sobota, 30 marca 2013

"Moje noce z...", czyli telepatyczne połączenie

Okazuje się, że nawet z użytkownikami Ask, nie tylko z najbliższymi łączy mnie telepatia. Miałam właśnie zamieścić post o przeczytanych ostatnio książkach, a tu pytanie: "Co ostatnio czytałaś?". Dobre.
Książki, które ostatnio przeczytałam, to:
1. Hanna Bakuła, "Hania Bania"
2. Hanna Bakuła, "Tajski masaż"
3. Hanna Bakuła, "Idiotka"
4.(najlepsza z przeczytanych ostatnio) Krystyna Mazurówna, "Moje noce z mężczyznami".
Jak widać, kobiety rządzą. Muszę przyznać, że byłam w szoku, dowiedziawszy się o nie tylko malarskiej, ale i literackiej twórczości pani Bakuły. Dobrze jednak, że swój potencjał wykorzystuje na różnych polach, bo niewątpliwie i do pisania ma talent!
"Hania Bania" to historia dziewczynki-zapewne alter ego autorki, która jest psotna, bystra, rezolutna, zadziwia dorosłych swoimi odpowiedziami na pytania czy zachowaniami. Od piątego roku życia wychodziła z domu, niby to do szkoły, z teczką...Niestety, prawdziwy start w szkole okazał się dużym rozczarowaniem...Opowiastki przybliżają także wakacje czy rodzinne święta. Wszystko okraszone przepisami kulinarnymi z lat dziecinnych. Naprawdę sympatyczna lektura.
"Tajski masaż" jest zbiorem 27 opowiadań na temat życia artystów, także Polaków, w Nowym Jorku-autorka mieszkała tam przez 9 lat, więc pewnie obserwacji oraz okazji do nich miała co niemiara. Możemy przeczytać więc o polskich wigiliach na Manhattanie czy perypetiach z zatrudnieniem...Większość jest naprawdę zabawna, autentyzm wyziera z każdego kąta. Polecam.
"Idiotka" to kolejna powieść-tym razem o kobiecie, która postanawia wyjechać do Nowego Jorku. Owszem, dociera tam, ale wiele rzeczy nie ma wspólnego z rzeczywistością-np. zaoferowane przez znajomego mieszkanie, okazuje się także, że materac pod łóżkiem to nie jest najlepszy schowek dla pięciu tysięcy dolarów...
No i są jeszcze "Moje noce z mężczyznami". Ech, o tym, że pani Mazurówna jest barwną postacią, przekonał się chyba każdy, kto oglądał choć jeden odcinek "Got to dance". Od kiedy usłyszałam o tej książce, zapragnęłam ją przeczytać. Warto było! Autorka opisuje swoje jakże barwne życie przez pryzmat miłości i czasu spędzonego z bliskimi sobie mężczyznami. Zahaczamy o małżeństwo, posiadanie dzieci, początki życia w Paryżu czy marzenia o tańcu...Fascynująca lektura. Zastanawia mnie tylko, dlaczego wiele z tych nocnych opowieści kończy się przed świtem, niczym u Kopciuszka przed północą...
Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam moje ostatnie książkowe odkrycia, że choć część z Was zachęciłam do lektury...Ze swojej strony oceniam te książki na 6 w skali 1-6:) Chciałabym mieć dar tak lekkiego i dowcipnego pisania, jak wymienione wyżej panie...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Korzystając z okazji, chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia świąteczne, bo później może nie być okazji. Wszystkiego dobrego, miłego czasu spędzonego w gronie rodzinnym, zadowolenia z prezentów, o ile takowe otrzymacie, i oby wielkanocne potrawy były Waszymi przyjaciółmi, a nie wrogami. No i humoru, mimo tej cokolwiek dziwnej, raczej bożonarodzeniowej pogody.
Merry Easter! (użytkownicy demotywatorów wiedzą, o co chodzi...:))

piątek, 29 marca 2013

Kosiarki są dobre na wszystko?

Ech...Jakiś smutny jest dla mnie ten dzień. Nie, nie dlatego, że Wielki Piątek. To mnie nie obchodzi. Smutno mi z powodu pogody, nudy i jakoś tak ogólnie...Jak się wyjrzy przez okno na tę iście irlandzką pogodę, to jest jeszcze gorzej...Jedyne, co mnie pociesza, to sparing kosiarek*, na początek którego czekam na SF, czyli Belle Vue-Manchester Aces vs. W'ton Wolves:) Oczywiście, trzymam kciuki za tych drugich. Chociaż mała poprawa humoru w ten dzień...
A co tam u Was?
*Kosiarki=wszystkie ligi żużla poza polską, nazwane tak z powodu nowych, beznadziejnych tłumików, dzięki którym motocykle pracują tak, że-tu cytat z jednego z użytkowników SF-"moja kosiarka pracuje lepiej". Jakoś tak wszyscy podłapali te "kosiarki" i teraz często tak się właśnie potocznie nazywa zagraniczny żużel.
[dopisek z 16.25: Hurra, Wolves wygrali 47:43, fajnie, tym bardziej, że na wyjeździe:)
Najlepszy komentarz na SF: (w odpowiedzi na pytanie: "idziesz do kościoła?") jakiś użytkownik odpisuje: "Mój kościół to stadion żużlowy"...Dobre!
Dostałam fascynujące pytanie na Ask: "Masz śnieg?" No pewnie, nie dość, że leży na ulicy, to jeszcze niedawno padał...]

czwartek, 28 marca 2013

Ask(Darcy).fm-część I

Czas podsumować pierwszą część pytań, która spłynęła do mnie na Ask.fm. Z jednej strony, jestem zaskoczona, z drugiej-nie. Te pierwsze były bardzo "pode mnie", a inne...No dobra, dosyć przysmęcania. Jedziem z tym koksem.
1. Kto zaraził Cię pasją do sportu? Zaczęłaś sama z siebie, czy to sprawka np. taty?
Poniekąd mam to w genach, ponieważ mój dziadek był profesjonalnym sportowcem, olimpijczykiem. Były narzeczony mamy z zamierzchłych czasów amatorsko uprawiał lekkoatletykę:) To może dlatego? Choć nie ukrywam, że już od dziecka towarzyszyłam ojcu w oglądaniu np. meczów piłki nożnej. Jednak pierwszy "świadomy" mecz żużlowy to moja inicjatywa.
2. Co musiałoby się stać, byś zrezygnowała z żużla?
Hmmm, zastanawiałam się nad tym. Pewnie nawet gdybym przeprowadziła się do bezżużlowego miasta lub kraju, śledziłabym wyniki w internecie albo kupiła polską satelitę. A rozpatrując w innym aspekcie...Kiedyś myślałam, że może śmiertelny wypadek...Jednak za mojego życia wypadki były, a ja chodzę. Nie chciałabym widzieć śmiertelnego wypadku na żywo, ale podejrzewam, że może to? Nie wiem.
3. Ulubiony sport?
Lubię wiele, trudno wymienić mi jeden. Na pierwszym miejsccu jest oczywiście żużel, ale nie pogardzę piłką nożną w przyzwoitym wydaniu, zimą hokejem na lodzie albo snowboardem. I "wkręciłam" się też w kolarstwo-ciekawe jest.
4. Skąd wziął się pomysł na bloga?
Na pierwszego w życiu-po prostu pewnego wrześniowego popołudnia weszłam na Onet, zobaczyłam zakładkę "Blog", pomyślałam: "A może by tak mieć swój?". No i założyłam-trochę z głupoty. Jednak w miarę kolejnych czytelników czy komentarzy zaczęło mi się podobać. Drugi blog był po prostu przeprowadzką z Onetowej wersji "Teen" do "pelnoletniej". A pomysł na blog tutaj? Konieczność przeniesienia się z Onetu. Pomysł na tematy? Z życia. Nie piszę o podróżach, bo niewiele ich odbywam. Moda mnie nie interesuje, a na gotowaniu się nie znam. Wybór jest prosty:)
5. Lubisz koty?
O mamo, przecież każdy, kto mnie zna, wie, że tak! Sto razy bardziej wolę koty od psów. Może one bardziej odpowiadają mojemu charakterowi? Albo dlatego, że nie trzeba z nimi wychodzić?:) Pewne jest jedno-koty górą, w tym mój!
6. Lubisz żelki?
Dopóki jadłam żelatynę, zawsze "dopadałam" do działu z żelkami w sklepie i tropiłam nowości, kupowałam i jadłam. Od jakiegoś czasu nie jem rzeczy z żelatyną oraz ze sztucznymi barwnikami, więc żelki zostały skreślone, choć czasem trafiam na niemieckie, "bezpieczne", wtedy jem z chęcią.
7. Piosenka, która ostatnio za Tobą chodzi?
Jak wiadomo, mam specyficzne gusta muzyczne. Stacji muzycznych raczej nie oglądam, więc nie są to nowości. Chodzą za mną za mną stare dobre Cool Kids Of Death, Metallica czy Nirvana (w szczególności, jak wiadomo, "In bloom").
8. Odwróć się. Co widzisz?
Odwracając się w myślach, widzę przeszłość, ludzi, których już nie spotkam, miejsca, w których nie będę:( A odwracając się fizycznie, widzę miejsca, z których wychodzę, co mnie albo cieszy, albo smuci.

To na razie tyle. Jest tam jeszcze kilka pytań, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy były od Was, czy z losowań. Jeśli wyrazicie wolę, przytoczę wszystkie. No i chciałabym zaapelować-ask nie gryzie! I ja też:)Pytajcie, bardzo chętnie odpowiem!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszystkim, którzy zamartwili się o moje zdrowie, spieszę wyjaśnić, że jest w miarę OK.  Jakoś mi minęło-przynajmniej dzisiaj. Ale obiecuję, że jeśli mi wróci, pójdę do lekarza.
Dziś Wielki Czwartek. Jak tam przygotowania do świąt? U mnie zerowo (ja nie obchodzę, a mamuśce się nie chce). Może to dziwne, ale po co się zmuszać? Życie jest na to za krótkie...

środa, 27 marca 2013

Szlachetne zdrowie...

Czy uważacie, że w wieku niecałych 24 lat, będąc raczej zdrową osobą, można mieć zawał serca? Ja wczorajszego wieczoru/nocy byłam przekonana, że takowy mam. A na pewno coś z sercem. Wszystko przez nerwy-zdarzyła się pewna stresująca sytuacja, choć nigdy wcześniej nie reagowałam na nią w ten sposób. Zaznaczam, nie jestem hipohondryczką, nie wyolbrzymiam problemów ze zdrowiem. Wracając do tematu-od tych nerwów jak mnie coś zabolało w klatce piersiowej, to koniec. Trzymało mnie dłuższą chwilę...Zastanawialam się, co się dzieje. Do tego ból żołądka i jakieś dziwne drgawki w całym ciele. Makabra. Myślałam, że to już koniec. Obawiałam się, że nie usnę albo że będzie to moja ostatnia noc w życiu. Na szczęście jakoś zasnęłam i nawet się obudziłam.
Miałam iść na moje odrabiane zajęcia...i poszłam, choć po drodze nie czułam się najlepiej (przyczyna ta sama, co wczoraj, tylko tak ze sto razy słabsza). Przychodzę do szkoły, i co się okazuje? Zajęć oczywiście nie ma, a kobieta oczywiście nie uprzedziła. Ryczeć mi się chciało. Tak się zmachałam tą niepotrzebną drogą (normalnie się nie "zmachuję", choć mam daleko), że przez 15 minut siedziałam na ławce w szkole, nie mogąc złapać oddechu i dojść do siebie. A kiedy wróciłam do domu, czułam się jak maratończyk na 42.kilometrze biegu...Mam nadzieję, że to już teraz nie tak na stałe z tym zdrowiem?...
Dobra. Nie będę smęcić o swoim zdrowiu. Próbuję o tym nie myśleć...choć może wizyta u lekarza by się przydała. Sama już nie wiem. Co mi radzicie?
No to zaczęło się moje wolne. Już myślę, co tu zrobić, by nie iść na zajęcia w przyszłą środę. Jeden jedyny wykład w całym tygodniu, nie chce mi się iść. Kobieta czepia się obecności i mnie nie lubi, więc nie mogę po prostu nie iść. Iść do lekarza i zaświrować jakąś grypę? Czy powiedzieć prosto z mostu o sercu? Same niewiadome.
Moje wolne będzie "super"-pisanie, czytanie i ani milimetra żużla (chyba że archiwalny albo angielski). Cytując Czesia z "Włatców móch"-"nie podobuje mi się to. Cóż jednak zrobić?
A Wy od kiedy macie wolne? Jak się zapowiada? Jakie perspektywy na święta? Z chęcią o tym poczytam!

wtorek, 26 marca 2013

Prawdziwych buntowników już nie ma...

No to już prawie mam 6-dniowe ferie świąteczne. Jeszcze tylko jutro...I pomyśleć, że gdyby nie moja konieczność odwiedzania szkoły w środy, miałabym 11 dni ferii! Ech...
Z powodu odwołania startu naszej ekstraligi w święta i tego, że angielskie "kosiarki" nie mogą zastartować, perspektywa świąt w ogóle mnie nie cieszy. Będzie nuda, i to wielka. Zresztą, ze względu na moje poglądy, święta nie oznaczają dla mnie nic wyjątkowego. Ot, wolne...
Na poprawę humoru słucham sobie znowu...znowu prześladuje mnie "In bloom". To już megaszkodliwy bzik, właśnie słucham tego po raz 5.dzisiaj! I być może nie ostatni...
Wpadłam dziś do promotora, by oddać mu moje wczorajsze wypociny-11 stron bez przypisów. Poszłam z Eweliną, żeby było mi raźniej. Ale pan profesor miał minę...Przyszłyśmy tylko oddać, bo o czym tu gadać, zresztą w środku siedziała K...A on do nas, że dlaczego nic nie powiemy, że z powodu tego, iż nie będziemy się widzieć przez dwa tygodnie, oczekuje, że na następne przyniesiemy już nie wiadomo ile pracy. No dobra, przecież korzystając z wolnego, popiszę, ale nie wiem, ile...No i tekst pt. chciałbym, żeby prace były gotowe na koniec maja. Taaa, już. Ja kończę 1.rozdział, Marta utknęła w środku 1.rozdziału...Jedna Ewelina jest dalej, pisze 2. Kiepsko to wszystko widzę...przynajmniej wiadoma osoba wyrabia w nas poczucie, że nie zdążymy. Lekko nie jest, oj nie.
Zdezerterterowałam z niemieckiego, ściemniając, że źle się czuję. Wybitnie nie miałam ochoty na te zajęcia...Trudno.
Zabawne sytuacje? M. zapowiedział, że jeśli na angielskim DS wspomni coś o swojej rodzinie, jak robi to zawsze, to wyjdzie z zajęć. Trzymałam go za słowo...DS to słyszał, bo zostało powiedzane przy nim. Bardzo się pilnował, ale dwa razy się "sypnął". OK, M. wyszedł, ale tylko na chwilę. Byłam bardzo zawiedziona, bo spodziewałam się spektakularnego wyjścia, walnięcia drzwiami itp...Eee tam, teraz to już nawet buntowników nie ma. Co za pokolenie...
To chyba na razie tyle. Wiem, bardzo ciekawie i twórczo...Wybaczcie, jestem jeszcze jakaś odmóżdżona po wczorajszej sesji pisania. Trzymajcie się!
PS. Dziś, gdy dezerterowałam ze szkoły, w centrum mojego miasta trwało chyba zaklinanie wiosny, bo z głośników "leciało" na przemian: "Wiosna" Vivaldiego, "Wiosna, ach to Ty" Grechuty i "Wiosna" Skaldów. Na razie niewiele z tego wynika, ale może jeszcze się uda, co?

poniedziałek, 25 marca 2013

Zaległe pytania tagowe

Obiecałam pytania tagowe, oto i one:
1. Twoja największa ubraniowa ekstrawagancja to...
2. Gdybyś mogła zabawić się w uczonego i odkryć jakiś istniejący już wynalazek z pożytkiem dla ludzkości, co by to było?
3. Nad łóżkiem plakat ze sportowcem, aktorem czy piosenkarzem?
4. Wymarzony kolor i wzór na torcie urodzinowym?
5. Kawa czy herbata?
6. Gdy byłaś dzieckiem, Twoimi muzycznymi idolami byli...
7. Dokąd wyjechałabyś na długi majowy weekend (Polska, zagranica-dowolnie)?
8. Czy jako dziecko bałaś się ciemności?
9. Życie spokojne czy jak pędząca lokomotywa?
10. Gry planszowe czy komputerowe?
Nie wyznaczam nikogo, kto chętny i ma czas, może odpowiedzieć:) Wybaczcie mało oryginalne pytania, ale brak weny...po 7 godzinach pisania pracy. Jutro chyba pojadę do szkoły tylko to oddać i wracam. Nie mam siły na niemiecki i ochoty na nudny angielski...I jeszcze zajęcia w środę...Ech, życie to jednak bywa ciężkie.

niedziela, 24 marca 2013

Sportowo, tagowo

Sport. Wczoraj było pierwsze Grand Prix na żużlu tego sezonu. W Nowej Zelandii, więc o 4.00. Aż taką maniaczką nie jestem...Ale kiedy przebudziłam się o 6.20 i niechcący obudziłam mamę, pierwszy mój tekst do  niej to było:
-Dasz mi telefon? Wejdę do internetu i sprawdzę, jak tam GP.
Bo mamuśka ma taki fajny pakiet ineternetowy...Nie posłuchała mnie. Sprawdziłam później-nie było się czym ekscytować. Na podium sami nielubiani zawodnicy, najlepszy z ulubieńców-Darcy-był 5., Lindgren klasycznie 9...Bez szału.
Jakoś tak wczoraj przegapiłam skoki w Planicy, a szkoda, bo wygrała Słowenia...Muszę dorwać powtórkę:)
No, a dzisiaj sezon skoków dobiegł końca. Cieszę się, że na podium było aż dwóch Słoweńców!...
Czy jest tu ktoś, kto tak jak ja nie znosi Schlierenzauera? Mam go już po dziurki w nosie, wydaje mi się jakiś taki zarozumiały i zbyt pewny siebie. Przydałoby się, by ktoś utarł mu nosa:)

http://zanetapotulna.blogspot.com/2013/03/10-pytan.html
Zostałam nominowana przez Żanetę, dziękuję bardzo! Z chęcią odpowiem na pytania.
1. Gdybyś mogła przenieść się w czasie, do jakich czasów byś się przeniosła?
Mogę podać nawet miejsce:) Moim marzeniem jest przenieść się do Londynu końcówki lat 70. i 80., kiedy rodził się punk, i poznać wszystkie ważne postaci tego ruchu, młodsze niż teraz, niektóre w dodatku chodzące jeszcze po tej ziemi (np. Sida Viciousa, zanim przeniósł się na tamten świat).
2. Jakie/Gdzie jest twoje miejsce na Ziemi?
Przyznam szczerze, że nie wiem. Na pewno nie w moim mieście. Wydaje mi się, że jeszcze szukam takiego miejsca, jeśli rozumieć je przez miasto czy kraj. A póki co takim miejscem jest każdy stadion żużlowy:)
3. Bliscy/Znajomi/Rodzina wiedzą, że blogujesz?
Znajomi nie, ojciec raczej nie, mamuśka może się domyśla, ale nic nie mówi. Mówiłam kuzynkom, nawet dawałam im adres, ale podejrzewam, że szybko o tym zapomniały i nie zajrzaly nawet, bo nic nie mówiły.
4. W trzech słowach o największych wartościach w życiu.
Wolność, miłość, uczciwość.
5. Jak najchętniej podróżujesz?
Uwielbiam samochód, ale ex aequo z nim jest samolot. To moje dwa ulubione środki transportu, choć z tego drugiego korzystam stanowczo zbyt rzadko:(
6. Jakie Twoje marzenie już się spełniło?
Jedyne realne marzenie, które miałam, a które się spełniło, to było poznanie jednego z moich ulubionych żużlowców. Reszta jeszcze czeka, albo nigdy się nie spełni.
7. Lubisz wstawać skoro świt czy wylegiwac się po późna?
Prawda leży, wydaje mi się, po środku. Budzę się wcześnie, ale potem długo łażę w piżamie, za co opieprza mnie mamuśka:)
8. Do jakiego miejsca lubisz powracać?
Cieszyłabym się, gdybym mogła wracać do miejsc, w których byłam i mi się podobało. W wielu przypadkach to nierealne...Napiszę więc, że do mojego kochanego Torunia.
9. Co Cię najbardziej wkurza?
To, że moje życie nie układa się tak, jakbym chciała, a także wiele drobnych rzeczy w codziennym życiu.
10. Jaką jedną rzecz zabrałabyś na bezludną wyspę?
Laptop, w którym mogłabym też oglądać telewizję. Musiałby mieć wszystkie europejskie i światowe kanały, w których można oglądać żużel, i w "ulubionych" wpisane najważniejsze żużlowe strony:)
Swoje pytania i wyznaczone osoby ujawnię niebawem!

piątek, 22 marca 2013

Piwko! I inne, nie zawsze pozytywne, takie

Uwaga! Ze względu na ustawę o wychowaniu w trzeźwości uprasza się, aby fragmentu postu, tego fragmentu, który zakończy się linią przerywaną, nie czytały osoby poniżej 18.roku życia.


Znacie tę piosenkę? Słowa stworzył nieznany już raczej naszemu pokoleniu niezapomniany fantastyczny Maciej Zembaty. Ja odkryłam ją dzięki ojcu i uwielbiam do dziś za jej absurdalny tekst i w ogóle.
A dlaczego chodzi mi po głowie ta oto piosemnka? Poczyniłam ostatnio odkrycie w branży alkoholowej, które nie daje mi spokoju. Nie cierpię piwa, ale ostatnio będąc na zakupach odkryłam piwo...bananowe. Kupiłam z ciekawości i...okazało się pyszne. No tak, wyszły teraz ze mnie pierwiatki kobiece-kobiety lubią przecież takie "wynalazki"...Byłam w szoku, gdy okazało się, że to...polskie piwo. Ja w ciemno obstawiałam Nową Zelandię albo Amerykę Płd. Nie ukrywam, że poszukam jeszcze okazji do spotkania z tym trunkiem.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przypominam o akcji na ask.fm/DarcyDarcy . Pierwsze pytania już napływają, jestem w szoku! Nie dziwi mnie za to tematyka, bo ich znaczna część dotyczy żużla:) Spoko, mam też inne strony swojej osobowości, czekam też na pytania z innych dziedzin.
Skoro już jesteśmy przy tym, czego dotyczą pytania na ask.fm...Żużel mnie smuci ostatnio. Crump skończył karierę, Sullivan kończy (pewnie mu "żonka" powiedziała, żeby znormalniał, bo ma małe dziecko, a wiadomo, jak jest ze zdrowiem i życiem w tej branży). Kończy się pewna era. Smutno będzie bez chłopaków. Oczywiście mają następców, jest Chris, Darcy czy Troy Batchelor, ale bez nich to już trochę nie będzie to samo:(
Żużel smuci mnie też z powodu odwoływanych sparingów oraz-co czytam ze zgrozą-pierwszej kolejki naszej ekstraligi. No to święta w domu i to jeszcze bez emocji. No to pani ze sklepu od dialogu o żużlach w święta triumfuje...A ja już się szykowałam na wizytę na rodzimym stadionie:(
Wczoraj obejrzałam z mamuśką film "Nocny kowboj", w roli głównej John Voight, prywatnie ojciec Angeliny Jolie. Do tej Dustin Hoffman. Film stary, ale aktualny w temacie-jak wyrwać się ze swojego małego miasta i zacząć życie w wielkim mieście? Konstatacje niekiedy gorzkie, ale warto obejrzeć i może zastanowić się, zwłaszcza osoby zainteresowane taką opcją.
Ufff, rozpisalam się! Idę sobie, bo trochę mi smutno przez ten żużel, zresztą kiedyś skończyć trzeba:) Bye!


czwartek, 21 marca 2013

Ask i wiosna

ask.fm/DarcyDarcy
OK, jak zwykle z opóźnieniem, ale postanowiłam się wciągnąć. Można mi zadawać pytania o wszystko-oczywiście w granicach dobrego smaku:) Postaram się co parę dni zebrać pytania i odpowiedzieć na nie tutaj. Podoba Wam się ten pomysł?
No i mamy pierwszy dzień wiosny...i piękną zimę tej wiosny. Wspaniale. A do sezonu żużlowego coraz bliżej.
A co tam u Was w tym mało wiosennym dniu?

środa, 20 marca 2013

Absolutoryjne "tak czy nie" z przewagą "nie"

Zacznę na poważnie. Dzisiaj mija 10 lat od początku wojny w Iraku. Ile to już czasu minęło...Do dziś pamiętam, jak w wieczór poprzedzający tę inwazję siedzieliśmy z rodzicami przy radiu (TVN 24 jeszcze nie mieliśmy, netu też) i czekaliśmy na wieści. Pamiętam, jak nie mogłam potem zasnąć...Sama nie wiem, skąd naszły mnie te wspomnienia. To tylko uświadamia, ile czasu minęło...
Dlaczego tak jest, że jeżeli człowiek mówi coś innego niż inni, postępuje inaczej niż inni, to jest traktowany jak dziwak, wariat, ciągle przekonywany do zmiany zdania itp.? Przekonałam się o tym wczoraj w szkole. Nasza starosta ciągle nagabuje, żeby wpłacać pieniądze oraz deklarować się, jeśli chodzi  o uczestnictwo w absolutorium. Ja migałam się od odpowiedzi jak długo się dało. Nie żebym się wahała, po prostu chciałam uniknąć tych natrętnych pytań: a dlaczego nie chcesz iść? Powodów jest dużo, ale o nich za chwilę.
Tak czy inaczej, unikałam deklaracji, a co za tym idzie, pytań. Nie można jednak unikać w nieskończoność, więc wczoraj wyznałam w końcu, że NIE idę. Na to starosta: "Musimy pogadać", i próbowała nakłonić mnie do zmiany zdania. Na szczęście nie jestem jedyną, która nie idzie, także Ewelina się nie wybiera, ale ona jest usprawiedliwiona ze względu na swój odmienny stan...Ech.
Także kiedy rozmawiałam o tym z kuzynkami, nie mogły mnie zrozumieć. "Absolutorium jest dwa razy w życiu, jak można nie iść?"-"nalatywały" na mnie. "Na pewno mama cię zmanipulowała"-zawyrokowała D., wiedząc, że mamuśka jest przeciwniczką takich imprez i wiedząc, że czasami słucham mamuśki (choć ostatnio nie, bo źle mi radzi). Otóż nie, to nie żadna manipulacja. Ja sama, z pełną odpowiedzialnością osoby posiadającej pełną zdolność do czynności prawnych, oświadczam, że nie chcę iść, bo:
a) przed absolutorium licencjackim byłam na jednej próbie i wydało mi się megakretyńskie słuchanie komend w stylu: "Teraz wejdź na scenę", "Uściśnij rekę rektora, tylko tak, żeby było widać na zdjęciu", "Obróć się w prawo", "Po dostaniu dyplomu przełóż "chwościk" biretu na drugą stronę". Masakra...Czy ja jestem na jakieś tresurze?
b) u nas absolutoria są zawsze przed obronami prac, więc unałam i uznaję po raz drugi, że kończenie tego, co jest jeszcze nieskończone, i pójście tam tylko po to, by odebrać głupi papier pt. "XY w dniu 4 czerwca brała udział w absolutorium" wydaje mi się bezdennie głupie.
c) męczyłabym się w durnej todze i jeszcze durniejszym birecie.
d) nie zamierzam dać satysfakcji rodzicom, którzy by tam siedzieli tacy dumni, że udało mi się osiągnąć to, co nie udało się im (ale mi wyczyn...gdyby to był prawdziwy uniwersytet w dużym mieście, to byłoby osiągnięcie, a tak?...)
e) powód najważniejszy: będą tam ludzie z roku z rodzicami, a co gorsza dziewczynami, chłopakami, narzeczonymi, mężami etc., bo wykorzystają to jako świetną okazję, by ich pokazać. Nie, dziękuję. Nie chcę mieć doła. Jeszcze by B. z dziewczyną przyszedł...to by był koniec świata.
Czy uważacie moje argumenty za racjonalne? Jak to było, jest lub będzie w Waszym przypadku? Byłyście, pójdziecie czy nie? Jestem bardzo ciekawa!

wtorek, 19 marca 2013

Jestem na dobrej drodze

Z sercem w żołądku, przełyku i nie wiadomo gdzie jeszcze udałam się dzisiaj do szkoły, coby odbyć przeprawę z promotorem na temat tego, co ostatnio stworzyłam.  Moje nerwy zostały dodatkowo przedłużone, bo nie dość, że pan profesor przyjechał trochę później, niż było umówione, to jeszcze A. wcisnął się przede mnie. No, ale opłaciło się czekać! Wprawdzie do gabinetu wchodziłam na miękkich nogach, jednak...Nie jest źle. Ba, jest dobrze. Chyba dobrze trzymaliście kciuki, jak prosiłam, dziękuję bardzo:) Ogólny sens wyłapany, oczywiście muszę jeszcze to uzupełnić, no i mój koszmar-przypisy! No i oczywiście muszę "jechać" dalej. Tak, ale co tam! Humor poprawił mi się skutecznie. Wygląda na to, że jestem na dobrej drodze.
Z cyklu "Co tam w wiadomej sprawie, o której pisałam wczoraj": dzisiaj było (oczywiście, przecież nie było wolnych miejsc na sali:)) siedzenie koło mnie. Co więcej, ręka błądząca na oparcie mojego krzesła. Bez komentarza. Tak jak bez komentarza pozostawię dziwne spojrzenia wiadomej osoby, gdy cała zadowolona wyszłam z gabinetu promotora. Przecież był powód do radości...Nie wiem, czy chodziło o to, że tak rzadko się uśmiecham? No dobrze, tak, rzadko się uśmiecham, alr czy to jest takie zaskakujące? Sama już nie wiem...I nie będę zagłębiać się w temat, bo zaraz wyjdzie na to, że o niczym innym nie umiem pisać/mówić/myśleć...
Chodzi mi dzisiaj po głowie jedna piosenka. Oczywiście, to z powodu dobrego humoru, ale przyznam się Wam do czegoś dziwnego: ta piosenka zawsze przychodzi do mojej głowy w określonym czasie, tak mniej więcej w marcu, na początku wiosny. Nie wiem, dlaczego tak jest. Stara, może nie najwyższych lotów, ale ja bardzo ją lubię. Wlaśnie słucham po raz 50. i śpiewam na cały głos, choć nie mam atrybutu opisanego w tytule tej piosenki:

Uśmiechnęłam się też, wchodząc dziś do swojego lokalnego spożywczaka. Dwie pracvujące tam panie dyskutowały o pogodzie, o tym obrzydliwym śniegu, no i przy okazji wypłynął taki oto temat:
Kasjerka 1(młodsza):-Kurczę, jak będzie taka pogoda, to nici z żużla w święta. A chciałam się wybrać...
Kasjerka 2(starsza):-A, zobaczysz, jak będzie, jeszcze trochę czasu jest. Zresztą święta są od tego, żeby do
rodziny iść, czy coś, a nie na żużle chodzić.
Już chciałam rzec do pani starszej słów kilka, ale się powstrzymałam. Jak miło, że ta debata trafiła akurat na moją wizytę:) Wiedziały, kiedy gadać...
Miłego dnia!


poniedziałek, 18 marca 2013

Deep inside...

"Deep inside" każdego człowieka, w głębi jego duszy, może dziać się wiele rzeczy. U mnie dziś jest...walka? Smutek? Sama już nie wiem. To, co czuję, jest skomplikowane. Nie wiem już, jak sobie z tym radzić.
Chodzi mi oczywiście o...tak, o B. Nie rozumiem i już pewnie nie rozumiem jego stosunku do mnie. Może nie odzywać się tygodniami, a potem...Dzisiaj na przykład na zajęciach usiadł tuż przede mną, więc co pięć minut odwracał się i gadał coś do mnie. Na moim pulpicie leżał pendrive, to mi, a nie innym dziewczynom, go zabierał. Śmiał się z czegoś i sprawdzał, czy ja też się śmieję. Kiedy wiedział, że nie patrzę, gapił się na mnie. Niby przypadkiem muskał moją rękę. Jeszcze trochę i uciekłabym z krzykiem. Nie mogłam już wytrzymać...Znowu muszę przyznać, że nie wiem, o co mu chodzi...To już tysiąc razy bardziej wolałabym, by przejawiał wobec mnie jakieś bardziej zdecydowane uczucia. Albo obojętność, albo...to, co boję się napisać, a o czym myślę i marzę. Po prostu to, jak teraz wyglądają nasze relacje, jest dla mnie dziwne. Ale może wyolbrzymiam...sama nie wiem. Mam mętlik w głowie. Z jednej strony, chcę, żebyśmy skończyli już tę szkołę i rozeszli się w swoje strony, ale z drugiej strony boję się tego momentu. Boję się tego rozstania. Chyba odchoruję je bardziej niż to z M., który w tamtym czasie był miłością mojego życia. Wtedy wpadłam w autentycznego doła, ciągle płakałam, nie jadłam, marzyłam tylko o tym, by umrzeć, albo być z nim. Aż się boję, co będzie teraz. I boję się chodzić teraz do szkoly, tego, że któregoś dnia powiem o dwa słowa za dużo...a to byłoby najgorsze, co mogłoby się stać.
Mój dzisiejszy stan ducha oddaje tylko to:

no i może jeszcze to:


Jestem chyba egoistką, bo nawet migrena mamuśki mnie dziś nie rusza, tylko mój stan ducha. Da mi ktoś sensowną radę, co robić? Bo ja naprawdę nie mam pojęcia i jestem bliska zwariowania. Rozdarta między "daj sobie spokój" a "don't let your hope die", jak z piosenki Oceany...Życie jest naprawdę ciężkie.
PS. Trzymajcie kciuki za jutrzejszą przeprawę z promotorem!

czwartek, 14 marca 2013

Intuicja i 4.30

No i wybrali nam nowego papieża. Szybko. Nie ekscytuję się tym jako ktoś, kto twierdzi, że od dziś nowy papież będzie jego zwierzchnikiem duchowym, po prostu byłam ciekawa, kto nim zostanie, tak jak jest się ciekawym, kto dostanie Oscara. A dzięki intuicji mamuśki dowiedziałam się o tym na żywo, a nie np. dziś rano.
Krótko po 19.00 coś podkusiło mamuśkę i wyjątkowo, zamiast rano, wlączyła internet w swoim telefonie, a tam wiadomości: "Wybrano papieża". No to dawaj włączać telewizor, by dowiedzieć się więcej, bo w telefonie był podany tylko fakt, bez osoby, imienia etc. Czas oczekiwania na wyjście nowego papieża "do ludzi" strasznie mi się dłużył. Byłam bardzo ciekawa, kto to jest. A teraz już wszystko wiadomo. Może źle wyrokuję tak od razu, ale Franciszek I zrobił na mnie dobre wrażenie, choć mówiąc szczerze, myślałam, że jest młodszy (dznałam szoku, wyczytawszy w internecie, ile ma lat). A co będzie dalej, jak się spisze w sojej roli-zobaczymy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ja już naprawdę nie ogarniam tych swoich snów. Dzisiejszy: idę do akademika, niby robić jakąś prezentację czy oglądać film. Wychodzę około 20.00, więc mówię mamuśce, że dużo czasu to nie zajmie i tak około 22.00 będę z powrotem. Docieram do tego akademika...i spotykam tam B. Czy on przestanie mnie kiedykolwiek prześladować w tych snach? Bo na jawie to nie mówię, nie da się nie spotykać, chyba, żebyśmy rotacyjnie chodzili na zajęcia. No, ale wracając do snu. Idę, spotykam, potem niezbyt pamiętam, co tam w tym śnie było, ale kiedy wychodzę z akademika, jest już jasno. Wyciągam telefon, patrzę-4.30. No, nieźle się zasiedziałam...Właśnie kiedy mam dzwonić do mamuśki i się wytłumaczyć, ona dzwoni do mnie. Pierwsze, co robi po tym, jak odbieram, to...pieje jak kogut, chyba po to, by mi uświadomić, która jest godzina. I na tym sen się kończy. Ogarnie to ktoś? Jeśli tak, ufunduję i wyślę nagrodę:)
Sny to naprawdę, naprawdę dziwna rzecz.
Boję się tych dzisiejszych zajęć. Chciałabym, żeby było już po...Że też nie da się przyspieszyć czasu...

środa, 13 marca 2013

Chodzić-(czasem) nie warto


Znacie tę piosenkę? Mamuśka ostatnio ciągle tego słuchała...A mi przyszedł dzięki temu pomysł na tytuł postu. Często uważam, że czegoś tam nie warto robić...Poddaję w wątpliwość wiele rzeczy. A dziś uważam, że "chodzić (do szkoły) nie warto". Ale ogólnie czasem można się przejść (w innym kierunku). Jak to w życiu-nie uda ci się jedno, wyjdzie za to coś innego. Tak było u mnie dzisiaj.
Denerwowałam się jak nie wiem co-wiadomo, swoimi newralgicznymi zajęciami, prezentacją itp. Przyszłam do szkoły ok. 20 minut przed rozpoczęciem zajęć. Chodzę po korytarzu, patrzę-nikogo. Idę pod salę-raz, drugi-ani pani profesor, ani ludzi...Podpadło mi to. Pytam portiera-"Pani profesor X już skończyła na dzisiaj zajęcia", powiedział mi. "Ale WTF, jak to?"-pytam ja. I byłaby sobie trwała ta moja niewiedza, gdybym podczas mojej gorączkowej bieganiny nie spotkała ludzi z tej grupy. "Zajęcia przełożone na jutro, na 13.15"-powiedziała mi K. Z jednej strony się wkurzyłam, bo przyszłam na darmo, bo muszę jeszcze dziś denerwować się prezentacją...Ale postanowiłam to wykorzystać. Miałam przy sobie kwitki potrzebne do odbioru karnetu, więc wdepnęłam-w końcu to niedaleko od szkoły-do klubu po tenże, bo można je było odbierać-już od poniedziałku. Odebrałam i doznałam szoku. W ubiegłym roku/sezonie to "cudo" miało wielkość i twardość karty kredytowej. Teraz przypomina raczej wizytówkę reklamową, taką, jak czasem zostawiają rozmaite firmy. Miękkie to, więc z moim nawykiem noszenia karnetu w kieszeni na mecze będę musiała uważać, żeby mi się nie pogniótł, a będzie to łatwe (tj. łatwo będzie mógł się pognieść). Bez komentarza.
Skończyłam wreszcie czytać najnowszą książkę Marklund, tę, co to ojciec sprezentował matce i mi na Dzień Kobiet. OK, ciekawa, ale bardziej sensacyjna niż kryminał-główny kryminalny problem jest potraktowany bardzo po macoszemu, ważniejsze są problemy głównej bohaterki i jej porywające perypetie pt. mąż wyjeżdża do Afryki i zostaje porwany, co rodzi pościgi, przejęcia okupu i inne takie. Nie zachwyciło mnie to, ale zaliczyłam z czystego kronikarskiego obowiązku.
Ach, zapomniałabym-w szkole wpadłam na...no, na kogo? Na B., rzecz jasna. W jego wolny od szkoły dzień. Ciekawe, co tam robił...Jak znam życie, pomagał organizacji targów/konferencji, która ma się teraz odbyć u nas w szkole. A skoro już go spotkałam, to chodzi mi po głowie ta piosenka, którą niegdyś mnie prześladował:



Do dzisiaj się zastanawiam, co to miało znaczyć?...I kto tu zrozumie facetów...

wtorek, 12 marca 2013

Wtorek na dywaniku, czyli nie byłam Marylin

Ufff. Po raz pierwszy w tym semestrze poszłam na seminarium. Wczoraj siedziałam do nie wiadomo której, żeby to skończyć, i efektem jest oddane dziś 17 stron. Boję się, denerwuję. Na niczym nie mogę się skupić. Przecież promotor kompletnie mnie skrytykuje, a jeśli będę musiała zaczynać od początku, to się załamię, bo wiem, że nie zdążę. Pomocy, zróbcie coś, żebym się tak nie denerwowała, żeby było dobrze, i w ogóle...
O dziwo, promotor nie powiedział ani słowa na temat tego, że dopiero teraz przyszłam, itp. Wziął ode mnie, co miał wziąć, i tyle było mojej wizyty. "Dywanika", czyli wyzywania, o dziwo nie było. Jestem w szoku. Ten tydzień, kiedy będę czekać na jego ocenę, werdykt, będzie chyba jednym z najdłuższych tygodni in my life...Nie wiem, jak to wytrzymam.
Ogólnie ta wizyta była ciekawa. Promotor przyjechał z żoną, nie wiem, czy ona też pracuje w naszej szkole? Kompletnie nie mam pojęcia. Promotor poszedł po jakieś kawy, w pokoju zostaliśmy we trójkę: B., żona promotora i ja. Tak się bowiem złożyło, że tylko B. i ja przyszliśmy na seminarium. To było dziwne uczucie. ŻP opowiadała nam, że "olaboga, ile to teraz musi odśnieżać przed domem" i że wywieszała w karmniku jakieś kule ziarnowo-tłuszczowe dla ptaków. Fascynujące. Te kilka minut, kiedy promotora nie było, dłużyło mi się w nieskończoność.
Ledwie wyszłam z seminarium, przyszedł DS i oznajmił, że ma tyle pracy i czy moglibyśmy nie mieć dzisiaj zajęć. Genialnie przykłada się do zajęć. Oczywiście, zaczął swoje lamenty, że ma tyle innej pracy, że narzeczona pisze pracę magisterską, a on nie dość, że musi ogarniać swoje zatrudnienia, to jeszcze ma dziecko na głowie. Biedaczek. Tak czy tak, angielskiego nie było i wróciłam do domu dużo wcześniej. No comments.
Okazało się, że B. ma dzisiaj urodziny. Musiałam zadowolić się zdawkowymi życzeniami złożonymi przy wszystkich, wymuszonym uśmieszkiem i uściskiem dłoni. Choć oczywiście gdyby okoliczności były inne, nie powiedziałabym nic więcej. Taka już jestem. Nieważne. Tak czy inaczej, Marylin nie byłam i słynnego "Happy birthday" nie zaśpiewałam. Może i dobrze, bo do kolejki po talent wokalny też się spóźniłam.
Śnieg nie daje odporu, speedway się nie przybliża. Inauguracja niedługo, a tu takie coś...Jeżeli nie wydarzy się cud, to może być ciekawie.
Dzisiaj odpoczywam od pisania, jutro pewnie też. Od czwartku się zmotywuję...Zresztą nie wiem, czy pisanie czegoś bez oceny poprzedniej części ma sens. Zobaczymy.
Żeby jeszcze tylko jakoś przetrwać jutro, to będzie dobrze...

poniedziałek, 11 marca 2013

Wspaniała robota, chłopaki!

Wczoraj do późnego wieczora czyhałam przy SF, coby poznać wyniki testimonialu. Oczywiście zajmowało mnie tylko to, na innych rzeczach nie mogłabym się skupić:) Ale warto było. Moi ulubieńcy spisali się wspaniale-Darcy wygrał, Hans drugi, a na trzecim miejscu "jubilat" we własnej osobie. "Najgorszy" z ulubieńców, czyli Scott, zajął piąte miejsce. Czego chcieć więcej? Wyniki-marzenie. I tewraz tym bardziej wzdycham ze smutkiem: "I mnie tam nie było?!...". Nawet zdjęć w internecie nie ma, żeby z opóźnieniem poczuć atmosferę tego eventu...Aż smutno się robi, że nawet tego nie można.
No. 1/3 tygodnia odbębniona. Jeden dzień bliżej wolnego.Oby tylko jeszcze przetrwać jutrzejszą przeprawę z promotorem i środę, to bedzie dobrze. Wszystko okaże się w swoim czasie.
Szkoda, że pogoda jest, jaka jest, i torpeduje sparingi. Już wiadomo, że te między drużyną z mojego miasta i Torunia (jeden tu, drugi tam) się nie odbędą. Buuu, a już się napaliłam:( Bardzo mi przykro z tego powodu.
A jakie widoki u Was na ten tydzień? Będzie ciężko czy lajcik?
+ tak na poprawę humoru, na początek tygodnia, i na cześć zwycięzcy testimonialu, mały song...


Nie mogłam wczoraj wytrzymać, kiedy podczas testimonialu na SF trwała ożywiona dyskusja, czy Darcy akurat był czysty, czy wygrał, "because he got high". No ludzie drodzy, niech już raz dadzą mu żyć. W końcu błądzić jest rzeczą ludzką...Przyznał, przeprosił, i po sprawie, czy nie? Ileż w końcu można odgrzewać te same kotlety?...

niedziela, 10 marca 2013

I mnie tam nie ma?!...

Zły humor z wczoraj odszedł w niebyt. Dlaczego? Oto dlaczego!:
http://www.wolverhamptonwolves.co/news.php?extend.1675
Los jest jednak niesprawiedliwy. Mój ulubiony zawodnik ma swój jubileusz, w obsadzie tego wydarzenia oprócz niego jest jeszcze trzech innych moich ulubieńców, i co?!...Tak, wiem: Anglia, pieniądze, temperatura (w Wolverhampton podobno pada śnieg i jest zzzzzimnooooo...), ale z drugiej strony: już nawet obstukiwałam sobie trasę (z Bydgoszczy do Birmingham samolotem, z Birmingham do W-ton jakimś ichniejszym PKS-em), i tak dalej...Oczywiście zrobiłam to tylko z ciekawości, przecież nie z faktycznej chęci wyjazdu, ale co tam. Poświrować można.
W każdym razie, o 18.00 przyklejam się do SF celem śledzenia wiadomości na temat przebiegu imprezy. Ciekawe, co z tego wszystkiego wyjdzie...A na razie, zastępczo, idę na skoki. Nudne, ale z braku laku...

sobota, 9 marca 2013

No to poszalałam...

Tak sobie poszalałam, że hej. O tej porze miałam być jeszcze na koncercie i nie myśleć o bolączkach dnia codziennego. Jak to jednak często bywa, życie chciało inaczej.
Owszem, poszliśmy z ojcem do klubu, plan był taki: 19.00-support, czyli Padlina Szarika i Zgon, o 20.00-gwiazda wieczoru, Usta Mariana. Ale jak to przy takich okazjach, mało co odbywało się zgodnie z planem. O 19.00 jeszcze nic się nie działo, tak jak o 19.10, 19.15 i 19.20. Zaczęłam się wkurzać. W końcu o 19.30 na scenę wyszedł wokalista UM i oświadczył, że PS nie wystąpi, bo jakiś członek zespołu jest chory. Nie mogli o tym poinformować wcześniej?...Wobec tego plan mocno się zaburzył i Zgon miał być o 20.00, UM o 21.00. Usłyszawszy to, ojciec, który napalił się już na PS, oznajmił:
-To co, idziemy? Przecież nie będziemy czekać...
Ja bym z chęcią jeszcze wróciła na UM, ale nie protestowałam. Miałam jeszcze nadzieję, że na 21.00 wrócimy, bo mamy blisko. Niestety, tak się nie stanie. Ojciec już jest przy komputerze i cały zadowolony, że nie musi nic robić. Podkuliłam ogon i wróciłam. Jestem zła. Żałuję. Mi to nawet taka banalna rzecz nie może wyjść. Trudno. Przede mną kolejny nudny wieczór. Cóż jednak zrobić...
Obserwacje i inne poczynione na miejscu:
a) ojciec i ja byliśmy najstarsi, dominowała młodzież w przedziale wiekowym 16-19 lat...
b) nie spotkałam "Widzę, że lubi pani rocka" ani innych ciekawych egzemplarzy
c) kiedy chwilę przed koncertem, a raczej chwilę przed 19.00, wpadliśmy jeszcze do pobliskiego marketu, 90% klienteli to ta rozwrzeszczana młodzież, która za chwilę szła na koncert, a teraz dopijała się piwem i innymi takimi
d) kiedy wchodziliśmy, zostało nam zadane pytanie, czy jesteśmy z obsługi-może to przez ten wiek..
Dziwny wieczór i trochę wkurzający. No cóż, "no, sir, no concert today". Może innym razem...

Spóźniony prezent, "Kac" i sen

Wczorajszy dzień skończył się tak, że ojciec po powrocie z pracy wręczył mamuśce i mnie kolektywny prezent dla nas dwóch-najnowszą książkę naszej ulubionej Lizy Marklund. Lepsze to niż nic albo np. słodycze-mamuśka jest na diecie, a dla mnie musiałyby być jakieś nadzwyczajne, by zainteresować.
Rodzicielce odbiło i choć na codzień ogląda same ambitne filmy, zarządziła wczoraj "Kac Vegas". Ja oglądałam już chyba trzeci raz-nie szkodzi. Ona po raz pierwszy. Śmiała się do rozpuku, czego się po niej nie spodziewałam. Było to jednak dobre na odstresowanie po dniu pełnym pisania.
W nocy miałam dziwny sen. Tj. nie dziwny sam w sobie, tylko dziwny w akcji...Śniło mi się, że leżałam na kanapie z A.-kolegą ze studiów. Ba, całowaliśmy się...Głowa to dziwny mechanizm. Owszem, kiedyś, na początku szkoły, trochę mi się podobał, ba, myślałam, że coś z tego będzie, ale nie bylo. Po prostu pewnego dnia zobojętniał mi całkowicie i ten stan trwa do dziś. Nie wiem więc, skąd ten sen. Jak jednak zawsze powtarzam-snów chyba nie da się ogarnąć.
No nic, zabieram się do pisania, a kiedy ojciec wróci, muszę go zapytać, czy idziemy na ten koncert. Lepiej wiedzieć, na czym się stoi...
Miłego dnia!

piątek, 8 marca 2013

Odświętnie z tłumikami i resztą

Dzisiaj Dzień Kobiet. Nie lubię tego dnia ze względu na jego socjalistyczne korzenie, choć nie ukrywam, że propaganda medialna tego dnia zrobiła swoje i jak zwykle przeżywam, że nie dostałam żadnego prezentu (ale...od kogo miałabym dostać? Nie wiem...) i że ogólnie nic się nie dzieje. Taka jestem pokręcona i nienormalna.
Może w tym też jestem pokręcona i nienormalna, ale denerwuje mnie lansowany wszędzie model spędzania Dnia Kobiet-na występie chippendales. Dlaczego powszechnie uważa się, że tylko rozbierające się gachy krecą kobiety?...
Pokręcona i nienormalna jest też pogoda. Dziś miał być żużlowy trening, jutro i w niedzielę sparingi, i ze wszystkiego nici:( Przez pogodę rzecz jasna. Wrrr.
Oczywiście, nic innego nie robię, tylko piszę. Mam 9 stron bez przypisów, kiedy je dodam, wyjdzie więcej:) Oczywiście to wszystko mało, mało. Mam wrażenie, że choć siedzę nad tym po całych dniach, powinnam więcej, choć wtedy pewnie bym zwariowała. Dziś jednak jest o tyle ciekawiej, że zahaczyłam nawet o słynną dyrektywę unijną odnośnie ochrony środowiska i nowych tłumików. Urzędniczy bełkot, oczywiście. W połowie nie kminiłam, o co chodzi, ale nevermind...
Jutro miał być dzień pełen atrakcji, czyli speedway, a potem epicki koncert w moim ulubionym klubie. Skład koncertu: Usta Mariana, które uwielbiam, Padlina Szarika (taaak, super nazwa, nie pytajcie mnie, dlaczego taka, ale muzyka świetna) i Zgon (kolejne piękne nazewnictwo...). Speedway nie wypali, zobaczymy, jak z koncertem. Miło byłoby iść, ale z drugiej strony, będę miała wyrzuty sumienia, że nic nie robię w wiadomej sprawie:) Sama już nie wiem. Zobaczymy.
Miłego popołudnia i wieczoru, świętujcie, jak macie z kim, cieszcie się tym dniem. Ja wracam do moich dyrektyw, tłumików, przenośni i epitetów. Ależ to odświętne, ależ romantyczne...Ech...

czwartek, 7 marca 2013

Szczyty możliwości i nie tylko możliwości

Jest 16.00, ja już od 5 godzin w "pracy". Dosłownie i w przenośni. 7 stron całości, 4 napisane dzisiaj-to mój plon na tę chwilę, a wiadomo, że to jeszcze nie koniec orki na dzisiaj. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Być może znowu wyjdzie ze mnie ta niedobra i nietolerancyjna osobniczka, ale kiedy słucham o tych naszych zaginionych (pewnie zmarłych, ale nie wyrokuję) himalaistach z Broad Peak, to nie mogę się nadziwić, co ludzie widzą w tych cholernych górach? Włażą tam, gdzie normalnie nikt by się nie zapuszczał. Wiadomo, że mogą w każdej chwili zginąć, ale i tak włażą. Oczywiście, gdybyśmy jako ludzie nie mieli pewnych ciągot, dziś nie mielibyśmy samolotów itp., ale mimo wszystko...
Znam tylko jedną osobę, którą kręcą góry, która jeździ w góry i chodzi po nich, choć to tylko nasze swojskie Bieszczady. I czasem, kiedy rozmawiam z tą osobą, nie wierzę. Albo nie rozumiem. Jak można fascynować się czymś, co pochłonęło tyle ludzkich istnień? Ale o czym ja gadam, a moja miłość do żużla? Tu też ludzie giną po dziś dzień...I ktoś, kto nigdy nie był na zawodach lub po prostu nie interesuje go ta dyscyplina, może nie rozumieć właśnie tego. Co komu, co kogo "interesuje"...
No dobrze, pofilozofowałam, podzieliłam się swoimi "światłymi" przemyśleniami, wracam do roboty. Miłego popołudnia, cieszcie się ci, ktorzy nie musicie nic robić...

środa, 6 marca 2013

Milowe kroki:)

http://www.sportowefakty.pl/zuzel/343123/w-toruniu-i-lesznie-wyjechali-na-tor-fotowideo
Miód dla moich oczu:)


I miód dla oczu i uszu:)
Cieszę się bardzo, bo to znaczy, że wiosna ist da! Bosko...
Może coś jest ze mną nie tak, ale gdy usłyszałam w tym filmiku dźwięk motorów, łzy poleciały mi z oczu:) Matko, jak ja za tym tęskniłam...Ech...
Real wczoraj wygrał. Może mniej się cieszę, bo z angielskim klubem, a Anglikom przecież też kibicuję, ale liczy się...
Cóż poza tym? Napisałam CAŁE TRZY STRONY PRACY. No, ale zabrałam się o 15.00, a skończyłam przed chwilą. No, ale zawsze coś jest do przodu...I tak sobie zleciał pierwszy wolny dzień tego tygodnia. Niby nic, ale ile kroków milowych!:)
Nawet mam dobry humor...Jestem zaskoczona...
Miłego wieczoru!
PS. Zapomniałabym o jeszcze jednym milowym kroku-pozaliczali nam wreszcie wszystko w USOS! W końcu jestem na czysto z 1. i 3., czyli zakończonym niedawno, semestrem. Już wątpiłam, czy to się w ogóle uda, a tu proszę, życie zaskakuje-USOS i wykładowcy też...

wtorek, 5 marca 2013

21 gramów dzieci z tłem.

Ciekawy dzień dzisiaj był, nie ma co(szkolnie)! Nie brakowało sensacji i odpałów...Czyli było tak, jak lubię-bez nudy.
Event 1. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przyjrzałam się dzisiaj koleżance Ewelinie, patrzę, a ona jakiś taki brzuszek ma...Nie była najszczuplejsza, ale to mi podpadło. Dopiero po pytaniu K.o płeć zorientowałam się, że oto będziemy mieć pierwsze "kierunkowe" dziecko. Koleżanka E. jest w ciąży. Niby OK, męża ma, ale jakoś dziwnie mi o tym wszystkim myśleć...
Event 2. Mamy słynny jeden wykład przerwy. Najpierw siedziałam sama z kolegą M. Gadaliśmy o wszystkim i niczym, potem nasze tematy zeszły na m.in. UK. Ja coś zaczęłam o Polkach, które "poszły" za Murzynów, Arabów czy Hindusów tam spotkanych, a koledze M. chleb zaraz na myśli:
-No, bo Murzyni tacy w niektórych partiach są rozbudowani...
Chodziło o części ciała. Wiadomo, które. No tak, potem poszło samo. W końcu trzeba czymś zastąpić stare dobre zboczone piątki...A Gośka dolała oliwy do ognia, bo powiedziała, że w tej przerwie pojechała do McShit na LODY. To wywołało oczywiste skojarzenia:) Oj, wesoło mamy w tej naszej szkole (czasami).
Ucieszyłam się, gdy okazało się, że jutro nie ma moich znienawidzonych zajęć. To oznacza, że mam jeden dzień wolnego więcej i nie muszę robić prezentacji. Miły prezent od losu!
Dla równowagi było jeszcze coś, co mnie wkurzyło/zasmuciło. Gośka, która ma dzisiaj rocznicę poznania ze swoim facetem, cały czas nawijała o kolacji, którą dla niego zrobi itp. Jej gadanie o tym, że stara się o przyjęcie na jakiś staż w Bydgoszczy, też zrobiło swoje. Nie zazdroszczę jej miasta, bo wiadomo, że Bydgoszczy nie cierpię, zazdroszczę jej jedynie możliwości i tego, że ma tam ciotkę, u której będzie mogła mieszkać. Niektórym to dobrze...Tylko dlaczego kleciła CV i list motywacyjny akurat w szkole, przy nas, jakby później nie mogła? Czy tylko ja mam taki problem z tym, co robiła, i z nadmiernie lansowanymi męskimi tematami (tj. że wkurza mnie, gdy dziewczyny gadają o swoich gachach)?...
Czego by jednak nie mówić o tej szkole, to czasami jest OK. Na zajęciach oglądaliśmy "21 gramów". Bardzo ciekawy film, poruszający zarazem. Choć z początku przeszkadzał mi brak chronologii, potem się przyzwyczaiłam. Tak było nawet ciekawiej.
A propos ciekawie: na koniec tego szkolnego dnia w środku filmu zabrakło prądu. Żałowałam, że wyłączył się akurat wtedy, że nie poznam historii do końca...Oczywiście, obejrzałabym później w domu. Na szczęście, nasi nieocenieni panowie "konserwatorzy" dali radę, i już wiem, jak się skończyło...Nawet ja, antyfanka filmu, dałam się wciągnąć. Niewiarygodne.
Miłego wieczoru!

poniedziałek, 4 marca 2013

Shake in bloom, czyli POCZĄTEK (tygodnia)

Ledwie zaczął się nowy tydzień, a ja już potrzebuję poprawy humoru. Zamierzam osiągnąć to tak:
-wizualnie:

Nie komentuję mody na Harlem Shake-kolejna głupota po "Gangam Style" i innych takich-chodzi tylko o to, kto bierze w tym udział i co się dzieje w tym filmiku:) Chyba pogłoski o zatrzymaniu Darcy'ego z pewnym towarem nie były takie przesadzone...Nie dość, że sam wziął, to jeszcze poczęstował innych:)

-dźwiękowo:

Jako osoba lubiąca Nirvanę, ostatnio odkryłam ten utwór na nowo. I stwierdziłam, że go kocham:)
A co tam u mnie poza tym? Trochę po staremu-praca nieruszona (tj. skończyłam analizować gazety, ale jeszcze tego nie spisałam i w związku z tym jutro znowu nie idę na seminarium, bo nie mam z czym, a gadać o pogodzie nie zamierzam), jest poniedziałek, a ja już mam dosyć tygodnia-też po staremu...
Na dziś mieliśmy przygotować na jedne zajęcia 2-3-minutowy filmik w Movie Makerze (jak może niektórzy wiedzą; spieszę donieść-poradziłam sobie!). Gdy zobaczyłam filmiki innych-o kwiatkach, ptaszkach i innych duperelach-stwierdziłam, że jestem monotematyczna. Mój był o Toruniu (zabytki) i żużlu (w Toruniu, a jakże). Teraz jednak dochodzę do wniosku, że przynajmniej to było O CZYMŚ i był w tym jakiś mój indywidualny rys, a nie przypadkowe zdjęcia innych, którzy być może niczym się nie interesują...Ech.
Poprawa pogody mnie cieszy, w końcu w sobotę ma być pierwszy sparing. Oby się udało! Mój głód żużla (zaostrzony przygotowywaniem prezentacji) nakazał mi dzisiaj-w poniedziałek, po 9.00!) wystawiać głowę z okna samochodu i nasłuchiwać "czy może już trenują". Niestety nie, ale mam nadzieję, że to już tylko kwestia czasu...
A jak tam początek tygodnia u Was? Ja sobie mówię: "Byle do środy! Byle ją przeżyć i byle w środę kobieta nie czepiała się o prezentację, którą będę miała źle!". Bo będę miała, wiem to...Niektórych rzeczy po prostu nie da się inaczej.

sobota, 2 marca 2013

Różowy kluczem do sukcesu

Przepraszam, dawno mnie tu nie było. Nie miałam czasu, ochoty, weny, by coś tu "skrobnąć"...A tyle nowego od tej pory w świecie słychać...
Od czwartku mamy nowego mistrza świata w skokach na K-120. O dziwo, jest nim Polak. Znowu. Czyżby nowy Małysz, jak chcieliby komentatorzy? A ja śmiem twierdzić, że to zasługa nie szczęścia/korzystnych warunków/dobrej formy Stocha, tylko...mojej mamuśki. I różowego kombinezonu.
Jak doskonale wiecie, moja rodzicielka jest fanką różowego koloru. Oglądała ze mną jednym okiem czwartkowe skoki i kiedy miał skakać Stoch, powiedziała (nie wiedząc, kto to jest):
-Kibicuję mu, bo ma różowy kombinezon.
Próbowałam jej to wyperswadować, bo nie znoszę polskiej reprezentacji w skokach, a ona swoje. I wykrakała, czarownica jedna!:) Śmiać mi się przy okazji chciało z polskich kibiców-pewnie byli już nieźle cyknięci, szczególnie ci, którzy się tak rozbierali...
Czyli drużyna polska przystąpi do dzisiejszego konkursu uskrzydlona tym sukcesem i też wygra. Ale żart mi się udał...
Wczoraj za to poszłam z wizytą do kuzynki D. Niby miało być fajnie, bo miała przyjść też K. K. przyszła, ale najlepsza część wizyty była przed jej przybyciem. Zdążyłam chociaż trochę pogadać z D., potem już nie było okazji. D. i K. miały swoje tematy, swoje głupie piosenki puszczane z komputera, potem jeszcze wkurzył mnie M., który mi dogryzał. Kilkakrotnie chciałam już ubrać się i wyjść cichaczem. Czułam się tam persona non grata. Na koniec doszła jeszcze kłótnia o życiowe sprawy. Daria wyśmiała mnie, kiedy powiedziałam jej o tym, jakie mam marzenia "na po studiach", o moich zwyczajowych marzeniach wyjazdowych i tym podobnych. My się już nie porozumiemy, za duża przepaść między nami powstała. Dlatego postanowiłam, że nieprędko tam znów zawitam. Nie mam po co. W końcu jak już się z kimś spotykam-choćby na gruncie rodzinnym-to miło by było choć w czymś się zgadzać, a w innym przypadku dziękuję bardzo. Zresztą, nie po to chodzę do kogoś, żeby się wkurzać czy denerwować, nieprawdaż?
A dzisiaj? No cóż, codzienność-pisanie, skoki, po skokach jeszcze trochę pisania. I gorączkowe myślenie, co tu zrobić z poniedziałkową prezentacją, bo czasu mało... Niech to wszystko (szkolne) się już kończy, naprawdę. Mam już serdecznie dość!