W czasach, kiedy większość z nas tu czytających/piszących była mała, książka pod takim tytułem robiła furorę wśród naszych rodziców. Nie chodzi mi jednak o nią, lecz o coś zgoła innego.
Wiadomo, normalną rzeczą w życiu człowieka jest to, że raz wiedzie mu się lepiej, a raz gorzej. Wiadomo też, że niektórych potencjalnie przykrych sytuacji można uniknąć. Wiele zależy od tego, jak człowieka wychowywano i jak podchodzono do kwestii sukcesów i porażek w różnych kwestiach. Gorzej, gdy te tematy to właśnie porażka w wykonaniu rodziców i dziecko, a potem coraz starszy człowiek nabiera błędnie złego lub błędnie dobrego zdania o swoich możliwościach. Myślę, że niestety takie coś spotkało mnie.
Spotkaliście się kiedyś z czymś tak absurdalnym jak "tu nie wchodź, bo spadniesz", "tu nie startuj, bo i tak nic z tego nie będzie" i tym podobnymi? Na pewno tak. Ja od dziecka słyszałam takie słowa od mojej drogiej mamusi, która koniecznie chciała mi oszczędzić różnych rzeczy. Ona między innymi zdecydowała, że pójdę do tego liceum, które skończyłam, bo owszem, mniej wymagające, ale przynajmniej od razu się dostałam. Koniecznie chciała mi oszczędzić przykrości, której niezawodnie doznałabym, gdybym się nie dostała. To samo było ze studiami. "Nie próbuj dostać się do Poznania, bo jeszcze się nie dostaniesz i będzie ci przykro". Ja głupia tak postąpiłam i w efekcie męczyłam się w swojej głupiej szkole. Teraz przeciąga to na szukanie przeze mnie pracy: "Nie szukaj w Poznaniu, bo i tak nic z tego nie będzie, a tylko męczyłabyś się z dojazdami". Na dodatek ma błędne mniemanie o rynku pracy w naszym mieście: mówiłam jej, że niczego nie ma, że czas zacząć szukać dalej...A ona mi mówi, że na pewno jest, tylko ja nie umiem szukać. Wszystko po to, by zniechęcić mnie do rozszerzenia terenu działań. W efekcie, kiedy postąpiłam wbrew jej woli i wysłałam CV do Poznania, miałam wyrzuty sumienia, rozumiecie? To jest chore, kompletnie. Ja miałam wyrzuty sumienia, a ona zrobiła mi awanturę, która skończyła się moim płaczem. A dzięki mojemu przyzwyczajeniu do tego, że jednak większość rzeczy mi się udaje, już jestem chora, bo nie odpowiadają na moje CV (choć rekrutacja jest do 10.03.). Już mam czarną wizję tego, że jestem do niczego, że rzeczywiście to był błąd...Czuję, że przepadłam na tle ludzi, którzy np. byli przez jakiś czas w Wlk. Brytanii (wymogiem do tej pracy była bardzo dobra znajomość angielskiego)...Totalna masakra.
Najgorsze jest to, że kiedy myślę o tym wszystkim, czuję niesmak. Czuję niesmak, niechęć do siebie, bo działając tak, jak chcą rodzice, a wbrew sobie, czuję się bardziej tworem ulepionym przez nich niż przez siebie. Nie chcąc im podpaść (a może to już mój mózg się przeprogramował?), zrezygnowałam z siebie takiej, jaka chciałabym być, na rzecz siebie takiej, jaką widzą mnie/chcą mnie widzieć oni. Na skutek ich propagandy studiów jako świetlanej przyszłości, zrezygnowałam ze swojego marzenia, czyli choćby kilkumiesięcznego pobytu w WB. Nie mówię, że zaraz chciałabym się przenosić na resztę życia, ale szczególny wzlot na tle tej idei zanotowałam po maturze. Zrobiłam już to, czego chcieli (nie mieć matury to ponoć wstyd), więc chciałam też zrobić coś dla siebie. Wiecie, pojechać nawet na kilka tygodni, może miesięcy, jak to zrobiło wielu w pewnym czasie, i wrócić. Zebrać nowe doświadczenia. Nie zrobiłam tego, bo wmówili mi, że nawet kilkumiesięczne opóźnienie w studiach/edukacji w ogóle to wstyd...Nie przyznaję sie, gdy podoba mi się obciachowa piosenka czy komedia, przy której pusto się śmiejesz. Włożyli mi do głowy, a matka szczególnie, że nie warto oglądać/sluchać/czytać czegoś, z czego nie ma pożytku. Takich przykładów mogłabym mnożyć na pęczki. Ja nie protestują, machina działa, a ja coraz mniej poznaję samą siebie.
Przepraszam Was za tego niebieskiego jelenia, tak jakoś mi się zebrało. Chyba przez to, że w tym roku są te moje wyjątkowe urodziny z piątką na końcu, i to skłania do refleksji i podsumowań. Dobrze byłoby tym rokiem zamknąć cykl życia w dotychczasowym kształcie, i zacząć żyć tak jak ja chcę, po swojemu, itp., itd. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak zacząć, gdzie ruszyć podkop w podłodze więzienia pt. moje życie. Any ideas?