poniedziałek, 24 listopada 2014

Co ma Freddie do...Krzyżaka

Są takie utwory, takie zespoły, tacy wokaliści,  którzy towarzyszą człowiekowi od dzieciństwa,         z którymi idzie się przez całe życie, które wysysa się z mlekiem matki. Dla mnie przykładem takiej muzyki jest twórczość Pink Floyd czy...to nie przypadek, że piszę o tym właśnie dziś...Queen.
Queen, kapela epicka. Ponadczasowa. Aż dziwnie się człowiekowi robi na duszy, gdy pomyśli, że to już tyle lat, kiedy Mercury'ego nie ma już wśród nas...
Wysłuchałam od pierwszej do ostatniej minuty wspomnieniowego programu Stars TV. Cieszę się, bo nie znałam tylko jednej piosenki na ponad 20...
Za co kocham ten zespół? A za co tu nie kochać? Jest co najmniej kilka powodów:
Dziś odcinek pierwszy-bo to muzyka każdego szanującego się fana żużla.
 
"We are the champions, my friend"...Ileż imprez żużlowych zwieńczyła ta pieśń? Nie zapomnę szczególnie tych dwóch razów, kiedy w Toruniu towarzyszyły glorii Adriana M. oraz Karola Ząbika podczas MIMP 2005 i 2006. Wtedy "z boczku na Broniewskiego usiałam i płakałam" (z radości; nie żebym była fanką Coelho, tak mi się skojarzyło)...No i tego nieszczęsnego dnia w Gnieźnie, kiedy nielubiany przeze mnie Janowski wygrał z Darcym w mistrzostwach świata juniorów...
 
Taaak, "We will rock you", wdzięczny podkład muzyczny do niejednej "Szkocji"...
 
Nieoficjalna piosenka patronacka mojego ulubieńca Janowskiego, towarzysząca mu w wielu miejscach, w których się pojawia...
 
No i wreszcie...
Piosenka, która też miała swoje pięć minut żużlowej sławy, szkoda, że w dość niemiłych dla klubu    z mojego miasta okolicznościach.
Jak już dobrze wiecie, tak już mam, że piosenki wiążą się u mnie silnie z miejscami i wydarzeniami, dlatego kiedy słyszę te właśnie utwory, myślami i duchem jestem na W25. Wzdycham także sentymentalnie i wciąż nie mogę uwierzyć, że dziś, tyle lat później, nie wymyślono doskonalszych pieśni pasujących do chwil sportowego triumfu. Tak, ale kto miałby to zrobić? Chyba żaden obecnie funkcjonujący zespół nie ma zadatków na bycie taką legendą jak Queen i nie byłby w stanie stworzyć czegoś równie porywającego i odpowiedniego dla takich chwil...

środa, 19 listopada 2014

Meta95. Oh Lord, give me a strenght.

Pytanie audiotele: jak myślicie, ile wyniknęło z mojej stażowej wizyty? Opcje do wyboru:
a) wszystko załatwiłam pozytywnie
b) nie dojechałam
c) przegrałam z "a to Polska właśnie"?
Tak, czytelniku, 5000 złotych jest Twoje! Prawidłowa odpowiedź to "c"...
Skierowanie dostałam w zeszły piątek, ale dopiero dziś zgodzono się mnie przyjąć. Tylko po to, by podstemplować skierowanie, spytać: "I tak nie chciałoby się pani dojeżdżać, prawda?" (a to raptem 15-20 km)...No tak, starano się nie zniechęcić już od początku. Kiedy pan kierownik udał się do samochodu po pieczątkę, od jednej z pracownic usłyszałam, że i tak było już postanowione od początku: pracę dostanie znajoma...Jazda na darmo, moje nadzieje na darmo. Ryczeć mi się chce. Nie mam już siły na to miasto i ten kraj, nie mam pieniędzy, by wyjechać. Macie na to jakąś radę?
Dla mnie bardzo połowicznym lekarstwem było ekspolorowanie zasobów YT. Jak zwykle jesienią oraz zimą, kiedy poza Australią czy Argentyną motory stoją już w garażach, kevlary wiszą na kołkach, często odczuwam brak witaminy Ż. W tym roku zaczęło się dość wcześnie, już teraz...Magiczne zakamarki internetu zaniosły mnie aż do roku 1995. To były czasy! Mark Loram, Hans Nielsen (jeśli coś Wam to mówi...:)), Key-Key, czyli Krzysztof Kuczwalski, skromne podprowadzające, wszechobecne dresy i disco polo z głośników. No i mój onegdajszy idol, Wiesław Jaguś, wtedy w 20-letniej wersji:) Aż mi się płakać zachciało, jakie to wszystko było kiedyś inne...Nie taka komercja i wszystko jak teraz. No i te usmarowane na czarno twarze...No, ale brak deflektorów, czyli-jak je nazywam-"bobrzych ogonków", które odsypują strugę nawierzchni, robił swoje...
Na razie tyle, chciałam tylko dać znać, co i jak. Postaram się odezwać w lepszym humorze...Pa!

piątek, 14 listopada 2014

Nieobecna nieusprawiedliwiona...już obecna.

Hej, to ja, melduję się, ktoś mnie jeszcze pamięta?
Dobrze, przyznaję się. Byłam nieobecna, byłam na wagarach, bo usprawiedliwienia nie mam:-/ Sporo tych nieusprawiedliowionych godzin mi się nazbierało, chyba czeka mnie dywanik w gabinecie dyrektora...Jedyne, co mogę napisać, na swoje usprawiedliwienie, to to, że...żyłam wówczas naiwną nadzieją na to, że coś zmienia się na lepsze. Niestety, to dobre, jak to dobre, już się skończyło. Zbyt szybko, w zbyt nagły sposób, bez uprzedzenia. Ale...czy można mówić o tym, że coś się skończyło, skoro na dobre się nie zaczęło? Nie będę dywagować, bo teraz to już bez sensu.
Co mnie słychać? Chronologicznie:
- zelektryzowało mnie takie oto ogłoszenie:
Zgłosiłam się, a jakie będą efekty-pożyjemy, zobaczymy.
- przeżyłam 11 listopada, choć nie było łatwo.
We wtorek byłam z wizytą u ciotki Alicji (sprawa do załatwienia, przy okazji spotkanie towarzyskie z rogalami w tle-w tym roku najadłam się ich po kokardkę)...Żeby było mi raźniej iść w ciemności do domu, odprowadzała mnie kuzynka K. Po drodze natrafiłyśmy na jakiś wrogo nastawiony marsz patriotyczny/manifestację poglądów Prawdziwych Polaków i Prawdziwych Mieszkańców Mojego Miasta...Zaowocowało to niespodziewanym WF i biegiem do domu, bo coś nieprzyjemnie się zrobiło...
Rodzice zaliczali inne rejony towarzyskie, więc K. wylądowała u mnie w domu. Były śmiechy, głupoty, wszystko, co błahe i bardzo mi teraz potrzebne. Dobrze mi to zrobiło i przydałoby się częściej...
- dziś, po ponad roku od skończenia szkoły i po ponad roku szukania pracy, W KOŃCU zarejestrowałam się w urzędzie pracy...Cóż zrobić, nie zadałabym sobie tego trudu, gdyby nie drażliwa kwestia ubezpieczenia zdrowotnego (na nic zdały się moje protesty, że w ogóle nie choruję...).
Wizyta ta w pewnych aspektach nie zaskoczyła mnie w ogóle. Nie zaskoczyło mnie (małe, bo małe, ale jednak) opóźnienie (byłam umówiona na 8.20, wchodziłam ok. 8.35)...Nie zaskoczyła mnie niemiła pani urzędniczka, która nakrzyczała na mnie, ponieważ nie zrobiłam kserokopii jednego z dokumentów, o czym w ogóle nie było przedtem mowy...Przyznaję szczerze, nie spodobało mi się jej podejście; kilka razy traktowała mnie jak osobę niespełna rozumu, której jeśli czegoś się nie pokaże palcem, to nie zrozumie...Dyplom ukończenia studiów był w tym wszystkim najmniej ważny, prawie nie wziąłby udziału w tym przedstawieniu...Droga pani, ja rozumiem, rutyna, ci okropni bezrobotni zawracają pani bezcenny czas w piątek rano, ale myślę, że w tego typu instytucji nieco zrozumienia, taktu etc. nie zaszkodziłoby, a wręcz byłoby wskazane, chyba że kazano pani grać rolę "złego gliny". W końcu nikt nie jest tam dla przyjemności.
Miłe zaskoczenia? Zostałam skierowana do centrum aktywizacji zawodowej piętro niżej, gdzie "dobry policjant", a więc przemiła pani, przygotowała mi skierowanie na staż w niedalekiej miejscowości. Okrasiła to stwierdzeniem:
- Pewnie nic innego by pani nie chciała, prawda?
Chcieć mogę, za efekty nie ręczę. Oczywiście, do instytucji stażowej się zgłoszę, reszta nie zależy już chyba ode mnie. Za tydzień kolejne rendez-vous z miłą panią celem zaraportowania postępów. Do czasu kolejnej mniej przyjemnej części (wizyty u pani niemiłej) zdążę się chyba uodpornić psychicznie...
Powiem Wam jedno-to ciężki kawałek chleba, niekiedy tak samo trudny jak sama praca. I najgorszemu wrogowi nie życzyłabym, by przechodził przez to samo...