środa, 27 lutego 2013

El Classico


Może nie wszyscy jeszcze o tym wiecie, ale hiszpańską piłkarską miłością mojego życia (bo są jeszcze miłości w innych krajach, stąd to rozróżnienie) jest Real Madryt. Od dawna, na zabój. Od jak dawna? Kurczę, nie pamiętam, tak dawno temu to było...Moja miłość zaczęła się jeszcze w czasach BC (Before Cristiano), więc Żelowa Krysia nie był argumentem ku polubieniu tego klubu. Tak czy inaczej, jak na fankę Realu i antyfankę Barcelony przystało, zasiadłam wczoraj do oglądania El Classico z okrzykami dopingującymi RM. Ku mojej uciesze, moi ulubieńcy wygrali 3:1! Ha! Fantastycznie. No dobrze, dwie bramki strzelił Ronaldo, więc może jednak coś jest z tym jego talentem na rzeczy...Tak czy inaczej, bardzo, bardzo się cieszę. W końcu takie okazje zdarzają się rzadko...
A Wy kibicujecie jakiejś drużynie piłki nożnej (fani Barcelony-milczeć!)? Skąd wzięły się u Was te sympatie? Bardzo jestem ciekawa...

wtorek, 26 lutego 2013

Pabieda prawdę Ci powie

Oglądaliście kiedyś "Wojnę domową"? Ten serial polski, oczywiście...Jednym z moich ulubionych odcinków jest ten, w którym Paweł jedzie na konkurs młodych talentów wokalnych. Jego piosenka jest bezbłędna! A jeszcze bardziej lubię ją w wersji zespołu Pabieda:


Hasło, które tak często pojawia się w piosence, czyli "Tak mi źle", plus to, że wszystko jest takie szare, to prawdy żywcem wyjęte z moich ust.
Nie poszłam dzisiaj na zajęcia. Na seminarium, bo nic nie miałam...Potem miałam się zwlec na angielski, ale stwierdziłam, że szkoda czasu, i ponownie zakopałam się pod kołdrą. Wstanie o 6.45/7.30 mi nie w smak. Przynajmniej dzisiaj. Coraz bardziej przygnębiają mnie gazety, niby jest ich coraz mniej, ale czuję, że z czasem zaczynają mnie przygniatać, pożerać jakby. Im więcej przeglądam, tym bardziej się gubię. Coraz mniej wiem, jak mam pisać i co. Nie mam weny, nie mam wizji. Zaczynam myśleć, że byłoby lepiej skończyć te śmieszne studia bez obrony pracy. W życiu się nie zmotywuję. Zaczynam myśleć, że nawet gdybym przełożyła obronę na październik-co rozważam-nie wystarczy mi czasu. Ten kryzys nie jest jakiś chwilowy, to stan ostatnio permanentnie mi towarzyszący. Nie wiem, skąd brać siły, skąd brać motywację. Może gdybym miała widoki na jakiś wyjazd (dłuższy lub krótszy) lub inne ciekawe wydarzenie w życiu, chciałoby mi się bardziej...pardon, chciałoby mi się w ogóle. A tak? Codzienność, rutyna, zniechęcenie. Mnie samą doprowadza to już do szału, ale nie wiem, jak z tym walczyć. Tylko nie piszcie mi, proszę "Po prostu usiądź i pisz" czy "Jak się motywujesz i usiądziesz, to pójdzie samo". Nie. Jedną z moich wad jest słomiany zapał i brak systematyczności w jakimkolwiek działaniu. Nigdy jednak nie dopadł mnie w takim wymiarze...
Przepraszam, że znowu smęcę, ale ostatnio ciągle mam doła. Wszystko przez tę szkołę...

poniedziałek, 25 lutego 2013

Patrzcie, kto przyjechał...

No to zaczął się kolejny tydzień. Kolejny zainaugurowany niemieckim, na szczęście nie o 8.00, bo zwariowałabym...Jednak nie niemiecki, ani nawet następne zajęcia-kolejny nowy przedmiot, o którym za chwilę-nie zelektryzowały ludzi tak, jak pewne zdarzenie...
Przerwa po niemieckim. Czekamy na te drugie zajęcia. Nagle do szkoły wparowuje...nie kto inny, jak nasza była (?) starosta Ewelina, prosto z niemieckich wojaży. Aż mi się nasunęło "Patrzcie, kto przyjechał" z Twittera Ludviga Lindgrena...Ale się zaraz obgadywanie zaczęło...Ja jak zwykle podeszłam do niej normalnie, jak do człowieka. Przywitałam się, pogadałam, a nie to, co niektórzy, tylko "łypiący" na nowo przybyłą. Łypiący z niesmakiem...Jeśli ktoś nie nadepnął mi bardzo na odcisk, to nie mam powodów do jakiejś ignorancji czy wrogości, nieprawdaż?
Zajęcia nr 2, o wdzięcznej nazwie Praktyczne Zajęcia Audiowizualne, prowadzi doktorant. Na szczęście nie nadambitny, ale nie spodobało mi się jedno-już na przyszły poniedziałek mamy do zrobienia prezentację w Movie Maker, którego kompletnie nie ogarniam. Nie wiem, jak to zrobię...ale postaram się nie załamywać. Nie tak od razu, od poniedziałku...
Trzymajcie się!

sobota, 23 lutego 2013

Depresja travellera

Oprócz tego, co napisałam w poprzednim poście, zapomniałabym o czymś jeszcze. Dzisiaj jest kolejna rocznica mojego pierwszego wyjazdu do Irlandii. Cholerka, pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Wszystko takie nowe, ciekawe...Pierwszy lot samolotem, dłuuuugaśna jazda pociągiem do Wrocławia, bo stamtąd lecieliśmy...Ech, smutno mi trochę. Z chęcią pojechałabym znowu, ale obawiam się, że teraz będzie już tylko gorzej z kasą i mi się nie uda.
A jeszcze dzisiaj, jak na złość, trafiłam na blog pani, która mieszka właśnie w Irlandii. Ależ się zdołowałam.
Jak żyć, ludzie, tak w smutku i bez żadnej nadziei?...

Koleżanka Dobra Rada i inne

Tak, czasami warto rozmawiać...Nie, nie stałam się fanką Pospieszalskiego. Ale czasami warto dzielić się opinią z innymi.
Postąpiłam zgodnie z radą Gośki odnośnie czekolad. Dziś karnie wysłałam rodziców do wskazanego sklepu i...eureka! Były! W kameralnym sklepiku, a nie w marketach...Wszystkie trzy nowe smaki. Później oczywiście degustacji nie było końca...Mój osobisty ranking: na 1.ex aequo Daim i "lentilkowa", na 2. Oreo. Średnio mi przypadła. Dzięki, Gosiu!
Miałam oglądać MŚ w skokach, ale na skutek zajęcia robotą (tak, nadal "Tygodniki", jeszcze z dwóch lat mi zostały...) zapomniałam. Może i dobrze, wyniki średnio po mojej myśli. Dlatego nie żałuję, zresztą skocznie HS 106 mnie nudzą.
Marzy mi się wiosna, koniec katorgi ze szkołą i pisaniem pracy. Ale do wszystkich tych rzeczy jeszcze daleko...Niestety.
Przepraszam, znowu mało konstruktywnie się odezwałam...no cóż, moja wada, z którą musiałabym walczyć. Buziaki!

piątek, 22 lutego 2013

Po prostu...

Nudzę się, a z drugiej strony nic mi się nie chce. Mam tego wszystkiego dosyć. Nie mam weny na pisanie tutaj, więc nie wiem, kiedy zjawię się tu ponownie.
No dobrze...Jest jeden, może nie zasadniczy, ale trochę rzutujący na mój humor, powód mojego stanu. Ten stan zamyka się w krótkim słowie, czyli imieniu "patrona" mojego nicku i tytułu bloga. Darcy rozrabia. Podobno bawi się jak w klimaty z tej oto piosenki:


A nie dość, że to, to jeszcze jeździ pod wpływem (gandzi i alko), dając się zatrzymywać policji. Żenada. Czy on kiedykolwiek wydorośleje? Chyba nie...Ale żem sobie idola wybrała:( Ale nick zmienię dopiero, gdyby-odpukać-trafił do pudła. Co wcale nie jest takie nieprawdopodobne. I wtedy zmienię też piosenkę na tę:


Urwanie głowy z tym chłopakiem...Odezwę się, jak wydarzy się coś, co warto będzie opisać. Czyli pewnie nieprędko. Bye.

środa, 20 lutego 2013

Czekoladoholizm górą, wolne niekoniecznie

No to jestem już po pierwszym tygodniu zajęć. Tak, czwartek i piątek mam wolny, a gdyby nie moje powtarzanie przedmiotu, wolne co tydzień zaczynałabym już we wtorek...Nie cieszy mnie to, bo oznacza, że będę goniona do pisania pracy co niespecjalnie mi się "widzi". Mamuśka zanudza mnie gadkami w stylu, że im szybciej zacznę, tym szybciej skończę itp. pierdoły. Dobre sobe. A skąd wziąć motywację do tego, żeby w ogóle zacząć? Ech...
Wczorajszy dzień nie był zbyt miły, ogólnie nazwałabym go dniem przypałów. Moich i kolektywnych.
Przypał 1: powinnam mieć od 8.00 seminarium, nie poszłam na nie jednak. Ojciec jadąc do pracy podwiózł mnie na następne zajęcia, które miały zacząć się o 9.45. Gdy przyjechałam, była chwila po 9.00, więc chciałam wykorzystać ten moment i iść do dziekanatu z dziesiątym już chyba pytaniem o USOS. Idę do dziekanatu, lukam przez szparę-ktoś jest w środku. Patrzę, a za chwilę wychodzi z tego dziekanatu promotor...Nie wiem, czy widział mnie, czy nie, wolałam jednak nie wdawać się w dyskusje, obróciłam się na pięcie i zwiałam. Postanowiłam nie wdawać się w dyskusje w stylu: "Dzień dobry, zaspałam, pies zjadł mi budzik, itp.". Fakt jest jednak faktem, przypał jest. Z tego, co wiem, na tym seminarium był tylko jeden B...
Przypał 2: przed angielskim. Miał się zacząć o 9.45. Chodzimy koło sali, zastanawiamy się, gdzie jest DS, bośmy go nie widzieli...Ktoś zaczyna temat ocen z angielskiego, że dlaczego takie, a nie inne, i dlaczego tak późno. Przypominam, stoimy pod salą. Skończyliśmy temat, otwierają się dzrwi od sali, facet zaprasza nas na zajęcia. Czyli był w środku i słyszał wszystko. Po tonie, jakim się do nas zwracał, dało się to wyczuć. Przypał. Ale nie wydaje mi się osobą, która chowa urazy (mam nadzieję), zresztą jak nie zapisze sobie czegoś w kalendarzu, to zapomni. Oby tak było w tym przypadku. Wniosek? Trzeba uważać, ściany mają uszy.
Poza tym zaczęliśmy wczoraj zajęcia z kolejną z serii Nadambitnych Doktorantek. Już odechciało mi się chodzić. Te lektury do czytania, filmiki do kręcenia na zaliczenie...Kurde, wszyscy na koniec tacy goriliwi się zrobili? Podczas kiedy mi chodziłoby tylko o to, by przyjść na zajęcia, odsiedzieć swoje, a zaliczenia mieć za obecność. Po co więcej? I dlaczego akurat na nas trafiło?...Na szczęście natępne zajęcia za miesiąc. Może w tym czasie dojdę do równowagi.
Miałam wczoraj epicką pogawędkę z Gośką. Ostatnio tropię nowe czekolady Milka z limitowanej edycji-te z lentilkami, Daim i jeszcze czymś. Okazało się, że nie jestem sama w tym bziku. Ona też tropi, a o limitowaniu tych czekolad świadczy fakt, że nie ma ich w najlepiej zaopatrzonych marketach mojego miasta. Udzielałyśmy wiec sobie rad, jak czekoladoholiczka czekoladoholiczce...Ech.
Dzisiaj za to-pierwsze z powtarzanych przeze mnie zajęć. Wynudziłam się, bo akurat to, co dziś mieliśmy, pamiętałam z poprzedniego razu, ale trudno, cóż zrobić. Źle nie było, i oby tak zostało...

poniedziałek, 18 lutego 2013

Przyszło nowe.

W pierwszej kolejności chciałabym podziękować wszystkim, którzy wypowiedzieli się pod poprzednim postem. Dziękuję, podnieśliście mnie co nieco na duchu. Przepraszam, że tyle marudzę, ale taka już moja natura. A z Wami chyba nie jest tak źle, skoro to znosicie, zaglądacie i komentujecie. Co nie oznacza, że nie będę próbowała zmienić podejścia...Tak czy inaczej, jeszcze raz bardzo dziękuję.
No to zaczął się nowy semestr. Dziś wyjątkowo nudno, bo niemieckim, i koszmarnie, od 8.00. Niemiecki o 8.00 rano to najgorsza z możliwych kombinacji. Chociaż, jak to ujął mój lektor angielskiego, który prowadził zajęcia dla naszej grupy, zanim zaczął to robić Dear Sir: "Lessons/classes at 8.00 are good thing. Before you wake up, it's over". W przypadku niemieckiego, to nie byłoby takie głupie...
A propos angielskiego. Zobaczyłam dziś (w końcu!) w USOS swoją ocenę z tego przedmiotu. Jakim prawem dostałam 4,5?! Na zajęcia chodziłam, zadania robiłam, dlaczego 4+?! Albo 4, albo 5. Nie lubię tych pośrednich ocen, bo to takie "nie-wiadomo-co".
Semestr dopiero się zaczął, a my już kombinujemy. Naradzaliśmy się dzisiaj, kto ma cokolwiek napisane na seminarium, żeby jutro iść i uratować grupę. Cisza. Nikt i nic. No tak, w końcu były ferie...Wpadliśmy na pomysł, by napisać do promotora i odwołać. W końcu nikt niczego nie napisał...Nie wiem, czy to pisanie do pana profesora coś da, ale ja jutro nie idę. I za tydzień też pewnie nie pójdę, bo dałam sobie czas na napisanie do końca lutego. Zobaczymy.
Wiedziałam, że to się znowu zacznie. "To", czyli powiązanie z obecnością koleżanki Darii jej teksty o wiadomym kraju i zbliżającym się wyjeździe: 1. Wieść, że juej luby już za kilka dni tam wyjeżdża. 2. Niemiecki. Zawsze to ten język lepiej jej szedł, dzisiaj zamiast np. "also" mówionego po niemiecku <wymawianego, wiadomo, jak 'alzo'> ciągle sadziła 'olsoł'. Z angielska, podkreślając, że "ona to tak bardziej w angielskim siedzi". Myślałam, że ją uduszę. Dobrze, że teraz będziemy się widywać tylko dwa razy w tygodniu, może jeszcze nie pozbawię jej życia (a chodził mi po głowie taki zamiar-tylko nie donoście o tym do prokuratury...). Ciężko, ciężko z tym wszystkim.
No to jeszcze dwa dni do odbębnienia. Nie brzmi źle, choć jutrzejszy nowy przedmiot i śrdowe spotkanie z moją "ulubioną" panią profesor (to ostatnie w ramach powtarzania przedmiotu) może mocno nadszarpnąć ten pogląd...

sobota, 16 lutego 2013

Biały dym i reszta

Dzisiaj, jak rzadko kiedy, udało mi się (w moim mniemaniu) błysnąć dowcipem. Sytuacja jest taka: ja siedzę w domu, rodzice pojechali na zakupy do pobliskiej miejscowości. W pewnej chwili dzwoni do mnie mamuśka, że przejeżdzają niedaleko stacji kolejki wąskotorowej i że z tejże kolejki wydobywa się biały dymek. Ja na to-szybciej powiedziałam, niż pomyślałam:
-Jak to? Już wybrali papieża?
I taki był potem śmiech z tego przez cały dzień w domu. No co, tak mi się skojarzyło, po prostu...
To był jedyny humorystyczny akcent dzisiejszego dnia. Poza tym było już gorzej. Najpierw niewiele wnosząca korespondencja z kuzynką D., potem zadzwoniła koleżanka ze szkoły, K., i mówi do mnie w słowa te:
-Czy jest już nasz nowy plan zajęć?
-Tak, od środy bodajże-odpowiadam.
-A mogłabyś mi podyktować?-pyta (a co ja, internet jestem? Czy informacja szkolna?...Ale podałam). Dodaję informację, że w poniedziałek wyjątkowo zajęcia mamy w innych godzinach.
-Aha, no dzięki, ale mnie i tak nie będzie, ani w poniedziałek, ani we wtorek, bo jestem w górach i jeszcze nie wracam-ciągnie K. Ja zachowuję przez telefon fason, ale po zakończeniu rozmowy mina mi rzednie, a humor w skali 1-10 obniża się do -100. Wszyscy dokądś jeżdżą, coś robią, coś się u nich dzieje, tylko u mnie taka nuda, i jeszcze praca do pisania...Wszystko we mnie krzyczy, mam dość. Chcę mieć spokój od szkoły i móc robić to, co chcę, na co mam ochotę. Czy to prośba o zbyt wiele?...

piątek, 15 lutego 2013

"Była sobie dziewczyna"...

Wczoraj, na zakończenie tego jakże epickiego walentynkowego dnia, dałam się (całkiem niespodziewanie) namówić mamuśce na oglądanie filmu "Była sobie dziewczyna". I bardzo dobrze. Film bardzo mi się podobał, choć akcja dzieje się w latach 60. Określiłabym ten film jako "słodki". A o czym jest? W telegraficznym skrócie: akcja dzieje się w Anglii. 16-letnia główna bohaterka jest świetną uczennicą, która planuje studiować na Oksfordzie. Jej plany pozornie krzyżuje pewne niefortunne zdarzenie-pewien 30-latek podwozi ją do domu. Co z tego wyniknie? Ano wyniknie wiele ciekawego. Warto obejrzeć ten film, mi przypadł do gustu, choć zakończenie mnie nie powaliło...Idealny na Walentynki, taki milusi, niewymagający zagłębiania się w psychikę.
Byłam w szkole, wyjaśnić kwestię braku oceny z angielskiego i dwóch przedmiotów w USOS-ie. Okazało się, że nie tylko ja pytałam. To chyba o czymś świadczy...Oczywiście, wszyscy mają na to zlew, na czele pewnie z DS, który najmniej się przejmuje, że jakieś oceny trzeba wpisać..."A jakby nie było tych ocen w przyszłym tygodniu, to przyjdźcie"-usłyszałam. Aha. Bosko.
Byłam u fryzjera, a właściwie fryzjerki...Innej niż do tej pory. Od razu zauważyłam różnicę w podejściu do moich "trudnych" włosów. Zobaczymy, co z tego będzie po umyciu.
To tyle by było ciekawych rzeczy u mnie. Za chwilę udaję się do codziennej orki "Tygodnikowej". Ech, życie...Miłego dnia i weekendu, jeśli macie wolne.

czwartek, 14 lutego 2013

14 lutego

Fakt, że dzisiaj są Walentynki, spływa po mnie jak po kaczce. Uodporniłam się, zresztą nie przepadam za zbyt ostentacyjną celebrą...Jak już kiedyś zauważyłam-gdyby było z kim, świętowałabym je może z chęcią, a tak? A tak spędzam je przy kompie, a za kilka chwil będę je spędzać z "Tygodnikiem Żużlowym". Niesamowicie romantycznie, nieprawdaż?...Ale co tam. Najważniejsze to pogodzić się z sytuacją i wierzyć, że lepsze, milsze dni oraz powody do świętowania jeszcze nadejdą.
Na razie musi mi wystarczyć to, że prawie wszyscy (poza DS i dwoma spornymi przedmiotami, których nie mam w USOS, a powinny tam być) wpisali wreszcie oceny. Tyle czasu było potrzebne?...No ludzie kochani...Jutro muszę wszystko rozliczyć, więc jeśli trzy brakujące oceny się nie pojawią, to wtargnę jutro do dziekanatu i powiem im co nieco. I nie będą to słowa pasujące do dzisiejszej okazji.
A jak tam Walentynki u Was?

środa, 13 lutego 2013

Coś nowego

Kuszona przypomnieniami u Bobika, postanowiłam dołączyć tu. Chyba pierwszy raz będę aktywną użytkowniczką jakiegoś forum. Do tej pory zawsze tylko biernie czytałam, nie brałam udziału w dyskusji na różnych forach. Spotkałam tam już znajomych, mam też nadzieję i ochotę na poznanie nowych ludzi. Mam nadzieję, że czeka mnie tam wiele ciekawego!
PS. Wie ktoś, jak zrobić na tym forum "sygnaturkę"? Tj. wpisać jakieś hasło, żeby było widoczne pod postem...Bo ja wykoncypowałam tylko, jak wpisać coś pod nickiem, a nie o to mi chodzi...Będzie mi miło, jeśli ktoś pomoże mi jako zielonej:) Dzięki:)

Co u mnie słychać?

Ano po szwedzku. Tak se. Właściwie to dzisiaj jest smutny dzień. Zamknęłam działalność i jest mi przykro z tego powodu. Skończy się kasa...Dużo tego nie było, ale zawsze...Ogólnie, kiedy myślę sobie o całości tego przedsięwzięcia, jest mi smutno. Oczywiście, nie tak miało to wszystko wyglądać. Zawsze jednak (albo prawie zawsze) w życiu (a przynajmniej moim) nie wszystko jest tak jak być powinno. Tyle w temacie.
Zajrzałam na stronę swojej szkoły, a tak-o dziwo, tyle dni wcześniej-jest już mój plan. Do poniedziałku może się jeszcze zmienić (chyba), ale zarys godzin już jest. Poniedziałek może być-9.45 do 13.00. Wtorek podoba mi się mniej-początek zajęć o 8.00, 2 wykłady, od 11.15 do 13.15 przerwa i od 13.15 do 14.45 jeszcze jedne zajęcia. Nie, nie narzekam na tę jedną jedyną przerwę, jaką mam w tygodniu, bo zdaję sobie sprawę, że inni mają gorzej, wkurza mnie tylko, że w mojej szkole nie ma co robić w takiej przerwie i że jest to na tyle głupia godzina, że nie można np. iść na obiad.
No i na koniec-środa. Gdyby nie mój słynny niezaliczony wrześniowy egzamin, miałabym ją wolną, a tak muszę iść na 11.30 na JEDNE, powtarzane zajęcia. Szkoda gadać, ale skoro już...A czwartki i piątki, że o weekendzie nie wspomnę-niestety, wolne. Niestety, bo to oznacza za dużo czasu na pisanie i w ogóle...Chociaż nie wiem, po co będę pisać tę pracę. Pani profesor, u której będę powtarzać przedmiot, tak mnie "lubi", że na pewno mnie nie przepuści. Wiem to.
Mam zły humor, jest mi jakoś smutno. Przez szkołę, nude, życie ogólnie. Nie wiem, co mogłoby mnie pocieszyć. Żeby się dobić, oglądam zdjęcia różnych miejsc, w których chciałabym się znaleźć, a w których raczej nigdy nie będę. I nie chodzi tu o Australię czy Amerykę Południową, są to znacznie bliższe geograficznie klimaty...

wtorek, 12 lutego 2013

No!

No, chociaż jeden wykładowca-ten od słuchowiska i filmiku-przypomniał sobie, że trzeba wstawić oceny do USOS. Rano skonstatowałam, że wreszcie to zrobił. Aż tyle czasu na to potrzeba?...Teraz przydałoby się, żeby inn poszli w jego ślady.
Oszalałam na punkcie niemieckich M&M's-ów o wdzięcznej nazwie Crispy (nie mylić z "Chrispy", czyli pseudonimem Holdera:))...Natrafiłam na nie przypadkiem w markecie i od tej pory jestem w szponach uzależnienia. Podgryzam je ciągle...Muszę z tym skończyć...choć nie od dziś wiadomo, że przysmak ten-w różnych wersjach-jest moją słabością od dawna.
Z wielką przyjemnością przeczytałam dzisiaj "Tygodnik Żużlowy". Znalazłam tam 3.część zestawienia 100 najlepszych żużlowców tego sezonu. Część ostatnią i najważniejszą, nie tylko ze względu na to, że były to miejsca 31-1, a więc najważniejsze. Wśród tych 31 najlepszych byli prawie wszyscy ulubieńcy: Darcy (13.), Fred (12.), trochę niżej znalazł się Nicholls...Najgorzej wypadł Adrian-był na 40.miejscu z kawalkiem (48. czy 49.). No i Holder na 1. I tak fajnie.
Na 6 dni przed powrotem do szkoły zabrzmi to dziwnie, ale tęsknię za nią i smutno mi, że będę tam chodzić teraz tylko przez dwa lub trzy dni w tygodniu. Nie wiem, z czego to wynika. Nie, nie z tęsknoty za kimś, bo koledzy A. i M. już skończyli, a B. sobie odpuściłam. Po prostu, po ludzku, tak jakoś brakuje mi mojej PPO (Pieprzonej Placówki Oświatowej). I kto mnie zrozumie?...

niedziela, 10 lutego 2013

Niedziela z głupotami

Z tymi moimi starymi jest jak na karuzeli. Raz są okropni jak noc listopadowa, innym tacy, że pisać przez nich nie mogę (pisać wiadomej rzeczy)...
Klimat nie sprzyjał mi dzisiaj, jeśli chodzi o pisanie. Najpierw chciałam oglądać skoki, ale zostały odwołane z powodu zbyt silnego wiatru. Szkoda. Skoro ten pomysł nie wypalił, miałam się zabrać, ale mamuśka dosiadła się do YouTube i zaczęła "puszczać" różne nasze kultowe piosenki według różnych kluczy. Np. według klucza: "wszyscy troje to lubimy"-tj.i ojciec, i mamuśka, i ja. Rzadko zdarzają się takie piosenki, ale jedną z nich było to:

                                    
                                                            Uwielbiam ten kawałek!

Taaak, rodzice, którzy urywali się z domu do Jarocina w wieku powiedzmy 15 lat, są czasem spoko.
Potem były tzw. głupoty bieżące, czyli to, z czego można się pośmiać: Telo, Lima, "Żono moja", które z dziwnych przyczyn podoba się rodzicielce mej, czy "Wolność i swoboda", niezapomniany hit wesela kuzyna M. Ech, to były czasy...No i nie mogło zabraknąć "I'm too sexy", która bardzo nas bawi.
Ojciec doczekał się tego, co lubi, czyli swoich Siekier, Tiltów, Aya RL etc. Dla każdego coś miłego.
Na koniec w YouTube'owy ruch poszły Szwagierkolaska, Grzesiuk i Kabaret Starszych Panów. Słowem, szeeerokie spektrum-jesteśmy trochę muzycznymi ludźmi renesansu:)
Czytam teraz książkę Aake Edwardsona-kolejnego ze skandynawskiej paczki. Poprzednie niezbyt mi się podobały, to nie mój styl, choć jedną przeczytałam w całości, głównie, by dowiedzieć się, o co chodziło...Ta, którą czytam teraz, jest o niebo ciekawsza, coś się w niej dzieje! Aż człowiek nie może się oderwać...
Zostawiam Was z piosenką, którą uwielbia moja mamuśka, a która mnie przyprawia zawsze o dreszcze...Co o niej myślicie?

sobota, 9 lutego 2013

Miejsko z USOS w tle

Dlaczego padło akurat na mnie? Dlaczego muszę być jedynaczką, a nie mieć rodzeństwo? Dlaczego z powodu tego bycia jedynaczką na mnie musi się skupiać cała uwaga moich "szanownych" rodziców? Gdybym tylko mogła, dałabym im takie zajęcia, i to na drugim końcu Polski, żeby się ode mnie odczepili i dali mi żyć po swojemu.
Przykład? Dzisiaj przed południem trochę się posnułam, nic nie robiąc (odpoczywając po wczorajszym egzaminie), potem poszłam z ojcem do centrum, żeby połazić po sklepach. Wróciłam, a mamuśka do mnie zaraz w te pędy uderza w nuty pt. czemu nie piszę pracy. No bo mi się nie chce, do cholery! Ale oczywiście jej tego nie powiedziałam. Oczywiście, grzecznie położyłam uszka po sobie i "tak, jutro, jutro". Prawda jest taka, że po raz kolejny przyszła mi do głowy "wywrotowa" myśl, żeby skończyć studia, pozaliczawszy wszystkie egzaminy, ale bez obrony pracy. Rozumiem tych, którzy to zrobili. Po prostu tak się człowiekowi nie chce, że szok...Gdybym miała na to pieniądze, zgłosiłabym się do kogoś, kto by mi napisał, i byłoby po problemie.
Kobieta, u której miałam wczoraj egzamin, ma u mnie szacun, bo wstawiła mi ocenę do USOS w najszybszym chyba tempie ze wszystkich:) Szkoda, że nie wszyscy są tacy sumienni...Nadal nie mam oceny od Nadambitnej Doktorantki, od DS, od promotora z dwóch przedmiotów...a za 6 dni musimy wszystko rozliczyć. Sił już nie mam na tych ludzi. Pisać im maile z przypomnieniem, czy nie?...Bo już sama nie wiem...
Tak, posnułam się dzisiaj z ojcem przed południem po centrum. Byliśmy w epickim sklepie z chińskimi towarami...chłam, jakich mało. Niby otaczają nas zewsząd te chińskie towary, tyle się ich kupuje, ale gdy człowiek znajdzie się w takim sklepie ONLY MADE IN CHINA, to...Szok. Oprócz tego byliśmy w EMPiK-u...i na tym nasza wspaniała wyprawa do centrum się skończyła, bo nie było już ciekawych przybytków w tymże centrum. Moje cudowne miasto. Wszystko jasne.
Po raz kolejny zastanawiam się, czy ludzie bez formalnego tytułu magistra mają szansę na załapanie sensownej pracy...

piątek, 8 lutego 2013

"Karneciki, karneciki" i inne

Egzamin za mną. Tym, którzy jeszcze nie wiedzą, spieszę donieść, że dostałam 4+. Chciałabym 5, ale to i tak nieźle, jak na to, że wcale nie uczyłam się tak dużo, a po wejściu na egzamin tak się zdenerwowałam, że prawie zapomniałam, jak się nazywam. A tu jeszcze pamiętać szkoły semiotyczne i procesu komunikacyjnego...Jakoś jednak wybrnęłam, cieszę się, że mam już to za sobą.
Niestety, koniec sesji i tydzień wolnego oznacza, że musiałabym zabrać się za pisanie, a mimo że jest to mój teoretycznie wymarzony temat, mój stosunek ma się tak:


Oczywiście, chodzi tylko o pewne fragmenty tej piosenki...
Dziś w końcu wybrałam się do klubu TŻ Start Gniezno celem zakupu karnetu. Trafiłam na bardzo fascynujące zebranie, a ponieważ nikt się mną nie interesował dluższą chwilę, to posłuchałam sobie co nieco. Niestety, niczego sensacyjnego się nie dowiedziałam:)
Z dużym trudem wybrałam sobie miejsce (ciężko to tak tylko na podstawie kartki, która średnio oddaje układ stadionu, ale mam nadzieję, że cokolwiek będę widzieć), wybulilam te 400 PLN i muszę czekać, aż na stronie pojawi się informacja, że można odbierać te cudeńka.
Przy okazji tej wyprawy doszłam do następujących wniosków:
a) stadion żużlowy w przerwie zimowej, kiedy jest pozamykany, pusty, nic się tam nie dzieje, kiedy kasy są zabite deskami, to niesamowicie smutne miejsce
b) ogólnie ulica, na której ów stadion się znajduje, to średnio przyjemna część miasta, i o tej porze, o której tam byłam (między 13.00 a 14.00), niemal ulica-widmo: prawie nie spotkałam tam ludzi.
Ciekawe, jakie wrażenie zrobi w sezonie na kibicach, którzy przyjadą z Wrocławia, Leszna czy Torunia...
I tak oto zaczynam weekend i ostatnie 9 dni "wolnego". Czy spodziewać się czegoś nadzwyczajnego? Pewnie nie, ale kto wie, może życie czymś mnie zaskoczy?

czwartek, 7 lutego 2013

Zielono mi...i miło. Choć nie tylko.

Zielono mi, bo Irlandia wczoraj wygrała. Ha, wiedziałam, że tak będzie! I bardzo się z tego cieszę. Chociaż oczywiście brała mnie zazdrość na widok transparentów w stylu "Polonia Galway" i tak dalej...W każdym razie jakoś się to oglądało, nawet mi, która za reprezentacyjną wersją piłki nie przepadam...Od czasu do czasu można.
Miło...Po części jest mi miło, po części czuję się z tym dziwnie. Wszystko przez ten sen. Śniło mi się, że razem z B. (tak, TYM B.), jeszcze jednym kolegą z roku i jedną koleżanką, też z roku, siedzieliśmy na klatce schodowej jakiegoś bloku. Na schodach. Zupełnie, jak to się robiło za dzieciaka, gdy pogoda nie pozwalała wyjść na podwórko...No i tak sobie tam siedzieliśmy, a on ciągle się na mnie gapił i mówił różne miłe, aczkolwiek dziwne rzeczy. Obudziłam się w nawet milym nastroju, chociaż co z tego, skoro to był tylko sen...a u mnie sny na ogół się nie sprawdzają?
Denerwuję się przed jutrem. Uczyłam się, póki co, tylko dwie godziny...Dlatego lepiej będzie, jak już sobie pójdę i zajmę się czymś przydatnym.
Pamiętajcie o trzymaniu jutro kciuków, najlepiej między 10.00 a 12.00! Dzięki! Pa.

środa, 6 lutego 2013

Cure, nie macie racji!

Tak, nie mieli racji, tworząc "Friday I'm in love", bo według nich "Tuesday's grey and Wednesday too". Chodzi mi o środę, czyli dziś. No dobrze, trochę ta środa jest szara, bo pogoda, bo mam obniżkę nastroju, bo zrobiłam dzisiaj tylko trzy "Tygodniki"...ale co tam. Mam nadzieję, że ta środa będzie ZIELONA. Wieczorem zamierzam obejrzeć mecz Polski z Przyjemną Irlandią (żałuję, że nie ma mnie w Dublinie...). Rozbawił mnie Boruc, kiedy w wywiadzie dla "Wyborczej", który czytałam, powiedział, że grają "w tej przyjemniejszej Irlandii" (przyjemniejszej niż Północna, gdzie nie jest lubiany)...To Ulster nie jest przyjemny? Oj, żeby nie było tak, że nie będzie tam mile widzianym gościem...
Cóż poza tym? Część popołudnia zamierzam w końcu poświęcić na naukę przed piątkiem. Muszę uwinąć się przed meczem...
Jutro zamierzam w końcu udać się po karnet. Mam nadzieję, że "moja" wersja jeszcze będzie...I to jest jedyna przyjemność, jaka mi się zapowiada w najbliższym czasie.
Ogólnie złapałam podłamkę, nie wiem, czy zdążę z tą pracą, zaczynam już mieć jej dość...W sumie pewne wywiady, pewne felietony ciągle powtarzają te same pytania czy frazy. Nudna robota. W ogóle, mój poziom entuzjazmu w tej kwestii =0. Żeby nie trzeba było tyle nad tym siedzieć...Albo mieć więcej wolnego, podczas którego nie musiałabym zajmować się innymi rzeczami do szkoły. Wtedy poszłoby mi szybciej.
Troszeczkę martwię się o pewne sprawy. Ojciec był ostatnio na czterech rozmowach o pracę i wszystkie skończyły się fiaskiem. Bo przecież w tej branży jest kryzys, bo nie ma studiów, bo jest w takim, a nie innym wieku...Oczywiście, nie ma dramatu, bo jeszcze ma pracę, ale chodziło o zmianę jej na lepszą...Wobec tego, co on przychodzi, blado widzę swoją przyszłość z moim zerowym doświadczeniem, beznadziejnym kierunkiem studiów itp. Przecież nawet po porządnych kierunkach ludzie szukają pracy przez pół roku czy tam dłużej...Nie wiem, nie wiem, doprawdy. Zaczynam się bać. Ta niepewność jest wykańczająca...
Na koniec, tak dla klimatu przed meczem, na poprawę humoru i w ramach preludium do rocznicy mojego pierwszego wyjazdu do tego kraju, która to rocznica jest już niedługo, pewien song:

wtorek, 5 lutego 2013

Sentymentalnie...i więcej

Tak, dzisiejszy dzień bez wątpienia jest sentymentalny. Po pierwsze, bo dziś są urodziny M., o którym z tego powodu myślę (ciekawe, czy celebruje dzisiejszy dzień, a jeśli tak, to jak, gdzie i z kim), a po drugie...nie, nie śmiejcie się. To przez to ślęczenie nad "Tygodnikami Żużlowymi" popadam w sentymentalne nastroje.
Aktualnie "obrabiam" numery z 2009, a więc trafiłam na pierwsze wzmianki o Darcym, jak to w polskiej lidze zjawia się nowy utalentowany junior z Australii, itp...I patrzcie, co z niego jest:) Aż się zrobiło cieplej na sercu. Były też wzmianki o Holderze i wygranym przez niego GP Challenge...Taka chwila minęła i już jest mistrzem świata. A co poza tym? To, co zauważyłam już kiedyś...Smutek, że pewnie rzeczy nie są już tak samo. W 2009 mamy wywiady z Kamilem Cieślarem, wówczas nadzieją żużla. Dziś chłopak jeździ na wózku po wypadku na torze. Artykuły o Richardsonie...I inne takie. Życie jest dziwne, tak bardzo nie stoi w miejscu, tyle rzeczy się zmienia, niestety, nie na lepsze.
Po tym, jak dowiedziałam się, że Duh nie żyje, podjęłam spontaniczną decyzję, że koniec z pasją do żużla, ale to silniejsze ode mnie. Nie mogę też zrezygnować z tego wszystkiego, dopóki nie napiszę pracy...Dlatego podjęłam dość szaloną decyzję, że jednak lajsnę się na karnet. Tak, dam 400 zł. Ci/Te z Was, którzy (które) nie interesują się żużlem, powiedzą, że jestem szalona. Fan(k)i czarnego (od nawierzchni, ale i czarnego, bo żałobnego) sportu może zrozumieją...Sama już nie wiem.

Mamuśka wróciła dziś do domu z zakupów z tajemniczą miną. Kiedy pomagałam jej wyjąć zakupy, zobaczyłam, że ma w torbie czerwoną kartkę. Cholerne walentynki. To już niedługo. W tym roku i tak rekordowo długo uciekałam od tej propagandy. Mój oficjalny pogląd na ten dzień brzmi: ogólnie nie lubię robić różnych rzeczy tak jak wszyscy, nie lubię drobiażdżków w stylu misie, serduszka itp., Walentynki mnie wkurzają, ale myślę, że gdybym miała parę, miała z kim obchodzić ten dzień, to bym go lubiła. Po prostu. Takie jest życie.

Trzymajcie za mnie kciuki w piątek między 10.00 a-powiedzmy-12.00. Mam wtedy mój słynny egzamin, który po prostu muszę zdać! Myślę, że trochę mi pomożecie, jeśli wesprzecie mnie myślą w tym czasie.
Postaram się odezwac niedługo z czymś konstruktywnym/ciekawym/whatever. Buziaki.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Liebster Blog

Zostałam nominowana przez Madlen, dziękuję bardzo!
Oto pytania, na które mam odpowiedzieć:
1. Czy starasz się realizować swoje największe marzenia?
Niestety, nie. Nawet jeśli bardzo o czymś marzę, liczę, że to "coś" przyjdzie do mnie samo, ktoś mi to zasponsoruje, dziwnym zbiegiem okoliczności wejdę w posiadanie tego czegoś itp. To wygodniejsze niż staranie się. Chociaż nie, jedną małą rzecz zrobiłam-uczyłam się szwedzkiego, bo chciałabym kiedyś pojechać do Szwecji, być może na dłużej, i głupio by mi było porozumiewać się po angielsku.
2. Co skłoniło Cię do prowadzenia bloga?
Szczerze? Impuls. Nuda. Jesiennego popołudnia 21 września 2006 roku po prostu usiadłam do komputera, błądziłam po stronach internetowych, w tym po Onecie. Nagle doznałam myśli: "A może założyć swój blog?". A co pomyślałam, zrobiłam. Miało to być tylko na próbę, ale jak widać, wciągnęło, skoro robię to do dziś.
3. Jakie masz plany na przyszłość?
Raczej na pewno związane z wyjazdem z mojego miasta. Jeśli już miałabym się wyprowadzić, to do Wrocławia lub Torunia, ewentualnie Poznania. Na wyższej, mniej realistycznej półce jest wyjazd za granicę-do Wielkiej Brytanii lub Szwecji. Tyle co do miejsca. Co do pracy...hmmm, gdybym trafiła na sensowną redakcję, chciałabym jeszcze raz spróbować swoich sił w pisaniu o żużlu. Poza tym-nie mam planów. Czekam na to, co przyniesie życie.
4. Jaki jest Twój sposób na nudę?
Dobre pytanie. Teraz w ogóle się nie nudzę, nie mam na to czasu. Ale w czasach, gdy mogłam sobie na to pozwolić, nuda doskwierała mi ciągle i nie wiedziałam, jak sobie z nią radzić. Najczęściej zabijałam ją książką, internetem, słuchaniem muzyki albo oglądaniem archiwalnych meczów żużlowych.
5. Wierzysz w miłość?
Z romantycznego punktu widzenia tak, ale życie uczy, że może nie każdy na nią zasługuje/jest do niej stworzony. Dlatego mam mieszane uczucia względem niej.
6. O czym najchętniej piszesz w blogu?
O sporcie, bo to ważna część mojego życia. O muzyce, bo bez niej życie byłoby nudno. I o wszystkim, co przydarza mi się "ponad plan", czyli o wszystkich nadspodziewanych przygodach.
7. Bez czego nie mogłabyś przeżyć dnia?
Trudne pytanie...Na pewno nie mogłabym przeżyć dnia bez internetu i sprawdzenia wieści żużlowych. Poza tym takich rzeczy raczej nie mam, a w każdym razie nie mogę sobie przypomnieć.
8. Ulubiony miesiąc?
Na pewno miesiące wakacyjne, ze względu na spokój od szkoły. Oprócz tego marzec, bo kończy się przerwa zimowa w żużlu:)
9. Jak zaczął się dla Ciebie 2013?
Na pewno nie tragicznie źle, ale też nie sypnął fajerwerkami. Zawsze mogłoby być lepiej.
10. Książka czy film na jej podstawie?
Było kilka udanych ekranizacji książek-wtedy film, bo zawsze wolę zobaczyć to, o czym czytałam. Ale gdy adaptacja jest mnie udana-wtedy książka, zdecydowanie. Ciężki wybór.
11. Ślub czy życie na kocią łapę?
Zdecydowanie nie należę do panien karmionych komediami romantycznymi, które za wszelką cenę chcą iść do ołtarza w białej sukni. Kościelnego brać bym nie chciała, a cywilny...Zależy, kto byłby potencjalnym kandydatem. Wtedy bym rozważyła, ale raczej skłaniam się ku wersji "ślub nie".

A teraz moje pytania:
1. Wakacje nad morzem czy w górach? W dużej, turystycznej miejscowości, czy w małej, z dala od tłumów?
2. Budzik-Twój przyjaciel czy wróg?
3. Co byś zrobiła, gdybyś dowiedziała się, że poznany co dopiero przez Ciebie chłopak uprawia niebezpieczny zawód i że może mu się coś stać. Odstręczyłoby Cię to od spotkań czy nie?
4. Idealny sposób na Walentynki?
5. Gdybyś mogła być znaną postacią historyczną, która dokonała jakiegoś odkrycia, kim chciałabyś być i co odkryć?
6. Czy byłabyś gotowa adoptować dziecko (mam na myśli ogólną gotowość psychiczną, nie aktualny moment)?
7. Wracasz pamięcią do tego, co było, czy żyjesz tylko obecną chwilą?
8. Jakiej muzyki najchętniej słuchasz?
9. Gdyby każdy musiał należeć do organizacji charytatywnej, jaki rodzaj byś wybrała-pomagającą dzieciom, zwierzętom etc.?
10. Gdzie chciałabyś mieszkać za 10 lat?
11. Twój wymarzony zawód to...
Do odpowiedzi zapraszam Żanetę, a oprócz tego...wszystkich chętnych.

niedziela, 3 lutego 2013

...

A jednak. Matija Duh zmarł. Informacja pojawiła się już o 9.00...Niestety, przy dzisiejszym poziomie medycyny, ale wiedziałam, że tak się stanie. Czułam to. Moja wczorajsza myśl końcowa nie sprawdziła się...Jestem przygnębiona, smutna. Bo uprawiał moją ulubioną dyscyplinę sportu, bo był moim rówieśnikiem, urodziliśmy się w tym samym roku...Bo nikt nie powinien ginąć w ten sposób. Bo nie po to ktoś wymyśla dmuchane bandy, mające zabezpieczać przed najgorszym. Niestety, na argentyńskie standardy nie ma rady...
Zaczęłam się zastanawiać, czy chodzić jeszcze na mecze. Zawsze, kiedy dzieje się coś takiego, myślę o tym. Może należałoby w ogóle z tym skończyć. Ze sportami motorowymi w ogóle, bo to one spośrod wszystkich dyscyplin zbierają największe żniwo. Prawda jest jednak taka, że czas od 13 maja 2012 do 3 lutego 2013 to najtragiczniejsze w żużlu, odkąd się nim interesuję. W żadnym z poprzednich lat nie zdarzyły się aż trzy śmiertelne wypadki w niecały rok. Były to właściwie marginalne przypadki-Michal Matula, Kenny Olsson, czy Arkadiusz Malinger, adept z mojego miasta. A teraz...Richardson. Winkler. Duh. Nie, nie, nie! Protestuję. Kiedy czytam (na Wikipedii, więc może niezbyt wiarygodną, ale co tam) listę ofiar śmiertelnych tego sportu, brakuje mi słów. Wstrząsająca lektura, nie tylko ze względu na liczbę wypadków, ale i ich wstrząsające opisy. Pierwsi zawodnicy byli właściwie królikami doświadczalnymi, ale teraz? Obecne czasy kojarzą mi się z tragicznym 1974, kiedy też było mnóstwo wypadków w krótkim czasie. Bez komentarza.
Niech spoczywa w pokoju. Matija i wszyscy ci, którzy zginęli wcześniej.
I jak ja po tym wszystkim mam się zabrać za lekturę "Tygodnika Żużlowego"?!...

sobota, 2 lutego 2013

Media, przeklęte media

Sama nie wiem, co mam myśleć o naszych czasach w aspekcie mnogości portali społecznościowych czy informacyjnych. Z jednej strony, dostęp do informacji z wielu źródeł jest dobry, można te wiadomości porównać, ale z drugiej rodzi to okropny chaos komunikacyjny. Informacyjny także. Świetnie pokazuje to sytuacja z nieszczęsnym wypadkiem Duha.
Argentyński portal informacyjny podaje, że nastąpiła śmierć mózgu, a więc de facto śmierć ogranizmu. Węgrzy podają informację, że umarł-po prostu. Guglielmo Franchetti, zawodnik, który jest tam na miejscu, bo brał udział w feralnej "gonce", pisze na Fejsbuku: "Matija nie umarł, jest w śpiączce". Niby jego stan się nie pogarsza, ale też nie polepsza się. Najnowsza wieść jest taka, że rodzina Duha ma zjawić się w Argentynie i zdecydować o jakiejś operacji. Chaos kompletny. Nie prościej byłoby, gdyby lekarze udzielili w końcu konkretnej informacji? Wyszli na konferencję prasową, powiedzieli konkretnie: "Jest tak i tak, żyje, ale jest w śpiączce", i już? Nie, chaos musi być, domysły muszą rosnąć.
Gdyby to się stało w Europie-Szwecji, Anglii czy nawet w Polsce, pewnie przepływ informacji byłby inny. Bardziej konkretny. Niestety, Argentyna to Argentyna...Szkoda.
Mamuśka dziwi się, że tak śledzę tę sprawę, przeżywam, czekam na kolejne wieści. Czy to takie dziwne? Gdyby to był siatkarz czy piłkarz, też bym przeżywała-w sensie czysto ludzkim, że stała mu się krzywda, ale skoro to żużel, to chcę wiedzieć. I nie obchodzi mnie to, że-jak mówi mamuśka-"to był tak mało znany zawodnik". Mało znany, czy nie, wieści się należą!
Przypomniał mi się przypadek Gotye, którego ktoś w mediach obdarzył samobójczą śmiercią. Dobrze, gdy jest to taka plotka, którą zainteresowany sam może zdementować, odpisać na Twitterze: "Dzięki, ale mam się dobrze, żyję". Tutaj jest o to trudniej, niestety...Czekam na dalsze wieści i wierzę, że sprawdzi się stara prawda, według której ktoś, o kim mówi się, że umarł, będzie żył, i to długo...

piątek, 1 lutego 2013

Czego nie oglądać, nie czytać, nie robić...

Są rzeczy, których lepiej nie robić. Wiedziałam, że mój udział w konkursie na Blog Roku to porażka. 3 głosy...Żal, żal, żal.pl. Po co było mi się zgłaszać? Nie wiem, teraz będzie mnie to prześladować. Wychodzi na to, że nic nie umiem robić dobrze...
Załatwiłam sprawę z kobietą od niemieckiego. Zaliczyła mi tę mapę, teraz czekać tylko na pojawienie się 4 w USOS. Przy okazji, gdy już byłam w szkole, pogadałam z dziewczynami z roku niżej o egzaminie z TK, który czeka nas za tydzień. Sama nie wiem, czego się spodziewać. Chcę po prostu dostać 3, zaliczyć i mieć to z głowy.
Siedzę cały dzień, babrzę się w "Tygodnikach  Żużlowych". Już mi niedobrze od wypocin "redaktora" Czekańskiego i reszty. A to dopiero początek...Co mnie podkusiło, żeby wybrać taki temat?...
Pozostając w klimatach żużla: przeraziłam się, kiedy przeczytałam na SF informację, że Słoweniec Matija Duh jest w stanie krytycznym po wypadku w Argentynie. Swoją drogą, oglądałam video z tego upadku, straszne. Straszne jak sprzeczne wieści odnośnie jego stanu zdrowia: najpierw info o śmierci mózgu, teraz o stanie śpiączki farmakologicznej...Tak to jest, gdy o wszystkim pisze na Facebboku kolega, który jest tam na miejscu. Mam nadzieję, że wyzdrowieje, że będzie dobrze, że nie podzieli losu np. Marcina Rożaka z mojej lokalnej drużyny, który zmarł po upadku na torze i miesięcznym stanie śpiączki...Że nie będzie znów żałoby w świecie żużla. Richardson, Darrin Winkler...Wystarczy, jak na krótki czas ostatnich kilku miesięcy.
I pomyśleć, że Duh już raz być może uciekł śmierci/kalectwu. Znany był przecież jego słynny wypadek w południowej Europie, gdy wybuchł mu silnik. Winy dopatrywano się w nowym tłumiku. Mógł zginąć...Skoro udało mu się wtedy, może uda się i teraz. Trzymam kciuki. Nasza mała żużlowa rodzina nie może się tak kurczyć. Nie w ten sposób.
Dobranoc, wychodzi na to, że trzeba szanować każdy dzień i cieszyć się, że jeszcze chodzi się po tej ziemi. Duh to mój rówieśnik, dziwnie mi na myśl o tym, że w tym wieku można (by) już nie żyć...
Mimo wszystko spokojnej nocy.