Jak zapewne wiecie, a natrafić na tę informację musieliście, skoro podały ją główne portale takie jak WP, Onet , nawet nasza kochana olewająca żużel Wyborcza oraz-to szok-nawet...ulubiony plotkarski portal Polaków , w żużlowym świecie po raz kolejny zdarzyło się nieszczęście. Znowu. Mamy XXI wiek, dmuchane bandy. Nie w Belgii...
Żużlowy światek jest jak rodzina. Żużlowcy, którzy startują przecież w kilku klubach naraz, niekiedy startują wspólnie i w Polsce, i w Szwecji, i np. w Danii, muszą się znać siłą rzeczy. Tę rodzinę tworzą wraz z kibicami, których wprawdzie nie znają z imienia i nazwiska, ale są połączeni więzami...nie, nie krwi. Metanolu. Wiecie zapewne, jak w dawnych czasach zachowywano się w domu po śmierci kogoś bliskiego. Czuwania przy zwłokach, itp., itd. Szkoda, że ta nasza żużlowa rodzina, przy okazji tego nieszczęścia, nie umie się godnie zachować. Chodzi mi tu m.in. o moje miasto...
Informacja o śmierci pana Grzegorza dotarła do Polski w niedzielę około godziny 16.00. Władze naszego polskiego żużla wydały zalecenie, by wszystkie mecze żużlowe w Polsce rozpoczęły się minutą ciszy. I tak istotnie było. Tak było podczas pierwszego meczu telewizyjnego, Unibaksu z Częstochową, podczas lubuskich derbów pokazywanych później, i w moim mieście też. A co potem? To, co zwykle.
Wiecie, nie chodzi mi o to, by siąść i płakać, bo to nic nie da, panu Grzegorzowi życia nie wróci, rodzinie bólu nie umniejszy, ale...jest jeszcze coś takiego jak przyzwoitość. Czy jeden raz mecze nie mogłyby się odbyć we względnej ciszy? Bez dopingu, wrzasków "Polonia pany", jak to miało miejsce u nas (tj. te okrzyki niestety), bez muzyki? Tak po prostu, żeby oddać hołd? A u nas jeszcze jako atrakcja meczu została zaproszona znana wokalistka. Wystąpiła, jeżdżąc odkrytym samochodem i wrzeszcząc do publiczności "Kocham was!". Przepraszam, ale mnie to zniesmaczyło. Na miejscu władz klubowych, jako że minęło trochę czasu od podania informacji do początku meczu, zadzwoniłabym i powiedziała, że sorry, ale w tej sytuacji to jest z lekka nie na miejscu. I że może by kobieta nie przyjeżdżała. Ale gdzie tam, money is money, w ciszy nie ma atmosfery, show must go on i takie tam.
Jest jeszcze inny aspekt tego wszystkiego. Kiedy umarł Lee Richardson, w słynnych skandalicznych okolicznościach zakończono mecz...tak, derbów lubuskich. Bo Anglik zginął w Polsce. A jak Polak zginął w Belgii, to już nie można było odwołać np. wszystkich meczów w Polsce, które miały się zacząć od 16.00 i później? Bo co, bo "kasa, Misiu, kasa"? Richardson miał to "szczęście", że jego wypadek widzieli wszyscy, którzy mieli tego dnia włączony mecz Wrocław-Rzeszów. A Knapp umarł z dala od Polski, od kamer telewizyjnych, przy pustym stadionie (jak relacjonował Polak, który był na meczu w Belgii, po wypadku "wyproszono wszystkich ze stadionu"). I to, rozumiem, nie było już tak poruszające, przerażające. Bo wydarzyło się gdzieś daleko, nie widzieliśmy tego. I to słynne gadanie, przetestowane przy Lee: "Kontynuujmy mecz, nikomu tym nie pomożemy. Jedźmy i w ten sposób oddajmy hołd". A nie lepiej byłoby oddać hołd w ciszy, w domu? Zawodnicy mają świadomość tego, że to mógł być każdy z nich...i mimo to...Jest w tym dla mnie coś bardzo, bardzo smutnego. Tak się nie zachowuje rodzina pogrążona w żałobie. To jest raczej zachowanie godne sępowatej rodziny, która poluje na spadek...albo coś w tym rodzaju.
Wstyd mi za tę naszą żużlową rodzinę. Tę kibicowską, co nie umie raz trzymać gąb na kłódkę, za "seniorów" tego rodu, czyli decydentów, władze mojego klubu też się nie popisały. Słusznie? Co w tej sytuacji powinno się zrobić, aby było stosownie? Tak Waszym zdaniem...
PS. Uprzedzam pytania wszystkich oburzonych: "dlaczego poszła na mecz, skoro tak myśli?". Otóż te refleksje naszły mnie w poniedziałek i wczoraj. W niedzielę byłam chyba w zbyt dużym szoku i na spotkanie poszłam z czystego rozpędu. Dziękuję za uwagę...