piątek, 28 marca 2014

Z żużlem chłopy, z żużlem!

Co maja ze sobą wspólnego:
 
                                                                
                                                                  i
                          ?
 
Ano to,  że dziś (a nie 21 marca), wraz z podwójną dawką intensywnego motomruku, zaczęła się dla mnie wiosna! Najpierw udałam się na sparing w moim mieście w drużyną GKM Grudziądz (foto 1, robione komórką, i to jeszcze z niezbyt dobrego miejsca, wybaczcie). Ludzi nie za dużo, w końcu piątek o 16.30 to średnio odpowiednia pora. No i moja ulubiona część stadionu, prosta startowa, była zamknięta, więc zadowoliłam się miejscem po przeciwnej stronie. To jest jednak niezbyt dobre, bo np. nie za dobrze widać moment startu...mówi się jednak trudno. Byłam, widziałam, moja drużyna wygrała, 52:38. Szkoda tylko, że pewien młody zawodnik z mojego miasta zaczął sezon od koszmarnego upadku, najprawdopodobniej ma złamany obojczyk:(
No a prosto ze speedway'a w moim mieście leciałam na Speedway Best Pairs Cup, mistrzostwa świata par, w Eurosporcie. Naoglądałam się w telewizji Torunia i bardzo za nim zatęskniłam:( Warto jednak było oglądać, bo wygrała Australia, a Darcy z 19 punktami był najlepszym zawodnikiem tej drużyny. To była radość patrzeć, jak Australia stoi na najwyższym podium...Oby w następnych eventach i w ogóle w tym sezonie tak dobrze mu szło.
Sezon uważam zatem za otwarty. Już nie mogę doczekać się kolejnego sparingu i w ogóle meczu w moim mieście...Tak to jest z tym speedway'em, jak już się zacznie, to nie można się zatrzymać:)
Przepraszam, jeśli zanudzam, ale po prawie 6 godzinach z żużlem (16.30-22.10) nic innego nie potrafię wypłodzić. pozdrawiam Was żużlowo, Darcy.
*kto kojarzy, do czego nawiązuje tytuł postu?

czwartek, 27 marca 2014

Smaki dzieciństwa vol. 2

[uwaga, znów małe lokowanie produktu] Cieszę się, że poprzedni wpis uruchomił Wasze kubki smakowe i wspomnienia! Po intensywnej burzy mózgów-własnej i pospołu z rodzicami-znalazłam/przypomniałam sobie jeszcze mnóstwo innych tego typu rzeczy! Niektórych nie ma już na rynku, inne są, ale być może pod innymi nazwami...a jeszcze inne mają się całkiem dobrze. Jedziemy.
1. Batonik Danio

 
Ten tutaj nie jest wprawdzie nasz oryginalny polski, to węgierski "podobnik"/odpowiednik, ale...Jako fanka wyrobów jogurtowych kupowałam batoniki serkowe pasjami, nawet pamiętam gdzie:) Niestety, wycofano go z produkcji, a ja już nigdy, przenigdy nie znalazłam o nim wzmianki. Do dziś, gdy szukając info, natrafiłam na forum stęsknionych fanów...
 
2. Tabletki Pikovit
Do obejrzenia tutaj . To opakowanie, które jest na zdjęciu, pamiętam jak najbardziej, choć jako późniejsze. Wcześniejsze-niebieskie z czerwonymi literkami-bardziej zapadło mi w pamięć, choć nie mogłam znaleźć fotki w necie. Tabletki pamiętam ogólnie jako bardzo smaczne, bardzo je lubiłam.
 
3. Żel witaminowy Kinder Biovital
"Zalukaj" tu. Pamiętam fajny zielonkawo-żółtawo-pomarańczowy kolor, niezły smak i to, że namiętnie dawała mi go mama. I to chyba na tyle w temacie.
 
4. Vibovit
Do wglądu np. tu . Za moich czasów był oczywiście inny, zupełnie odmienny anturaż opakowania. Jedno się nie zmieniło-oranżadopodobny proszek do zalania wodą. Pamiętam szczególnie bananowy o-sorry za skojarzenie-barwie moczu...Pychota.
 
5. Lody Augusto Family
Jedno z moich wspomnień z dzieciństwa: po popołudniowej mszy w kościele idę z rodzicami do najbliższego kościołowi sklepu, by je kupić. A potem szybko do domu, bo w TV moja ulubiona wieczorynka-Kaczor Donald. Wujek Google nie pamięta już tych lodów i foto brak-trudno. Sklep, w którym kupowałam, też już nie istnieje. Pamiętam, że opakowanie było plastikowe, białe, prostokątne, z kolorowym wieczkiem, kolor był odpowiedni do smaku lodów, np. zielony dla kiwi-waniliowych. Warianty były różne. Mój ulubiony wariant to były bananowo-waniliowe. Ech...
 
6. Lody Zapp
Jakby ktoś nie pamiętał Od zawsze byłam fanką mrożonych przysmaków, w dzieciństwie szczególnie. Jeden z moich niezaprzeczalnie ulubionych smaków.
 
7. Lizaki lodowe
Oto te rarytasy Ech...Pamiętam wizyty u koleżanki mojej mamy i jej synów, kiedy w końcu zaczynało ich brakować w gminnym sklepie. A i wśród mojej ekipy podwórkowej to był szał. Biegało się do osiedlowego i skupowało dowolne ilości, oczywiście krzycząc przedtem: "mamaaa, daj 1,50 (bo tyle wtedy kosztowały) na loda!".
 
8. Colacao
Pamiętam dokładnie taki słoik jak tu . Piło się, piło. Choć firma ta nie zapisała się dobrze w mojej pamięci, bo dwukrotnie dodawali coś do środka (raz mały mikserek do robienia piany i raz coś jeszcze) i obie rzeczy trzeba było wymieniać, bo nie działały. Ale smak kultowy.
 
9. Czekolada Malajska
Błękitne niebo, palmy (najpewniej kokosowe), w środku lepka, szybko rozpuszczająca się tabliczka z wiórkami kokosowymi w środku. Ambrozja! Tabliczkami się jadło. Potem zniknęła, by powrócić-i w macierzystej Goplanie, i w innych firmach. Spróbowałam niedawno i niestety nie było to już to samo. Jak widać, nie wszystko da się ocalić.
 
10. Sok Kubuś
Uwielbiałam...kiedyś. Pamiętam, odkąd był w sklepach, zawsze kupowała mi go babcia, gdy do nas przychodziła. Chyba wtedy narodził się mój marchewkowy smak, do dziś bardzo lubię to warzywo i wszystko, co z niego (choć ciasta nigdy nie próbowałam). Dostawałam go też zawsze, gdy byłam przeziębiona. Moim ulubionym smakiem był marchewkowo-jabłkowo-pomarańczowy. Mmmm...
 
Aż trudno mi uwierzyć, ile wspomnień i emocji może wiązać się z jedzeniem, zwłaszcza tym z dzieciństwa, do którego można przyporządkować konkretne sytuacje. Też tak macie? Czy rzeczy takie jak Colacao czy Vibovit, że o lizakach nie wspomnę, coś Wam mówią? Jeśli tak-witajcie w klubie. Pozdro.


środa, 26 marca 2014

Smaki dzieciństwa

[UWAGA-audycja zawiera lokowanie produktu]
Masz tyle lat, ile masz-15, 25, 30 czy więcej. Kiedyś na pewno byłeś dzieckiem. Zamykasz oczy i przypominasz sobie to, co uwielbiałeś jeść jako dziecko. I nie chodzi mi o mleko prosto od krowy z wakacji u babci, tylko o to, po co w mieście biegało się z wypiekami na twarzy do pobliskiego sklepu czy też sklepiku szkolnego. I ja mam takie produkty, do których dziś uśmiecham się w myślach-to, czym żywiły się dzieci w połowie i pod koniec lat 90. No to jedziemy z tym koksem.
1. Chipsy Pringles


 
źródło zdjęcia Któż z nas nie pamięta tego szału, reklamy z charakterystyczną piosenką i tego, ile wniosły w nasze życie? Niby zwykłe chipsy, ale w atrakcyjniejszym opakowaniu i obudowane odpowiednim marketingiem były produktem pożądanym. Mimo dużo wyższej od innych chipsów ceny były jednak kupowane i pewnie przydały się na niejednej imprezie.
2. Milky Way Magic Stars
Oto te cudeńka Powiem jedno-te obecne, w granatowych dużych opakowaniach, przypomniały mi dzieciństwo, choć za moich czasów opakowanie było dużo mniejsze, bez strunowego otwarcia, w przewadze białe z dodatkiem granatowego koloru. Bardzo lubiłam motyw buziek na każdej gwiazdce:)
3. Guma Mamba
 
"Wszyscy mają Mambę! Mam i ja!"-któż z nas nie zakrzykiwał tak razem z popularną reklamą. Mój ulubiony smak? Malina i cytryna. Bywało, że cała paczka znikała w jeden dzień...
4. Andruty
Link poglądowy Okrągłe wafle w kwadratowych, przezroczystych, foliowych opakowaniach-hit naszego sklepiku szkolnego w podstawówce. Ileż to się tego człowiek najadł...Wy też?
5. Rurki oranżadowe
Link dla zainteresowanych [do fotki] Ech, to też był hit sklepiku. Nie rozpuszczało się w wodzie, tylko na języku. Nie zapomnę ostrzeżeń i plotek, że mamy uważać, bo w rurkach mogą być narkotyki. Ot, miejska legenda. Ale w pewnym czasie zaczęłam ich unikać. Z ostrożności?
To tyle, ile pamiętam, póki co. Jeżeli przypomni mi się coś jeszcze, a już klują mi się inne wspomnienia, będzie drugi odcinek. A jakie są Wasze kultowe produkty z dzieciństwa? Coś, czym się zajadaliście/zapijaliście? Pewnie tak, więc czekam na Wasze wspomnienia. Buziaki.
[za wszelkie niedociagnięcia zdjęciowe przepraszam, jestem na etapie nauki]

poniedziałek, 24 marca 2014

W rytmie hitów, w stylu dna

Któż z nas, kto ogląda telewizję, nie widział ostatnio choć raz tej reklamy? Przystanek autobusowy. Na swój środek transportu czekają: starsza pani z pieskiem, pan w okularach w średnim wieku, młoda dziewoja i mocno korpulentny chłopak. Nagle widzowie słyszą hit "Bałkanica" zespołu Piersi. Pan w okularach trochę podryguje, pani z pieskiem odchodzi, a co robi korpulentny? Zaczyna tańczyć i wygłupiać się na całego, co zostaje skwitowane uśmiechem dziewoi i zainteresowaniem okularnika. W ten sposób reklamuje się jedna z młodzieżowych rozgłośni radiowych. Reklama do obejrzenia tutaj. "No dobrze-powie ktoś-ale o co ten szum?". Ano o to, drodzy moi, że jak skwitowała to moja mamuśka-"robią sobie jaja z grubych ludzi". Ja odebrałam to podobnie. Nie wiem, może my jakoś inaczej to odbieramy, ale jest to jednak trochę kpina. Dlaczego wygłupiać zaczyna się akurat ten bohater? No bo pewnie te same wygłupy w wykonaniu pana w okularach nie byłyby tak zabawne. No i każdy wie, że osoby odstające od tzw. normy są najwdzięczniejszym obiektem do żartów. Wiemy także, jaką furorę robią filmiki na YouTube, które-ujmę to tak-prezentują pewne osoby w ośmieszający sposób. Któż nie słyszał na przykład-choć to trochę inny przypadek-o "Chytrej babie z Radomia"?... Znamy te komentarze typu "Ale grubas!" i mnóstwo, mnóstwo innych, których na wszelki wypadek nie przytoczę. Filmiki takie zwykle uwalniają fale hejtu...Próbuję sobie właśnie wyobrazić, co by było, gdyby takie wydarzenie miało miejsce naprawdę. Bohater miałby zniszczone życie, w rodzinnym mieście wytykanoby go palcami, w innych miejscach usłyszałby, że "o, to ten pulpet, co wywijał do BAŁKANIKI!", itp., itd. Szybko dotartoby do tego, gdzie mieszka i jak się nazywa...i biada mu, gdyby znalazł się w otoczeniu najokrutniejszych istot  świata-dzieci i/lub gimnazjalistów.
Ja jestem tylko ciekawa, co sobie myślał twórca tej reklamy? Że to będzie śmieszne? Bo dla mnie nie jest. I to nie dlatego, że nie mam poczucia humoru, tylko moje poczucie humoru funkcjonuje nieco inaczej-w innych sytuacjach i na innych polach niż u większości. No i może za bardzo rozwinęła się u mnie empatia-nawet w odniesieniu do fikcyjnych postaci. Wolę jednak być taka, niż przypominać hejtującą większość, która klika YT i tę nieszczęsną "chytrą z Radomia" albo innego nieszczęsnego bezdomnego prześladowanego przez gimbazę. Drodzy twórcy reklamy-jeżeli chcieliście wkurzyć czy zirytować, to Wam się udało. Macie już co najmniej dwie antyfanki. Zresztą reklamowana przez Was stacja nie jest dla mnie, więc i tak jej nie włączę. A nawet gdybym włączyła...to nie za sprawą tej reklamy. Toż to jest...ach, już nawet nie napiszę co.
A teraz pytanie do tych, którzy to przeczytali: mam rację czy nie? Czy reklama, o której piszę, podoba się Wam, śmieszy Was? No i czy zachęciłaby do włączenia reklamowanej stacji? Bo może tylko ja jestem dziwna i negatywnie nastawiona...a może piętnujących to "dzieło" jest jednak więcej, w co bardzo chciałabym wierzyć?

niedziela, 23 marca 2014

Z pamiętniczka internetowej aptekarki

Na początek słowo wyjaśnienia. Tak, rzadko tu bywam. Mówiąc szczerze, znowu wchodzę do swojej skorupki zamknięcia się na świat, niechęci do wychodzenia z domu i skorupki pod tytułem: "I hate people". Powód jest tylko jeden: brak pracy. Szukam, wysyłam, ale wciąż cisza. Od siedzenia w domu i nudzenia się humor mi się nie polepsza...Najgorsze jest to, że nie zanosi się na zmianę...
Jest jeszcze drugi, choć nieco przyjemniejszy powód mojej absencji. Owszem, włączam komputer, ale ostatnimi czasy chętniej pędzę do mojej nowej rzeczywistości niż do Bloggera. Z tą też nową rzeczywistością wiąże się może nieco dziwny i niezrozumiały tytuł tego postu...
Wszystko zaczęło się od zwyczajowej wizyty w moim ulubionym portalu i jeszcze bardziej ulubionym dziale, czyli tu. Zazwyczaj nie czytuję komentarzy, bo przeważa tam jednak strumień hejtu, bluzgów, błota, z którym miesza się wszystkich i wszystko. Teraz było jednak coś innego: link do raczkującego jeszcze forum poświęconego tematyce żużla. Nigdy nie byłam typem zwierzęcia forumowego, które poranek zaczyna od czytania i zamieszczania wpisów. Kiedyś, dawno temu, pisałam na jednym, też żużlowym, ale-jak to bywa-zabrakło zapału, po prostu któregoś dnia wylogowałam się i więcej nie wróciłam. Teraz będzie inaczej, mam nadzieję. Jak na razie, nasze www.speedway-forum.pl nie jest może zbyt liczne, nie działa zbyt prężnie, ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni. Na razie jest nas garstka, 8 osób, z czego ja jestem jedyną przedstawicielką swojej płci. Nie wiem, czy to za sprawą właśnie płci, czy czego, przeczytałam na forum wpis pytający, czy "pani magister z Gniezna' (to niby ja) nie zostałaby moderatorką. Rozbawiło mnie to:) O ten zwrot mi chodzi oczywiście...do tej pory zwrot "pani magister" kojarzył mi się raczej z apteką. Tak czy inaczej, jest to forum, na które (póki co) zaglądam bez strachu, że zostanę zbluzgana, jak to bywa na innych tego typu stronach/forach o jakiejkolwiek tematyce. Wiadomo, fora sportowe w większości jednak do kulturalnych nie należą...
No i w międzyczasie zaczęła nam się wiosna (i jak się z tym czujecie?...). Dobrze, bo choć zima jest dobra (można założyć byle co, pod kurtką nie widać, wcześnie robi się ciemno), to jednak wiosna ma niezaprzeczalny plus w postaci POCZĄTKU ŻUŻLA. A ten zaczyna się dla mnie wyjątkowo sympatycznie-dwa dni temu, w piątek, Darcy wygrał pożegnalny turniej Gary Havelocka, zasłużonego i utalentowanego zawodnika.
A co u Was w pierwsze astronomicznie wiosenne dni?

piątek, 14 marca 2014

Co słonko widziało/czytało

Nie chodzi mi o Konopnicką i lekturę z czasów dziecinnych, tytuł sam mi się nasunął...Dla uściślenia, nie jestem też niczyim "słonkiem" czy też "słoneczkiem"...Ale do rzeczy.
Zazwyczaj lubię czytać (auto)biografie, interesuje mnie, co mniej lub bardziej znane osoby ujawnią na swój temat lub co ujawnił autor. Dlatego rzuciłam się na książkę pani Małgorzaty Potockiej napisaną w kooperacji ze znaną dziennikarką, Krystyną Pytlakowską, pt. "Obywatel i Małgorzata". Jest to historia związku Potockiej z Grzegorzem Ciechowskim. Ciekawa, owszem, choć momentami czułam się skrępowana, gdy czytałam o bardzo intymnych kwestiach. Biografia biografią, ale uważam, że może nie wszystko trzeba ujawniać...Ale może za mało nowoczesna jestem. No i te mocno kontrowersyjne fragmenty dotyczące kolejnej żony pana Ciechowskiego, która ewoluowała z fanki poprzez ich pomoc domową, aż do tej żony. Ciekawe, jak skomentowałby to i przedstawił sam Obywatel G.C., gdyby żył i mógł się obronić...Jeśli lubicie biograficzne klimaty, mogę polecić. Ja osobiście oceniam na 4.
Nie jestem osobą, która ogląda dużo filmów, aby jakiś mnie zainteresował, musi być naprawdę wybitny:) Niedawno obejrzałam belgijski film "Nasze dzieci" w reżyserii Joachima Lafosse. Moim zdaniem powinna obejrzeć go każda dziewczyna, która podczas wakacji w Egipcie czy brytyjskich saksów zwróci uwagę na faceta z Półwyspu Arabskiego czy północnej Afryki...Film opowiada historię Murielle (Emilie Dequenne) i Mounira (Tahar Rahim). Mieszkają w Belgii, ona jest "miejscowa", on pochodzi z Maroka. Rodzi się między nimi namiętny romans na przekór różnicom kulturowym, który owocuje małżeństwem. Małżeństwem, a później pojawieniem się dzieci-jednego, drugiego, trzeciego...I tutaj pojawiają się rysy na szczęściu tej pary-dziećmi zajmuje się głównie ona, jemu maluchy przeszkadzają. No i ten niefortunny wyjazd w rodzinne strony Mounira...Wyjazd, który bardzo dużo zmieni w ich życiu.
Rozwój sytuacji, zakończenie filmu bardzo mnie zaskoczyły, tym bardziej, gdy dowiedziałam się, że film, jak to ładnie mówią w USA-"based on a true story". Daje do myślenia, na przykład na temat tego, czy tak różne od siebie kręgi kulturowe jak arabski i europejski mogą tworzyć punkty wspólne, czy takie związki mogą się udać. No i na podstawie tego filmu i innych opowieści można dojść do wniosku, że CHYBA JEDNAK NIE...Choć jak zawsze trafiają się wyjątki od smutnej reguły. W każdym razie film można obejrzeć. Ja daję mu 4+.
Jeśli chodzi o lżejsze tematy...Chyba wiosna i zbliżający się sezon żużlowy uderzyły mi do łepetyny, bo ostatnio ciągle słucham tego, co pokazuję poniżej. Niezła ewolucja, od Exploited, Offspring i Beastie Boys do...no właśnie. Mam nadzieję, że wiosna się uspokoi, to i ja wrócę do normalności.
 


A póki co, moim hasłem jest "byle do niedzieli". W niedzielę (o ile pogoda pozwoli, trzymajmy kciuki) PIERWSZY SPARING ŻUŻLOWY W MOIM MIEŚCIE!!!! Idę oczywiście. Od razu jakoś lepiej się czuję ze świadomością, że coś się będzie działo...A na razie lecę, bo za chwilę MŚ w lotach narciarskich, nie chcę przegapić początku! Trzymajcie się, piszcie, co u Was, ew. czy Wam też wiosna płata psikusy i zachowujecie się inaczej niż zwykle. Miłego weekendu, buziaki!

środa, 12 marca 2014

How Clean Is Your Phone?

Człowiek uczy się przez całe życie. Ja także. Nawet tak zorientowana w dziedzinie technologii, szczególnie komórkowych, osoba jak ja, nie wiedziała, że także komórkom należą się wiosenne porządki. Przechodzą je domy, wiosenna przemiana jest dla wizerunku ludzi, więc dlaczego nie telefony? Lepiej dowiedzieć się o tym późno niż wcale. Podrzucam Wam kilka aplikacji, które pomogą Wam zwiększyć pojemność pamięci w telefonie, przy okazji wydłużyć czas jego działania, pozbyć się z telefonu plików powstających przy korzystaniu z internetu itp.
  •  Clean Master-to dla tych, którzy korzystają z telefonów z sympatycznym zielonym stworkiem, czyli Androidem. Filmik informacyjny:
 
Jak już pisałam, to niezawodne narzędzie przy wiosennych porządkach. Usuwa historię przeglądanych stron, nieużywane pliki z telefonu.
  • Battery Doctor-także dla stajni Androida. Zamyka aplikacje, które działają w tle, a są w danej chwili niepotrzebne i tylko zabierają żywotność baterii. Zawiera kilka rzeczy, dzięki którym czas pracy baterii się zwiększa. Ważne-zwiększa szybkość wykonywania działań telefonu! Gdyby mało było informacji:
                                   
  • Phone Cleaner-aplikacja deluxe, bo dla iPhone'a:) Jako szczęśliwa posiadaczka telefonu tej marki, zachęcona artykułem w gazecie, skorzystałam właśnie z tej aplikacji. Bardzo przejrzyste menu, prosta obsługa-jest wskaźnik, ile mamy wolnej, a ile używanej pamięci w telefonie, czyszczenie odbywa się za pomocą jednego przycisku. Do wyboru opcje "Rób codziennie" lub "Rób okazjonalnie". Mi weszło już w nawyk codzienne wykonywanie tego czyszczenia. Działa, bo rzeczywiście telefon działa dłużej. Tutaj z czystym sumieniem stawiam 5 i polecam.
A teraz pytanie do Was-kto o tym słyszał? Kto korzystał? Ja naprawdę byłam zaskoczona, że takie coś istnieje, i że tak działa! Jak widać, warto śledzić nowinki. Niby nic, ale ułatwia życie. No i łapka w górę, kto życzy sobie częściej czytać tutaj tego typu posty:) Jak zawsze pozdrawiam, trzymajcie się.

poniedziałek, 10 marca 2014

Perełki od Darcy vol.2

Nie mogę wprost się powstrzymać. Co dzień, co wizyta w "źródłach ruchu sieciowego", to zaskoczenie (lub nie, ale to nas jakby mniej interesuje). Teraz oczom mym ukazały się takie oto zapytania, po których ludzie trafiali do mnie:
żużel w miłości miłość w żużlu opowiadanie-yyy, no tak. A ludzie ciągle szukają tego samego. Mój komentarz: żużel w miłości-może łączyć, jeśli się razem kibicuje, może dzielić, gdy lubi się przeciwne drużyny. Może pomagać, może przeszkadzać. Miłość w żużlu? No cóż, zdarza się. Niestety, ostatnio ciągle myślę o love story pt. pewien żużlowiec i podprowadzająca, które to love story podsycane jest przez nawet tak szacowne wydawnictwo jak "Tygodnik Żużlowy". Więcej w tym temacie do powiedzenia nie mam. A z nudów i dla relaksu napiszę chyba jakieś opowiadanko i tu je wrzucę, by w końcu zadowolić poszukującego.
Totalny szok w postaci zapytania czy w lesznie kibicuja lechowi. Hmmm. Tak, drogi poszukiwaczu, tak właśnie jest. Przekonałam się o tym nazbyt dobitnie, napadnięta niemalże w ubiegłym roku przez pewnych "sympatycznych" panów, żywą reklamę bojówek tego klubu. Mam nadzieję, że już nikt więcej nie wpadnie na pomysł, by u mnie szukać odpowiedzi.
Okazuje się, że człowiek uczy się przez całe życie. To tak a propos tego "greenway speedway". Kierowana ciekawością, udałam się na poszukiwania w internecie i okazało się, że jest dopalacz o tej nazwie. Ja dopalaczy nie reklamuję, nie toleruję, jedynie naturalną stymulację poprzez wizytę np. na stadionie żużlowym. Czego to już nie wymyślą...
Odezwę się niebawem z czymś bardziej konkretnym. Pewne jest jedno-jeśli wszystko pójdzie dobrze, a pójść powinno, w niedzielę dostarczę sobie wreszcie nieco witaminy Ż na żywo, bo na ten dzień zaplanowano pierwszy żużlowy sparing w tym roku w moim mieście. Przyda się, coby zabić nudę, nie siedzieć w domu, mieć pretekst do wyjścia i pogadania z drugim człowiekiem.
A co u Was? Też wiosna na całego? U mnie jak najbardziej, choć bywa jeszcze nieco chłodno. Przydałoby się jeszcze, by za zmianami pogody i rytmu tygodnia (już niedługo zacznie się życie od soboty do soboty, od SGP do SGP i od niedzieli do niedzieli) poszły zmiany w życiu, np. w zajęciu lub portfelu. Ale nie można mieć wszystkiego. Na to akurat przyjdzie mi jeszcze trochę (oby nie za długo) poczekać.
Buziaki.

czwartek, 6 marca 2014

Perełki od Darcy

Taki post w swoim zbiorze ma wielu blogerów, a ja postanowiłam do nich dołączyć. Lektura działu "źródła ruchu sieciowego", szczególnie podpunktu "wyszukiwane słowa kluczowe", to moje ulubione zajęcie od dawna. Lubię czytać, jakie drogi prowadzą czytelników w moje progi, niekiedy sama te drogi pokonuję, by przekonać się, jak łatwo/trudno do mnie trafić, wpisując to i owo. Ale do rzeczy.
Będzie to podsumowanie różnych okresów, różnych okresów dotyczyć będą wyszukiwania Naszych Drogich Czytelników, skoro jest wgląd w opcje "teraz", "dzień", "tydzień", "miesiąc" itp. To informacja statystyczna dla zainteresowanych.
NIE dziwi mnie, że ktoś trafił do mnie, wpisując:
  1. rachel adams blog bydgoszcz, bo swego czasu pisałam co nieco o tej pani, czytając jej stronę. Choć dziwnymi drogami chadzają myśli wyszukujących...
  2. hello kitty to zło, bo napisałam przecież post pod tym tytułem, który cieszył się onegdaj popularnością (btw, ja tak wcale nie uważam...za HK nie przepadam, ale żeby zaraz zło?...Nie...)
  3. "duchy belfastu", bo to przecie obiekt mojej książkowej fascynacji od dawna (czekam na kolejne części i coś się doczekać nie mogę)
  4. nigdzie nie pasuję-przecież wysmażyłam swego czasu pościk pod tym chwytliwym tytułem. Czyżby czytelnikom to uczucie towarzyszyło równie często? I czyżby szukali tutaj wsparcia w tym zakresie?
Natomiast jestem w szoku kompletnym, widząc takie oto hasła:
  1. ask pokazała cycki-OK, kapuję, że chodzi o ask.fm, ale jak się to połączyło u mnie w jedną całość, na litość boską?! Mam nadzieję, że po necie nie hula jakieś moje zdjęcie...
  2. kto(ś) taki jak ty anna gogola-jeju, jedna mała wzmianka o tej piosence w słynnym mikołajkowym poście o koszmarnych piosenkach XXI wieku, i zaraz taki szum? No, ale dobrze. Happens. Jak to możliwe, że nikogo nie zainteresowały inne koszmarki?...
  3. zuzlowa milosc blog-very interesting. Prawie spadłam z krzesła, widząc to hasło. Ale że o co tu chodzi? Bo jeśli o miłość do sportu, to OK. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności moje myśli wytworzyły zaraz obraz pod tytułem "opowiadanie o miłości wyimaginowanej bohaterki do żużlowca"...(a wierzcie mi, są takie). No jasne, też bym takie napisała, bohaterów znalazłoby się i paru, tylko po co? Takie rzeczy nie chodziły mi po głowie nawet 10 lat temu, w erze początków mojej miłości do żużla i pierwszych zauroczeń przedstawicielami tejże branży. Ciekawe, co chciał znaleźć autor...
  4. I o to fanfary, bo będzie creme de la creme: znalazłam to dziś wśród tych wyszukiwanych haseł-uzaleznienie greenway speedway. Do teraz mam zagwozdkę, o co biega. No bo tak. Dobra, będzie mały product placement. Greenway to sieć wegetariańskich knajp (tj. chyba o to chodziło autorowi, bo jak nie o to, to o co? Chyba nie o ekologiczny, "zielony" żużel?). Speedway-wiadomo. Speedway i uzależnienie mi pasują (tj. do mnie), uzależnienie od knajp na "g" też (nabywało się tam swego czasu...), ale te trzy słowa razem? Don't ask me, nie jestem autorem zapytania. Po raz kolejny nie znam torów (a jednak terminologia żużlowa) myślenia autora tej frazy. Jak to się złożyło w jedną całość i nakierowało do mnie?...
Jak widzicie, w kwestii tych wyszukiwań nie ma klucza, nie ma nic pewnego. Jest szok, zaskoczenie (niekiedy), bywa płacz i zgrzytanie zębów...ale nudy nie ma. Inne perełki, jeśli się pojawią, też Wam niezwłocznie pokażę, czasami warto!:)
A co u Was słychać? I jak tam wyszukiwania u Was? Kilka podobnych postów czytałam i wiem, że bywa o wiele bardziej hardkorowo niż u mnie. Pochwalcie się inwencją swoich czytelników:) Buziaki.

wtorek, 4 marca 2014

Wychowanie bez porażek

W czasach, kiedy większość z nas tu czytających/piszących była mała, książka pod takim tytułem robiła furorę wśród naszych rodziców. Nie chodzi mi jednak o nią, lecz o coś zgoła innego.
Wiadomo, normalną rzeczą w życiu człowieka jest to, że raz wiedzie mu się lepiej, a raz gorzej. Wiadomo też, że niektórych potencjalnie przykrych sytuacji można uniknąć. Wiele zależy od tego, jak człowieka wychowywano i jak podchodzono do kwestii sukcesów i porażek w różnych kwestiach. Gorzej, gdy te tematy to właśnie porażka w wykonaniu rodziców i dziecko, a potem coraz starszy człowiek nabiera błędnie złego lub błędnie dobrego zdania o swoich możliwościach. Myślę, że niestety takie coś spotkało mnie.
Spotkaliście się kiedyś z czymś tak absurdalnym jak "tu nie wchodź, bo spadniesz", "tu nie startuj, bo i tak nic z tego nie będzie" i tym podobnymi? Na pewno tak. Ja od dziecka słyszałam takie słowa od mojej drogiej mamusi, która koniecznie chciała mi oszczędzić różnych rzeczy. Ona między innymi zdecydowała, że pójdę do tego liceum, które skończyłam, bo owszem, mniej wymagające, ale przynajmniej od razu się dostałam. Koniecznie chciała mi oszczędzić przykrości, której niezawodnie doznałabym, gdybym się nie dostała. To samo było ze studiami. "Nie próbuj dostać się do Poznania, bo jeszcze się nie dostaniesz i będzie ci przykro". Ja głupia tak postąpiłam i w efekcie męczyłam się w swojej głupiej szkole. Teraz przeciąga to na szukanie przeze mnie pracy: "Nie szukaj w Poznaniu, bo i tak nic z tego nie będzie, a tylko męczyłabyś się z dojazdami". Na dodatek ma błędne mniemanie o rynku pracy w naszym mieście: mówiłam jej, że niczego nie ma, że czas zacząć szukać dalej...A ona mi mówi, że na pewno jest, tylko ja nie umiem szukać. Wszystko po to, by zniechęcić mnie do rozszerzenia terenu działań. W efekcie, kiedy postąpiłam wbrew jej woli i wysłałam CV do Poznania, miałam wyrzuty sumienia, rozumiecie? To jest chore, kompletnie. Ja miałam wyrzuty sumienia, a ona zrobiła mi awanturę, która skończyła się moim płaczem. A dzięki mojemu przyzwyczajeniu do tego, że jednak większość rzeczy mi się udaje, już jestem chora, bo nie odpowiadają na moje CV (choć rekrutacja jest do 10.03.). Już mam czarną wizję tego, że jestem do niczego, że rzeczywiście to był błąd...Czuję, że przepadłam na tle ludzi, którzy np. byli przez jakiś czas w Wlk. Brytanii (wymogiem do tej pracy była bardzo dobra znajomość angielskiego)...Totalna masakra.
Najgorsze jest to, że kiedy myślę o tym wszystkim, czuję niesmak. Czuję niesmak, niechęć do siebie, bo działając tak, jak chcą rodzice, a wbrew sobie, czuję się bardziej tworem ulepionym przez nich niż przez siebie. Nie chcąc im podpaść (a może to już mój mózg się przeprogramował?), zrezygnowałam z siebie takiej, jaka chciałabym być, na rzecz siebie takiej, jaką widzą mnie/chcą mnie widzieć oni. Na skutek ich propagandy studiów jako świetlanej przyszłości, zrezygnowałam ze swojego marzenia, czyli choćby kilkumiesięcznego pobytu w WB. Nie mówię, że zaraz chciałabym się przenosić na resztę życia, ale szczególny wzlot na tle tej idei zanotowałam po maturze. Zrobiłam już to, czego chcieli (nie mieć matury to ponoć wstyd), więc chciałam też zrobić coś dla siebie. Wiecie, pojechać nawet na kilka tygodni, może miesięcy, jak to zrobiło wielu w pewnym czasie, i wrócić. Zebrać nowe doświadczenia. Nie zrobiłam tego, bo wmówili mi, że nawet kilkumiesięczne opóźnienie w studiach/edukacji w ogóle to wstyd...Nie przyznaję sie, gdy podoba mi się obciachowa piosenka czy komedia, przy której pusto się śmiejesz. Włożyli mi do głowy, a matka szczególnie, że nie warto oglądać/sluchać/czytać czegoś, z czego nie ma pożytku. Takich przykładów mogłabym mnożyć na pęczki. Ja nie protestują, machina działa, a ja coraz mniej poznaję samą siebie.
Przepraszam Was za tego niebieskiego jelenia, tak jakoś mi się zebrało. Chyba przez to, że w tym roku są te moje wyjątkowe urodziny z piątką na końcu, i to skłania do refleksji i podsumowań. Dobrze byłoby tym rokiem zamknąć cykl życia w dotychczasowym kształcie, i zacząć żyć tak jak ja chcę, po swojemu, itp., itd. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak zacząć, gdzie ruszyć podkop w podłodze więzienia pt. moje życie. Any ideas?

poniedziałek, 3 marca 2014

Inteligencja. To u nas rodzinne.

Czy u Was też tak się zdarza, że jak już ruszy seria zabawnych lub mniej zabawnych wydarzeń, to nie może przestać? I wydarzenia te wynikają najczęściej z naszej "inteligencji", która widać jest u nas rodzinna? To najświeższe przykłady z ostatniego weekendu.
Sobota. Od kilku dni, po instalacji jakiejś wymaganej aktualizacji w moim telefonie, przestały mi działać dzwonki połączeń i sms-ów. To znaczy, dźwięki się odtwarzały, gdy np. chciało się wybrać jeden z nich, ale gdy ktoś do mnie dzwonił/pisał, tylko pokazywał się komunikat: "X dzwoni". Dźwięku zero, więc jeśli czekałam na coś ważnego, musiałam siedzieć z telefonem w ręku i gapić się nań jak sroka w gnat. Niby przeglądałam instrukcję w internecie (papierowej nie mam), ale że dłuższe toto niż "Pan Tadeusz", robiłam to mocno po łebkach. Rozważałam nawet udanie się do salonu i/lub zaprzyjaźnionego speca od komputerów i komórek. A co zrobiła moja mamuśka? Weszła na stronę z instrukcją, zażądała, bym podała jej telefon, coś przełączyła i...działa. I kto tu twierdzi, że to młodsze, a nie starsze pokolenie (no może bez przesady, że "starsze", mamuśka ledwie 48 wiosen ma) lepiej zna się na technice?...To tylko dowód na to, że nie ma co generalizować. Może rodzice mniej znają się na technice, ale za to mają w sobie więcej spokoju i lepiej czytają ze zrozumieniem, na to wychodzi...
Wczoraj-niedziela. Cała zadowolona udałam się do marketu. Po ostatnich chudych dniach chciałam kupić sobie coś dobrego. Jako że lubię testować nowe produkty z półki mleczarskiej, choć alternatywnej, dopadłam do regału z mlekiem sojowym i jemu podobnymi. Jedynym, którego nie próbowałam, było mleko migdałowe. Cała zadowolona wysupłałam hajs, kupiłam. Wróciłam, rozlałam wszystkim po szklance na spróbowanie. Resztę wstawiłam do lodówki "na później". Obok stał karton ze zwykłym krowim mlekiem. Ojciec stwierdził, że potrzebuje mleka do bitej śmietany. Kiedy ubijał, zaglądałam mu nawet przez ramię. Zastanowił mnie kolor tej śmietany-nie była biała, jak być powinna, a brązowawa. Myślałam jednak, że to wina kakao, które ojciec z uporem maniaka dodaje do bitej śmietany. Wkrótce okazało się, że mój drogi tatuś dodał mojego drogiego (11 PLN/1 l) mleka do tej śmietany, zamiast  zwykłego krowiego. "Bo nie spojrzał, jaki to karton". Szkoda, że nie dodał maślanki, która też tam była. To byłby dopiero fun! Najbardziej przykro mi się zrobiło, że ojciec nawet nie przeprosił, o wyrównaniu szkody (np. oddanie hajsu, żebym sobie jeszcze kupiła) nie wspomnę...Ależ byłam zła! I kup tu sobie człowieku przy tej rodzinie coś ekstra...
Oczywiście, takich opowiastek z przeszłości mogłabym przytoczyć całe mrowie. Jak ta, gdy mamuśka kupiła odtwarzacz mp3, który jej zdaniem nie działał, oddała go do naprawy gwarancyjnej, a tu okazało się, że winny jest jeden suwakowy przycisk, który ustawiony był na złej stronie, wystarczyło przesunąć, ale kto zawracałby sobie tym głowę...
U Was też zdarzały się takie wtopy? Czy tylko my jesteśmy tak mało inteligentni?...Bardzo mnie to ciekawi, bo uwielbiam słuchać takich opowieści:) Trzymajcie się.