poniedziałek, 30 września 2013

Sick and tired

Tak właśnie się czuje. Zmęczona i w ogóle. Dzisiejszy dzień to koszmar. Wyniki piątkowego egzaminu pojawiły się dopiero przed chwila. Mam 3. I tu rodzi się moje pytanie-czy jak miałam 2 przedtem, 2 teraz i 3 (wszystko wpisane do USOS), to zalicza mi ten przedmiot? Czy to nie jest za mało na jakaś średnia? Może dziwne pytanie, ale nie byłam w takiej sytuacji i w ogóle...A jutro batalia w dziekanacie o oddanie pracy. Już się boje. Wybaczcie, to tyle na dzisiaj, ale nadmiar wrażeń plus przeziębienie gnaja mnie do łóżka. Miłego popołudnia.

niedziela, 29 września 2013

Żużel, jesień i miłość (lub jej brak)

Ta piosenka towarzyszy mi od wczoraj jako leitmotive. Z wielu powodów. Jakich? Wszystko wyjaśnię za momencik.
Zanim przejdę do tych rzeczy, napiszę Wam jednak, że nadal nie znam wyniku swojego egzaminu (a jutro musiałabym oddawać pracę, jakby co...). Takie nerwy są wykańczające.
Może niewiele osób to zainteresuje, ale skoro już dałam zapowiedź wczorajszego żużla, to napiszę Wam skrótowo, jak było. Jak? Na pewno gorzej, niż w zeszłym roku-przede wszystkim, jeśli chodzi o porę roku i dnia. Turniej żużlowy 28 września z początkiem o 19.00 to niezbyt dobry pomysł. Zimno, okropnie, do domu daleko. A jeszcze przez wcześniejsze opady deszczu wszystko się opóźniło...Koszmar.
Kiedy dotarłam na miejsce o 18.40, trwały wyścigi koparek i innych walców, które miały doprowadzić nawierzchnię do porządku. Wszystko jednak ślimaczyło się na tyle, że zamiast o 19.00, zawody-tj.prezentacja zawodników-zaczęły się o 20.40. Samo ściganie około 21.00. Sama nie wiem, jak to zrobiłam, że nie spakowałam manatek i nie wyszłam ze stadionu, gdy dowiedziałam się o tym opóźnieniu...Zostałam jednak i siedziałam sama w otoczeniu par-w końcu w kupie cieplej, zwłaszcza w takich okolicznościach przyrody. Mnie nie miał kto tulić, więc musiałam zadowolić się lichym ciepłem własnej kurtki. Smutne to i niesprawiedliwe.
Sam speedway? Hmmm, no cóż. Był średni, ze zwycięzcy nie jestem zadowolona, a ten, któremu kibicowałam, zajął dopiero piąte miejsce. Trudno. Ja robiłam, co mogłam, żeby kibicować i nie zamarznąć, ale jak widać, wystarczyło tylko na tyle. Lepsze to jednak niż 10., 15., czy nie wiadomo które miejsce.
Dobrze, że nie było upadków (co wcale nie jest takie oczywiste), ale to tylko zasługa organizatorów, że dobrze przygotowali tor. Szkoda, że mimo przyspieszania kolejnych biegów, zawody skończyły się o...23.00. Jeszcze w życiu nie byłam na evencie, który kończyłby się tak późno. 22.00 z minutami-tak, 22.30-tak, ale 23.00? Never in my life. Dobrze, że miało to miejsce w moim mieście, bo gdybym jeszcze miała wracać z innego miasta, to załamałabym się (i tak się załamałam, mój powrót do domu stał się zarzewiem poważnego domowego konfliktu, ale sza-nie chcę do tego wracać)...
Nie żałuję jednak, że byłam, przynajmniej nie był to kolejny nudny, spędzony w domu wieczór. Zresztą trzeba łapać ostatnie chwile żużla w tym roku...
Piosenka, którą podrzuciłam na początku, wczorajszy żużel i dzisiejsza rocznica poznania się przez rodziców 29 lat temu jakoś tak podsunęły mi temat do rozmyślań-tego, jak to jest, że jedni mają szczęście w miłości, a inni nie?...Dlaczego jednym los zsyła kogoś, z kimś można dzielić życie, a innych w tej kwestii omija szerokim łukiem? Ja, niestety, zaliczam się do tej drugiej grupy. Smutno mi, kiedy myślę sobie o tym, że moja matka w moim wieku była już mężatką...Wiem, czasy były inne. Ale ja, podobnie jak mamuśka, zrobiłabym to i wyszłabym za mąż, by wyrwać się z domu. Naprawdę.
A tak póki co, na poważnie-nie mówię od razu o wychodzeniu za mąż, tylko o "mieniu" tej drugiej połowy, świadomości, że jest ten Ktoś, komu na tobie zależy, i na którym zależy nam samym. W piątek, gdy wracałam z egzaminu i spotkałam kuzynkę, znów zastanawiałyśmy się, "gdzie ci mężczyźni". Nie wiem do dziś. Zawsze myślałam, że najłatwiej jest w szkołach (hmmm, parę obiektów było, szkoda tylko, że zainteresowanie było jednostronne) lub np. w miejscach, gdzie ludzi łączy np. pasja (nieszczęsny stadion żużlowy w moim przypadku, ale chyba wybrałam złe miejsce, bo najczęściej spotykani panowie mają lat 40+, a jeśli są młodsi, to najczęściej zajęci). Chyba te reguły, jak zwykle, nie tyczą się mnie. Czy w moim życiu zawsze wszystko musi być inaczej niż u innych? Nie wiem, i...wiecie co? Chyba nie chcę wiedzieć. W ogóle zrobiło mi się jeszcze smutniej od tych wszystkich przemyśleń. No cóż, widać tak w życiu musi być-jednym miłość, innym mus czekoladowy i żużel na pocieszenie (opcja "mus i żużel" to mój plan na to popołudnie). Nikt nie powiedział, że będzie sprawiedliwie...

piątek, 27 września 2013

"Będzie...Będzie się działo..."

No i jestem już po egzaminie. Jak mi poszło? Może jednak trzymaliscie kciuki, jak prosiłam, bo nie było zle. Jednak powstrzymam się od wyrokowania, przekonamy się, kiedy pokażą się oceny, czyli-jeśli wierzyć pani profesor-do poniedziałku.                                               Zły aspekt dnia? Rano bardzo się spieszyłam i podczas biegu do taksówki w eleganckich butach (nie, nie na obcasach, nie noszę ich) zrobiłam niedobry krok i...Noga boli jak nie powiem co i spuchla jak bania. Coś okropnego. A tu trzeba być w formie, bo...
Na osłodę po tych wszystkich nieprzyjemnościach dnia i w ogóle ostatniego czasu postanowiłam zrobić sobie ciut przyjemności, więc nawet nie patrząc na dolegliwości związane z bólem nogi, poszłam po bilet, a przy okazji program zawodów. Nie żebym się jakoś bardzo chciała się tam wybrać, ale zawsze to nie siedzenie w domu, poza tym ostatni event żużlowy w tym sezonie w moim mieście, więc...No i coś mi się należy od życia po ostatnich perturbacjach.                                            Tak w ogóle, to chciałam Wam podziękować za komentarze i wszystko inne w czasie, kiedy ze względu na szkolne sprawy nie mogłam tu być tak często i w takim wymiarze, jakbym chciała. Przepraszam za może rzadsze odwiedziny u Was, ale wierzcie-nie zapomniałam o Was. Teraz, bez względu na wszystko, zamierzam tu w końcu bywać częściej, a co najważniejsze-być z Wami w kontakcie. Ufam, ze wybaczycie:) Póki co, pożegnam się tradycyjnym pytaniem, co u Was, i życzeniem miłego weekendu...

czwartek, 26 września 2013

Przygody moje, jak to zwykle.


Nie wierze, ale to prawda. Stało się. Dzisiaj byłam oprawic prace i zrobić sobie zdjęcie na dyplom. Ja to mam szczęście, akurat dzisiaj musiał padać taki deszcz i musiałam mieć przygody, jak to ja. Jak to w naszym narodzie, akurat gdy ja przyszłam oprawiac prace, był tłum ludzi, z czego jedna dziewczyna dopiero drukowala, poprawiała itp. Myślałam, ze oszaleje z nudów, czekając na swoją kolej. Pomine fakt, ze chlopak tej drukujacej, ktory byl tam z nia, dziwnie się na mnie gapil. Dobra, po polgodzinie oprawilam. Teraz zdjęcia. Poszłam do tego samego punktu, co zwykle. Powitał mnie gość, który był fotografem i obsługującym w jednym. Musiałam chwile poczekać, w tym czasie kontemplowalam zdjęcia żużlowe, które wisiały w zakładzie. Zauważył to, więc była gadka o sporcie. Na wszelki wypadek nie wspomnę, ze na zdjęciach wyszłam wprost tragicznie...Jednak albo ja wpadłam panu fotografowi w oko, albo  tak jest przekonany o wyjątkowości swojej pracy, ze na moja uwagę: niech pan wybierze to (jedna z 15 wersji), które wyszło najlepiej, odparł: ale wszystkie wyszły super...Taaa, super, już to widzę. Na wszelki wypadek schowałam zdjęcia na dno szafki i nie zamierzam ich już oglądać, nawet podczas pakowania. A co u Was? Podobnie piękna irlandzka pogoda jak u mnie? Pamiętacie, żeby jutro miedzy 11 a 12 trzymać za mnie kciuki? Choć im bliżej egzaminu i im wiecej czytam notatki, tym bardziej myśle, ze nic nie umiem...

środa, 25 września 2013

Szalowe love...narodowe


Na specjalne życzenie Koci kontynuuje prezentowanie moich szalowych zbiorów. Dziś odsłona narodowa. Taka jest u nas bowiem tradycja, ze jak tylko ktoś wybiera się zagranicę, to przywozi szalik w barwach tego kraju. Oto moje zbiory. 
Ten przywiozlam sobie sama, z pierwszej wyprawy do Irlandii Północnej, kupiłam go na lotnisku w Dublinie. Był ok. 2007 rok. Do dziś mam do niego duży sentyment.  
Prezent od ojca z wyjazdu do Wiednia. Nie mógł mi nie kupić:-) Ok.2008 rok.  
Pamiątka z wyprawy do Niemiec w 2006 roku. Chciałam mieć pamiątkowy szalik, ale w Kolonii wszystko było już zamknięte. Szczęśliwie, w ostatnim sklepie sprzedawca wyciągnął jedyny szal, jaki mu został po mistrzostwach swiata. I to on padł moim łupem.
Prezent od ojca z Moskwy (rosyjskiej, nie tej w Toruniu:)), gdzie był jakieś 2 lata temu. Powiedziałam, ze szalik być musi, i był:-) 
Szalik od ojca z Węgier, drugiej części austriackiej wycieczki.  
Prezent od wiedzacych o moim bziku znajomych ojca, którzy byli u naszych wschodnich sąsiadów.   
Wycieczka do Paryża, druga klasa liceum. Idziemy ulica, jest stoisko z pamiątkami. Bez szala nie jadę-pomyślałam i kupiłam najfajniejszy, jaki był. Szkoda, ze nie widać hasła ALLEZ FRANCE, które ciągnie się przez cały szalik.  
Prezent od znajomych ojca z ich wyjazdu do Lizbony.  
Z tym szalem tez wiąże się ciekawa historia. Pochodzi z wyjazdu do Austrii i został przywieziony z Bolzano przy granicy austriacki-włoskiej. Ojciec towarzyszył pewnemu koledze w nocnym wyjeździe do Włoch i ponoć wzbudził postrach, chcąc o 22.00 kupić szal FORZA ITALIA, bo takie hasło na nim jest. Ale kupił, przywiózł, a ja do dziś mam do niego sentyment...To już niestety koniec moich zbiorów. Jest jeszcze kilka okazow, które chciałabym mieć w swojej kolekcji, np.szalik Szwecji, Anglii czy innych części Brytanii, ale czy mi się uda-zobaczymy. W ogóle, jestem ciekawa, dokąd jeszcze mnie zaniesie...Pewnie dziwicie się, dlaczego szaliki, a nie breloczki, pocztówki itp. Te breloczki i pocztówki to dla mnie po prostu nuda, a dzieki takiej formie bardziej pamietam, skąd co jest. Żałuje, ze ojciec nie przywiózł mi szalika Czech, kiedy był w Pradze, ale tak jakoś wyszło. Może jeszcze się uda...

poniedziałek, 23 września 2013

Szalowe love,czyli wszyscy jesteśmy...


...zbieraczami. Odzywam się w końcu, choć jeszcze nie jestem wolna, bo życie już mi zbrzydlo od tej nauki, chce się oderwać, a poza tym niedługo to już chyba zupełnie o mnie zapomnicie:-) Muszę się Wam przyznać do jednej rzeczy-w niedawnym tagu "50 faktów o mnie" nie pojawiła się jedna istotna rzecz. Jestem zbieraczem. Szalikowym. Taki ze mnie "Scarf monster". Nie chodzi o byle jakie szale, lecz-jak łatwo się domyślić-kibicowskie. Zbieram je już od około 10 lat i zaczyna mi brakować miejsca:-) Zaczęło się oczywiście niewinnie, od początku manii na speedway. Poszliśmy z ojcem na stadion, a ja wypaliłam: "Tato, chce mieć szalik!". Zaczęło się od lokalnej drużyny żużlowej, który pokaże pózniej, z czasem każdy, kto gdzieś wyjeżdżał, dowiadywal się o moim bziku i przywozil kolejne. Kolekcja się rozrastala i dziś jest imponująca. Kazdy okaz ma swoja historie, jedne lubie bardziej, drugie mniej...Moje nabytki pochodza z roznych miejsc Polski i Europy, swiata jeszcze niestety nie...Najnowszy nabytek? Taki oto:        
         Dostałam go ostatnio od wspollokatora ojca z pokoju na szkoleniu w Wawie, mieszkańca Olsztyna. Tak go zauroczyla opowieść ojca (a wierzcie mi, potrafi opowiadać!:-)), ze w wolny od szkolenia weekend był w rodzinnym mieście i kupił dla mnie pokazane wyżej cudo. Tu rodzą się moje pytania: chcecie zobaczyć inne okazy w mojej kolekcji? Czy sami jesteście zbieraczami jakichś rzeczy? No i w końcu, co u Was, bo prawie nie wiem? Miłego popołudnia, do "niebawem"! Trzymajcie się! Bye!                      

piątek, 13 września 2013

LBD 5, czyli pielgrzym, owoce i zamknięcie

Czas powoli zamykać cykl Letniej Biblioteczki, bo i lato dobiega końca, o czym boleśnie przekonałam się, wychodząc z domu. Jest zimno! Ale chciałam tego, bo deszcz i zimno=mniej paskudnych dzieciaków biegających pod oknami (tak, tak, wiecie, że uwielbiam dzieci w każdym wieku:))...
Co do Biblioteczki, na zakończenie tego cyklu chciałabym opowiedzieć Wam o dwóch ostatnich książkach, o tematyce zupełnie odmiennej od tego, co mnie zasadniczo interesuje. Będzie o pielgrzymce i metafizyce...
1. Hans Peter(Hape) Kerkeling, "Na szlaku do Compostelli"
Autor jest znanym w Niemczech komikiem, który-jako osoba niewierząca, a na pewno pełna wątpliwości co do istnienia Boga, Jego natury itp.-postanawia wybrać się słynnym Jakubowym Szlakiem do sanktuarium w Santiago de Compostella. Udaje mu się to, choć po drodze przeżywa wiele dziwnych przygód...
Dziwna jest to książka, bo teoretycznie opowiada o pielgrzymce, ale stricte pielgrzymkowego nastroju jest w niej jak na lekarstwo. Tak, są noclegowe domy pielgrzyma i tak dalej, ale od religijnego aspektu, jak mi się wydaje, jest to, co pielgrzymi czują po drodze, o czym myślą. No i czy rzeczywiście odczuwają obecność Boga albo Ducha Świętego?
Książka jest bardzo ciekawa, autor stara się pisać szczerze i autentycznie (m.in. o swoim charakterze typowego Niemca, wychowanego w dobrobycie, któremu przeszkadza brud w hotelu, czy o orientacji seksualnej), ale pojawiają się pewne drażniące aspekty, takie jak nadmierne ocenianie osób, które spotyka po drodze, czy też nadmiernie częste dopatrywanie się u ludzi na szlaku chęci przeżycia seksualnych przygód, i to właśnie z nim. Nie ma to jak właściwe mniemanie o sobie...
Mimo niektórych fragmentów naprawdę polecam, bo można wyrobić sobie zdanie na temat pewnych rzeczy.
2. Jostein Gaarder, "Dziewczyna z pomarańczami"
Georg jest nastolatkiem, który stracił ojca jako dziecko. Teraz mieszka z matką i jej nowym mężem, ale ojciec jakby powraca do niego za sprawą listów znalezionych w dziecinnym wózku Georga, które napisał do syna przed śmiercią. Ich głównym motywem jest spotkanie przez ojca jako młodzieńca tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami. Dziewczyna drażni ojca Georga, to pojawia się, to znika, prosi o czas do namysłu czy następnego spotkania, by znów niespodziewanie się zjawić. Jak potoczy się ta znajomość? Co z niej wyniknie? Trzeba być bardzo cierpliwym, by dotrzeć do końca. Opowieści w metafizycznym sosie, takie, w których jest tylko miłość, porozumienie dusz itp., to nie moje ulubione, ale zawzięcie czytałam do końca, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Nie pożałowałam, byłam zaskoczona rozwiązaniem. Jeśli lubicie takie klimaty, powinna Wam się spodobać.
Na razie się żegnam-przynajmniej do jutra. Tylko tyle weny mam dzisiaj. Miłego popołudnia (czy u Was tak deszczowego jak u mnie?)! Do jutra...

czwartek, 12 września 2013

#nieigrajzemną. Ich mały PRL

No dobrze, teraz, kiedy mam w końcu trochę więcej czasu, postanowiłam napisać do Was coś więcej niż to, jak mi źle. Przede wszystkim-playlista #2-o wdzięcznej nazwie "nie igraj ze mną", czyli to, czego niezawodnie słucham, kiedy jestem wściekła i muszę się wykrzyczeć
Niezawodnie słucham tego, gdy jestem zła. Najbardziej lubię wykrzykiwać tę słynną frazę z "you stupid God-damn motherfucker":) Wiecie, jak to pomaga na frustrację? A pierwszy raz usłyszałam tę piosenkę, gdy wróciła mi mania na tle Offspring, jakieś 4 lata temu. Życie bez niej to nie byłoby życie!:)
Za miłością do tego zespołu stoi oczywiście ojciec. Bardzo lubię tę piosenkę, bo mój przepis na punkowy hit to: im więcej słów "fuck", "shit" i "fuckin'shit" ma piosenka, tym lepiej. W tej jest ich idealna ilość. A niejednokrotnie chciałabym wykrzyczeć pewnym osobom, że "fuck disco, fuck fashion, fuck you!"...
Jak w tytule. Też jedna z moich uwielbionych piosenek. Czuję się podobnie jak bohater nierozumiana przez ogół, też mam podobną listę osób i grup zaczynającą się od słów: "I hate"...Słowem, ten utwór idealnie oddaje mój sposób na życie, szczególnie w punktach: "I hate teachers, I hate school", no i może jeszcze "Yeah I hate everything,  I even hate you too-so fuck you!". Ilu osobom chciałabym to zaśpiewać...
Tak, kolejna punkowa fascynacja zaszczepiona przez ojca. Jak ja żałuję, że nie dotarłam wtedy na ten koncert Sedesu w ZG...A mogło być tak fajnie! Zespół lubię bardzo, a ta piosenka to jakby zupełne ujęcie mojego poglądu na życie. Niejednokrotnie mam wrażenie, że "pokutuję za to, że żyję"...
Wymyśliłam sobie sposób na złość. Ironia. Na Bliskim Wschodzie wszystko w porządku i u mnie też (śmiech). Kiedy ktoś widzi, że tego słucham, może być pewny, że NIE jest w porządku. Dziękuję.
Dobre, ostre i o mnie. Codziennie myslę sobie, że mam defekt mózgu, pytanie tylko, jaki...Na pewno taki, który nie pozwala mi się cieszyć życiem, tylko szukać dziur w całym...
Wypisz, wymaluj o mnie. Od kiedy dowiedziałam się o istnieniu tej piosenki, nie mogę się z nią rozstać. Po części jest o mnie! Na pewno w tym fragmencie: "Jestem głupi(a)/mam pierdolca", na pewno też w wieelu innych. Naprawdę, nie było mnie jeszcze na świecie, gdy ta piosenka powstawała, a oni idealnie wpasowali się we mnie wieku lat -nastu czy dwudziestu paru? Niewiarygodne.
To tyle w temacie playlisty. Z pewnością znalazłyby się jeszcze kilka piosenek, ale jakoś nie mogę się skupić i to jedyne, które przychodzą mi do głowy. Mogę jeszcze spróbować później uzupełnić tę listę.
Chciałabym też, chyba na zamknięcie LBD, bo lato ma się już ku końcowi, opowiedzieć o pewnej książce, która wywołała u mnie bardzo zdecydowane, choć nie równa się to "pozytywne", emocje. Uwaga, uwaga, panowie i panie, oto "Nasz mały PRL" by Izabela Meyza i Witold Szabłowski...
Autorzy postanawiają w ramach eksperymentu przez pół roku żyć w PRL-u, a raczej jego namiastce. Namiastka ta dotyczyć wielu aspektów życia: żywienia, zachowania, kwestii kosmetycznych, higienicznych ogólnie i tak dalej. Mamy więc "zabawne" opisy, jak pani I.M. próbuje sklecić obiad z niczego, a pan W.S. zapuszcza wąsy, bo tak wypada PRL-owskiemu mężczyźnie. Zabawne? Nie, przynajmniej nie dla mnie. Najgorsze jest to, że w eksperyment wciągnięte zostało dziecko autorów. OK, jeśli raz pobawiło się "Kosmolotkiem" zamiast Hello Kitty, to nic mu się nie stało, było nawet ciekawiej. Ale w innych aspektach? Dobrze, że było na tyle małe, by tego nie pamiętać.
Książka ta ma bardzo irytującą manierę-autorzy to osoby, które przyjechały do Warszawy z małych miast i czegoś tu się dorobiły. Strasznie wkurzające są opisy w stylu: "Przenosząc się do naszego małego PRL-u, zrezygnowaliśmy z sushi, wellness" i inne takie. Ciągle dają do zrozumienia, na jak wysokiej stopie żyją. Bez komentarza...Tak jak durne pisanie o...robieniu we dwójkę kolejki po masło czy inne rzeczy. Było to moim zdaniem takie sobie...Najlepsze było, że oczywiście ludzie, do których przychodzili, nie byli uprzedzeni o eksperymencie i gdy ci mówili o maśle czy jajkach "spod lady" czy "z drugiego obiegu", sprzedawcy wytrzeszczali na nich oczy...
Nie spodobała mi się maniera tej książki. Szkoda, że nie odtworzyli stanu wojennego, ZOMO i armatek wodnych. Ich spojrzenie na PRL jest mocno gadżeciarskie-"Jak się ubierzemy w brzydkie bluzki i marmurkowe dżinsy, będziemy używać Białego Jelenia i Polleny, to już będziemy w PRL-u". Nic bardziej mylnego. Zresztą, oni ze swojego PRL-u mogli w każdej chwili wyjść (biorąc jeszcze grubą kasę za książkę), a ludzie żyjący w tym ustroju takiej opcji nie mieli. Kto zna lub przeczyta tę książkę-ciekawa jestem, co o niej powiecie...
Co u Was? Jak wrzesień? Czy pogoda u Was taka sama jak u mnie, tj. prawie letnia? Ja próbuję się nie poddać, ta notka to dowód (myślałam, że już nigdy nie powstanie), ale jak będzie faktycznie? Okaże się niedługo.
Buziaki, trzymajcie się.
PS. Przepraszam, że taki długi wpis, ale musiałm gdzieś ulokować wszystkie emocje itd., no i się rozpisałam.  

środa, 11 września 2013

Co robić?...

Jak wiecie, mam problem z moim egzaminem i w ogóle. Teraz się dowiedziałam, ze mój głupi egzamin będzie...27 i 30 września. To burzy wszystkie plany moje, a przede wszystkim promotora, który najpierw chciał przecież, by moja obrona była 19 września...Mam dół, poryczalam się. Wiedziałam, ze z ta kobieta nie pójdzie tak łatwo. Mam dosyć. Najchętniej zakopalabym się pod koldra i nie wyszła z niej długo albo wsiadła do pierwszego autobusu do Niemiec, Irlandii, dokadkolwiek. Naprawdę, nie chce iść na ten egzamin, i tak go nie zdam, więc po co. Nie chce Was zadreczac moimi problemami, ale nie mam komu się wygadac...Miłego dnia, jeśli macie powody do radości. Mnie dzisiaj nic nie cieszy, z wielu powodów mój dół przypomina Rów Marianski. I to się prędko nie zmieni.

piątek, 6 września 2013

"Fantastyczna" nagroda i inne

O mojej namiętności do zdrapek chyba wiecie, pisałam o niej kiedyś. Dziś znów byłam w tym markecie, w którym stoi zdrapko-automat. Wrzuciłam od niechcenia dwa złote, zdrapalam i...miła niespodzianka. Wygrałam 10 zeta. Niby nic, a trochę cieszy:-) Wydaje mi się dzięki temu, ze mam chociaż trochę szczęścia...chociaż w tej jednej dziedzinie. W innej nie. Poszłam do szkoły, dowiedzieć się czegoś o egzaminie. Oczywiście, w poniedziałek zaczyna się sesja, a tu czeski film, nikt nic nie wie, kiedy będzie ten egzamin...Jak ja kocham mój cudowny przybytek edukacyjny! Dzisiaj chyba tylko tyle, bo z telefonu średnio wygodnie się pisze, nawet z mojego:-) Chciałam tylko dać znać, ze żyje. Przy okazji dziękuje za pocieszenie i miłe słowa pod poprzednim postem. Jesteście wspaniali, nie wiem, co bym bez Was zrobiła. Już niejeden dołek dzięki Wam przetrwałam...Dzięki, dzieki, dzieki! Obym przetrwała i teraz. Odezwę się niedługo. Miłego wieczoru:-)

czwartek, 5 września 2013

Zawieszam się

Dosłownie i w przenosni. Niedługo egzamin, potem-jak zdam, trzymajcie kciuki-drugi, więc czas zawiesić blog na jakiś czas. Nieczynne do odwołania-taka kartka wisi teraz w przenosni na blogu. Zreszta kompletnie opuściła mnie wena i nie wiem, czy i kiedy wróci. Niestety. Na razie życzę Wam miłego dnia i udanej końcówki tygodnia. Co będzie dalej-nie wiem. Postaram się jednak być choć w jednym procencie na bieżąco z Waszymi postami...Jeszcze się nie żegnam, więc póki co przyjdzie mi napisać: NA RAZIE! Ściskam Was bardzo mocno.

poniedziałek, 2 września 2013

Jak zapomnieć

Wczoraj po południu przeżyliśmy nalot. Niespodziewany, ale fajny. Przyszedł stryj, który akurat przyjechał z Niemiec, i kuzyn E. Było fajnie jak zawsze, stryj jak zwykle opowiadał jakieś niewiarygodne historie, które akurat jemu się przydarzyły...Ciekawe, akurat jemu. Z jego talentem do opowiadania trzeba to podzielić przez trzy...A co u mnie słychać poza tym? Smutno mi. Wszystko przez jedno zdanie, a właściwie słowo, pseudonim. Do ojca dzwonił dzisiaj ten, o  którym nie jestem w stanie słuchać. Ten, który narobił tyle dobrego i złego zarazem  w moim życiu. I teraz cały wieczór mam zepsuty, jest mi smutno, nie umiem o niczym innym myśleć. A tu jeszcze zbliża się głupi egzamin, na który nie mam ochoty iść. Chce zakopać się pod koldra, słuchać smutnej muzyki, płakać i mieć spokój. Dlaczego w moim życiu nie może    wszystko być jak u innych?! Chce się zakochac, ale nie platonicznie...Chce chodzić za rączki po parku i takie tam. A dzisiaj doszłam do jeszcze jednego wniosku-muszę wyjechać z mojego miasta, a najlepiej z Polski. Umrę tutaj z nudów. I jeszcze za dużo wspomnień...Chce to wszystko zostawić, wyjechać i po prostu znaleźć się gdzie indziej. Potrzebuje czuć, ze coś w moim życiu zależy tylko ode mnie-do tej pory tak nie było. Nie jest. Dobra, kończę już. Napisze Wam tylko jedno-chciałabym spotkać Go teraz, po tych wszystkich latach, i przekonać się, co bym teraz poczuła i pomyślała na jego temat...Ale to się nie spełni. Nigdy. Boże, mam dość. Przepraszam za moje smutki. Idę płakać w samotności i dalej słuchać smutnych rzeczy. Tylko to umiem. Miłego wieczoru. Cieszcie się, jeśli ktoś Was kocha i macie to, czego chcecie...