środa, 29 stycznia 2014

Coś starego, coś nowego i coś...oksy

Po pierwsze, chciałam Wam bardzo podziękować za "feedback" pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie, ile dla mnie znaczą Wasze słowa, pozytywne czy nie...Cieszę się, że jest jakaś reakcja na moje mało istotne problemy.
Z rzeczy wymienionych w tytule zacznę od "nowego"-dla spostrzegawczych: wskaż 5 różnic między blogiem, kiedy odwiedzałeś (aś) go ostatnio, a teraz:) Jest nowy szablon, po raz kolejny autorstwa Asi z kopnij-to.blogspot.com . Poprzedni, przyznam szczerze, opatrzył mi się już i czas był na zmianę. Jestem jeszcze bardziej zadowolona niż poprzednim razem; jeśli Asia będzie szła w tę stronę, to "boję" się, jak fajny byłby następny...Przy okazji chciałabym jeszcze raz podziękować autorce szablonu za poświęcony czas (ok. 2 godziny Jej cennego czasu), włożoną energię, pomysły (mój zmysł plastyczny to oksymoron; ojciec malarz, a ja nie wymyśliłabym sobie szablonu...Dno) i za cierpliwość (moja niewiedza odnośnie elementów technicznych blogu przeraziła mnie samą...A i problemy techniczne były, więc...). Szkoda, że nie możemy się spotkać, bo obsypałabym Ją morzem prezentów:)
COŚ STAREGO...No cóż, po raz kolejny odzywa się historia sprzed lat. Zaczęło się 11 lat temu, skończyło rok później, myślałam, że już na zawsze. Niestety. M. powraca. Z nieznanych mi przyczyn kontaktował się ostatnio z ojcem, fascynuje mnie, skąd po takim czasie miał numer...Wystarczyło jedno wspomnienie imienia, a ja już poczułam się dziwnie. Nie jest już tak źle, jak tuż po utracie kontaktu, w końcu mam już 10 lat więcej i ponoć więcej oleju w głowie. Jednak wymienienie tego imienia sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, jak zareagowałabym teraz na jego osobę...Na pewno nie tak jak dawniej, ale czy można do końca zabić stare sentymenty? Przy okazji zobaczyłam teraz oczami wyobraźni siebie 10 lat temu, jak siedzę w pokoju, ryczę, bo to już koniec, i wydaje mi się, że świat definitywnie dobiega końca. Oczywiście, dziś wydaje mi się to dziecinne, ale wtedy...Sami pewnie pamiętacie swoje zauroczenia w wieku tych -nastu lat, więc pewnie mnie rozumiecie.
Było o starym, było o nowym, o oksymoronach było...więc nawiążę jeszcze do tego ostatniego. Kiedyśmy ustalały z Asią, co będzie w nagłówku blogowym, z Jej strony padło stwierdzenie: "seksowny żużlowiec". Może żartobliwe, ale...We wszelkich rankingach na najprzystojniejszych sportowców prym wiodą piłkarze nożni, ręczni, o siatkarzach wspominać nawet nie muszę, pływacy, lekkoatleci...A gdzie w tym wszystkim są przedstawiciele mojej ulubionej dyscypliny sportu? Hmmm, daleko z tyłu. Oczywiście, nie mnie oceniać, sama nie mam podstaw, by oceniać czyjąś aparycję, ale...Jeśli bardzo by się uprzeć, żeby zakochać się w żużlowcu, to...hmmm, trzebaby długo szukać. Swego czasu zaistniała w internecie dyskusja na ten temat, i nieodmiennie pojawiają się nazwiska dwu panów: Nielsa Kristiana Iversena, którego podziwiać można na przykład tu, oraz Mateja Żagara (dla niezorientowanych: fotka poglądowa tu). Innych ze świecą szukać, a wierzcie mi, skoro już 11.rok mija mi ze speedway'em, wielu zawodników się w nim przewinęło, i istotnie próżno szukać dla nich konkurencji. Jak ktoś kiedyś powiedział czy napisał: "Jednak dobrze, że mają te kaski...". Może coś w tym jest. Ja wiem, że to kwestia gustu, ale jak mi ktoś znajdzie innego zawodnika, który może konkurować z panami M.Z. i N.I. oraz siatkarzami/piłkarzami ręcznymi, stawiam piwo!:)
Przy okazji piszcie, co u Was, jak zwykle pragnę wieści, zwłaszcza jeśli są bardziej pozytywne niż u mnie! Buziaki, miłego dnia! Trzymajcie się.

wtorek, 28 stycznia 2014

Trouble and the (small) city


To jest od niedawna mój hymn życiowy. Dziś tym bardziej. Kolejna instytucja odmówiła mi stażu. Tyle czasu zmarnowałam na kontakty...Wczoraj telefon odebrał jakiś pan, kazał mi dzwonić dziś po 8.00 rano. Dzwonię o 8.15. Cisza. O 8.30, .40, .55 tak samo. W końcu krótko po 9.00 odebrała niemiła pani, która wyraźnie była poirytowana tym, że śmiem zawracać im głowę. Jedyny plus-kazała mi zadzwonić o 10.30 i obiecała, że od razu powie, co i jak, więc odpadło mi martwienie się o to, że będę musiała się tłuc w ten mróz. Z bijącym sercem zadzwoniłam o wskazanej godzinie. "Nie, nic z tego, nie potrzebujemy tu teraz nikogo nowego"-taki z grubsza był przekaz, po raz kolejny niemiły. Poczułam się zdruzgotana. Łzy same pociekły mi po policzkach. Kupiłam od razu naszą lokalną prasę, mając naiwną nadzieję, że może tam...jakieś ogłoszenie...A gdzie tam. Żałuję, że nie jestem facetem, najlepiej pod 40., operatorem wózka widłowego, bo takich ogłoszeń o pracę jest dużo. Inna rzecz to taka, że u nas-jak to w małym mieście-rządzą układy i układziki, a moja rodzina w nich nie uczestniczy. Często, by się gdzieś zatrudnić, trzeba znać kogo trzeba...A my nie znamy. Ot i cały problem. Nic się nie klaruje, na nic nie ma nadziei, kasy nie przybywa...a byłaby bardzo potrzebna. Nie ma mi kto doradzić-ojciec ma absurdalne pomysły i/lub nie ma pojęcia o sytuacji na rynku, mamuśka sprawia wrażenie, jakby chciała, żebym do 50. chodziła do szkoły...Zamiast mi pomóc, żebym się choć trochę usamodzielniła, chciałaby mnie wciągnąć w gorszą sytuację, żebym jak najdłużej była od nich zależna...A prawda jest taka, że zarabia tylko ojciec, i to mało. Mam 25 lat i nie mam grosza przy duszy, nawet na przysłowiowe piwo, gdybym miała z kim iść. Cała ta sytuacja frustruje mnie coraz bardziej. Nawet z domu nie chce mi się wychodzić...Mamuśka też wychodzi mało, więc najczęściej siedzimy we dwie w domu jak dwa koguty i od banalnych stwierdzeń codziennie wybuchają awantury. Nie jest mi z tym dobrze. Zwłaszcza, że najczęściej kończy się moim płaczem, który nie przynosi mi ulgi, a matkę złości...Nie myślałam, że tak będzie wyglądała moja rzeczywistość po skończeniu (wreszcie) znienawidzonej edukacji.
Byłoby mi łatwiej, gdybym miała gotowego mnie przyjąć krewnego/znajomego w dużym mieście-Poznaniu, Toruniu itp. Ale nie mam. Mogłabym pracować gdziekolwiek, byle mieć punkt zaczepienia...Chodzi mi też po głowie zagranica. Tu odwołuję się oczywiście do kuzyna M., ale z nim kontakt jest zbyt luźny, do tego jeszcze jego żona...Gdyby był sam, waliłabym jak w dym, od razu. A tak? Jestem w kropce i nic nie wiem. Nadal.
Przepraszam, ale musiałam się wyżalić. Wiem, że mądre z Was ludzie, dlatego...doradzi mi ktoś, co robić? Bo ja mam wrażenie, że nie radzę sobie ze swoim życiem. Może Wy-bezstronni, widzący to z daleka-dostrzeżecie coś, czego ja nie widzę? Podsuniecie pomysł? Za wszelkie MĄDRE i SENSOWNE rady z góry dziękuję.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

To jeszcze nie koniec.


Teledysk pojawia się głównie ze względu na powiązanie z tytułem, no i na powiązanie myśli w nim zawartych z moją sytuacją...Ale do rzeczy.
Wiem, nie było mnie. Znowu niezbyt dobry nastrój, znów brak motywacji, nie tylko do pisania, ale i do życia, brak tematów do pisania. Przyznam się szczerze, że po raz kolejny miałam ochotę nacisnąć klawisz USUŃ BLOGA...Przeszła mi wszelka motywacja, pomysłowość, itp, itd. Ale okazuje się, że to jeszcze nie koniec...chyba. Nie tylko bloga, nie tylko mnie, ale i moich problemów (nadziei?).
Stażu z urzędu jeszcze nie załatwiłam, ale...znowu jest cień szansy. Środki jeszcze są, jutro mam się skontaktować z kolejną instytucją, która mogłaby mnie przyjąć. Powiem szczerze, nie nastawiam się już na nic, czuję totalną obojętność, co będzie, to będzie. Olał to. Prawda jest jednak taka, że jeśli nie w tej instytucji, o którą staram się teraz, to już nie wiem, gdzie. Staż ma się odbywać w placówce najbliższej wykształceniu, a takich jest w moim mieście niewiele...Przy czym jeszcze mniej godnych zaufania...Przecież z moim wykształceniem nie pójdę do biura czy urzędu, bo to nie o to chodzi...zresztą i tak by mnie pewnie nie przyjęli. Pwiem, a raczej napiszę, jedno: życie nie jest lekkie. Zwłaszcza w moim wieku i zwłaszcza w moim mieście...Trzymajcie się, postaram się niedługo ponadrabiać odwiedziny u Was itp. Piszcie, co u Was. Czy dla Was styczeń jest może nieco bardziej łaskawy?...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Już po.

Już po. Już po spotkaniu i bólu. Nie, po bólu właściwie nie, to trwa nadal. Byłam dzisiaj na spotkaniu...właściwie nie wiem, po co. Tylko zmarzłam po drodze i przygnębiłam się efektem...
Ja nie wiem, czy ludzie nie umieją słuchać, czy są zapominalscy, czy właściwie już nie wiem co...Kiedy w czwartek rozmawiałam z panem, do którego się dziś udałam, jasno i wyraźnie powiedziałam mu, że chodzi o praktyki ABSOLWENCKIE ORGANIZOWANE PRZEZ URZĄD PRACY, a on mi zagaja o praktykach studenckich, pyta, na którym roku jestem itp. Oczywiście, okazało się, że NIC Z TEGO, bo po okresie stażu musieliby mnie zatrudnić na kilka miesięcy..."Wie pani, u nas z kasą nie za bardzo"-padło, a ja już wiedziałam. Zresztą firma malutka, podejrzewam, że nawet nie mieliby dla mnie zajęcia. Spotkanie nie trwało nawet pewnie pięć minut. Oczywiście, narobiłam już sobie nadziei, więc kiedy tylko stamtąd wyszłam, rozryczałam się i tak szłam przez całą drogę do domu. Mam dosyć swojego biednego miasta, gdzie nie ma nadziei i perspektyw...Nie prościej było powiedzieć mi tego wszystkiego przez telefon, żebym nie musiała łazić?
Jutro, bo pewnie już nie dzisiaj (nadmiar negatywnych emocji), spróbuję zakołatać do jeszcze jednej instytucji. Jak nie na płatne praktyki (pewnie w urzędzie i tak już nie ma kasy), to chociaż na darmowe. Muszę coś robić, bo jeszcze chwila i zwariuję z nudów, bezczynności, braku kasy i perspektyw...
Sprawa żużlowa utknęła w martwym punkcie, brak odpowiedzi na moje maile...Chyba zadzwonię jutro do kilku osób, które mogłyby mi jakkolwiek pomóc. A jeśli to nie wypali, to nie wiem. Wtedy to już chyba pójdę się "obwiesić", bo zaczynam mieć serdecznie dość.
Przepraszam, że ja znowu ze smętami, ale cóż poradzić, kiedy tak właśnie jest, tak właśnie układa się u mnie? Nawet nie mam z kim pogadać, bo mamuśka jest chora i zamiast się mną zająć, dokłada mi swoich opowieści. Koszmar jakiś.
Piszcie, co u Was, żebym sobie poprawiła humor i nie myślała o tym wszystkim. Zresztą, oczywiście jestem ciekawa, co u Was słychać. Trzymajcie się ciepło mimo podłej pogody. Całuski, pozdtawiam, Wasza do grobowej deski Darcy.

piątek, 17 stycznia 2014

Przygodowy piątek

Hejka:) Przepraszam, ale znów przyczepił się do mnie tak lubiany przez koleżankę ojca z pracy zwrot. Przede wszystkim, chcę Wam bardzo, ale to bardzo podziękować za wsparcie pod poprzednim postem. Wiedziałam, że na Was zawsze mogę liczyć. Jeszcze raz dzięki, wspaniałe z Was ludzie:)
Powiedzcie mi, dlaczego:
a) często banalne wyjście kończy się dla mnie dziwnymi przygodami?
b) mężczyźni, szczególnie z mojego miasta, są dziwni?
c) jak nic się u mnie nie dzieje/niczego nie mam, to nie mam, a jak zacznie się dziać czy też zaczną mi spływać rzeczy, to stadami?
OK, wyjaśniam, o co chodzi. Co do punktu a): Tak, ja już tak mam. Wyszłam z domu, miałam iść do fryzjera i na drobne zakupy. Wyszłam, idę. Nagle, blisko głównego rynku naszego miasta, zaczepia mnie chłopak. No dobra, facet. Lat na oko 20 z lekkim okładem. Wygląd niezachęcający, ale podobno nie powinno oceniać się po pierwszym wrażeniu. Wysłuchuję więc, co ma mi do powiedzenia. A w pierwszym zdaniu ma mi do powiedzenia to, że szuka dziewczyny na dzisiejszy wieczór, może na imprezę. W drugim zdaniu banalne pytanie, czyśmy już się gdzieś nie spotkali. W trzecim zaproponował, czybyśmy nie poszli na piwo, nazywając to "pierwszą randką" ("Może później będzie seks?"-dorzucił, a ja już wtedy powinnam uciec). Nic to jednak, nie chciał się ode mnie odczepić, poszedł ze mną aż pod fryzjera, gdzie się miałam się umówić. Pech chciał, że miałam się zjawić dopiero za pół godziny. Skorzystałam więc z piwnego zaproszenia. Na szczęście, wylądowaliśmy w najlepszym moim zdaniem pubie w naszym mieście...Pogadaliśmy o pierdołach, czy raczej ja wyciągnęłam z niego pytaniami podstawowe szczegóły: czym się interesuje, zajmuje, itp., itd. On nie był niestety zbyt rozmowny, czułam się trochę głupio z tym, że tak wypytuję...Na szczęście były też tematy dyżurne, jak np. pogoda. Przyszło piwo, pogadaliśmy jeszcze chwilę. Było coraz bardziej przypałowo, jak powiedziałaby kuzynka K...Na szczęście, z pomocą przyszedł mi czas. Powiedziałam, że muszę już iść. Kategorycznie zażądał, żebym jeszcze przyszła, na co jednak nie dałam mu nadziei. Zwłaszcza po tekście: "A mogę wypić twoje piwo?"...Nie wróciłam tam już, a do domu na wszelki wypadek wracałam baaardzo szerokim łukiem, nie chciałam bowiem, żebyśmy się gdzieś spotkali...
Co zaś tyczy się podpunktu b: wobec tego wszystkiego, co Wam opisałam...Czy w moim mieście, w dzisiejszym świecie, nie ma już szans na spotkanie normalnego faceta, który: byłby rozmowny, nie bawiłby się komórką, kiedy siedzi przy stoliku z kobietą, którą jeszcze w dodatku sam zaprosił?...Który nie proponowałby od razu seksu (choć z drugiej strony, doceniam szczerość)? Przyznam Wam się, że poczułam się jak za dawnych czasów, kiedy to umawiało się na spotkania z kolesiami z internetu...Zupełnie tak mi to wyglądało. Gdzie spotkać tych normalnych? Pomocy!
A co do podpunktu c)...Jak wiecie, w ostatnim czasie moje życie kręci się wokół nadziei na praktyki, organizowania ich itp. Jak również wiecie, w poniedziałek jestem umówiona na spotkanie w tej sprawie. Ale teraz, kiedy już się umówiłam, mam wątpliwości, bo...Wcześniej napisałam pytanie odnośnie tych praktyk do redaktora strony klubowej drużyny żużlowej z naszego miasta. Odpowiedzi nie było, więc zajęłam się czymś innym. Dziś wracam z centrum, a tu w skrzynce mail, że przyjęliby mnie do tego speedway'a. No i jestem skołowana. Jak wiecie, ten speedway bardziej by mi pasował, ale skoro już się umówiłam na ten poniedziałek...Co byście zrobili na moim miejscu? Ja chyba zrobię tak: do strony napisałam, że bardzo i chętnie...Teraz przyjdzie mi pewnie poczekać na odpowiedź. Ale na spotkanie w poniedziałek i tak pójdę, żeby się dowiedzieć, co i jak. A przedtem jeszcze wybiorę się do urzędu, coby wiedzieć, czy w ogóle jest jeszcze kasa na te praktyki. Czy to ma sens?
Przepraszam za niebieskiego jelenia, ale musiałam się wypisać. Wygadać, innymi słowy. Piszcie, co u Was, jak tam początek weekendu...Na komentarze odpiszę, gdy będę miała więcej czasu, przepraszam. Tymczasem-trzymajcie kciuki za poniedziałkowe spotkanie i/lub za powodzenie speedway'a, bo mi na tym bardzo zależy...Bardzo Wam z góry dziękuję, to dla mnie ważne. Każdy kciuk się liczy! Dzięki, pozdrawiam i całuję-Wasza Darcy. Trzymajcie się!

środa, 15 stycznia 2014

Here I go again?

Tak, wiem, dawno mnie nie było. Totalnie nie miałam nastroju, miotałam się między różnymi opcjami...Planowałyśmy z kuzynką wyjazd za granicę, ale póki co, te plany musimy odłożyć. Dziś dowiedziałam się, że kuzynka wystawia mnie do wiatru i organizuje coś tylko dla siebie. Niedaleko, w najbliższym nam Poznaniu, ale jednak. Poczułam się trochę dotknięta...Słusznie? Najpierw wielkie plany ze mną, a potem ciche załatwienie czegoś innego. Bez komentarza. Będzie obraza, i to-jak znam życie i siebie-długa...
Z drugiej strony, zmotywowało mnie to do działania. Długo się wahałam, ale w końcu zadzwoniłam (bo pisanie maili to można sobie wiecie gdzie wsadzić) do pewnej instytucji. W poniedziałek mam iść na spotkanie i dowiedzieć się, czy mam szansę na staż. Na szczęście spotkanie jest rano, więc nie będę się długo denerwować...I tu moja olbrzymia prośba: będziecie trzymać kciuki? Błagam...Bo jeśli to mi nie wyjdzie, chyba się załamię. Dość już mam tych życiowych porażek...
A cóż poza tym? Wkurza mnie zima, teraz jeszcze ten śnieg...Żużla też brak. Póki co, apetyt zaspokoiłam poprzez swój obywatelski obowiązek, czyli to. Dziwne, że plebiscyt jest organizowany od bardzo dawna, a ja dopiero teraz po raz pierwszy wezmę w nim udział...
Tak, myślę sobie, że może powoli wrócę do pisania, ale zobaczymy, co i jak będzie. Na razie jestem ciekawa, co u Was. Piszcie, piszcie! Buziaki!

piątek, 3 stycznia 2014

Coroczny koszmarek odbębniony

No i już po kolędzie. Na szczęście. Co roku proszę mamuśkę, że "a może by w tym roku się gdzieś ewakuować na ten czas?", "może dać sobie spokój?", ale rodzicielka wykazuje niestety zbyt kurczowe przywiązanie do tej cokolwiek dziwnej tradycji. Ja nie przepadam za kolędą, bo moje poglądy, bo uważam, że jest to trochę dziwne, że na codzień nie bardzo ksiądz nas kojarzy, a tu nagle raz w roku ma przyjść i gadać nie wiadomo o czym...Nie lubię też kolędy z tego względu, że zawsze więcej z tym zachodu niż trwa ta cała wizyta. Mamuśka się jednak uparła, więc co było robić?
Na mamusię moją nerwy podziałały tak, że ksiądz miał u nas zakończyć, a więc zjawić się u nas około 20.00. Ona już o 15.00 była gotowa, a potem kręciła się w nerwach po domu i wkurzała mnie tekstami w stylu: "To zrobiłam, tamto też, co ja mam TERAZ robić?". Można było dostać szału. Z tych nerwów zbiła nawet żarówkę, którą przed sekundą przyniosłam ze sklepu. Bo nie zauważyła, że otworzyła pudełko z jednej strony, i otworzyła też z drugiej. Rozległ się brzęk i 4 złote zmieniły się w szklane drzazgi. Ech...
W końcu, chwilę po 20.00, ten czas nadszedł. Ksiądz przyszedł, pokropił, zmówiliśmy jedną modlitwę, zaśpiewaliśmy jedną kolędę i zaczęła się najbardsziej przeze mnie nielubiana część-tzw. smalltalk. Ksiądz, nasz proboszcz, skądinąd bardzo sympatyczny, nie byłby sobą, gdyby nie zapytał, czy w najbliższym czasie nie mam w planie ślubu i/lub dzieci (taaa, nie wiem z kim-miała brzmieć moja ironiczna odpowiedź, ale powstrzymałam się). W odpowiedzi na moje opowieści o tym, że szukam pracy, ksiądz pokiwał tylko głową. Takie rzeczy są mu przecież obce, co on może o tym wiedzieć? Tu się odrobinę wkurzyłam, ale też postanowiłam zachować te uczucia dla siebie.
O dziwo, nie mogło zabraknąć też akcentów żużlowych:) Rozbroiło mnie wyznanie naszego gościa, który stwierdził, że w 2013 roku był aż na jednym meczu...Wow, po prostu wow. Ojciec nie mógł się powstrzymać i przyniósł moje stare artykuły, o których nikt, łącznie ze mną, już nie pamięta, i musiał się chwalić...Pomijam, że mówił o tym tak, jakby to nadal była moja bieżąca działalność, a nie coś, co skończyłam dawno temu...
Ostatnim z-o dziwo niewielu-wkurzających akcentów były ciągłe próby wywołania u mamustki i u mnie optymizmu. A skąd go brać? Z wysłuchiwanych niemal codziennie nocnych hałasów nad głową, które uniemożliwiają spanie? Z braku pracy i kasy czy z ogólnej nudy? Bo nie wiem, na które źródło bardziej liczyć?...W pewnych aspektach księża są naprawdę denerwujący ze swoim nieprzystosowaniem do problemów codziennego życia.
Źle nie było, ale cieszę się, że nastepna porcja dopiero za rok.
A jak to jest u Was? Wam też kolęda tak działa na nerwy? Czy tylko ja tak wybrzydzam? Jestem ciekawa Waszego "feedback'u"!

środa, 1 stycznia 2014

Rezime:), czyli witaj 2014

Przede wszystkim...spóźnione "Happy New Year" i buziaki z życzeniami dla wszystkich. Oby w 2014 działo się Wam tylko dobrze, spełniły się Wasze marzenia, ci, którzy są sami, znaleźli drugie połowy...A ci, którzy już je mają, trwali szczęśliwie w tych samych układach. Pieniędzy, zdrowia, miłości i emocji Wam życzę, bo to jest najważniejsze:) Wiem, średnio ze mnie udana "życzeniowiczka". Milknę więc i przechodzę do meritum.
Tak, ja nowy rok zaczynam bez kaca, ale za to z tradycyjnymi rozrywkami: koncertem noworocznym w Wiedniu i skokami narciarskimi...To się już staje nader rutynowe...A skoro jestem w pełni władz fizycznych i umysłowych, pokuszę się o...a jakże, podsumowanie 2013. A co.
Przede wszystkim, zaczęłam i skończyłam pisać pracę magisterską. Kiedy dziś pomyślę sobie o tym, jak się z tym ociągałam...Ale fakt, było dużo siedzenia. Momentami, a właściwie przez 99% procent tego czasu miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Nie zrobiłam tego jednak, jakoś napisałam i do dziś nie jestem z siebie zadowolona. Mogłam to zrobić inaczej...Mimo perypetii zdałam wszystkie egzaminy i oto od 18 września 2013 jestem magistrem medioznawstwa, co nie jest jednak dla mnie powodem do dumy czy satysfakcji.
Minusy tego roku? Rozstanie z kimś, do kogo się przywiązałam, z kim spędziłam ostatnie 5 lat, a nawet-nieświadomie-także poprzedzające je 3...Wiem, że do tego rozstania dojść musiało i nic go nie mogło odwrócić, ale-jak to ja-łudziłam się, że może będzie inaczej...Minusem i porażką tego roku jest też to, że wciąż jestem sama, że nie mam pracy, która byłaby mi na gwałt potrzebna...A poza tym zawsze w święta i Sylwestra nachodzi mnie smutek pt. "a ja ciągle w tym samym mieście, mieszkaniu, łóżku, otoczeniu...". Smuci mnie to nieodmiennie. Zawsze w te dni robię postanowienie: "w przyszłym roku będzie inaczej!", a oczywiście jest tak samo. To bywa cholernie frustrujące. Wam też tak się zdarza, czy ambitnie realizujecie wszystkie plany?
2013 obfitował dla mnie-wiadomo-w wydarzenia sportowe. W tym roku wyjątkowo ciekawe, bo klub żużlowy z mojego miasta gościł w gronie dziesięciu najlepszych drużyn w kraju. Gościły u nas tak legendarne drużyny jak Tarnów, Zielona Góra, Toruń, Czestochowa czy Bydgoszcz. Mimo że z 9 spotkań w naszym mieście nasza drużyna wygrała tylko 3, warto było oglądać w akcji najlepszych zawodników Polski i świata.
Daty, które oprócz 18 września zapamiętam z 2013? 5 stycznia i spełnione muzyczne marzenie, czyli koncert mojego ulubionego, kultowego Cool Kids Of Death w naszym mieście. Się działo! Gdyby tak można wrócić do tych chwil...No i 21 kwietnia, niezapomniany wyjazd do Leszna w celach oczywiście żużlowych. Tego po prostu nie da się zapomnieć. Zwłaszcza jeśli ledwo uszło się...nie, z życiem to przesada, ale ze zdrowiem na pewno. Gdyby mnie wtedy w słynnym parku dopadły te dresy, mogłoby być ze mną różnie...
Dobrze, nie zanudzam już. Leczcie kaca i/lub odpoczywajcie po szaleństwach sylwestrowej nocy. Jeszcze raz wszystkiego dobrego na nowy rok. A ja? Nie robię już planów, nie mam nadziei, bo wiem, że to bez sensu. Czekam na to, co życie przyniesie...Do miłego.