po jego zakończeniu odprowadzili nas na ten parking, by nic nam się nie stało. Uważam jednak za lekkomyślność to, że nasi kibice, których drużyna przegrała, szli pod eskortą policji z Leszna przez zwycięskie Leszno i śpiewali piosenki ku czci naszej drużyny. Chyba przez tę policję czuli się pewniej, sami nie byliby pewnie tacy odważni:)
A dzisiaj? Proza życia, nudy. Szkoła i niewiele poza tym. Dowiedziałam się, że jutro mam ostatnie zajęcia przed długim weekendem, bo poniedziałkowe i wtorkowe w przyszłym tygodniu nam przełożyli. Gdyby nie wyjazd do Torunia, już jutro o 11.15 zaczęłabym długi weekend, a tak zacznę go w środę po powrocie.
Muszę się naprawdę zmusić i dużo napisać przez te 11 wolnych dni. Ostatni dzwonek, najwyższy czas.
Jutro nie idę na seminarium-nie mam z czym. Trudno...
Trzymajcie się ciepło!

sobota, 20 kwietnia 2013

Hey ho, let's go!

Nie odzywałam się ostatnio, brak czasu, brak ochoty...Za to dziś, jutro i w przyszłym tygodniu jestem i będę w trybach tego, co kocham. Dzisiaj, już niedługo, zamierzam oglądać Speedway GP w Brzydgoszczy, jutro-jeśli dobrze pójdzie-wybieram się do Leszna na mecz Figo-Fago(oj, sorry, Fogo)Unii L. z drużyną z mojego miasta, a w przyszłym tygodniu...a w przyszłym tygodniu, w środę konkretnie, wybieram się do Torunia. Wybieram się do Centrum Sztuki Współczesnej w ramach mojego powtarzanego przedmiotu. Nie wiem, jak powiem o tym rodzicom, ale spróbuję coś wymyślić.
Jeśli jutrzejszy i środowy wyjazd dojdzie do skutku, będą się cieszyć! Cytując Ludviga Lindgrena-hey ho, let's go (do Leszna i Torunia)!
A co u Was?

środa, 17 kwietnia 2013

Kannel-love

Szczęście mi dzisiaj dopomogło...Stresowałam się przed moimi epickimi zajęciami, które dziś miały być, i to z użyciem internetu. Przychodzę do szkoły, i co się okazuje? Zajęć nie będzie, bo internet nie działa, zresztą część studentów chciała iść na jakiś wykład. Udało się uprosić panią profesor, żebyśmy poszli. Bardzo dobrze się stało. Wykład opowiadał o roli jedzenia w kulturze-tak mogę to w skrócie nazwać. Spodobała mi się część mówiąca o wyprawie pewnego wykładowcy do Norwegii, m.in. w popularnych celach połowu ryb, okraszona zdjęciami.
Ostatnim elementem była degustacja potraw z różnych krajów, m.in. Rosji, Maroka, Włoch, i-co gorsza-Szwecji. Tym szwedzkim elementem były kultowe kannelbullar, czyli-uprośćmy to-plastry rolady cynamonowej. Do tej pory znałam je tylko z kartek książek, których akcja dzieje się w Szwecji. Kannelbullar w zestawie z kawą to np. nieodłączny element rozlicznych narad w policji czy u detektywów w szwedzkich kryminałach, koniecznie w osobnym pomieszczeniu, tzw. pokoju socjalnym. Od zawsze marzyłam, by ich spróbować, ale myślałam, że będę musiała jechac do Szwecji...Na szczęście dzięki moim koleżankom nie musiałam...I, jak zwykle w takich przypadkach, stwierdziłam: gdzie zaczyna się jedzenie, tam kończy kultura. Jak się wszyscy rzucili na jedzenie, to koniec...Ja złapałam tylko dwie rolki k.b., na więcej i nic innego nie miałam ochoty. I od razu przeniosłam się w myślach do którejś z tych szwedzkich książek:) Co to jedzenie robi z człowiekiem...Stałam się ofiarą kannel-love i basta.
Była to bardzo ciekawa inicjatywa, dobrze, że zorganizowali coś tak ciekawego, a nie same nudne akademickie dyskusje.
A cóż poza tym? Niewiele. W domu-lepiej nie mówić, może "jak na bombie" będzie najlepszym określeniem. Praca? Na razie nie poszła do przodu i nie wiem, co będzie dalej. Nie chcę już o tym rozmawiać, nie chcę słuchać zrzędzenia mamuśki, bo ile można? Zbywam ją, ignoruję. Sama już nie wiem, co ma być. Chyba skończy się jak zwykle, robieniem na ostatnią chwilę i na tzw. odpierdol, byle było. Mam już dość szkoły.
Ogólnie nie mam najlepszego nastroju, i tyle, więc może lepiej będzie, jak już sobie pójdę. Miłego popołudnia...

wtorek, 16 kwietnia 2013

Nagrody, wyróżnienia i inne, czyli TO ZNOWU JA:)

Jestem nienormalna. Teraz już to wiem. Wczoraj, jak gdyby nigdy nic, po powtórce żużla z mojego miasta, oglądałam jeszcze kosiarki i było mi mało. Czy to już choroba?
Gadałam z promotorem. Oczywiście, teraz już podobało mu się to, co napisałam, przez cały czas mam jechać dalej, była już mowa o recenzentach itp. Widać, że mu się spieszy, chyba chce się już pozbyć naszej grupy ze szkoły, czy co? Sama nie wiem.
DS wzruszył mnie dzisiaj lekko na angielskim, mówiąc, że będzie nam go brakowało, jak odejdziemy. No pewnie, pewnie mówi to wszystkim rocznikom, ale co tam. Połudzić się można zawsze.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dostałam od Koci dwa wyróżnienia, nagrody, jak też to nazwać:
1. Creative Blog Award


Zasady:
Po pierwsze: Wyróżnij 5 blogów (nie można wyróżnić osoby, od której dostało się wyróżnienie).

Po drugie : Poinformuj osoby wyróżnione o wyróżnieniu.

Po trzecie: Umieść wyróżnienie na swoim blogu.

Po czwarte: Podziękuj za wyróżnienie.

Po piąte: Opisz siebie w 3 słowach.
 
Na razie dopełnię warunku trzeciego, czwartego i piątego, nad 1 i 2 muszę się zastanowić.
Dziękuję, Kociu! Bardzo dziękuję.
O sobie w trzech słowach: uparciuch, marzycielka, zakręcona.

2. Moje Top 5
Mam dużo ulubionych blogów, trudno mi wybrać tylko 5...Spróbuję jednak. Kolejność przypadkowa.
mrugamy.blogspot.com-fantastyczny kulturalny blog dwojga studentów-nie tylko o książkach i filmach (a jeśli o tych, to nie w nudny sposób!), ale także o aktualnych wydarzeniach sportowych itp. Czyta się bardzo, bardzo przyjemnie.
kopnij-to.blogspot.com -po prostu kocham sposób, w jaki autorka prowadzi swój blog...
aga-a.blogspot.com - za miłość do muzyki i za bezpretensjonalny styl.
zanetapotulna.blogspot.com - Żaneta tak umie opisać życie i to, co ją spotyka, że niejednokrotnie poprawia mi nastrój!
jawsosiewlasnym.blogspot.com - odkąd poznałam Karinę (wirtualnie), po prostu muszę ją odwiedzać, czuję wewnętrzny przymus czytania Jej notek, które-czy opowiadają o sprawach małych czy wielkich, są po prostu przesympatyczne!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Literalnie, sportowo, czyli stary tydzień out, nowy in

Jak wiecie, wczorajszy dzień, a przynajmniej popołudnie, spędziłam na stadionie żużlowym w swoim mieście. Jak było? Pomijając, że "nasi" przegrali 30:60, napiszę, że nieźle. Zresztą, niedługo będzie powtórka w TV, z chęcią sobie to przypomnę, i przy okazji zarejestruję, czy gdzieś mnie nie ma:) Oczywiście, nie chciałabym być.
Boskie było, gdy dotarłam do opisanego w swoim karnecie miejsca-byłam tam pierwszy raz, miałam niespodziankę, że to aż tak wysoko...Ale widok fajny, lepszy z tej wysokości. Jedyny malutki powód do narzekania to fakt, że jeden z filarów naszej wspaniałej trybuny zasłania mi linię startu, ale co tam. Na tę chwilę można się np. odchylić.
Czułam się jak jakiś VIP,  zobaczywszy, że na moim miejscu jest epicka karteczka "rezerwacja"...
Niemiłe momenty:
a) docieram do stadionu, i co widzę? Naprzeciw stadionu 10 dużych wozów policyjnych i jeden mniejszy, przy bramach stadionowych jeszcze jeden mały wóz policyjny, 40 ubranych w potworne czarne mundury policji w pełnym opancerzeniu, w hełmach itp. Masakra. Szykowali się na wojnę? Nie wiem, jak to jest, ale widok takiej ilości tak ubranej policji zamiast mnie uspokoić, budzi we mnie lęk. A może właśnie o to chodzi, by policja budziła respekt i bali się jej nawet zwykli kibice?
b) zielonogórski transparent: na górze napis: "Zielona szkoła", na dole dokończenie hasla: "Zrobi z orła matoła", w środku...a zresztą moje słowa tego nie oddadzą, zajrzyjcie tu:
http://www.sportowefakty.pl/zuzel/zdjecia/galeria/2532/lechma-start-gniezno-stelmet-falubaz-zielona-gora-mecz/5-94194#photo-start
I jak Wam się podoba taka kibicowska ekspresja? Oj, to moje miasto zrobi się teraz wdzięcznym obiektem do kpin i ubliżania...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A dziś stałam się abonentem pewnej literowej telewizji, a raczej jednego z jej kanałów, który pokazuje żużel. I jestem zażenowana. Wczoraj widziałam urywki z meczów, dziś magazyn poświęcony meczom. Masakra. Co za poziom. TVP Sport było dalekie od ideału, ale oglądało się chociażby dla redaktora Darżynkiewicza i Krzysztofa Cegielskiego, a to? Komentatorzy mówili takimi głosami, jakby chodziło o prognozę pogody, a nie emocjonujące (nie, nie mówię o tym w moim mieście, tylko o meczu Gorzów Wlkp.-Rzeszów) widowisko! Makabra, i tyle. Jak tak ma wyglądać promowanie żużla, to ja delikatnie mówiąc dziękuję. Gdybym włączyła przypadkiem telewizor i nie wiedziała, o co chodzi, usnęłabym od samego komentarza. Koniec, kropka.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nowy tydzień zaczął się dla mnie o tyle pozytywnie, że okazuje się, że przygodę ze znienawidzonym przeze mnie niemieckim skończę już w maju, a jutro zamiast do 14.45 albo i dłużej, siedzę w szkole tylko do 11.15.
Niepozytywne jest za to to, że boję się jutrzejszej przeprawy z promotorem...Im bliżej 9.00 jutro, tym mój strach większy. Nie wytrzymam.
Tak w ogóle, doszłam do wniosku, że jestem olbrzymim niedowiarkiem. Przykłady? Nie wierzę w to, że jutro promotor powie choć jedno pozytywne słowo o mojej pisaninie (na marginesie-jeśli powie negatywne, daję sobie spokój. Jest kwiecień, nie zdążę już zacząć od początku, a na wrzesień się nie nastawiam, bo promotor ma przejść na emeryturę), tak jak nie wierzę w powodzenie rozmowy kwalifikacyjnej ojca-ma na nią jechać do Warszawy i tam spotkać się z jakimś Bardzo Ważnym Szefem. Na pewno nie przejdzie tego pozytywnie...
Wybaczcie czarnowidztwo, ale po prostu życie tyle razy mnie kopnęło, że nauczyłam się patrzeć na wszystko negatywnie, by najwyżej pozytywnie się rozczarować. Zawsze to lepsze niż spaść z nieba oczekiwań do piekła rozczarowania...
A jak tam u Was zaczął się tydzień?

sobota, 13 kwietnia 2013

Sobota z akcentami, czyli co łączy ludzi?

Moje miasto sportem stoi. A żużlem na pewno. I na pewno w przededniu inauguracji sezonu. No tak, ale skoro inne sporty (mamy piłkę nożną-klub w III lidze, hokej na trawie-nie wiem, w której lidze-nie znam się, i futsal, plus chyba jeszcze tenis stołowy) stoją w tej chwili na o wiele niższej pozycji, a my zachłysnęliśmy się bytem w najwyższej klasie rozgrywek żużlowych, to czemu tu się dziwić?
I speedway jest tym, co łączy ludzi, na razie dzisiaj. Przeszłam się dzisiaj do centrum mojego miasta, by nie gnuśnieć w domu, przy okazji zaniosło mnie też na stadion żużlowy celem zakupu programu na jutrzejszy mecz, by nie stać jutro w kolejce. Podobnie jak ja postąpiło wielu ludzi-idąc przez centrum i w stronę stadionu, widziałam wielu ludzi z programami w dłoniach. Muszę przyznać, że to od razu prowokuje ludzi do rozmowy, bez względu na wiek czy płeć-ja na przykład zaczepiłam pewnego starszego pana, którego poprosiłam, by powiedział mi, czy kasy stadionowe są jeszcze otwarte. Od razu zrobił się rozmowny: tak, kasy jeszcze otwarte, ale właściwie tylko jedna, a ludzi dużo, więc pewnie sobie poczekam. A co tam!-pomyślałam i poszłam.
Po dotarciu na stadion skonstatowałam, że ludzi istotnie jest dużo. No trudno, postałam sobie, ale dostałam to, o co mi chodziło.
Kiedy z kolei wracałam do domu, zostałam kilka razy zaczepiona: a po ile te programy (spytał pewien pan po 40.), "czy mogę obejrzeć?"-padło z ust pewnego młodziana. No pewnie, chytrusem nie jestem, więc spędziliśmy z młodzianem dobre kilka minut, stojąc na ulicy, kontemplując tenże program (on) i debatując o tym, czy jest on wart swojej ceny (8 PLN). Ach, no i ustaliliśmy jeszcze, że właściwie to tak gruby program z punktu widzenia kibica jest bez sensu-wystarczyłyby dwie strony z tabelami biegów, dwie z działem historycznym dotyczącym meczów danych drużyn w przeszłości i może ze dwie ze sponsorami. A tu owszem, jest to, plus 15 stron z reklamami sponsorów. Marketing, bracie...Bez tego w obecnych czasach się nie ujedzie (chyba), zwłaszcza, jak jest się klubem sportowym z ambicjami (inną sprawą jest, czy uzasadnionymi). O podmioty dające pieniądze trzeba dbać.
Ciekawa jestem, czy na to, że to mnie zaczepiano, miała wpływ moja płeć? Bo szło przede mną kilku facetów, ja byłam jedyną przedstawicielką płci żeńskiej...Nie wiem, i wolę się nie zastanawiać.
Oby tylko jutro wszystko się odbyło, bo póki co, pogoda jest dziwna-raz słońce świeci jak oszalałe, by za chwilę na niebie zbierały się najgorsze deszczowe chmury (tak jak teraz...)!
Mimo bycia nagabywaną przez mamuśkę, do wtorku zawiesiłam pisanie. Nie będę pisać, nie wiedząc, czy mam to robić tak, jak do tej pory, nieprawdaż?...Muszę się najpierw "rozmówić' z promotorem. Już się denerwuję, co mi teraz powie. Coraz gorzej to wszystko widzę, ale co tam.
Miłego popołudnia, wieczoru i ewentualnie dnia jutro!

piątek, 12 kwietnia 2013

Jak ja kocham takie spotkania...

Czy Wam też zdarzają się takie sytuacje: pielicie (och, co za oldschoolowe słowo!) ogródek, pijecie kawę, jesteście w sklepie albo coś w ten deseń, a tu wpada/przechodzi/robi zakupy niewidziana od lat rodzina i od progu zaczyna: a cześć!, a co słychać?, ale schudłaś! i inne takie? Ja dzisiaj tak miałam, i to w najmniej chcianym momencie.
Mamuśka chora, więc musiałam wyjść na spacer z psem. Jestem sobie na łące niedaleko domu i zarazem hali sportowej, jak zwykle zamyślona i nie w humorze, kiedy słyszę, że ktoś mnie woła. Okazało się, że to kuzyn ojca, z którym utrzymujemy sporadyczne kontakty. Jak zwykle w takich momentach, nastąpiła gadka-szmatka, na którą kompletnie nie miałam ochoty: a co u mnie, a co u rodziców, co ze studiami itp. Nie wiem, czy to mój punkt widzenia jako jednostki skrajnie aspołecznej, ale drażnią mnie te pytania. Od razu spodziewam się, że rozmówca-skoro dawno mnie nie widział-oczekuje sensacji: "wyszłam za mąż", "mam dziecko", "wyprowadziłam się na drugi koniec Polski" etc. Jest mi wtedy bardzo przykro, że nie mam mu niczego sensacyjnego do powiedzenia, bo też TOTALNIE NIC SIĘ U MNIE NIE DZIEJE. Jak wreszcie się wydarzy-na co czekam-oznajmię na Twitterze, Fejsie i czym tam jeszcze można. Inna kwestia, że jak już coś się w moim (a właściwie nie moim, tylko rodziny) życiu zmieniło, to jest to coś, co raczej nie jest powodem do dumy. I tyle. Dlatego dość szybko ucięłam tę pogawędkę, żeby nie wyjechać z jakąś niewygodną prawdą.
Miałam dzisiaj chrapkę na sparing Gniezno-Toruń, nawet miałam się tam wybrać. Ewentualnie śledzić w necie. Cios 1: mamuśka rano oznajmiła, że ma migrenę, ojciec wyjeżdżał na szkolenie, więc w jednej sekundzie dotarło do mnie, że z wyjścia nici. Cios 2: pogoda. Deszcz, przekleństwo zużla. Więcej nie powiem, wiadomo. Nastawiłam się już tylko na net. Cios 3: zaglądam do netu o 15.45, tam info: "Sparing odwołany z powodu deszczu". Deszczu, który notabene już przestał padać. Nie jest mi pisany w tym roku speedway, nie ma co! Przynajmniej na razie. Mamuśka z powodu swojej choroby nie poszła do kablówki wykupić nsport. Oczywiście, zwlekała do ostatniej chwili, a jak to bywa, w ostatniej chwili coś stanęło jej na przeszkodzie. Już miałam ją wyzwać, na czym świat stoi...Niby ma iść w poniedziałek, ale co ominie mnie niedzielna kolejka, to ominie:( Ech, co za dzień dzisiaj jest...

czwartek, 11 kwietnia 2013

Dziesięć lat a teraźniejszość...

Niewiele się zmieniło od ostatniego czasu, jeśli chodzi o szkołę i nastrój z nią związany. Dół trwa, nadal niczego nie napisałam...Nie wiem, co będzie. Ale na razie się tym nir przejmuję. Moja recepta  na zły humor? SportoweFakty.pl, sparing Toruń-Gniezno i Leszno-Rzeszów...I tyle. Zły humor wtedy nie znika, ale trochę o nim zapominam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Idąc dzisiaj przez centrum swojego miasta, nie wiem dlaczego, ale przypomniał mi się nastrój 11 kwietnia sprzed trzech lat. Przypomniało mi się, jak szłam przez ulice i były one takie wymarłe. Jak pozamykano wszystkie markety, a właśnie po to zostałam wysłana przez mamuśkę. Tak tętniące zazwyczaj w niedzielę życiem, wtedy były martwe. To były bardzo dziwne dni.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Uświadomiłam sobie dzisiaj, że 10 lat temu moje życie podwójnie zmieniło się na zawsze. I podwójnie, jeśli chodzi o uczucia. Dziesięć lat temu trafiła mnie podwójna strzała Amora-jedna do mężczyzny, a jedna do...no właśnie. Wtedy wpadłam po uszy, jeśli chodzi o miłość do żużla. Od tamtej pory nic już nie jest takie samo. Chociaż ta jedna miłość trwa przy mnie długo...Bo z facetem...To się nie mogło udać i nie wiem, co sobie wówczas myślałam...Przecież był...jest...starszy o 14 lat. Owszem, byłam dobra jako obiekt do potwierdzenia swojej atrakcyjności-podrywał wszystkie, mamuśkę, mnie, wszystko jedno. Każda kobieta w każdym wieku była dobra. Teraz to wiem, teraz jestem mądrzejsza. Wtedy myślałam, że coś z tego będzie i kiedy to nagle się skończyło, odchorowałam to poważnie. Myślałam, że już się nie pozbieram. Myślałam, że moje życie się skończyło. Jak widać, nie, ale czasami uważam, że żyję na pół gwizdka. Że czegoś mi w tym życiu brakuje. Na pewno zakochania. Dlatego czasami chciwie popatruję na przypadkowych facetów...ech.
W ogóle, to myślę sobie, że kiedy patrzę na swoje życie z perspektywy tych 10 lat i tego, jak wtedy wyobrażałam sobie siebie teraz, to...miało być zupełnie inaczej. Ta świadomość bardzo mnie boli. Chyba lepiej nie mieć marzeń...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak Wam smęcę, ale taki dziś jest mój nastrój. Trochę refleksyjny i nieco smutny. Postaram się odezwać, gdy mi się poprawi albo wydarzy się coś godnego uwagi.
A co u Was?

wtorek, 9 kwietnia 2013

Mam doła.

Dzisiejszy dzień jest...aaaa tam, szkoda nawet gadać, jaki! Fatalny, przygnębiający i nie wiem, co jeszcze. Mój entuzjazm odnośnie pracy wyparował w ciągu pięciu sekund. Co takiego się stało? I Dlaczego ten dzień jest taki fatalny? Spieszę wyjaśnić.
Przyjeżdżam do szkoły, jest po 8.00. Seminarium miało się zacząć o 9.00. Słyszałam jednak, że promotor już przyjechał, więc czyham pod jego gabinetem. Nic. Przechadzając się po szkole, widzę ogłoszenie, że nie mamy dzisiaj angielskiego. No super. Oczywiście nikt nas nie uprzedził. Bosko. Kocham moją szkołę.
Przychodzi czas przeprawy z promotorem. Teraz, w kwietniu, mówi mi, że chyba idę w złą stronę i może będę musiała wszystko pozmieniać. Takim jednym zdaniem skutecznie mnie dobił, wdeptał w ziemię moją pewność i swego rodzaju spokój, który zyskałam, skoro już zaczęłam pisać. Wyszłam, pieprznąwszy drzwiami. Już byłabym się prawie rozryczała, gdyby nie to, że akurat spotkałam B...
Po angielskim, który nie doszedł do skutku, mieliśmy mieć 1,5 godziny przerwy i jeszcze jedne zajęcia. Chcieliśmy mieć te zajęcia wcześniej, by nie musieć tyle czekać. Wydelegowaliśmy starostę, żeby zadzwoniła do kobiety i spytała, co i jak. Dzwoni, a tam co? A tam taki oto tekst:
-Jestem chora i i tak nie mielibyśmy dzisiaj zajęć. Dzwoniłam do dziekanatu, nikt was nie uprzedził?
No żesz by to k...Co to ma być? Od czego jest ten dziekanat? Żal.pl, normalnie. Cała wkurzona wróciłam do domu z mocnym postanowieniem, że: a) moja noga nie przestąpi więcej progu szkoły (bo moja szkoła jest głupia, niewydolna i nieudaczna), b) pieprzę pisanie tej głupiej pracy. Nie chce mi się już nad tym siedzieć, skoro nic z tego nie wynika i jest źle. Koniec, kropka.
Jedyne, co mnie pociesza, to to, że o 16.00 zaczyna się w moim miescie sparing, na który się wybieram. Może chociaż to poprawi mi humor, skoro wszystko jest bez sensu?...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Wracam...na moment

Przepraszam za nieobecność, za ociągactwo lub brak, jeśli chodzi o odpowiedź na komentarze. Musicie uzbroić się w cierpliwość...tak to jest, jak się pisze pracę na ostatnią chwilę i musi się oglądać po 2, 3, a nawet 4 mecze żużlowe dziennie. Brak mi już potem ochoty, by tu wchodzić, zresztą nie za bardzo się teraz coś u mnie dzieje.
Goście z Lubuskiego ostatecznie nie przyjechali, chrześniaczka mamuśki dostała jakiejś gorączki czy coś, słowem-rozchorowała się, i przyjazd odwołany. Trudno.
Trochę mi smutno, bo o 14.00 jest sparing w Lesznie, i to z udziałem mojego szwedzkiego ulubieńca, a mnie tam nie będzie...Ech, życie. "Mówi się trudno i zyje się dalej"-jak napisał w swojej książce Sławomir Shuty.
Jeszcze raz przepraszam, ale obiecuję, że będę do Was zaglądać, a z czasem, gdy największa zawierucha minie, postaram się napisać. Tymczasem życzę Wam miłej niedzieli i udanego tygodnia!
Buziaki.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Liebster, Liebster, Liebster!

Zostałam nominowana przez Patrycję Michniewicz-Jarosz do kolejnego Liebstera, dziękuję! Z miłą chęcią odpowiem.
1. Najczęściej odtwarzany utwór w Twoim mp3/4 czymkolwuiek przenośnym?
Miewam "fazy" na różne piosenki, więc jest to zmienne. Najpewniej coś Offspring, Metalliki, Dezertera, a ostatnio definitywnie "In bloom" Nirvany.
2. Pierwsza rzecz, którą zrobisz, będąc prezydentem z nieograniczonym aparatem wykonawczym?
O kurczę...Zniosłabym obowiązek szkolny i wymogła na ministrze sprawiedliwości znacznie wyższe kary za znęcanie się nad zwierzętami.
3. Film, który oglądałaś setki razy, znasz na pamięć dialogi, a mimo to będziesz się nim zachwycać?
"Śniadanie na Plutonie", "Good bye, Lenin!" i pewnie jeszcze wiele innych...
4. Który z Marvelowskich bohaterów jest bezapelacyjnie niezwyciężonym i dlaczego...?
Może wyjdę na niedouka, ćwoka etc., ale trochę nie wiem, o co chodzi...Jak się zorientuję w temacie, udzielę odpowiedzi.
5. W herbie Twojego królestwa znajdował(a)by się..., ponieważ...
Motocykl żużlowy, bo kocham ten sport, to jasne. Coś związanego z muzyką punk, bo to moja ulubiona. I zdecydowanie jakiś akcent skandynawski!
6. Gwiazdkę Michelina powinnaś dostać za przyrządzenie...?
Niczego, bo poza wodą na herbatę nie gotuję. Nie ciągnie mnie to, nie lubię, zresztą mieszkając z taką kucharką jak moja mamuśka nie muszę gotować. No i nie byłoby nawet miejsca w kuchni. Mamuśce gwiazdki należałyby się za wiele rzeczy!
7. Twoje największe dotychczasowe dokonanie, którym się szczycisz i z którego jesteś dumna?
To, że kilka moich wywiadów z żużlowcami ukazało się w "Tygodniku Żużlowym", że kilka nawet przeprowadziłam po angielsku, choć nie jestem pewna swoich umiejętności w zakresie tego języka. Nawet prezes klubu z mojego miasta mówił mi, że podobały mu się te wywiady:)
8. Gdybyś mogła przywrócić do życia jedną osobę ze świata szeroko pojętej popkultury, był(a)by to..., ponieważ...?
Byłby to Malcolm McLaren, chciałam go poznać, ponieważ był bardzo inspirującą, ciekawą i zakręconą osobą związaną z moim ukochanym nurtem muzycznym. Pewnie powiedziałby mi dużo o istnieniu Sex Pistols!
9. Co jest dla Ciebie miarą człowieczeństwa?
Jest nią dla mnie stosunek człowieka do zwierząt i do książek.
10. Wyjątkowe wydarzenie z dzieciństwa, które miało wpływ na ukształtowanie Twojej osobowości, to...?
Hmmm, nie wiem. Naprawdę. Spróbuję pomyśleć.
11. Jakie cechy swojego charakteru cenisz i pielęgnujesz?
Przywiązanie do porządku, lenistwo, bo mi z nim dobrze. To chyba wszystko.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Moje pytania:
1. Twoja torebka-kopertówka czy duuuża torba, w której zabierasz pół domu?
2. Co napędza Cię do życia, sprawia, że chce Ci sie wstać rano?
3. Na wakacjach-zwiedzanie czy leżenie plackiem na plaży?
4. Jakiej materialnej rzeczy nie posiadasz, ale jej posiadanie uszczęśliwiłoby Cię najbardziej?
5. Na co wydałabyś ostatnie pieniądze?
6. Poszłabyś na randkę w ciemno?
7. Co najczęściej przywozisz z podróży?
8. Jakie danie/produkt spożywczy kochasz tak, że mogłabyś jeść je codziennie?
9. Muzyczny budzik w telefonie: jaka melodia byłaby najmilsza do budzenia Cię?
10. Masz zaprojektować dla siebie łóżko o dowolnym kształcie, jaki kształt by to był?
11. Ile SMS-ów dziennie wysyłasz?
Nominuję do odpowiedzi:
cumulonimbus93.blogspot.com
zanetapotulna.blogspot.com
madlen-t.blogspot.com
i wszystkich innych, którzy mają ochotę odpowiedzieć!

środa, 3 kwietnia 2013

Zaklinam wiosnę jak się da!

No, na szczęście poprawiło mi się w stosunku do wczoraj. Nie przez pogodę, oj, nie. Jedyna przyczyna to to, że wczoraj były KOSIARKI angielskie, i to mecz jednej z moich ulubionych drużyn-czyli Wolverhampton Wolves, po drugiej stronie barykady Belle Vue Aces. Były emocje, były kciuki, i udało się-moi ulubieńcy wygrali, a i moi ulubieni zawodnicy znacznie się do tego przyczynili. Oczywiście kosiarki to nie to samo, co polska liga, ale jak się nie ma, co się lubi...
Dzisiaj zaklinam wiosnę, która chyba już naprawdę zapomniała o Polsce, a przynajmniej o moim regionie. Zaklinam ją między innymi nowością-kupiłam dzisiaj lody ryżowe. Wegańskie. Lubię próbować nowych rzeczy. Oszalałam, te "cuda" kosztowały prawie 25 złotych za 750-mililitrowe opakowanie...Stwierdziłam, że "raz można". Szału nie było, ale spróbowanie zaliczone, i oto mi chodziło.
Jutro zabieram się na serio do pracy, jeśli chodzi o pracę. Ileż można to odwlekać? Tak, wiadomo, do wtorku i tak bym coś napisała, ale koniec już z tym pisaniem na ostatnią chwilę w poniedziałek.
Do mamuśki odezwała się ostatnio niewidziana od lat znajoma z Lubuskiego. Zaczęło się od tego, że jej mąż i mój ojciec razem pracowali, ona zakumplowała się z mamuśką i tak poszło, do tego stopnia, że mamuśka jest chrzestną ich córki (chrzestną wyrodną, ale o tym szaa, może ja ze swoim podejściem do swojej chrześniaczki powinnam zamilknąć). Tak czy inaczej, wygląda na to, że w weekend będziemy mieć gości. Ja się nie cieszę, nie będę miała okazji do pisania i w ogóle...ale koniec z zakładaniem wszystkiego z góry. Najpierw niech w ogóle dojdzie do tego przyjazdu, martwić będę się w tzw. swoim czasie.
Miłego popołudnia!

wtorek, 2 kwietnia 2013

Fuck snow, fuck Internet, fuck school


Tytuł luźno nawiązuje do pierwszych słów tej piosenki, jednej z moich ulubionych piosenek Exploited i ukochanych piosenek w ogóle. Swój nastrój opisałabym tak: "bez kija nie podchodź". Tj. to jest u mnie standard, ale dzisiaj szczególnie. Powody? Już wyjaśniam.
1. Śnieg, ten pieprzony śnieg. Nienawidzę go tak, jak dawno go nienawidziłam.
1a. W tę niedzielę też nie będzie żużla (i tu wstawiłabym ikonkę "płacz", tak ze sto razy), oczywiście z powodu ww. PŚ. Sparingi, które miały być w moim mieście w tym tygodniu, oczywiście odwołane. Czuję się z tym tak samo podle i źle jak wtedy, gdy dwie kolejki zostały odwołane z powodu katastrofy smoleńskiej i pogrzebu Kaczyńskich. I wtedy, i teraz, nie mogłam na to nic poradzić, ale złość jest.
2. Nie mogę się dzisiaj zmotywować do pisania, choć powinnam. Do przyszłego wtorku oczywiście coś powstanie, ale dzisiaj za ch...murkę nie mogę się zmotywować.
Jedyne, co mnie pociesza, to to, że w Polsacie Sport mają być dzisiaj kosiarki, i to z mojego kochanego Wolverhampton. Oby się nie okazało, że i tam pogoda staje na przeszkodzie, bo naprawdę się załamię.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Internet ma niewątpliwie mnóstwo pozytywów, np. mnóstwo ciekawych ludzi, którzy piszą fantastyczne blogi, ale nienawidzę w nim-i uważam za jego największy minus-tych wszystkich frustratów, którzy mając możliwość (teoretycznie) anonimowego zabrania głosu w jakiejś nawet nieinteresującej ich sprawie, czynią to nader chętnie i robią to bez sensu. Przykład? Od jakiegoś czasu czytam szalenie fascynujący blog pewnej dziewczyny, weganki. Komentarze też czytam. Oprócz tych miłych czy neutralnych jest tam morze nienawiści dla "nienormalnej", zdaniem niektórych osoby. "Pisałaś, że masz chorą wątrobę? To zdychaj!", porównywanie akcji, podczas której tatuuje się sobie jakiś numer jako hołd dla zabitych w rzeźni zwierząt do tatuaży więźniów obozów koncentracyjnych, czy uwaga: "To trzeba było iść na prawo albo medycynę", gdy autorka napisała-bez żalu-że nie mebluje na razie mieszkania, bo nie ma pieniędzy (studiowała coś humanistycznego). Skąd tyle tego typu uczuć w ludziach? Nie można inaczej radzić sobie ze swoim złym humorem? Ja, czując się dzisiaj tak, jak się czuję, powinnam chyba pół świata obrazić, ale nie zrobię tego, bo nie mam zresztą tego w zwyczaju. Co miałoby mi to dać, że wyleję na kogoś pomyje? Nie poczuję się od tego lepiej. Nie ja. Może ktoś inny tak. Świat nie przestaje mnie zadziwiać, tak jak fakt, jak bardzo demokracja szkodzi czasem ludziom. A raczej narzędzia demokracji dane ludziom bezpośrednio do łapek.
A Wy? Macie problemy z anonimowymi, złośliwymi komentarzami? Jak sobie z tym radzicie? Kasujecie, czy zostawiacie? Przyznam szczerze, byłam w szoku, że w ww.blogu te komentarze były zostawiane, ba, wdawano się z nimi w polemikę. Pytanie tylko, czy nie jest to nakręcanie tzw. spirali?...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Świątecznie

Hello. Chciałam napisać wczoraj, ale nie było sposobności-dwa komputery na trzy żądne internetu osoby w domu to zdecydowanie za mało:) Ja jako najmłodsza notorycznie odpadam w tej rywalizacji. I tak seriale ojca i Snobka.pl mamuśki są ważniejsze niż moje potrzeby.
Moja niedziela wyglądała tak: żurek, sałatka jarzynowa, coś słodkiego i nuda. Wieczorem niezawodne crime night na Zone Reality, bo oczywiście innych ciekawych propozycji brak.
Dziś? Dziś jestem w depresji. Gdyby pogoda była OK, byłabym na stadionie żużlowym i czekałabym na początek meczu Gniezno-Wrocław, albo nawet już bym ten początek oglądała (wg nSport o 16.00 miał już być pierwszy bieg!). Ale to oczywiście too good to be true, więc został mi Eurosport z kolarskim wyścigiem Dookoła Flandrii i Sportowe Fakty z ciekawym cyklem video: "Inauguracja sezonu żużlowego 2009 i 2010". Może inne też są, nie szukałam.
Nudna ta Wielkanoc, uciekam do myśli pt. "jakżeż miło byłoby sobie dokądś wyjechać, wystarczyłoby nawet do Poznania czy Torunia, byle zmienić otoczenie, śnieg wszędzie wygląda tak samo, ale co tam"...Szkoda, że nie mamy żadnej takiej rodziny, do której możnaby się wybrać, albo która przyszłaby do nas. Może byłoby jakieś uatrakcyjnienie.
Dobra, kończę. Jak Wasze święta? Nudne czy ciekawe, z odwiedzinami czy w zamkniętym gronie? Lecę odpowiedzieć na Wasze komentarze i Was poodwiedzać!