wtorek, 26 sierpnia 2014

Słowa-ciernie, słowa-kamienie

"Nie denerwuj mnie"
                                "Daj już spokój"               
                                                        "Przez Ciebie jestem chora"                                                             
                                                                                  "Może jak pójdę do szpitala, to będę mieć spokój"

Przytoczony powyżej zestaw cytatów to słowa, które słyszę codziennie od swojej matki. Dotyczą najczęściej mojego szukania pracy. Albo jej chorób. Dziś jednego i drugiego. Na jedno i drugie nie mam siły. Najgorsze jest to, że oba stany trwają zbyt długo/zdarzają się zbyt często, by je rozumieć. To rodzi agresję, kłótnie. Mnie doprowadza do szału jej piąte w tym tygodniu leżenie w łóżku ("bo głowa"), ją moje stukanie w klawisze, gdy piszę szesnasty list motywacyjny w tym tygodniu.
Prawda jest taka, że dzisiaj znowu płakałam. Ze złości, bezsilności. Miało być w ukryciu, ale zostało usłyszane, skrytykowane, zganione. Bo ja nie mam prawa do swojego smutku. Tylko ona ma prawo do swoich chorób i "depresji" z powodu sytuacji życiowej. Ona mnie nie słucha (lub zbywa ww. zdaniami), ale ja oczywiście zawsze mam mieć zrozumienie dla tego, że po raz piąty w tym tygodniu nie będzie obiadu (no bo ona ma mdłości, więc robić też nie będzie), że leży i nie ma z niej pożytku, że muszę wszystko robić, choć nikt ze mną umowy na etat gospodyni domowej nie podpisywał.
Gdybym wiedziała, że tak będzie wyglądało moje życie po studiach-siedzenie w domu, smutek, zajmowanie się domem, itp., itd., to:
a) nie szłabym na te studia-tylko zmarnowany czas
b) wyjechałabym na studia do innego miasta, żeby się odciąć.
Myślę, że spokojnie mogłabym już napisać poradniki dotyczące tego, jak rodzina NIE powinna traktować szukającego pracy oraz poszukiwania pracy w małym mieście. Ten ostatni, myślę, byłby krótki: "Miej znajomości albo z tego małego miasta spierdalaj". I tyle.
Nie rozumiem jej podejścia, jeśli chodzi o szukanie przeze mnie pracy. Wie, że nie ma pieniędzy (dzisiaj 15 złotych na cały dzień, chleb, obiad dla ojca i dla mnie, picie, jedzenie psa) i robi wszystko, żeby obrzydzić mi szukanie pracy. A wiadomo, że gdybym tę pracę miała, to dołożyłabym parę groszy do domowego budżetu, miałabym lepszy humor, bo mogłabym sobie coś kupić,  no i może żyć by mi się zachciało, bo miałabym pretekst do wyjścia z domu. Na razie kiepsko z tym.                   I z chęciami, i z wychodzeniem.
Powiedzcie mi, gdzie tu tkwi błąd? Czy to ja jestem ta zła (nie będę się wybielać, ale i nie biorę na siebie całej winy), czy to ona, czy wszystko naraz? Może Wy, obiektywnie i z dystansu, ocenicie lepiej, czy przesadzam, czy już czas jakoś to wszystko zakończyć. Każda porada będzie dla mnie na wagę złota.
 

piątek, 22 sierpnia 2014

Znowu książka vs. film. Padłam ofiarą hejtu.

Popełniłam już w swojej karierze tutaj kilka postów porównujących książki i filmy. Teraz też nie mogę się powstrzymać...
Są w życiu człowieka książki tak kanoniczne, bez których człowiek nie wyobraża sobie życia. Jedną z takich książek jest seria o Mikołajku. Wypatrzenie w programie telewizyjnym zapowiedzi filmu powstałego na podstawie książeczek Sempe i Goscinnego sprawiło, że bez wahania złapałam za pilota. Czy warto było?
Niestety, jestem wybredna i ekranizacje kultowych lektur mojego dzieciństwa rzadko kiedy mi się podobają. Mam swoją wizję, swoje wyobrażenia postaci. Niekiedy nawet wybranych konkretnych aktorów do poszczególnych ról...Nie zapomnę swojej traumy po obejrzeniu (jedynej chyba powstałej, i dobrze) "Dzieci z Bullerbyn" w wersji filmowej. Nie, teraz traumy nie było, ale okazało się, jak trudno zrobić dobry film na podstawie dobrej książki.
Zastrzeżenia? A i owszem:
-po co przydali Mikołajkowi siostrę? Rozumiem, że na motywie lęku przed rodzeństwem zbudowano cały film, pytanie tylko, po co?
-główny bohater, a raczej odtwórca: jak wyraziła się moja mama, mały aktor "posiada zbyt cukierkową buziunię jak na pierwowzór"
-coś, czego nie lubię najbardziej: przeinaczenia w stosunku do książki-patrz: wizyta w domu Mikołajka państwa Moucheboume: po co wprowadzili motyw raczącej się alkoholem i mylącej nazwiska mamy? Dla dorosłych to i może śmieszne, ale dla dzieci (a film oglądano zapewne całymi rodzinami) już niekoniecznie. Kilka innych scen też zostało zienionych, chętnie poddałabym w wątpliwość takiego, a nie innego "zmiksowania" opowiadań (dlaczego te, a nie inne?).
Na szczęście były też rzeczy dobre. Większość aktorów dobrano jednak dobrze dobrana, rodzice czy Rosół pasują mi idealnie:)
Podsumowując: 4/6. Niezły film, dobry zamysł, ale zmiany możnaby wprowadzić.
 

źródło

Wiecie co, po raz kolejny przekonałam się, że w internecie (no, nie w całym) nie warto dyskutować z ludźmi. Coś mnie ostatnio wzięło na "reanimowanie" mojej "kariery" związanej z pisaniem o żużlu. Wypadłam z obiegu, wiedziałam tylko, dokąd się nie zapuszczać (bo nie warto lub nie płacą). Coś mi odbiło i stworzyłam wpis na pewnym forum. Taki ogólnikowy, w którym tylko zagaiłam, czy wiadomo coś na temat płac. I zostałam z miejsca oblana niemal wiadrem pomyj. Zrazu okazało się, że jestem amatorką, która nie chce pisać za darmo, że co ja sobie wyobrażam, że gdzie ja jestem, żeby takie wymogi stawiać. Przecież myślę, że skoro mam już jakieś doświadczenie, to mogę się jakoś wypowiedzieć...Jeszcze jeden zarzut-nie chcę podesłać przykładowych artykułów, więc kłamczucha ze mnie. Nie chciałam przysłać, bo jednak podpisane są moim nazwiskiem, którego nie chcę ujawniać, w końcu można dzisiaj znaleźć każdego...Mylę się, czy rację mają ONI? Zrobiłam to, ponieważ jestem już trochę poza tym tematem, a chciałam porady. Chciałam porady, a dostałam napad stada hien. Zapomniałam już, że nie warto udzielać się na jakichkolwiek forach-niczemu to nie służy...I już się boję, co z tego wyniknie.

środa, 20 sierpnia 2014

Książka, koncert i aferka. Znowu.

Ostatnie kilka(naście) dni nie było dla mnie najlepszych. Zastanawiałam się nad zakończeniem blogowania (przepraszam Cię, Emilio, że tak Cię nastraszyłam!:)), ale na razie jeszcze nie. To jeszcze nie ten moment...
Powody były te same, co zwykle. Pewnie nieprędko coś się zmieni w tej kwestii...I w ogóle w moim życiu.
Powod był też taki, że pogrążałam się w niezbyt pozytywnych klimatach, a mianowicie tej książce. Temat, jak wiecie albo i nie, do łatwych nie należy. Na fali książki dotarłam też do tego , tego i tego , co też tak jakoś nie nastraja optymistycznie.
Pewnie jesteście ciekawi, co myślę sobie po lekturze książki? Pewne rzeczy mnie w ogóle nie zaskoczyły, trochę już wiedziałam, fragmenty czytałam...Generalnie wyłania się obraz ludzi, którzy na skutek predyspozycji psychicznych (ojciec) i wychowania (syn, któremu niemal we wszystkim nadskakiwano, np. ponoć matka czekając na niego z obiadem, chłodziła go...wentylatorem) byli inni, zagubieni w świecie. Nie nadążali za tym światem, tu cytat z książki, ze znajomego-"w nich obu siedziały demony, tylko ojciec przelewał je na swoje obrazy, a jeśli idzie o syna, zostawały w środku". To mówi też chyba wiele o ich konstrukcji psychicznej i o tym, dlaczego Tomasz skończył tak, a nie inaczej. Pozostawili we mnie wrażenie smutnych, niezrozumiałych jednostek. W końcu miałam też okazję zobaczyć próbkę twórczości ojca. No, robi wrażenie. Demoniczne wrażenie.
OK. Tę część kończę, bo znów się przygnębię. Odetnę ją zaraz grubą kreską. Napiszę Wam jeszcze tylko: nie żałuję, że przeczytałam. Kocham biografie i byłam bardzo ciekawa tej książki. Jeśli tylko mogę coś zasugerować autorce lub innym autorom-nie wszystkie intymne szczegóły z życia bohatera koniecznie trzeba ujawić.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Co tam poza tym słychać? Ku mojej zazdrości, kuzynka pojechała do Gdańska na wczorajszy koncert Timberlake'a. Nie wiem, co jej odbiło, ale oczywiście nie omieszkała podzielić się tym (na razie zapowiedzią, nie wiem, jak po samym wydarzeniu) z nami za pomocą Fejsa. Kurde, owszem, zazdroszczę, że miała kasę i mogła tak sobie pojechać (i to do Gdańska, który tak lubię), z drugiej jednak strony, pan T. mnie nie bierze i nie wiem, kto musiałby przyjechać, żebym wywaliła tyle kasy itp.
[Korekta-wiem, kto: Offspring, Beastie Boys w pierwotnym składzie, Exploted, może Linkin Park, względnie Michael Buble albo Matt Dusk. Tylko za ich koncerty byłabym w stanie dać dużo kasy. Jeśli jeszcze ktoś mi się przypomni, uzupełnię.]
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ja z kolei schnę ze smutku, bo chętnie pojechałabym na to (z wiadomych względów), ale oczywiście nie pojadę. Kurde. Życie jednak nie jest sprawiedliwe.
No i na koniec mam dla Was coś, co od niedzieli nie daje mi żyć. Kolejna afera z udziałem mojego ulubieńca...Trochę już nie mam na to siły. Jak nie alko, to trawka. Nie trawka, to alko. Ja rozumiem, karygodne było to, że w niedzielę Grand Prix miało się zacząć o 15.00, skoro wiedzieli, że był na imprezie i może nie zdążyć wytrzeżwieć:), ale są granice. Nie no, tak na poważnie: nie podoba mi się to, co wyczynia D.W. Czas dorosnąć i być choć trochę odpowiedzialnym...Zostawiam Was z opisami. Trzymajcie się i piszcie, co u Was. Postaram się nie zniknąć. Pa.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Włoska garderoba Szweda i "co tam panie w P+?"

Owszem, poszłam wczoraj w wiadome miejsce (u nas w mieście nazywamy to W25), nawet usiadłam w podobnym miejscu, co wtedy, by mieć dobry i stosowny widok, ale na skutek obniżonej liczby panów z policji i straży pożarnej (ochrony też było jakoś mniej, lecz za to więcej medical staff) wiadomej osoby nie spotkałam. No cóż, mówi się trudno.
Jak zinterpretować to, że ciągle nawiedza mnie we śnie jedna osoba? Osoba, o której owszem, myślę, ale jeszcze więcej mówię, więc nie jest to kwestia tkwienia w podświadomości? Tym razem absurdalnie śniło mi się, że osoba ta przyszła do mnie w celu...pożyczenia jakiegoś zeszytu. No, naprawdę.
 
 
http://www.planeteplus.pl/dokument-london-calling-dzieje-brytyjskiego-rocka_42816
Rozpieszcza mnie ostatnio stacja Planete. W każdy piątek o 21.00 (przynajmniej w piątki sierpniowe:)) nadawać będzie czteroodcinkowy dokument "London Calling. Dzieje brytyjskiego rocka". Pierwszy odcinek pokazano w ubiegły piątek. Ciekawy, choć nieco czegoś innego oczekiwałam. Nie spodziewałam się, że punktem łączącym wykonawców oprócz brytyjskości będzie pewna bardzo znana londyńska uczelnia artystyczna, ukończona lub nie. Tak czy inaczej, obejrzałam i oglądać będę. Może następne odcinki się rozkręcą. Na razie 3/5.
 
W sobotę z kolei, w ramach cyklu "Portrety" (ta sama moja kochana stacja), obejrzałam bardzo ciekawy dokument, którego bohaterem był Jean Michel Basquiat, o którym onegdaj co nieco czytałam, zafrapowała mnie jego twórczość oraz życie (no, śmierć może nie, bo to nic chwalebnego). Obejrzałam i wprawdzie wiele ciekawego czy nowego się nie dowiedziałam, ale zawsze dobrze odświeżyć sobie interesujące tematy. 4/5.
 
Na koniec ogłoszeń duszpasterskich, lektura. Dla chętnych. 
Henning Mankell jest autorem znanym głównie z cyklu książek o komisarzu Wallanderze.
Tym razem, najprawdopodobniej na zakończenie kariery, "popełnił" książkę o starości. Samotnej, wstrząsającej starości, acz nie bez niespodziewanych zwrotów.
Frederik Welin, niemal 70-letni lekarz, który zakończył już dawno swą pracę, mieszka samotnie na małej wyspie. Jego jedynym towarzystwem są: kot, pies oraz listonosz, który zagląda do niego, by ten diagnozował u niego nowe, wymyślone choroby. Ta samotność kończy się niespodziewanie, wraz z pojawieniem się pewnej tajemniczej postaci...
Książka generalnie nie jest zła, ale moim zdaniem za bardzo "trąci Coelhizmem". Tak, można w niej wyczuć pewne sentymentalne i nieco banalne tony, charakterystyczne dla Paulo Coelho. Te same "mądrości życiowe", tak samo przyprawione opisy przyrody. No i, niestety, niektóre zwroty akcji są okropnie przewidywalne.
Nie, nie piszę tego wszystkiego, by Was zniechęcić. Takie jest moje zdanie i moja ocena-3/5. Mogłabym jeszcze dorzucić pewną kwintesencję, kopię z opisu filmu w pewnym programie TV. "Do łzy ostatniej"-tak ona brzmi. Co wrażliwsi mogą niejednokrotnie sięgnąć po chusteczki...
                          
źródło  

czwartek, 7 sierpnia 2014

Fejm na Fejsie, jeszcze nie naocznie

Kochani moi, wie ktoś, jak wkleić post z Facebooka na Bloggera? To tak a propos tego, o czym pisałam wczoraj. Chcę Wam się pochwalić, kto się zainteresował moim blogiem, ale zamiast efektownej ramki wychdzą mi kilometry brzydkiego węża znaczników HTML:( Będę wdzięczna za wszelką pomoc.

środa, 6 sierpnia 2014

Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie!...

No dobrze, okropna jestem, wstrętna i niesłowna. Miałam się pożegnać, miał być koniec, ale jakoś tak nie mogę milczeć na to wszystko, co się dzieje...Odzywam się zatem, choć nie wiem, czy jeszcze mam do kogo...Został ktoś tutaj jeszcze?
Byłam dzisiaj na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej. Przyznam, z jednego takiego wydarzenia na drugie jest coraz dziwniej. Teraz (filia poznańskiego oddziału dużej firmy ubezpieczeniowej) też było...Wchodzę. Wszystko jeszcze w fazie organizacji, więc rozumiem farby, itp., itd. Wita mnie pani w plażowej sukience. Zaczyna się rozmowa w stylu, którego bardzo nie lubię-od zagajenia: "Niech pani powie coś o sobie". No naprawdę, tak trudno wysilić się na coś innego? Choć z drugiej strony, wolę to, niż te nie wiadomo jakie testy na przykład "z komputera" z pewnej rozmowy, która do dziś śni mi się jako koszmar. Wprawdzie nie wszystkie warunki przypadły mi do gustu, ale jakoś póki co nie umiałam odmówić i mam czekać na rozwój wypadków. Co nie oznacza, że zakończyłam szukanie. Nie, nie zakończyłam. Za chwilę, skoro już i tak siedzę przy komputerze, rozsyłam dalej aplikacje...
A co poza tym? Wiecie co, zaczynam się naprawdę dość małomiasteczkowości dziury, w której mieszkam, i tego, że świat jest mały. Dlaczego? Let me explain.
Niedawno, pod koniec lipca, odbywało się w naszym mieście zgrupowanie rezerw kadry młodzieżowej reprezentacji Polski na żużlu. Młodzi posiedzieli dwa dni, pointegrowali się, potrenowali, no i były dwa turnieje z ich udziałem. Na jeden poszłam, na drugi nie. Szału nie było, moi ulubieńcy, na których czekałam, mimo zapowiedzi , nie przyjechali. No, ale co żużel, to żużel. Zwłaszcza, gdy w ofercie wstęp za 5 złotych. No dobra. Poszłam. Wiadomo, że towarzystwo na trybunach to zazwyczaj ciekawa sprawa...Tamtym razem byli to przedstawiciele służb medycznych, policji oraz, no właśnie, straży pożarnej. Siedział obok mnie taki jeden fire fighter i przez cały czas wysyłał SMS-y. Ja rozumiem, był służbowo, event mógł go nie interesować (było dużo upadków i się przedłużało), no ale mimo wszystko...Zagajam więc ja do niego coś w deseń, że narzeczona poczeka (nie wiem, czy do takowej pisał, ale co tam), i że może by trochę popatrzył, tak chociaż jeden bieg. Spytałam, czy naprawdę go to nie kręci...Widać uznał, że ma do czynienia z wariatką, bo nic nie powiedział, ale potem popatrzył z grzeczności na trzy biegi. Każde rozeszło się w swoją stronę. Myślałam, że to koniec. Do dziś. Wracam z tej rozmowy, mijam kawiarnię z tzw. ogródkiem. W tymże ogródku siedzą jakieś chłopy. Nie zdziwiło mnie to. Nie gapiłam się, no bo to nie pierwsi i nie ostatni w takich okolicznościach przyrody. Nagle słyszę za plecami: "Dzień dobry". Patrzę, a to ten SMS-owy fajerfajter z jakimiś kumplami. Jakoś tak się zatrzymałam...Spytał, czy będę na niedzielnym meczu (no raczej). No i oczywiście, czy się nie przysiądę. Taa, jasne, do pięciu kolesi chlejących piwo. Odmówiłam. Zresztą pewnie pytał dla żartu...Powiem Wam, a raczej napiszę, jedno: ja to mam szczęście. Ostatnio ciągle wpadam na ludzi (dobra, będę szczera-facetów), któych mniej lub bardziej przelotnie znam ze stadionu żużlowego. Wszyscy się kłaniają i poznają. O matko. Do niedzieli zapuszczam włosy, zmieniam ich kolor, nakładam tony tapety, zakładam kaptur, wielkie okulary przeciwsłoneczne i...co złego to nie ja! Swoją drogą, ciekawe, czy się spotkamy w tę niedzielę.
Piszcie, co u Was. Nie wiem, jak długo potrwa mój wzlot, czy jeszcze się odezwę i kiedy. Pewne jest jedno, do Was staram się w miarę możliwości odzywać i komentować...Trzymajcie się, pa!
PS. Dziękuję, jeśli ktoś to w ogóle przeczyta.                                                                                        PPS. Zobaczcie, co można znaleźć w necie. To tylko dowodzi, że trzeba uważać, co się pisze, bo nie wiadomo, kto to może czytać:-) wkleję Wam link niedługo:-)