środa, 31 października 2012

Ewakuacja,czyli ratuj się,kto może

Zawsze tak narzekam,wywołuję hasło:"Niech się coś dzieje,bo nudno jest!".Moja wina,że teraz tak się stało?Że zawsze,gdy wywołuję to "dzianie się",wychodzi z tego coś złego?
Poszłyśmy z mamuśką do marketu na zakupy,bo jutro sklepy zamknięte,a lodówka pusta.Był wieczór,więc generalnie źle trafiłyśmy,bo sklep był pełen dzieciarni kupującej piwo na popijawy,ale co tam.Robimy te zakupy,jesteśmy już pod koniec,gdy słyszymy podawany przez megafony komunikat:"....Prosimy o opuszczenie sklepu..." Myślałam,że jest już krótko przed zamknięciem i dlatego nas wypraszają,żeby pozbyć się ludzi.Po chwili usłyszałam cały komunikat.Mamy wyjść Z PRZYCZYN TECHNICZNYCH.Nas jeszcze zdążono zliczyć,ale takich dwóch chłopaczków(może 17-letnich),którzy stali za nami,miało pecha.Przyszli tylko po dwie butelki jakiegoś niebieskiego,ohydnego napoju gazowanego i kasjerka zamknęła im kasę przed nosem.Nieźle klęli.
Ludzie jak na komendę opuścili sklep.Dymu ani niczego takiego nie było widać,ale przyjechały dwa wozy straży pożarnej.Tak szybko,jak przyjechały,oddaliły się.Do teraz nie wiem,co to było,ale podejrzewam,że może ktoś z tej włóczącej się po sklepie dzieciarni zadzwonił z nudów,że jest bomba?Nie wiem.Wiem tylko,że mamuśka rozwaliła mnie tekstem:
-Dobrze,że zdążyłyśmy zapłacić,bo gdybym musiała wyjść bez zakupów,nie mając jedzenia dla kota,to bym się załamała.
Tak,rozumiem,nasz kot jest okropny,gdy jest głodny,albo gdy ma w misce coś,co mu nie smakuje,ale żeby przedkładać jego apetyt nad własne zdrowie?...
Rozwaliła mnie jeszcze jedna rzecz:ludzie po wyjściu ze sklepu zbijali się w grupki i obserwowali resztę akcji-przyjazd straży pożarnej itd.No tak,skoro w moim mieście tak bardzo nic się nie dzieje,każda akcja,nawet taka,jest na wagę złota...

Chińszczyzną moje miasto stoi

Moje miasto nie idzie w dobrą stronę.Ba,idzie w złą.Zamiast się rozwijać...ubożeje i "badziewieje".Uświadomiłam to sobie dzisiaj,idąc z nudów do centrum miasta.
O tym,że jest u nas "chińska galeria",wiedziałam od dawna,bo to niedaleko mojego domu i często ją mijam,ale to,co zobaczyłam teraz,sprawiło,że niemal zemdlałam.
Był taki piękny,oszklony budynek,który został świeżo wybudowany.Wszyscy-jak to w takich sytuacjach w moim mieście-debatowali,co tam będzie.Wieszczono drugie centrum handlowe albo coś...Dzisiaj przechodzę tam po raz pierwszy od zagospodarowania,i co widzę?Sklep z chińską odzieżą,czyli już drugi taki przybytek w moim 80-tysięcznym mieście.No ludzie!W jaką stronę my idziemy?Zamiast otwierać się tu jakieś choćby przyzwoite(o luksusowych nie mówię)sklepy,chińskie towary nas zalewają.O matko droga.
Załamałam się także z innej przyczyny.Najbardziej znana lokalna gazeta w moim powiecie jest bardzo nudna,ale czasem ją kupuję-ot,choćby dla wieści o naszym klubie żużlowym.Przeglądam też ogłoszenia działu "praca".Dziś kupiłam,przejrzałam...i popadłam w czarną rozpacz.Trzeba będzie stąd spieprzać,"there is no future"-że tak zacytuję Sex Pistols i "God save the Queen".Nie dziwię się,że chłopacy z naszych lokalnych Ust Mariana śpiewają w piosence "Całkiem banalna" tak:"Mam marne życie i żadnych perspektyw".W tym mieście na pewno.Bo wśród tych ogłoszeń nie było ani jednego,które podchodziłoby choć trochę pode mnie,ani nawet nie "leżało" koło moich predyspozycji/zainteresowań.O wykształceniu nie mówię,bo wykształcenia to ja przecież żadnego nie mam.Nie dajcie się zwieść papierom:)
Kończę już te smęty.Dziś Halloween,ale ja go oczywiście nie świętuję.Jest to jedno z głupszych amerykańskich "świąt" i zdecydowanie najgłupsze przetransponowane na polski grunt.Gdzie tam u nas te kostuchy,chodzenie po domach i tak dalej?...Ale dzieciakom to się akurat podoba...
A propos Halloween i dzieciaków.Byłam dzisiaj na zakupach w markecie i był tam mały dział z gadżetami na Halloween-takimi tam drobnostkami:naklejkami itd.Choć nie lubię tego dnia,było tam coś,co mi się niesamowicie spodobało.Aż pożałowałam,że nie miałam wolnego 7,49 PLN i że nie noszę kolczyków.Tym "czymś" były kolczyki, i to nie byle jakie.Były to trupie czaszki z piszczelami,prawie jak żywcem przeniesione z logo drużyny Poole Pirates:)I ja,jako fanka tej drużyny,poświęciłabym się nawet i zakładała te kolczyki,oglądając mecze.Nie mogłam ich kupić i jednak ich nie mam.Co za szkoda...

wtorek, 30 października 2012

Jesienna zabawa

http://zanetapotulna.blogspot.com.2012/10/jesienna-zabawa.html
Skoro tak,to odpowiadam:)
1.Ulubiony produkt do ust na jesień:
Nie ma konkretnego,są takie,którymi zachwycam się bez względu na porę roku:)
2.Ulubiony jesienny lakier do paznokci:
Paznokcie au naturel.W życiu nie stosowałam lakieru do paznokci i nieprędko się to zmieni.
3.Ulubiony jesienny napój:
Gorąca czekolada w którymś z lubianych wariantów smakowych.Albo dobra herbata o ciekawym smaku.
4.Ulubiony jesienny zapach:
Kocham zapach świeczek,więc będzie to każdy zapach takowej świeczki,która znajdzie się w moim domu.No i może jeszcze tej czekolady do picia.
5.Ulubiony szal/chusta:
Na temat szali mogłabym napisać elaborat,ale to chyba nie o te szale chodzi:)Szali ani chustek nie używam,najoględniej mówiąc.
6.Ulubiona zmiana w pogodzie:
Kiedy z zimna przechodzi w ciepło.
7.Ulubiony horror/film o duchach/film na Halloween:
Za tym typem filmów nie przepadam,horrory są dla mnie głupie:)Odpowiedź brzmi:brak.
8.Ulubiony jesienny owoc/potrawa:
Owoce lubię zawsze,więc niezależnie od pory roku jabłka,gruszki i banany.Potrawa?Jakiś pyszny makaron-spaghetti,lasagne,cannelloni,mi to obojętne-ze szpinakiem,pieczarkami i/lub sosem serowym.
9.Za co przebrałabyś się na Halloween:
Za czarownicę w trójkątnym kapeluszu.Mój charakter pasowałby jak ulał:)
10.Co najbardziej lubisz w jesieni:
To,że szybko robi się ciemno,więc można legalnie zaszyć się w domu:)Generalnie nie lubię jesieni,mam swoje powody:)
Zapraszam do udzielenia odpowiedzi:
Cassiopeię
Mademoiselle Brigitte
Madlen.

145 dni,czyli jak ja to wytrzymam

Moje wolne ciągnie się jak makaron,jest długaśne,nudne jak nie wiadomo co(nawet przy mojej miłości do tej potrawy,zawsze kiedyś mi się nudzi)...Jedynym antidotum na tę nudę są powtórki speedway'a(znowu dziś oglądałam,nie mogłam się powstrzymać),śledzenie newsów transferowych(a tych póki co brak,przynajmniej tych sensacyjnych)i odliczanie.Odliczanie do magicznego 23 marca.Tak,wiem,że właściwie póki co powinnam odliczać do 7 listopada,czyli kolejnej rundy IMŚJ w Argentynie,ale co to za radość,kiedy mój ulubieniec w nich nie jedzie:(Będę śledzić tylko pro forma.
Tak czy inaczej,do 23 marca jest 145 długich dni.Nie wiem,jak ja to wytrzymam...

poniedziałek, 29 października 2012

A gdyby tak...

Mam wiele wad i defektów psychicznych,a to jest jeden z nich.Nadmiernie rozpamiętuję to,co było,i gdybam,co bym zrobiła,gdybym znów znalazła się w tej sytuacji i mogła zdecydować od nowa.Moje ulubione tematy do rozważań to:
1."Co by było,gdybym wybrała studia daleko od domu i uwolniła się od rodziców?"
2."Co by było,gdybym powiedziała mojemu starszemu o 14 lat obiektowi zauroczenia na M.,co do niego czuję,zanim zniknął z mojego życia?"
3."Co by było,gdybym zrobiła po swojemu i zamiast na beznadziejne studia udała się do Wielkiej Brytanii?"
i wreszcie 4."Co by było,gdybym tamtego szalonego pokerowego wieczoru w jego domu powiedziała słynnemu Mateuszowi,że muszę go jeszcze odwiedzić przed wyjazdem albo coś w tym guście?Gdybym zrobiła cokolwiek,co pozwoliłoby mi utrzymać z nim kontakt..."
I tak dalej,i tak dalej.Te refleksje wiążą się z tym,że mam już wiedzę na temat tego,jaki te wydarzenia mają/miały finał i chciałabym poprowadzic je inaczej,gdyby tylko się dało.Ale się nie da.Mimo wszystko takie rozpamiętywanie jest łatwiejsze,niż mierzenie się z rozczarowującą,nudną i beznadziejną rzeczywistością.Tak,tak,taka jest moja rzeczywistość.
To smutne,ale takie rozważania dopadają mnie zawsze podczas wolnego,podczas tych długich dni,gdy tak bardzo nie ma co robić.Łapią za gardło i duszą,nie pozwalając o sobie zapomnieć.Może kiedyś zaduszą mnie na amen,o ile w moim życiu nie wydarzy się coś,co pozwoli mi cieszyć się zyciem na bieżąco.A jak znam życie,taki moment nie nastapi pewnie nigdy.
PS.Odpowiedzi na pytania 1-4:
1.Nic,bo taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca.Nie z moim mięczackim charakterem.
2.Nic,bo nic dla niego nie znaczyłam.
3.Nic,bo pewnie nie dałabym sobie rady i szybko bym wróciła.
4.Pewnie byłoby tyle,że powiedziałby:"Fajnie,ale mam dziewczynę/nie chcę się wiązać/etc.To wpadnij do mnie na piwo,zanim wyjdziesz,bye!".
Grunt to myśleć optymistycznie:)

Początek tygodnia-żużlowo

Niestety,tylko w wyobraźni,a właściwie-we śnie.No tak,żużel śni mi się rzadko.Mi śnią się te rzeczy,o których nie mówię i nie myślę.Te goszczące na moich ustach i w myślach nie muszą czekać do snu na swój czas...Dziwne to więc,że tak mi się przyśniło.Ale może to przez to,że tyle o nim wczoraj myślałam?...Ciekawe.
Właściwie sen nie było stricte o żużlu,tylko o pewnej osobie z nim związanej.Śniło mi się tak:najpierw,że jestem w gimnazjum i moja polonistka z tejże szkoły mówi coś o przewadze dużych miast,że to głównie w nich są drużyny żużlowe,a ja się zrywam z ławki i mówię,ze to nieprawda,że Rawicz,Krosno,Piła i tak dalej...Potem-w tym samym śnie-wybrałam się do Wrocławia lub Bydgoszczy(tak to było określone),na jakąś imprezę i spotkałam tam Rafała Darżynkiewicza.Ten fakt tak mnie zaskoczył,że najpierw odebrało mi głos,a potem...zaczęłam się w tym śnie śmiać jak opętana i nie mogłam przestać.Uwierzcie mi,daleko mi do takich reakcji,nawet gdy spotykam(co jednak rzadko się zdarza)jakiegoś swojego idola.Muszę przyznać,że wyżej wymieniony pan do takich należy(jak tu go nie kochać za komentarze w stylu:"Patrzał w prawą stronę" czy "Runego Holty"),ale na litość Boską...Sny to dziwna część ludzkiego życia i raczej nieprędko ją zrozumiem.
Poza tym poniedziałek,tak jak i cały tydzień,chyba zapowiada się nudno.Jedyna pozytywna rzecz to to,że choroba mnie opuściła.Co będę robić w tym wolnym czasie-tego jeszcze nie wiem,ale(jak to w moim życiu)nie spodziewam się wiele.
Mieliście kiedyś jakieś naprawdę odjechane sny?Wiążące się na przykład-jak u mnie-z Waszym hobby?Jakie macie plany na najbliższe (wolne?)dni?Ile będziecie mieli tego wolnego?
Dziękuję za wszystkie napływające komentarze.

niedziela, 28 października 2012

Niedzielnie

Ufff,wczoraj i dziś morduję swoje przeziębienie herbatą z konfiturą(tak to nazwijmy,że to konfitura,choć nie do końca)cytrynową.Pyszności.Lubię cytrynowe rzeczy.No i na tyle mi to mordowanie wyszło,że dziś dokucza mi już tylko lekki ból gardła(lekki,a nie tak jak wczoraj,gdy miałam wrażenie,że połknęłam drut kolczasty).Zresztą muszę się pozbierać do kupy,mamuśka ma migrenę,więc na mnie-jako lżej chorą(umówmy się,że tak jest)-spada oporządzenie domu.Ech...
Generalnie dzień nie zapowiada się ciekawie.Obowiązki domowe,może potem poczytam książkę(ale nie Marklund,bo już skończyłam)...Normalnie,jak to w niedzielę,odliczałabym godziny do jakiegoś meczu żużlowego.Niestety,sezon skończony(przed chwilą dotarła do mnie ta jakże brutalna konstatacja)i...nie wiadomo,co robić.Powtórek nie za bardzo chce mi się oglądać,zresztą-ile można?Dobrze,że śnieg już nie pada,i że padał już po zakończeniu sezonu,że nie trzeba było czegoś z tego powodu przekładać,bo znowu byłyby mecyje,jak w 2009.
Będzie ciężko przetrwać dzisiejszy dzień...

sobota, 27 października 2012

Newsy z frontu laby

No to laba zaczęła się na całego.Szkoda tylko,że obudziłam się z bólem gardła,głowy i chyba lekką gorączką.Prawdopodobnie przeziębiłam się wczoraj-najpierw to długaśne siedzenie w sklepie,gdzie gorąco,potem prosto na zimny dwór.No i teraz mam.To musiało być to,bo innych rzeczy,które mogły sprowokować ten stan,nie pamiętam.
Mój telefon dzisiaj podoba mi się jeszcze bardziej:)Warto było nawet zaryzykować przeziębienie,a co tam.
Dla tych,którzy pytali,a do których z różnych przyczyn nie dotarły może moje komentarze:stałam się posiadaczką Sony Xperii U w czarnej wersji kolorystycznej.Wcześniej nie pałałam miłością do tej marki,ale zaliczyłam już dużo modeli telefonów,więc i na tego producenta chyba musiał przyjść czas.
Jak spędzicie sobotę?Ja na powstrzymywaniu przeziębienia siłą woli(ha,ciekawe,jak to zrobić?)i na czytaniu książki Lizy Marklund pt."Miejsce w słońcu".Tego ostatniego to chyba nie wystarczy mi na długo,bo zostało mi tylko nieco ponad 100 stron,a w obliczu czekającej mnie dziś nudy 100 stron to pryszcz.Kiedy skończę,wtedy dopiero zacznie się nuda...

piątek, 26 października 2012

Początek laby...telefonicznie?

No i zaczął się dla mnie 10-dniowy długi weekend.Z jednej strony się cieszę,z drugiej-przeraża mnie wizja takiego wolnego,bo cóż tu robić?Grobów aż tyle do odwiedzenia nie mam,uczyć się nie mam zamiaru,pisać pracy raczej też nie...Będzie ciężko.
A dzisiaj też jest mi ciężko.Niby zajęcia miałam tylko do 14.45,ale dzisiaj jakieś takie powietrze jest...i na niemieckim mój mózg samoczynnie się wyłączył,a na MP spałam(nie tak dosłownie,ale z otwartymi oczami)i ziewałam jak opętana,a tu trzeba było robić projekt kampanii wyborczej:(Nudy.
Na szczęście jakoś przeżyłam.Moje myśli,tak jak i ciało,opuściły szkołę.Myśli zawędrowały teraz do salonu pewnej sieci komórkowej,gdzie czeka na mnie mój nowy telefon.Nie żebym się mega ekscytowała,ale zawsze to jakaś odmiana w tym życiu.
Mimo że sezon speedway'a skończony,w słynnej przerwie szkolnej musiałam być "in touch" z newsami żużlowymi,a te teraz-gdy nie ma żadnych imprez-są na wagę złota.I czegóż ciekawego się dowiedziałam?Tego,że Holder jeszcze bardziej się uszkodził(w angielskiej),że Darcy leci do domu(tj.do Australii).Wow!Sensacje.Tyle net.A kumpela sprzedała mi niewiarygodną plotkę,że w przyszłym sezonie w naszej drużynie ma jeździć Gollob.Nie uściśliła,czy chodzi o Tomasza,Jacka czy Oskara,ale po ekscytacji w jej głosie domyślam się,że miała na myśli "miszcza".A jak znam  życie,chodzi o Oskara:)Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Nie wiem,jak ludzi może ekscytować ta przepychanka:"kto,gdzie,i za ile?".Ja wolę efekty końcowe:zdjęcie pt."Lindgren/Darcy/inny z ulubieńców podpisuje kontrakt w...",opatrzone potwierdzeniem takowego faktu.Ale cóż,sezon ogórkowy nadszedł,czymś trzeba będzie się ekscytować...

czwartek, 25 października 2012

Impreza

Właśnie wróciłam z imprezy imieninowej u kuzynki D.Byłaby dłużej(impreza,i pewnie ja też),gdyby nie to,że chrześniaczka B.musi iść spać,kąpiel i te sprawy,a ja jutro na 8.00 do szkoły.Urok takich spotkań w czwartek...ech...
Było fajnie,głównie dlatego,że nastawiłam się na skifę...i miło się rozczarowałam.Było śmiesznie,bo tam,gdzie wchodzi w grę laptop i stare i/lub obciachowe przeboje odpalane z YouTube,tam musi być zabawa:)Przegląd muzy był pełen-od mojego kultowego Just 5,przez ulubiony zespół kuzynki(onegdaj),czyli Amadeo z epicką piosenką "Letni wiatr"(znacie?),po Boney M i "Jak się masz kochanie",czyli bardzo miło kojarzącą mi się piosenkę(z pewną galą żużla na lodzie w Toruniu,tekst był skierowany do...no tak,do mojego ulubionego "toruńczyka",ale nieważne)...Przy okazji przypomniałam sobie wszystkie kinderbale organizowane dawniej(wszystkie urodziny i imieniny,ech...).Bardzo sympatyczna namiastka tamtych czasów przed dziećmi(w przypadku D.)i sprzed zawodów miłosnych(ja).Beztroskich czasów.Szkoda,że te czasy już nie wrócą...

środa, 24 października 2012

My super fuckin' birthday,czyli muzycznie

Gdybym miała podsumować muzycznie dzisiejszy dzień,czyli moje żałosne urodziny,musiałabym posłużyć się:tytułem piosenki-"I hate people",tekstem jednej z piosenek Kombii:"Wszystko znów nie tak..." i...innymi "optymistycznymi" tekstami.Mam doła.Wszyscy mnie olali:kuzyni,kuzynka,chrzestni...Tylko jedna poczciwa kuzynka D.zadzwoniła(choć złożyła sztampowe życzenia).No i rodzice.I firma,dla której piszę ubezpieczenia,przysłała mail z życzeniami,ale to się nie liczy,bo pewnie "pamięta" za nich automat.A reszta?Reszta ma mnie dokładnie gdzieś.Teraz wiem,ile znaczę dla innych ludzi,z którymi stykam się niemal każdego dnia:NIC.Serdeczne dzięki.To po co ja się wysilam i pamiętam o innych,skoro oni nie pamiętają o mnie?
Tak,mam dzisiaj mega doła.Mam powody.Trzeba było iść do tej głupiej szkoły,przynajmniej nie patrzyłabym co chwilę na telefon(który właśnie dziś,wyjątkowo złośliwie,odzywa się ponad miarę i są to same wiadomości sieciowe,dzwonki,wróżki i inne bzdety-dzięki!).Chce mi się ryczeć.
Nie tak miał wyglądać ten dzień...i lepiej,żeby się już skończył.

wtorek, 23 października 2012

O cierpliwości,nadziei i niewiedzy

To nie jest dobry czas.Wczoraj wieczorem z uwagą(tzn.na początku z uwagą,potem z rosnącą irytacją)śledziłam finał Elite League.Wierzyłam,że i bez Darcy'ego Poole jakoś odrobi straty,bo jeżdżą u siebie.A gdzie tam!Na tej dziwnej mieszance podeszczowego śliskiego toru z potwornymi radlinami to była corrida nawet dla gospodarzy.Im dalej w mecz,tym gorzej.Po 12.biegu,gdy było już wiadomo,że Swindon zostanie mistrzem i ich zawodnicy zaczęli się cieszyć,wyłączyłam.Nie mogłam tego zdzierżyć.Nie przemawia do mnie nawet to,że czekali na ten tytuł 45 lat,a Poole było mistrzem w zeszłym roku.
Dziś zaatakował mnie(i nie tylko mnie)mój promotor.Na seminarium postanowił wyładować na nas swój zły humor.Trochę mu się nie dziwię,bo go wkurzyliśmy:ja nie przygotowałam tego,co miałam zrobić,a kolega A.i koleżanka D.nie potrafili odpowiedzieć na proste pytania związane z tym,co zawarli w swoich podrozdziałach.Przykład:koleżanka D.pisze o medialnym przekazie rewolucji w Libii i Egipcie.Jako podrozdział przygotowała uwarunkowania religijne tych krajów-islam.Promotor ze złośliwości(albo i nie,jeśli nie,to przepraszam),pyta ją,w jakim kraju leży miasto Mekka.Odpowiedź studentki V roku,która powinna być w temacie:
-Yyyy...no,gdzieś...ja myślę,że to jest już Azja.
Promotor:
-Ale kraj,chodzi mi konkretnie o kraj.Jest nad morzem na "cz".
D.:
-Morzem Czarnym?
Promotor:
-Morze Czerwone-mówi to pani coś?
Mówiło,ale nazwa kraju nie padła nadal.Dopiero gdy pytanie zostało skierowane do wszystkich,wybawiłam ją z opresji,odpowiadając,że to Arabia Saudyjska.Ludzie!I taki ktoś ma być magistrem...Ale tak to jest,gdy robi się "kopiuj-wklej" z internetu.Koleżanka D.była wielce obrażona,że promotor zadał jej takie pytanie..."A niby skąd ja mam to wiedzieć?!"-wypaliła,gdy tylko wyszliśmy z seminarium.Hmmm,z wiedzy ogólnej?Rozumiem,nie każdy uwielbia geografię jak ja,ale pewne rzeczy po prostu trzeba wiedzieć.Nie wiem,skąd miała to wiedzieć,ale nieźle by się zdziwiła,gdyby oblano ją podczas obrony pracy za takie elementarne braki...Zaznaczam,nie jesteśmy zaocznymi studentami prywatnej szkoły,tylko dziennymi filii uniwersytetu-podobno jednego z lepszych w kraju(ale może to tylko wykładowcy tak uważają,a my swoją(nie)wiedzą temu przeczymy)...Szkoda słów.
Ogólnie załączył mi się spleen (przed)urodzinowy.Ten dzień jest jutro,a ja już częstuję się zestawem niezbyt pozytywnych przemyśleń.Nie wiem,jak przeżyję jutro...naprawdę.
Co do tego czekania-nie tylko w kontekście żużla:tak,wiem,nie można mieć wszystkiego od razu.Czasem na tytuł trzeba czekać 45 lat,a na miłość czy zmianę w życiu równie długo,ale ja chcę już!Może przez to,że czekam na to mniej więcej od 15.roku życia,wydaje mi się,jakby to była wieczność.Hehe,dla mnie jest.Powoli zaczynam tracić cierpliwość i nadzieję...

poniedziałek, 22 października 2012

Złotousty Janowski i krajowe pożegnanie

Smutno mi na myśl o tym,że zamiera sezon żużla...GP skończone,sezon w Szwecji też,w Anglii brakuje już tylko tego jednego,ostatniego,najważniejszego meczu...A w Polsce?W Polsce sezon dobiegł końca wczoraj,i pomijając brąz dla Torunia,jest mi cholernie smutno:(Co ja teraz będę robić niedzielnymi popołudniami?Nie wiem,doprawdy,nie wiem.Oczywiście,mogłabym oglądać powtórki,ale ile można oglądać w kółko mój skromny płytowy zasób?No właśnie.Trzeba będzie coś wymyślić.
Przy okazji przyznam też tytuł "złotoustego wczorajszego meczu"(trochę mało było tych tytułów w tym roku,w przyszłym muszę się poprawić i nadawać bardziej regularnie)-dostaje go oczywiście Janowski.Pal sześć,że wyglądał jak głupek w tej czapce sieroty i T-shircie,plus nadmierna ekspozycja kiczowatych tatuaży...Epicka wypowiedź miała miejsce podczas "naprawdę fascynującego"(wiem,jestem uprzedzona,bo go nie lubię,i staram się nie słuchać tego,co mówi)wywiadu m.in.o wyjeździe do Argentyny na DMŚJ:
Reporter:Sezon się dla ciebie skończył,ale przyjechałeś do Zielonej Góry.Skoro mieliście okazję spotkać się z Kacprem Gomólskim i Patrykiem Dudkiem...
M.J.:No,czasami gdzieś wyjdziemy na miasto.Tylko ja nie piję,bo prowadzę,a Patryk ma chorą wątrobę(śmiech).
No ludzie drodzy,nie wierzę.Żeby takie rzeczy wywlekać na forum...Rozumiem,młodzi są,więc to jakby wiadomo,a nie mi tu takie zwierzenia robić...I jeszcze sugerować(a przynajmniej ja to tak odczytałam),że Kacper nadrabia w takim razie za trzech.Nieładnie,naprawdę nieładnie.
Tak,między innymi tego będzie mi brakowało w czasie przerwy zimowej,podczas tych długaśnych 151 dni( o ile dobrze liczę),które zostały do 23 marca,do GP w Auckland.Tak,po drodze będzie jeszcze speedway lodowy,pewnie jakieś sparingi,ale to i tak za dużo...jak dla mnie.Czekanie i odliczanie będzie straszne.
A tak przy okazji:co myślicie o tatuażach?Podobają Wam się?Zrobilibyście sobie jakieś "dziary"?Ja zdecydowanie nie.Jestem przeciwniczką i wydają mi się mocno out-of-date...Poza tym po prostu,po ludzku to mi się nie podoba...

niedziela, 21 października 2012

Brak słów-z radości i ze złości

Pomijając domowy koszmar mojego dzisiejszego dnia,to jestem szalenie szczęśliwa.Co ja mówię,tego stanu nie da się oddać słowami!Mimo wszystkich przeciwności losu-"absencji" Darcy'ego(jej powod pominę milczeniem,żal słów na szczawika i jego głupotę),tragicznego bólu Holdera i odnowionej kontuzji Sullivana-TORUNIOWI UDAŁO SIĘ ZDOBYĆ BRĄZOWY MEDAL!!!!!Hurra!Jupi!Los nie jest nawet taki okrutny...Swoją drogą,udało im się fuksem-w ostatnim wirażu ostatniego biegu.Komentatorzy wykrakali,mówiąc tydzień temu,że chcą emocji do samego końca...
Przy okazji takiej relacji można dowiedzieć się ciekawych rzeczy.Nawet bardzo.Np.takiej,że panu Sullivanowi i pani Paulinie rodzina powiększy się w zastraszająco szybkim tempie...Przecież dopiero za tydzień mają pierwszą rocznicę ślubu...Chyba pozazdrościli Holderowi:)
Ciekawe,czy jutrzejszy finał kosiarek w końcu się odbędzie,a jeśli tak-jak poradzi sobie Poole bez Darcy'ego "Walla Walla" W.(czyżby spodobało mu się w brytyjskich sądach?)i potłuczonego Holdera...Kiepsko to widzę,ale ponoć wszystko jest możliwe...
Podsumowując-emocje odbierają mi dziś głos.Odbiera mi go radość z toruńskiego medalu i złość na pewną osobę,która widocznie lepsza już nie będzie,a może się chyba tylko bardziej stoczyć.Widać są tacy,którzy nie uczą się na błędach.Trudno.Jak kto sobie wybiera...

sobota, 20 października 2012

Bye,bye miejski speedwayu-do wiosny

A jednak.Jednak to się stało.Byłam na dzisiejszym MMPPK,było nawet nieźle.Ogólnie miałam bardzo zalatany dzień...Ale po kolei.
Przed południem pojechaliśmy z ojcem do salonu komórek,podpisać umowę na mój nowy telefon-prezent urodzinowy przed urodzinami.W końcu bowiem,w bólach,wybrałam model(to postęp,jeśli pamiętacie moje perypetie).Pojechaliśmy,mieliśmy szczęście,bo w soboty przed południem ten salon jest wypelniony ludźmi po brzegi(jak to w centrum handlowym),a dziś,gdy przyjechaliśmy(ok.12.00),nie było nikogo.Podpisaliśmy,co było do podpisania.Pan pracownik był nawet miły(a w tych salonach różnie to bywa...).Niestety,tak czy inaczej telefon(fizycznie,sam aparat)dostanę dopiero w przyszły weekend.Trudno,wytrzymam:)
Po załatwieniu salonu wróciłam do domu,ale tylko na chwilę.W samochodzie podjęlam bowiem spontaniczną decyzję,że jednak wybieram się na MMPPK-ostatnia impreza żużlowa w moim mieście w tym sezonie i roku,więc jednak nie mogę jej odpuścić-pomyślałam sobie.Event zaczynał się o 15.00,więc wpadłam do domu,zjadłam coś-jakby-obiad i pędziłam na stadion.
Dobrze,że ten event(za trzecim razem,ale zawsze)w końcu doszedł do skutku.Pogoda ładna,szkoda tylko,że było tak mało ludzi(może z 1/3 stadionu...).I szkoda,że w mojej okolicy nie było nikogo w moim wieku,bo albo same starsze osoby,albo rodziny,albo faceci z dziećmi.Jedyny osobnik płci przeciwnej w wieku zbliżonym do mojego siedział ze dwa rzędy i kawałek wyżej ode mnie.No i nie zwracał na mnie uwagi,ale to mały szczegół.
PRL-owska otoczka była nawet,nawet,jednak,gdyby chcieć trzymać się realiów,trzeba by zmienić kilka rzeczy:
-trzeba było dać chłopakom chustki na twarz,a nie współczesne "maseczki"
-przecież kiedyś(i to dość długo)jeżdżono bez osłon z nazwami sponsora czy klubu na motorach...
-o takich "drobiazgach" jak kompletnie współczesne podprowadzające(nawet jeśli były-jak powiedział spiker-"ubrane w stroje z Peweksu"-taaak,super żart)nie wspomnę.
No i ta muza...Przecież PRL to nie tylko Skaldowie czy inni Niebiesko-Czarni albo Kasia Sobczyk...To też np.Perfect,Lombard itd.,ale organizatorzy poszli po oficjalnej,"grzecznej" i dość starej linii muzycznej.To mi się nie spodobało.
Fajny był za to strój kierownika startu-kitel i beret:)Do tej pory takie rzeczy widziałam tylko na zdjęciach...
Co do wyników...No cóż.Wygrana Tarnowa mnie nie zaskoczyła,przewidziałam ją przecież.Szkoda tylko,że nasi byli dopiero na 4.miejscu...No i że Zielonka z moim ulubieńcem z grona młodzieżowców,czyli Aleksem Z.,była przedostatnia.Reszta mnie nie obchodzi.Mówi się jednak trudno na to wszystko.
Mimo tych niedogodności i idących nie po mojej myśli rzeczy,cieszę się,że tam byłam.Miałam kontakt z żużlem live,nie nudziłam się...Teraz mogę powiedzieć tylko:"Bye bye,miejski speedway'u(do wiosny)".Na szczęście,tylko miejski,a nie cały.Jak to dobrze,że jutro będzie jeszcze ŁH i mecz ZG-Toruń,a w poniedziałek(oby)finał kosiarek.Ale i tak już myślę z przestrachem o okresie odwykowym...

piątek, 19 października 2012

"Cierpliwość kiedyś kończy się"

Na przykład moja co do kosiarek.Zaplanowany na dziś finał EL ZNOWU-po raz bodajże trzeci-się nie odbył.Ludzie,czy te Angole nie myślą?Przecież im dalej w październik,tym gorzej.Nie wiem,czy jest szansa,że kiedykolwiek rozegrają ten drugi finał.
Pozostaje tylko westchnąć i spuścić zasłonę milczenia na ten godny pożałowania incydent...

It's Friday I'm...relaxed.Nareszcie.

Na szczęście jest już piątkowe popołudnie/późny wieczór.Na zajęciach nie było tak źle:na MP poszliśmy na konferencję,zostaliśmy na niej też podczas SM.Konferencja skończyła się wcześniej,niż skończyłaby się SM,ale mieliśmy już wolne.Skorzystałam z tego i poszłam na obiad do innego niż nasza wspaniała uczelniana stołówka przybytku.Niestety,na takie dobre to mi to nie wyszło,bo z braku czasu i dostatecznej ilości hajsu wylądowałam na pizzy,której-uwierzcie mi-nie znoszę.Mówi się jednak trudno.
Tydzień szkolny zakończyłam zerwaniem się z epickich warsztatów "od rysunków".Skoro można nie byc dwa razy,a zajęcia są tylko do 16 lub 23 listopada,trzeba kiedyś wykorzystać te nieobecności:)A co tam.Dzisiaj jest ten jeden raz.
Schodzę jednak z tematu szkoły.Dziś nie on jest najważniejszy.Zły humor z wczoraj ustąpił na rzecz irytacji pt."Czy będzie dzisiaj ten pieprzony finał kosiarek czy nie?".Bo na Sportowych Faktach piszą,że pogoda znów niekorzystna,że może się nie odbyć(też mi nowość...:)).A na www Polsatu,w programie TV,próżno szukać finału EL:(Byłoby mi bardzo przykro.
Na szczęście zostają jeszcze inne,ostatnie akordy sezonu:jutro MMPPK,w niedzielę Łańcuch Herbowy i ZG-Toruń...Oby wszystko się odbylo,bo nie widzę jakoś rozgrywania w innym terminie(taaa,chyba w grudniu po południu:))...
Wracając do tytułu...tak.Jakoś się uspokoiłam,złości z wczoraj póki co mi przeszły.Jasne,pewnie niedługo wrócą,ale trzeba się cieszyć z ich nieobecności,bo to bardzo dobry stan...

czwartek, 18 października 2012

Eeee tam...

Niech mnie ktoś ratuje.Żyć mi się nie chce,nawet wobec takich okoliczności,jak doniesienia o Darcym w GP.A skoro nawet to mnie nie ratuje,to znaczy,że trzeba zacząć się o mnie martwić.
Najchętniej położyłabym się do łóżka,nakryła kołdrą i żeby nie docierały do mnie żadne odgłosy realnego świata.Zwłaszcza,że ten świat jest brutalny,paskudny i niemiły.Po co się łudzić i mamić,że jest inaczej...
Doszłam do epickiego wniosku,że wypisuję się ze szkoły i zapisuję się na zasiłek dla bezrobotnych.Zapłacą mi więcej niż wynosi moje mizerne stypendium,no i będę miała spokój.Nie będę musiała się z tym użerać.
Nie dość,że przygnębia mnie dom,to jeszcze ta szkoła.Te nikomu do niczego niepotrzebne przedmioty i siedzenie do 18.15.Po co?Żeby robić bzdurne rysuneczki,jak w podstawówce?Do czego to mi się przyda?Do niczego,oczywiście.A już do jakiegoś przyszłego pseudozawodu z pewnością nie.
Z tego wszystkiego niczego się nie uczę,na nic nie czytam,choć mam jutro dwa bardzo ciężkie przedmioty.Jest mi już wszystko jedno.Wolę siedzieć tutaj,tu jest prawdziwe życie,a nie w jakichś artykułach o etyce mediów czy innych głupotach.
Nic mnie dzisiaj nie uratuje od załamki...

środa, 17 października 2012

Nie będzie EL,czyli made in England

Wchodzę na Sportowe Fakty i co widzę?Dzisiejszy finał EL przełożony na piątek,deszcz rządzi:)A już miałam takie widoki na wieczór...Naprawdę,nie rozumiem,jak oni w tej Anglii przy swoim klimacie mogą nie myśleć o zadaszeniu stadionów.Ale zaraz,o czym ja mówię,skoro na wielu stadionach Elite League nie ma nawet ławek i ludzie stoją(w Polsce to już raczej relikt przeszłości).Szkoda słów...Po prostu pogoda i (niekoniecznie)speedway "made in England".Ech...

Się będzie działo...żużlowo

Zacznę od miłych rzeczy.Jeśli to nie plotka i wiadomość jest w stu procentach sprawdzona(a chyba jest,bo wzięłam ją z oficjalnej strony GP i jakiegoś polskiego oficjalnego portalu o żużlu),rozdano już dzikie karty na SGP 2013,ustalając tym samym skład tego cyklu na przyszły rok.W gronie uczestników kilku fajnych panów:Tai Woffinden,Hans jako stały rezerwowy,Fredster jako zakwalifikowany z powodu miejsca w tegorocznym GP i Holder jako "miszczu" świata.Ale największa niespodzianka jest pod numerem 15:tak,tak,panowie i panie,szeregi GP zasili DARCY!!!!!!Szykujcie się,ludzie!:)Chyba przywrócę sobie na tę okoliczność Canal+:)
Oczywiście,jest w tym zestawieniu parę nazwisk,które bym wykreśliła,tj.:
-Tomasz G.
-Jarosław H.
-Nicki "Mad Man" Pedersen(byłoby bezpieczniej dla wielu osób)
-Kasprzak
-Zagar
-Iversen.
Za tymi panami wybitnie nie przepadam i byłoby dobrze,gdyby na przykład taki pan Tomasz udał się już na zasłużoną emeryturę,robiąc miejsce dla kogoś młodszego.
Kocham FIM za danie karty Darcy'emu i za to,że nie wpadli na pomysł obdarowania nią np.Janowskiego...
Wracając na ziemię:mój ambitny plan naukowy na dziś spełzł na niczym,jak większość(ambitnych i nie)planów mojego życia.Mam jakiegoś leniucha(cha cha,napisałam,jakby to było coś dziwnego,podczas,gdy to stan niemal permanentny).Oczywiście,TK pouczę się jutro,jako że idę na 15.00.A to,co na piątek,poczytam jutro wieczorem i w piątek w epickiej przerwie.A co tam.Po pierwsze,leń,a po drugie,radość z powodu GP ma swoje prawa.
Tematu wczorajszego meczu nie poruszę.Nie,nie zrobię tego,zbyt wielu przede mną się zżymało i pewnie jeszcze to zrobi.Powiem,a raczej napiszę,tylko tyle:na wieść o problemach tarzałam się ze śmiechu.Jak to mówią,najciemniej pod latarnią,a murawa najbardziej mokra na zadaszonym stadionie.Takie rzeczy tylko w Polsce:)
Oj,a jeszcze dzisiaj wieczorem finał finałów EL:)Jeśli to Poole uniesie puchar w geście zwycięstwa,ja w weekend zbiorczo uderzę w puchara za ten sukces,za Darcy'ego w GP i(mam nadzieję)brązowy medal Torunia.Obym tylko przeżyła jakoś jutro i piątek...

wtorek, 16 października 2012

Come on England,come on ja

Tak,będę oglądać dzisiaj mecz Polski z Anglią,choć za kopaną średnio przepadam.Oczywiście,zamierzam kibicować Anglii:)Okrzyki COME ON ENGLAND będą dziś bardzo częste u mnie w domu.Obym tylko nie usnęła,jak wczoraj podczas EL:)Skoro już jesteśmy przy tym temacie-no cóż,Poole przegrało,ale tylko 7 punktami.Oby w rewanżu,który mają przecież u siebie,było lepiej...
Mi też by się przydało,żeby ktoś pokrzyczał do mnie:"Come on!",w sensie "Rusz się,przestań tak się snuć i marnować czas na pierdoły".Bo mam wrażenie,że czas zaczyna przeciekać mi przez palce.Moje szkolne dni są raczej...uroczo(jeszcze uroczo)bezproduktywne.Wróciłam ze szkoły o 12.00,posnułam się,zjadłam obiad,usiadłam do kompa,obejrzałam program muzyczny w telewizji,posiedziałam,nie robiąc nic,i znowu jestem przy kompie.Żal.pl.
Jutro mam wolne(epicka inauguracja roku w połowie października),więc zamierzam poświęcić ten czas na czytanie tego,co mam zadane na piątek,plus pouczenie się na czwartkowe TK,bo kobieta dała do zrozumienia,że może być kolokwium(z jednego wykładu?Ale to tak ciężki przedmiot,że lepiej z jednego niż z 15).Muszę się wyrobić,by wieczorem mieć czas już tylko dla Poole,Darcy'ego,Holdera i reszty oraz-mam nadzieję-radości z mistrzostwa Piratów.
Obym przeżyła jakoś piątek i część moich cudownych zajęć,czyli SM,EM i te epickie warsztaty z rysowania.Jeżeli tak będzie,to się ucieszę.
Pewien komentarz ściął mnie dzisiaj z nóg.Gadamy w szkole o tym,że koleżanka z roku,Ewelina,idzie w sobotę na wieczór panieński,a kolega Adrian w piątek na wesele.Ja na to,że szkoda,że u mnie w rodzinie nikt nie chce brać ślubu,a przeszłabym się na takowy.Na to Ewelina mówi mi:
-No to samej się postaraj,żeby był ten ślub.
Mhm,jasne.Oczywiście.Najpierw musiałabym znaleźć jakiegoś desperata,upić go i stosownie mu zapłacić.Wtedy mogłabym o czymś myśleć,bo na bardziej pokojowe rozwiązanie się nie zanosi.Zresztą nie mówiłam o tym,że chciałabym sama,tylko wyraziłam chęć pójścia na CZYJEŚ zaślubiny.Chyba,że E.chciała mi dopiec i dać do zrozumienia,że skoro nie umiem znaleźć,to do niczego się nie nadaję,albo coś takiego.Ciężko z tymi ludźmi,oj,ciężko...

poniedziałek, 15 października 2012

Przez zmysły do tęsknot

Mam tu na myśli zmysł smaku i zmysł słuchu.Oczywiście,przydają się,ale czasami są źródłem dużych przykrości.Tak jak dla mnie dzisiaj.
Z powodu promocji brytyjskich smaków w pewnym markecie na "L" zostałam wydelegowana przez mamuśkę do tegoż sklepu.Przy okazji wizyty tam stwierdziłam,że tam,gdzie zaczyna się nowa oferta ciuchów,kończy się savoir-vivre,bo ludzie rzucali się na to jakby nie wiadomo co zobaczyli,ale to wątek poboczny.Kupiłam,co miałam kupić,i zrobiło mi się smutno.Smutno,że jestem tu gdzie jestem i robię to,czego nie chcę,jednocześnie nie robiąc tego,co robić bym chciała.Ech...Nie wiem,jak mam sobie z tym poradzić.
Dobiła mnie też mamuśka,mówiąc mi(zupełnie bez związku z niczym),że kuzyn P.jest w UK w odwiedzinach u kuzyna M.,swojego bliźniaka zresztą.Po co mnie szczuć takimi informacjami?Ja też bym chciała,tylko nie mam kasy i nikt mnie nie zaprasza.Serdeczne dzięki.Wszystko w tym temacie.
Wiem,że robienie z siebie męczennicy lub "sore loser",jak nazwał to kiedyś Holder,niewiele tu pomaga,ale taką już mam naturę.Wolę smęcić,niż działać.Smęcenie nie wymaga wysiłku,którym byłaby z pewnością konieczność znalezienia dodatkowej pracy,by wyściubić na ten bilet i jakieś tam wydatki.Smęcić jest łatwiej,ale jest to też bardziej przykre,bo prowokuje do ciągłego myślenia o tym,czego się nie ma.
Nie wiem już,jak sobie radzić z tym życiem,zaczynam mieć wrażenie,że wszystko w nim mi zbrzydło.I zaczynam wątpić w dobrych ludzi i szczęśliwe zbiegi okoliczności na tym świecie.To wszystko to są chyba jakieś bajki...

niedziela, 14 października 2012

Banoffee i wielka radość

Naszła nas dzisiaj z mamuśką myśl,by zrobić kultowe banoffee,jako że gustujemy w brytyjskich wypiekach,a nie miałyśmy jeszcze okazji tego spróbować.Nie trzeba nam mówić dwa razy,więc od razu pojechali z ojcem do sklepu i kupili,co trzeba.W przygotowanie ojciec też się włączył,aż byłam w szoku-zazwyczaj to ja pomagam mamuśce w takich sytuacjach.Teraz dzielnie kroił banany,tarł czekoladę do dekoracji,ubijał śmietanę i rozkruszał ciastka,które miały posłużyć jako spód.Wyszło całkiem dobre,miałam nawet zrobić zdjęcie i co nieco Was poszczuć,ale zniknęło tak szybko,że nie było czego pstrykać:)
Żużlowo dzień był bardzo udany.Nie wiem wprawdzie,jak skończyła się Prilba,bo mnie znudziła,ale to był tylko wątek poboczny.Ważne,że mistrzem jest Tarnów,a Toruń ma 10 punktów przewagi przed rewanżem w ZG.
Tak,musielibyście widzieć moje niemal szamańskie zabiegi,które starałam się robić,by wygrał Tarnów:)Nie wiem,czy mam odpowiednie moce,ale co tam.Bardzo się ucieszyłam,widząc złote medale na szyjach "Tauronów".Pomijam głupi tekst komentatora,że pani prezes udało się zdobyć złoty medal w pierwszym roku panowania,CHOĆ JEST KOBIETĄ.Pod wpływem tego tekstu cała się zjeżyłam,bo to coś,co szczególnie mnie wkurza,ale trudno.Seksizm istnieje i trzeba się z nim pogodzić.
No to może teraz będzie w moim mieście mała radość,że nasz ziomek jeżdżąc w Tarnowie zdobył złoty medal DMP.Mój skromny,mały SMS z gratulacjami do Kacpra pewnie utonął w powodzi innych i został niezauważony...Mówi się trudno.
Ciekawe,czy pani G.się ucieszyła:)Pewnie tak,z synusia-swojej dumy(?)...
Toruń też mnie zadowolił.Co do wyniku,bo co do stylu,już nie.Strasznie żal mi Adriana i jego upadku,o Holcie i jego nadgarstkach nawet nie mówię.To musiał być hardkor.Miejmy nadzieję,że w ZG będzie JAKOŚ,Toruń sobie poradzi i zdobędzie choć ten brązowy medal.
A Darcy'ego,gdybym spotkała,udusiłabym gołymi rękami i nie byłby to przejaw sympatii.
No i kończy się powoli czas emocji.W poniedziałek i środę finały EL,w sobotę MMPPK,w niedzielę ZG-Toruń...Czyli tydzień z "full of speedway",a potem...tylko Łańcuch Herbowy i bye bye,speedway'u do sezonu lodowego:(Nie wiem,jak to wytrzymam,naprawdę...

DWA TYSIĄCE

Dwa tysiące wejść pękły!Hurra!Hurra!I jeszcze raz hurra!Bardzo się cieszę,zaczynam widzieć jakiś sens w pisaniu:)Dziękuję wszystkim,którzy wchodzą.Wielkie,wielkie dzięki.Jesteście kochani i super:)

Przerwany sen i trwająca rzeczywistość

Jestem pod wrażeniem.Wczoraj razem z mamuśką obejrzałyśmy w Planete+ dokument o Krzysztofie Cegielskim pt."Przerwany sen".Tj.ja obejrzałam po raz drugi,bo wcześniej obejrzałam już na Sportowych Faktach,gdy udostępnili go w ramach promocji/premiery.Nie ma to jednak jak obejrzeć na dużym ekranie,zresztą przy drugim(i kolejnych)oglądaniach zauważa się niejednokrotnie rzeczy,które umknęły za pierwszym razem.
Jestem pod wrażeniem nie tylko filmu,postawy bohatera i narratora,ale i zaskoczylo mnie to,że mamuśka wytrzymała do końca,choć to kompletnie nie jej klimaty i tematy około-,a tym bardziej czysto żużlowe są jej obce.
Oglądałam i próbowałam zrozumieć to,jak można kochać coś,co odebrało sprawność w tak młodym wieku(miał 24 lata,gdy uległ wypadkowi).Mój malutki ograniczony rozumek tego nie ogarnia.Może to kwestia psychiki,która nie jest u mnie zbyt mocna.Ja bym się chyba załamała i palnęła sobie w łeb.Zawsze,gdy nie wychodzi mi coś,czego chciałam,reaguję na to załamką.
Jest dla mnie fenomenem,jak można się po takim czymś pozbierać i odnaleźć.Cegielski odnalazł się jako komentator,prezes stowarzyszenia żużlowcow,doradca Janusza Kołodzieja.Inny z zawodników,Rafał Wilk,który również stracił sprawność na torze,był trenerem,a teraz uprawia dyscyplinę zwaną handbike.Brał nawet udział w paraolimpiadzie w Londynie i wywalczył tam(o ile dobrze pamiętam)złoty medal.
To świetne,że nie wszyscy ludzie na tym świecie są mięczakami,załamującymi się po każdej porażce jak ja.Gdyby tak było,ludzkość chyba by nigdy,przenigdy w życiu do niczego nie doszła.
A skoro już jesteśmy w temacie-wracając do rzeczy bardziej przyziemnych:zaraz przełączam się na SF,coby sprawdzić,jak tam Lindgren i Andersen pojadą w Zlatej Prilbie.O 17.15 Toruń,o 19.30 Tarnów.Żużlowa niedziela na start-trzeba łapać ostatnie akordy,póki można...

sobota, 13 października 2012

Wieś się rewolucjonizuje,wieś się egzaltuje

Za programem "Kuchenne rewolucje" nie przepadam,ale kiedy pojawiła się plotka,że pani M.G.odwiedziła dziurę/zadupie,w którym mieszkam,musiałam tego wysłuchiwać.Oczywiście,w miasteczku,w którym(tak jak u nas)tak bardzo nic się nie dzieje,każdy pretekst jest dobry do rozgłosu-tak jak te "Rewolucje" czy poprzedni przypadek-gdy po burzy i ulewie zerwał się dach nad naszym wspaniałym centrum handlowym.Wtedy trafiliśmy nawet do ogólnopolskiej telegazety TVP1,ha!
Plotki okazały się prawdą,odcinek został pokazany w zeszły czwartek.Nie oglądałam,wysłuchałam za to szerokiego opisu koleżanek ze szkoły,które wczoraj o niczym innym nie mówiły.Ech...
Dzisiaj jednak zmieniłam zdanie.Obejrzę(i ciekawe,jak ocenię).Z powodu nudy.Nuda to stan niemal permanentnie mi towarzyszący,szczególnie w weekendy i szczególnie,gdy sezon GP już się skończył.Nawet nie ma tego pretekstu,żeby podpiąć się do radia i tak przesiedzieć cały sobotni wieczór.
Tak,nuda jest tym większa i gorsza,że:a)na łażenie po dworze za zimno,b)wszystkie sklepy poza naszym wspaniałym,jedynym CH zamykane są o 14.00,więc co tu robić?Nawet niezbyt jest do kogo iść(mam na myśli rodzinę czy znajomych).Jest jedna jedyna kuzynka D.,ale z nią:a)mam na pieńku,b)nie mam o czym gadać.Moja pamiętliwość i to,że nie lubię się nudzić,gdy do kogoś idę,sprawiają,że omijam jej mieszkanie szerokim łukiem.Może gdybym bardziej lubiła dzieci,chodziłabym tam choćby dla samej chrześniaczki.To jednak nie jest moim magnesem,więc i to zawodzi.
Inne sposoby na nudę?Książki wyczytałam na razie wszystkie z tych,które chciałam,TV raczej mnie nudzi...W internecie też już raczej wszystko wyczytałam,jestem tylko,by odrobić dzienną "pańszczyznę" notkową.
Coś musiałabym zmienić w tych weekendach,bo jeszcze trochę i moje niemające bodźców komórki mózgowe umrą śmiercią tragiczną.Pomysły to ja mam,gorzej z hajsem na realizację.I co tu na to poradzić?...

piątek, 12 października 2012

Moje miasto,czyli "Ja tu tylko mieszkam"

Swoje miasto(najczęściej Warszawę)opiewało w historii wielu artystów.Był Niemen ze "Snem o Warszawie",było Wzgórze Ya-Pa3 z "Ja mam to co Ty",czyli moim zdaniem epickim coverem Niemena,była Maria Peszek.Po drodze opiewano Bydgoszcz(Roan,"Depesza z miasta B."),Poznań("Ezoteryczny Poznań")i Piłę("Piła tango").A o wielu takich pewnie jeszcze nie wiem.Oni to przynajmniej mieli powody,by pisać o swoich miastach.A moje?Moje jest tak beznadziejne,że nawet o tej beznadziei niczego nie da się napisać.A jeśli już przedsiębierze się w naszym mieście jakieś muzycznje projekty artystyczne,wypada to kiepściutko.Jak dużo rzeczy.
Niby to miasto studenckie-mamy cztery szkoły wyższe,ale kompletnie tego nie czuć.Nie czuć atmosfery,ale jak mają ją tworzyć ludzie,którzy w większości dojeżdżają z okolicznych miejscowości i muszą wychodzić wcześniej z zajęć,by zdążyć na autobus powrotny?W ogóle uważa się nas za ofiary losu,które nie dostały się na studia do Poznania,bo są biedniejsze i głupsze i dlatego są tutaj.Smutne.
Nawet knajpy porządnej u nas nie ma,żeby kogoś,np.przyjezdnego,zaprosić bez wstydu.No dobra,jedna jest,i to nawet w centrum miasta,ale droga jak na skromne kieszenie mieszkańców i nie wróżę jej długiej kariery.
Bardzo smutne jest właśnie to,że wiele rzeczy,które są droższe od większości(typu bardziej luksusowy sklep,lepsza niż McCośTam restauracja),nie utrzymuje się zbyt długo,bo plajtuje.Zwyczajnie nie ma komu tam chodzić,kupować,jadać.A propos jedzenia-jeśli ktoś nie je mięsa,jak ja,to ma wielki problem.Jest McWiadomo-Co,są tradycyjne knajpy z kotletem i ziemniakami,ale wegetariańskich albo chociaż oferujących nieco przyzwoitsze dania dla ludzi niejedzących mięsa raczej brak.Pozostaje gotować w domu.
Kwestie pracy też nie napawają optymizmem.Najlepiej mają fryzjerki,mechanicy samochodowi,kasjerki w sklepach i właściciele komisów samochodowych(tych ostatnich jest tu tyle,że mówi się na nasze miasto "blaszana stolica Polski").Reszta?Po znajomości-jak to w małym mieście-dostaje się do biur,szpitali etc.Nie wiem,co będzie ze mną,bo nie dość,że nic szczególnego nie umiem,to jeszcze nie mam znajomości w jakiejś strategicznej w mieście branży.Pewnie będę(to gorszy scenariusz)zasuwać-jak wielu mieszkańców-do Poznania albo(scenariusz lepszy,ale pewnie too good to be true)wyprowadzę się stąd w cholerę.Sentymentalna nie jestem,nic mnie tu nie trzyma.
Moja babcia mawiała zawsze,że nasze miasto to miasto emerytów.Miała rację,tak jak mamuśka,która twierdzi,że "tu jest taka martwa energia".Lepiej nie mogła tego ująć.Ja osobiście czuję się tutaj fatalnie,znudzona i tak dalej,a-jak wiadomo-jestem osobą nałogowo łaknącą wrażeń.Żeby chociaż mieć możliwość częstszego bywania w Poznaniu,zaczerpywania innej energii,ale niestety,nie ma tak dobrze.
Przygnębiłam się tym obrazem,ale tak się sprawy mają;nie chcę i nie będę koloryzować.Powracając do tematu muzycznego-gdybym miała stworzyć coś muzycznego o moim mieście,to zadedykowałabym mu początkowe słowa piosenki Exploited:"Fuck disco,fuck fashion,fuck you!" albo parafrazę tytułu płyty O.S.T.R.On miał "Ja tu tylko sprzątam",ja mam "Ja tu tylko mieszkam"(i marzę o opuszczeniu).
A Wy?Lubicie swoje miasta?Jesteście zadowoleni,że w nich mieszkacie?Gdzie chcielibyście mieszkać,jeśli nie w nich?Ja-będę nudna-napiszę,że w Toruniu,Gdańsku,Wrocławiu lub za granicą...Choć pewnie mi się to nie uda,nie przestanę marzyć.Los nie może być aż tak okrutny...

I tyle było tej radości...

I tyle było mojej radości.Wysłałam mail na konkurs,w którym były do wygrania bilety na ostatni mecz Unibaksu w tym sezonie.Miałam wielkie przeczucie,że tym razem mi się uda...w końcu cały sezon brania udziału w tych konkursach musi się opłacić.Taaa,opłacił mi się tak,że ostatnio wygrałam zakichane pocztówki,a teraz nic:(Zostanie mi oczywiście TV.Dziękuję za takie coś.
W szkole nie było tak źle,niemiecki przeżyłam bez większych wstrząsów,później głównie się nudziłam,bo 2 godziny przerwy,a potem cholernie nudne zajęcia z marketingu politycznego(i po co nam to?!).Z ostatnich zajęć,przyznaję,zdezerterowałam.Nudziło mi się już,a poza tym musiałam wyrazić swoją miłość do Dezertera,hiehie:)
Zobaczymy,co przyniesie weekend,choć doświadczenie uczy,by nie spodziewać się zbyt wiele.Może jednak wydarzy się jakiś cud...

czwartek, 11 października 2012

I love you szkoło,czyli zaczęło się

Tak demonizowałam ten rok akademicki,a tu już się zaczęło.Odwołane zajęcia,kombinowanie,by mieć jeszcze dłuższy długi weekend czy po prostu wolny dzień-na start!
Pierwsza wiadomość z tego nurtu to taka,że jutro kończę o 14.45 zamiast o 18.15.Nie mamy dwóch wykładów.Super.Tj.będzie super,jeśli przeżyję niemiecki i filozofię.Tylko jedne zajęcia jutro mam "niegroźne".Mam nadzieję,że jakoś to będzie,choć trochę się boję.Lepsza jednak 14.45 niż 18.15,zdecydowanie:)
Kombinowanie co do dłuższego długiego weekendu...1 listopada jest w czwartek.Jest wolne,to oczywiste.31.10. i 2.10.mamy wolne,bo mamy wielu studentów ze Wschodu,więc muszą mieć możliwość wyjazdu do siebie.29 października i tak mamy wolne,jak zawsze w poniedziałek.Zostaje nieszczęsny 30.Mamy wtedy tylko seminarium(mniejszą grupą)i drugie zajęcia z tą samą osobą(wszyscy).No i już zaczęło się "urabianie",żeby nasza "szefowa",Marta,poszła do wykładowcy i poprosiła,byśmy odrobili te zajęcia w innym terminie.Jeszcze nie wiadomo,co z tego wyniknie.Gdyby jednak tak miało być,doraźnie się cieszę-8 dni wolnego.Z drugiej jednak strony,nie lubię tak długich przerw,bo to strasznie rozleniwia.Wiem na przykład,że nie zabiorę się wtedy za pisanie pracy,a tego się chyba będzie od nas wymagać.
Wolny dzień-w najbliższą środę(swoją drogą,szybko)ma być w naszej szkole inauguracja roku akademickiego.Ma się zacząć o 10.00 i trwać godzinę.Nasze zajęcia mają trwać od 11.30 do 14.45.Kiedy jednak wczoraj rozmawialiśmy o tym z jednym z wykładowców,powiedział nam:
-Nie liczcie na to,że będą jakieś zajęcia.Rozpoczęcie na pewno nie potrwa godzinę,bo przecież jest wykład inauguracyjny i tak dalej,a potem jeszcze kawa dla wykładowców u pana profesora(tu padło nazwisko).
No ładnie.Pomijam już kwestię "kawy",która kawą została pewnie nazwana przez eufemizm.Jesteśmy na ostatnim roku i zajęcia są nam potrzebne jak tlen!:)Kto to widział tak odwoływać i zabierać cenny czas na naukę?!:)A potem się dziwią,że magistrowie są niedouczeni.Na pewno,jeśli tyle zajęć wypada i najczęściej się ich nie odrabia.
Wczoraj,całkiem przypadkiem,trafiłam na BBC Entertainment na dokument pokazujący losy kilkorga mlodych ludzi z Europy Wschodniej-Polski,Czech,Słowacji i Węgier-którzy wyruszyli na podbój Londynu.Smutne to było,bo choć były przypadki budujące(jak ta dziewczyna i chłopak,którzy wyjechali na studia),to większość nie wyglądała optymistycznie.Niewystarczający stopień znajomości angielskiego,za wysokie mniemanie o sobie...Nie wiem,co myślał sobie chłopak,który znał języki obce z telewizji i zglosił się do pracy związanej z tłumaczeniami.
Zasmuciło mnie to,bo pomyślałam o sobie.O tym,że ja też chciałabym tam wyjechać(nie do Londynu,raczej do mniejszej miejscowości i niekoniecznie w Anglii,może być dowolna część Wlk.Brytanii)i o tym,że chciałabym,ale się boję.Boję się zrobic ten krok i boję się tego,co bym tam zastała.A także tego-to mój największy lęk-że nic konkretnego nie umiem i nie wiem,jaką pracę miałabym wykonywać.Ale te dylematy i marzenia muszę odłożyć do szuflady.Przynajmniej do czerwca,a kto wie,czy nie na zawsze...

środa, 10 października 2012

Pokaż mi swój pokój,a powiem ci,co lubisz

Czy zgadzacie się ze mną,że pokoje większości np.młodych ludzi,o ile takowe własne pokoje posiadają,wiele mówią o ich pasjach,marzeniach i osobowości?Pal sześć porządek w takim pokoju,ale to też jest jakiś wyznacznik-czy np.ten ktoś jest zorganizowany i spokojny,czy lubi artystyczny nieład?Mój pokój na przykład to czysta ja:)Jest tam prawie wszystko,co kocham:)Począwszy od koloru-jest pomarańczowy,to wyraz mojej onegdajszej manii na tle Holandii i związanej z tym miłości do koloru pomarańczowego:)Idąc dalej-od razu można zauważyć,że to pokój maniaczki żużla.Ścianę zdobią...trzy kalendarze żużlowe(dwa na 2012,nie mogłam się zdecydować,który ładniejszy,więc kupiłam oba i oba wiszą,plus na 2013).Obok jednego z nich wisi mały kevlar z logo drużyny z mojego miasta-taki,jak można powiesić w samochodzie zamiast Wunderbaum czy jak to się zwie.Duży plastron(prawdziwy:)),wylicytowany przez WOŚP,trzymam niestety w szafie,nie mam miejsca na to,by wisiał w bardziej spektakularnym miejscu.Dalej-ścianę zdobi oprawione w antyramę żużlowe zdjęcie,które też wylicytowałam kiedyś w WOŚP.Obok niego pyszni się antyrama z pierwszym moim wywiadem,który wydali mi w "Tygodniku Żużlowym".
Na biurku patrzą na mnie słynne pocztówki z Pulczyńskimi,wygrane w konkursie.Jest tam też mój wiekowy kubek z Torunia,jeszcze z logo Apatora.Trzymam w nim długopisy.
Na półeczce obok pyszni się kolekcja małych żużlowców,takich,jakie można kupić na stadionowych stoiskach przed niemal każdym meczem.
W kubku z logo drużyny z mojego miasta trzymam różne drobnostki-baterie,słuchawki do telefonu itd.
Nie mogę nie wspomnieć o widocznym od wejścia do mojego pokoju zbiorze segregatorów z programami żużlowymi(trochę się ich uzbierało przez niemal 10 lat)i kupce "Tygodników Żużlowych"-zarówno tych starych,kolorowych,jak i nowych,o formacie gazety codziennej.Mam też parę numerów "Super Speedway'a".
Oprócz bzika żużlowego widać też bzik toruński:
-na ścianie w antyramie wisi bardzo śmieszny,rysunkowy plan centrum Torunia(Starówki)
-niedaleko na półce stoi figurka anioła,takiego z herbu toruńskiego,z wdzięcznym i niepozostawiającym wątpliwości napisem TORUŃ
-ozdobną funkcję w moim pokoju pełni piękna puszka po pierniczkach wiadomej firmy z przyczepionymi doń magnesami:jeden z logo Apatora,drugi z herbem miejskim
-plus wspomniane już wcześniej pocztówki i kubek.
Po pokoju widać też,że lubię maskotki(ale tylko takie,które kojarzą się wyjazdami,przwyożę różne śmieszne lub je dostaję).Moją eksponowaną kolekcję stanowią:maskotka Hello Kitty z Wlk.Brytanii,maskotka słodkiego białego szczurka z poznańskiego sklepu IKEA(nie mogłam się powstrzymać i musiałam kupić;na imię ma Fredek,nie musicie pytać,dlaczego:)),i prezenty:Kiwaczek/Czeburaszka od ojca z Moskwy i przesłodki Krecik z Pragi,też prezent od ojca.
Gdyby otworzyć jedną z szafek,wysypałby się na Was stos szalików-uwielbiam je;kupuję zawsze w barwach kraju,w którym jestem,i z nazwą tegoż.Czasem też dostaję szaliki klubów piłkarskich z miast,w których akurat ktoś jest.No i jest jeszcze mrowie żużlowych,bo choć w sercu mam głównie Toruń i klub z mojego miasta,czasem,gdy jestem w nowym mieście,nie mogę się powstrzymać się od kupna,stąd w mojej kloekcji okazy z ZG,Grudziądza czy Poznania(legendarny PSŻ!).
Mam jeszcze jednego bzika,który widać po moim pokoju.Na półce z książkami stoi full słowników języków obcych.Oprócz tak oczywistych,jak angielski,niemiecki,rosyjski czy szwedzki,mam też słownik hiszpańskiego i francuskiego,z którymi miałam średnią styczność,ale zawsze mogą się przydać.Czasami lubię je wertować dla samej,czystej przyjemności.Gdybym miała więcej miejsca,kupiłabym parę kolejnych.
A Wasze pokoje też tyle o Was mówią?Też można z nich wyczytać,czym się interesujecie,kim jesteście itp.?Bliżej Wam do Marty z "39 i pół" i jej pokoju całego w Falubazie,czy do wystudiowanych,nieco bezosobowych pokoi rodem z katalogu?

wtorek, 9 października 2012

Gorzów,I hate you!

Uhhhhhhhhhhhhh.Speedway tylko mnie wkurzył.Na nic się zdało moje ściskanie kciuków za Tarnów:(Niby 47:42 to niedużo,rewanż Tarnów ma u siebie,ale może być różnie.Mam nadzieję,że kolega Kacper pojedzie co najmniej lepiej niż dzisiaj,bo jak nie,to mu się przypomnę i będę go dręczyć.Ogólnie,bardzo się emocjonowałam,jak na mecz Gorzowa,którego nie lubię,z Tarnowem,który to team jest mi doskonale obojętny.Cóż,jednak ta adrenalina działa:)
Tak,nie znoszę Gorzowa,ale teraz schowam tę urazę do kieszeni.Podobno niedobrze iść spać złym,więc...więc spróbuję się opanować.Obym w niedzielę nie musiała się zbytnio wkurzać na Toruń i Tarnów.
Adieu!

Jest źle:)

Źle ze mną,za dużo myślę o A.Z tego wszystkiego prawie zapomniałabym o TV i meczu Gorzowa z Tarnowem,co raczej mi się nie zdarza-zapomnieć o speedway'u!Na szczęście jakoś się ogarnęłam.Niby nie moje drużyny,ale bzik silniejszy.Lecę oglądać!Bye!

Angielskie deszcze i polskie serce...niespokojne

Wczorajszy mecz Swindon-Poole się nie odbył:(Załamałam się,zobaczywszy w telewizji zielony pasek:"Mecz z powodu opadów deszczu zostaje przełożony na...".Ja nie wiem,jak oni sobie radzą w tej Anglii przy swoim klimacie,że odbywają się jakiekolwiek mecze.
Dzisiaj,wbrew pozorom i temu,co mi się wydawało,nie było tak źle.Nawet jakoś wstałam na tę 8.00.Co do pracy,teraz mam tydzień spokoju,dopiero na 23.muszę coś przygotować do pracy.I to mi się podoba.Poza tym było dosyć nudno.Nawet nie ma o czym gadać.
Jest za to o czym gadać i nad czym myśleć,jeśli chodzi o inną sprawę.Czytałam wczoraj książkę,w której jeden z głównych bohaterów nosi imię Arek.Nie mogłam się skupić na lekturze,za bardzo myślałam o jak najbardziej realnym imienniku:)Czy jest na to wszystko jakieś lekarstwo?...

poniedziałek, 8 października 2012

Piraci,lenistwo i nie-rozstrzyganie górą

Jestem okropna.Miałam coś znowu napisać na jutro na seminarium,ale nie mogę się zmotywować.Ta dzisiejsza pogoda...toż to jakiś koszmar.Ale pal sześć.Pójdę jutro na seminarium,po prostu.Poniosę konsekwencje swojego lenistwa i tego,że nie napisałam tego,o co byłam proszona.Do diabła z tym.
Gran Derbi nierozstrzygnięte,mecz Tarnowa z Gorzowem też się nie odbył.Już od pierwszych ujęć wiedziałam,że się nie odbędzie,ale jakby mnie to nie interesowało,jako że nie lubię ani jednych,ani drugich.Jedyne,co dobre,to wczorajszy wynik Wrocławia-60:30.Zostają w ekstralidze i jeszcze pokazali Grudziądzowi,gdzie jego miejsce.Tak ma być.
Dzisiejszy wieczór mam zamiar spędzić na oglądaniu pierwszego finałowego meczu Elite League:Swindon kontra Poole.Mam nadzieję,że moi piraccy ulubieńcy się spiszą...a ja jakoś przeżyję ten jutrzejszy dzień.

Lęk

Lęki towarzyszą nam od dzieciństwa.Boimy się,gdy matka znika z pola widzenia,gdy gaśnie światło,potem boimy się silniejszego kolegi,który prześladuje nas w szkole.To są jednak małe i nic nieznaczące lęki w porównaniu z tymi,które pojawiają się,gdy dorastamy:jak sobie poradzę w liceum,na studiach,jak znajdę pracę i tak dalej.Ja jestem już na tym etapie i z każdym dniem boję się bardziej.Te lęki podsycają w nas także kolorowe magazyny,które szczują tym,jak być najlepszym w łóżku,w pracy,w kuchni i w ogóle wszędzie.Tak się raczej nie da,nie wychodzi nam,jest frustracja i reakcja:"Jak ja dam sobie radę w życiu,skoro nie jestem najlepsza,to jestem do niczego".Z tego rodzą się całe pokolenia smutnych,zestresowanych ludzi.
Ja też się boję,i są to rzeczy całkiem realne:że nie napiszę pracy,że nie znajdę zatrudnienia,że będę przez całe życie sama,że będę nieszczęśliwa.Paradoksalnie,bojąc się bycia nieszczęśliwą,już jestem nieszczęśliwa,bo to mi zamyka kilka furtek.Zwariować z tym można.
Boję się też tego,że jestem za bardzo do niczego,by dostać sensowną pracę.
Jest też mój lęk naczelny:że zostanę na całe życie w moim mieście,czego bym nie chciała.Boję się tego,ale oczywiście boję się zrobić cokolwiek,by tak nie było.Jakie to dołujące.
Tak,mam trochę podstaw,by bać się tego,czego się boję.I nikt nie pomaga mi w tym,by to zmienić,a na fachową pomoc nie mam pieniędzy.Taka jest smutna prawda.
Jest kilka rzeczy,które mogłyby mnie wyleczyć z moich wariactw,ale obawiam się(o,i znowu dyktat lęku),że nigdy ich nie osiągnę.Nie wiem wobec tego,jakie jest miejsce znerwicowanej mnie w tym żądającym perfekcji świecie.I boję się(znowu!),że nie będę w stanie tego miejsca znaleźć...

Grunt to się(dobrze)orientować

Pod wpływem medialnych doniesień o ślubie pewnego aktora i komentarzy z tym związanych zaczynam się zastanawiać,dlaczego ludzi tak bardzo jara orientacja seksualna innych(jeszcze lepiej,gdy jest to domniemana lub stwierdzona homoseksualna)i jaki ma to wpływ na postrzeganie takiej osoby przez fanów(jeśli chodzi o kogoś znanego).Co to kogo obchodzi,z kim śpi aktor X?I po co pod wzmianką o jego ślubie komentarze w stylu:"Niezła przykrywka z tym ślubem,przecież każdy wie,że jest gejem" albo "Widziałem go w klubie gejowskim tydzień temu".Tak,wiem,internet i komentarze w nim to ściek,ale z jakiegoś perwersyjnego powodu lubię je czytać.Czytam i zawsze się dziwię,jak niektórzy ludzie mogą mieć prawo do decydowania o sobie,skoro piszą takie rzeczy.
Ale-wracając do głównego tematu,z którego zboczyłam.Nie rozumiem,jak można szufladkować ludzi z powodu tego,że są na przykład właśnie homo.Czy to od razu oznacza,że ktoś jest gorszy albo głupszy?Moim zdaniem nie,bo przecież ilu wybitnych poetów,pisarzy,malarzy czy piosenkarzy przyznawało się do tzw.odmiennej orientacji.Może to jest powiązane z artystyczną osobowością,może z większą świadomością siebie."Zwykły" człowiek niejednokrotnie tłumi w sobie takie skłonności,nie dopuszcza do siebie takiej myśli,a oni się tym kompletnie nie przejmują.
Tym,do czego w końcu dążę,jest to,jaki sens ma publiczne oświadczenie,że nie jest się hetero?Poza oczywiście tym,że fani/fanki westchną:"Taki fajny facet,taka fajna babka,szkoda,że..."?W Polsce to może raczej tylko przydać wrogów i ściągnąć takiej osobie na kark Młodzież Wszechpolską.Czyżby taki emocjonalno-erotyczny ekshibicjonizm był jakimś znakiem naszych czasów?Wszystko na wierzchu,co jem,co robię z domu i oczywiście z kim śpię.Jakby miało to jakieś znaczenie...
Dla mnie nie jest to żadnym problemem,a raczej nie byłoby,gdybym się dowiedziała,że jakaś osoba z mojego otoczenia jest...no,wiadomo.W końcu chyba po to stworzono odmienne orientacje,żeby z nich korzystać,prawda?Czy może się mylę?Czy jednak grunt to się dobrze(seksualnie)orientować?...

niedziela, 7 października 2012

Viva la evolution!

Kto zna mnie mniej lub bardziej osobiście,wie,że lubię piosenkę The Adicts "Viva la revolution".Ten tytuł to taki mały hołd...ale do rzeczy.
We wczorajszych "Wysokich Obcasach" znalazł się wywiad poświęcony zazdrości.Zazdrość to bardzo dobrze znane mi uczucie,podobnie jak złość.Je znam najlepiej,lepiej niż miłość,która się do mnie nie spieszy,lepiej niż radość,która mnie nie lubi.Wywiad był ogólnie ciekawy,tylko zaintrygowała mnie jedna teza-że zazdrości winna jest ewolucja,że to wszystko to i tak tylko kwestia tego,kto będzie lepszy do ewentualnego rozmnażania.Z grubsza:zazdrościmy lepszej pracy,bo potomstwo lepiej zarabiającego kolegi będzie bardziej "wypasione".Zazdrościmy urody,bo koleżanka ma większe szanse na faceta i lepsze potomstwo.I tak dalej,i tak dalej.Niech żyje ewolucja,niech żyje Darwin.Zastanawia mnie,do cholery,co to ma do rzeczy.Czy jeśli zazdroszczę koleżance,że mieszka w Anglii,a ja w Polsce,to też wina ewolucji?A jeśli dołożę do tego zazdrość o faceta i o to,że nie mieszka z rodzicami?Może jestem za głupia i tego nie rozumiem.Jakieś dziwne to wszystko.To byłoby takie proste?Wydaje mi się,że nie jest to wina ewolucji,po prostu zazdroszczę i już.Nie dopisywałabym do tego zbytniej filozofii.To chyba zwykła psychologia...i szczęście w życiu,bo bez niego też nie da rady.Jednak jak zaznaczam,jestem tylko średnio inteligentną studentką z małej miejscowości i do mądrości badaczy mi daleko.Chyba przydałyby mi się kursy doszkalające z dziedziny pt.życie.O,uważanie się za średnio inteligentną to też ewolucyjna pułapka:koleżanka jest bardziej inteligentna,więc ma lepszą pracę,i tak dalej,idąc tym tokiem rozumowania.
A może lepiej zamilknę,bo ze mną ewolucja nie obeszła się zbyt subtelnie i pozbawiła wszelkich ułatwiających życie atrybutów,więc z czym do gości?...

Żyjmy i dajmy żyć innym

Są ludzie,którzy uważają,że w pewnym wieku lub będąc na wyższym stanowisku nie wypada robić pewnych rzeczy:żenić się w wieku 80 lat,w wieku 40 kilku lat chodzić na imprezy,a będąc szanowanym dyrektorem,słuchać punkowej muzyki,ewentualnie być kibicem piłkarskim,który krzyczy na meczach jak szalikowiec.Dlaczego ludzie tak bardzo lubią dyktować innym,co mają robić?Czyżby myśleli,że wymienione przeze mnie sytuacje są jakąś ujmą dla zainteresowanych i odbierają im na przykład powagę?Nie rozumiem tego.Czy coś jest złego w tym,że np.mój ojciec,mając lat 46,słucha nadal Dead Kennedys i innych tam Exploited i gdy tak słucha,śpiewa na cały głos?No,może jedyne złe jest w tym,że obok siedzę ja i próbuję skupić się na meczu Wrocław-Grudziądz,a gdy on tak wyje,niezbyt mogę.Chyba mu się wydaje,że jest na jakimś koncercie w Jarocinie albo coś:)Na szczęście Wrocław wygrywa 50:28,więc aż tak skupiać się nie muszę,no ale zawsze.
Serial "39 i pół" pokazał,że granice tzw.dorosłości coraz bardziej się przesuwają.Ja osobiście nie widzę nic złego w tym,by np.nie starzeć się za wcześnie i być wiernym młodzieńczym pasjom czy muzyce.Wyobrażam sobie siebie,kiedy będę mieć 40 lat,mogę być panią dyrektor w garsonce,która w niedzielę będzie zasuwać na mecze Unibaksu.Mi by to w niczym nie przeszkadzało...Choć pewnie nie będzie mi dane mieszkać w Toruniu,nie będę dyrektorem,a Unibax nie będzie się nazywał Unibax:)Ale to tylko drobne szczegóły.
Zdziwiło mnie też,gdy jakiś czas temu usłyszałam opowieść osoby,która spędziła jakiś czas w Anglii:
-Tam nikomu nie przeszkadza,by w banku przy obsłudze klientów pracowała osoba z dredami i kolczykiem w nosie.
I to rozumiem!Czy dredy świadczą o tym,że jest się nagandziowanym 24h/day żulem?Nie.Szkoda,że taka wyrozumiałość nie dotarła jeszcze do Polski...
Mój apel brzmi:nie osądzajmy się nawzajem po wyglądzie czy rodzaju słuchanej muzyki,bo można kogoś źle ocenić(mi też się to zdarzyło,też źle oceniłam i niepotrzebnie skreśliłabym wartościowego człowieka)i dajmy żyć innym tak,jak chcą.Niestety,wielu ludzi uważa,że skoro ktoś postępuje inaczej,niż oni uważają za słuszne,to to jest złe.Koryguję-nie jest.Tylko pewnie zaakceptowac trudno.Morał z tej bajki jest jeden:żyjmy i dajmy żyć innym...Plus nie osądzajmy na podstawie poszlak,bo możemy kogoś bardzo skrzywdzić.

sobota, 6 października 2012

"Całkiem fatalna" toruńska odyseja

Usta Mariana,jeden z moich kultowych zespołów i moi krajanie,wylansowali piosenkę pt."Całkiem banalna",którą zresztą bardzo lubię.Po dzisiejszym GP muszę zmienić tytuł na "Całkiem fatalna"(odsłona).Jak zwykle wychodzi na to,że nie ma co żałować nieobecności w Toruniu.W pubie zresztą też.I w jednym,i drugim miejscu tylko bym się wkurzała,że Gollob,że Janowski,że Sajfutdinow,a moim ulubieńcom(poza Holderem)nie idzie.I jeszcze ci fani Polaków,którzy pewnie drą się i tu,i tu jak opętani...Taki Lindgren powinien chyba zmienić imię na Nio/Nine/Neun i tak dalej,bo prawie zawsze jest dziewiąty.Dzisiaj też.Na początku tak dobrze mu szło-2 punkty,3...Potem,jak zwykle,skifa.Po serii zasadniczej 8 punktów,niestety,to nie wystarczyło,żeby wejść do półfinału.Myślałam,że dostanę szału,gdy podali informację,że nie załapał się do tegoż półfinału.Ale do tego niespełnienia można się jakby przyzwyczaić.
Kiedy piszę te słowa,trwają perypetie z drugim pólfinałem.Już nie słucham w radiu,nie czytam w necie,ojciec mi tylko coś tam bąknie zza swojego komputera.Jestem wściekła.Naprawdę dobrze,że zostałam w domu.Los jak zwykle wie,co robi.Oczywiście,może mnie jeszcze zaskoczyć(się okaże),ale wątpię w to.Odezwę się jutro,gdy już wszystko będzie wiadomo.O ile to może być dobra noc po takim beznadziejnym dniu...:-(

Lepiej,choć nie do końca

Nastał nowy dzień,wczorajsze upiory w postaci zmęczenia,widma choroby i złego nastroju jakby uleciały.Dzisiaj został mi tylko malutki,smutny,sentymentalny nastrój,a raczej dół.
Tak,obudziłam się w lepszym nastroju.Wyspanie się i wygrzanie przepędziło przeziębienie,dusząc je w zarodku.Jest sobota,więc zły humor odnośnie szkoły odkładam na półkę.Dziś zmagam się z czymś zupełnie innym.
Dziś jest GP w Toruniu,a mnie tam nie będzie.Niby nie powinnam żałować,bo pogoda okropna,daleko i tak dalej,plus brak chęci na oglądanie Janowskiego,ale jednak czuję cień sentymentu.Smutku i zawodu,że jednak tam nie jestem.Nawet wyjście do pubu mi nie wyjdzie,żeby obejrzeć w TV.Zostanie mi radio i niezastąpione Sportowe Fakty.Niby nie jest to takie złe(przy tej pogodzie i ogólnie),a na pewno lepsze niż siedzenie w pubie wśród oparów piwa i w towarzystwie drących się czterdziestoparoletnich facetów,ale zawsze takie wyjście byłoby okazją do jakiejś odskoczni od tzw."daily routine"."Daily routine" to akurat coś,czego-nie chcąc-mam w nadmiarze i nie znoszę.Ale skoro nie ma się tego,co się lubi...Zobaczymy,pewnie i tak się okaże,że ulubieńcy się nie spiszą,więc może nie będzie tego złego...Życie jednak pokaże...za jakieś 10 godzin,czy warto było się tak dręczyć.

piątek, 5 października 2012

Mam DOŚĆ!

Mam dość-to słowa,które najczęściej mi dziś towarzyszą.Bo jak tu NIE MIEĆ dość?
Niemiecki nie był jeszcze taki zły,jak się spodziewałam,ale to dopiero początek.Potem była dłuuuuga i nuuuuuudna przerwa-ponad 2 godziny.Masakra,w naszej szkole nie ma co robić...OK.Nastała 11.30,kolejne zajęcia.Facet potrzymał nas 15 minut i puścił.Znowu przerwa,znowu nuda.Zajęcia nr 3-facet opowiadał nam o czymś,czego nie mogliśmy zrozumieć,ale przynajmniej do końca regulaminowego czasu i nie mieliśmy tak długiej przerwy.Wykład nr 4-kobieta przyszła,w 5 minut opowiedziała co i jak i znowu wolne.Masakra.
Zasmuciła mnie też koleżanka z roku niżej.Spotkałam ją,opowiedziała mi o Erasmusie,na którym była w Szwecji(moje marzenie!...).Używanie pięknego szwedzkiego języka na codzień,plus przystojni koledzy...Szczęściara:)
Opuściłam progi mojej "cudownej" szkoły o 17.50.Wkurzył mnie jeszcze parszywy "obiad" w stołówce-zupa z torebki i mocno przeciętna zapiekanka-bułka.Okropności.Nie mogliby jednak trochę lepiej gotować?No,ale czego ja oczekuję?To w końcu tylko moja parszywa szkoła,którą-zaczęłam się dziś zastanawiać-chyba jednak opuszczę.Wszyscy czegoś od nas chcą,i są to badziewia w stylu prezentacje,filmiki i inne takie,zamiast po prostu dać nam coś do nauczenia się itd.A jeszcze facet od ostatniego wykładu(czytaj:warsztatów)wymyślił,że będziemy robić...rysunki ilustrujące cytaty filozoficzne.Nie znoszę i nie umiem rysować i nie znoszę filozofii.Wystarczy,żeby zniecierpieć ten przedmiot.A jeszcze prowadzący mówił tonem księdza(takim moralizująco-uspokajającym)...Idealne na zajęcia w piątek o 16.45.
Po powrocie do domu nie było lepiej.Mamuśka od razu "wyjechała" mi z migreną,którą rzekomo ma.Ja też nienajlepiej się czuję-boli mnie głowa i gardło,czuję,jakby wychodziła mi opryszczka,a więc musiałam się przeziębić(zarazić od kogoś lub "we własnym zakresie").
Chcę się położyć,obudzić jutro,i by w czasie mojego snu wszystko zniknęło:moja głupia szkoła i beznadziejny dom.Da się tak?
PS.Nowy kraj na mapie odwiedzających mój blog:Holandia.Miło:)Dziękuję:)
PPS Oczywiście,spotkałam dziś kolegę Arka,kiedy wyelegantowany na 102 czekał na obronę.Tak,przyznaję,serce zabiło mi(trochę)szybciej.I to był jedyny,malutki,miły akcent dnia.I pomyśleć,że to się już kończy...

czwartek, 4 października 2012

Trzeba słuchać intuicji...

Czasami jednak powinnam posłuchać swojej intuicji...Nie zdarza mi się to często,że coś poprawnie przewidzę,ale oczywiście ten dzień musiał nadejść dzisiaj.
Dzisiaj miałam mieć pierwsze zajęcia z mojego powtarzanego przedmiotu.Coś cały czas mi mówiło:"sprawdź internet,sprawdź stronę szkoły".Sprawdziłam,żadnej informacji nie było.Idę na 15.00 jak idiotka do szkoły,a tam karteczka,że rzeczonej wykładowczyni dziś nie ma i zajęcia zaczynają się za tydzień.Uwierzycie?I po co ja tam lazłam?Po co?
A kiedy już wróciłam(wściekła;dobrze,że zdążyłam przed burzą i deszczem,bo byłabym jeszcze bardziej),dokończyłam czytanie "Duchów Belfastu" i mogę wydać opinię:książka jest OK.Gerry z tym swoim byciem prześladowanym przez duchy...Nie przeszkadzały mi te wszystkie jatki i przekleństwa,jedyne,do czego mogę się przyczepić,to beznadziejny wątek romansowy pt.Gerry i siostra Michaela McKenny.Masakra.Rozumiem,że bez tego chyba nie mogłoby się odbyć.
Ostatecznie daję tej pozycji ocenę 4+ i czekam na następne dwie części,bo takowe mają być(tzn.jedna chyba już jest,druga ma się ukazać,tylko póki co po angielsku)...Przeczytam z chęcią.
Ale zanim to nastąpi,muszę jakoś przeżyć jutro.Nie wiem,jak przetrwam ten niemiecki o 8.00 i całą resztę...Niestety,opcja z książką już nieaktualna(a i tak była "too good to be true"),więc muszę uzbroić się w cierpliwość i modlić się,żeby było dobrze albo chociaż JAKOŚ.Będzie?

środa, 3 października 2012

"Duchy" są,GP nie będzie:(

Zły nastrój z wczoraj jakby trochę się oddalił,co oczywiście nie zmienia faktu,że pewna osoba opuszcza nasz wspaniały edukacyjny przybytek...i niestety skończy się to miłe.Na razie jednak nie smęcę.Postaram się jakoś to przeżyć,tak jak przeżywałam wszystkie opuszczenia przez facetów i zawody uczuciowe,choć nie będzie to łatwe...
Kurcze,ale niespotykana pogoda jest w tym październiku.Szłam do szkoły i wracałam z niej w samym T-shircie...Nie pamiętam ostatniej takiej sytuacji.
A skoro już o szkole mowa:dziś kolejny dzień,kolejne nowości.Tzn.połowicznie.Bo angielski na przykład się nie zmienił.Ten sam facet,ten sam sweterek,co zawsze(a przynajmniej często)i ta sama nuda.Szkoda gadać.Do samego faceta nic nie mam,a wręcz przeciwnie,ale te zajęcia mogłyby być,doprawdy,ciekawsze.
Facet od wykładu monograficznego za to nas zaskoczył.Przyszedł do nas,myślałam,że już dzisiaj zaczniemy,a tu niespodzianka.Dopiero mieliśmy się ustosunkować do tematu-tzn.jaki byśmy chcieli,jaki by nam się przydał itd.Ostatecznie stanęło na "edukacji europejskiej",czyli-jak nas poinformował pan doktor-"strategiach nauczania w różnych krajach Europy".Pomysł może ciekawy,tyko czy na pewno to nam się do czegoś przyda?...Szczerze wątpię,ale nie uprzedzam faktów.
A skoro już jesteśmy w klimatach europejskich,będąc w szkole dostałam SMS od mamuśki,że przyszła paczka z moimi "Duchami".Niedługo zabieram się za lekturę.Szkoda,że u nas w szkole nie da się czytać na nudnych wykładach,wzięłabym ją do szkoły na nudziarski i długaśny piątek(8.00-18.15).Nie wiem,jak przeżyję ten piątek i to,że jutro muszę iść na tę głupią 15.00...Uhhhhh....No i jeszcze szczujące mnie zewsząd reklamy sobotniego GP,którego nie oberzę na żywo ani nawet w TV...Wiocha:(

wtorek, 2 października 2012

Aj tam już z tym wszystkim...

Nie tak miał wyglądać ten dzisiejszy dzień.To znaczy,powrót do szkoły to zawsze mało miła rzecz,ale dzisiaj jakoś za dużo tych mało przyjemnych,wręcz bardzo smutnych eventów.
Zaczęło się wczoraj.Włączam TV,czekam na symultaniczną relację z półfinałów EL,a tu lipa:(Pokazywali tylko mecz B'gham,o Poole mieli jedynie wspomnieć.Podziękowałam.Wyłączyłam.Dzisiaj się dowiaduję,że Poole wygrało 61:30.OK,masakra,ale wolałabym to obejrzeć.Mówi się jednak trudno...
Dzisiaj w szkole było tak,jak się spodziewałam-niezbyt fajnie.Na seminarium promotor jeszcze nie przeczytał tego,co napisałam,a już skrytykował.Strasznie nas też goni do pracy i mówi,że w kwietniu mamy już mieć gotową pracę!Taaa,ciekawe,jak...Skoro tak,to pewnie nie zdążę.Może od razu dam sobie spokój?Ach,no i był jeszcze event z wysyłaniem mnie do...Bydgoszczy,do jakiegoś archiwum.Kiedy mam mieć czas i hajs,żeby jechać?
Na drugim wykładzie wynudziłam się jak cholera.Ile można słuchać o "chrześcijańskich korzeniach Europy" i innych bzdetach?No dajcie spokój.Szkoda gadać.
Z innych "miłych" wieści:w planie roku niżej pojawił się już przedmiot,który mam powtarzać.Oczywiście,z moim szczęściem trafiłam tak,że jest w mój teoretycznie wolny czwartek,i to o 15.00.Nie mógłby być w środę albo choćby we wtorek?Wtedy czekałabym parę godzin,ale nie musiałabym ruszać się ze szkoły.A tak?No dajcie spokój.
Po upiornie długiej wizycie w dziekanacie załatwiłam wreszcie kwestię swojego USOS-a i powtarzań przedmiotu.Wreszcie mam wszystko na czysto.Ech...
I w okolicach dziekanatu właśnie miała miejsce najsmutniejsza część dzisiejszego dnia-w szkole i ogólnie.Stałam w kolejce do tegoż.Nagle słyszę za plecami znajomy głos.To był Arek,mój...hmmm...nazwijmy to tak,znajomy.Jest ode mnie o rok starszy i...no właśnie.Jest moim obiektem westchnień.Był w dziekanacie oddać wszystko przed obroną pracy.Jak się dowiedziałam,to już w piątek.Szczęściarz.Smutno mi się zrobiło,że już się nie spotkamy.Wpadłam w jakiś dziwny dół.Nie umiem przestać o tym myśleć.Jednak zawsze lepiej było mieć tę świadomość,że możemy wpaść na siebie gdzieś w szkole,a każde takie spotkanie,niemal bez względu na okoliczności,poprawiało mi humor.A teraz się skończy.Ryczeć mi się chce.
Chce mi się też ryczeć na myśl o tej szczęściarze,która dostąpi zaszczytu bycia jego jedyną.Niestety,nie będę to ja.Aż takie miłe to to życie nie jest,niestety.Widocznie ilość szczęścia w miłości jest już na świecie wyczerpana i dla mnie nie wystarczy.Ale wiocha.Ja naprawdę nie mam szczęścia,bo każdy bliższy mojemu sercu osobnik płci przeciwnej odchodzi,mniej lub bardziej nagle i najczęściej bez pożegnania.Ile można tego znosić...Nie wiem i mam już dość myślenia o tym...
Jutro czeka mnie w szkole raczej nudny dzień:angielski,potem wykład monograficzny.Zanudzę się na śmierć.Dobrze chociaż,że nie idę na 8.00,tylko na 11.30...Oczywiście o ile w moim życiu COŚ może być dobrze.

poniedziałek, 1 października 2012

5 stron,Poole i stres

Siedziałam nad tym od 10.00 z kawałkiem czy jakoś tak,ale napisałam 5 stron(chodziło tylko o jeden podrozdział).Jak zwykle pisałam na ostatnią chwilę,jak zwykle under pressure(of time).Z pewnością wyjdzie tego jeszcze więcej,bo parę rzeczy pominęłam albo będę musiała je rozwinąć(tak,przyznaję,już mi się nie chciało pisać!).I tak jestem z siebie zadowolona.Udało mi się coś,czego nie dokonałam przez cały zeszły rok:)
Wieczorem Elite League-obejrzę,choć po całym dniu pisania o żużlu powinnam mieć go dosyć.Nie mam jednak,kiedy w grę wchodzi Poole,a to między innymi ich mecz mają pokazywać.
Mam stres przed jutrem,przed powrotem do szkoły po prawie 4 miesiącach wolnego.Odzwyczaiłam się już-i od wstawania,i od robienia czegokolwiek,i od ludzi.Cięzko będzie znów się wdrożyć.
Stres bierze się też z tego,co promotor powie na moją pisaninę(a na pewno zjedzie).Na szczęście seminarium mamy pierwsze-szybciej będę miała ten ból za sobą.No i chciałabym już wiedzieć,co z moim USOS-em i zaliczeniem semestru,ale tego nie dowiem się przed jutrem i wizytą w dziekanacie.
Kończę,mam już dość kompa.Głowa mnie boli od tych nerwów i od siedzenia przy nim!Idę odpocząć.Odpoczynek to coś,czego mi teraz trzeba...
PS.Trzymajcie za mnie kciuki,żeby wszystko jutro było dobrze!