piątek, 31 maja 2013

Instagram

Hej, wracam na chwilę, niestety, nie z pełnowartościową notką, bo musiałabym przytoczyć litanię swoich smętów, stresów i złości...Mam pytanie. Ma ktoś konto na Instagramie? Ja sobie założyłam i chciałabym "obserwować", czy jak to się tam nazywa, konto pewnej osoby. Problem w tym, że jest to osoba publiczna i ma zamknięty profil. Niestety, kiedy próbuję wejść na ten profil, pokazuje się informacja o tym jakby zamknięciu i tym, że można zobaczyć ten profil, jeśli się będzie "followerem". Jednocześnie nie ma "guzika" prośby o udostępnienie profilu. Znacie się na tym? Wiecie, co z tym zrobić? Bardzo by mi zależało na dostępie do tego profilu.
Będę bardzo wdzięczna za wszelką pomoc!!! Obiecuję, że wkrótce odezwę się z czymś sensownym...

niedziela, 26 maja 2013

O cofaniu czasu i nie tylko słów parę

Jak obiecałam, nie znikam zupełnie. Nie mogę tego zrobić, odczułam potrzebę napisania czegoś...
Na wstępie chcę Wam bardzo, bardzo podziękować (niestety, muszę zbiorczo) za miłe słowa pod poprzednim postem. To dla mnie ważne, dziękuję, że tak podnosicie mnie na duchu, bo ostatnio jestem albo zdenerowana, albo smutna. Cała sytuacja szkolno-domowa daje mi się już bardzo we znaki. Bardzo bym chciała, żeby i jedno, i drugie znalazło szczęśliwe rozwiązanie. A jak będzie naprawdę, niestety jeszcze nie wiem.
Dzisiaj z trzech przyczyn jest naprawdę ważny dzień:
a)Dzień Matki, oczywiście
b)rocznica śmierci babci
c)z nieco osobnej kategorii-bardzo dla mnie ważny mecz żużlowy.
Z tym Dniem Matki zawsze mam problem. Albo nie wiem, co kupić mamuśce, albo nie mam kasy...Życzeń też nie lubię składać. W tym roku postanowiłam zrobić jej przyjemność, nie siląc się na odgadywanie czy podpytywanie, co chciałaby dostać. Robię w prezencie dla niej pyszne ciasto banoffee, mam nadzieję, że się ucieszy.
Co do b), nie będę się rozpisywać, bo choć babci nie ma z nami już trzy lata, wciąż łapię się na tym, że np. idąc ze szkoły chcę wpaść do domu, w którym mieszkała, itd. A w taki dzień jak dzisiaj smucę się potrójnie, gdy uświadamiam sobie, że nie wpadnę, bo nie mam do kogo.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziś także każdy szanujący się kibic żużla z mojego miasta o 15.45 powinien zameldować się na W25. Przyjeżdża mój ukochany Unibax! Trochę się zastanawiam, jak pogodzić sympatię do toruńczyków z patriotyzmem lokalnym...hmmm...Pewnie ucieszę się z każdego rozwiązania, ale na 99% jestem przekonana, że wygra Toruń. Mój wynik, który obstawiam? Toruń 54 lub 55, Gniezno 34-35. Tak czuję. A jak będzie, zobaczymy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wczoraj oglądałyśmy z mamuśką bardzo sympatyczny film, choć nie przepadam za filmami polskimi z ostatniego dziesięciolecia. Ten film to "Ile waży koń trojański?". Z pozoru prosty temat, jak podróż w czasie w przeszłość, a jak ciekawie zrealizowany! Oglądałam w prawdziwym napięciu, co się wydarzy, czy bohaterce uda się skorzystać z szansy, którą dostała...Była też okazja do śmiechu. Sympatyczny film, z przyjemnością można go sobie obejrzeć w sobotni wieczór i nie żałować, że zmarnowało się czas...
Wierzcie mi, gdyby mi przydarzyło się takie coś jak bohaterce filmu-oj, skorzystałabym z chęcią. Wiele rzeczy chciałabym zmienić, gdybym mogła cofnąć czas...
Nie chcę Was zanudzać czy przygnębiać, ale wiecie co? Boję się o szkołę. O to, jak się skończą perypetie z pracą, czy zdam egzamin u mojej ulubionej pani profesor, który już niedługo, a ja nic nie umiem...Ona mnie obleje, jak nic, a wtedy to już nie wiem, co zrobię. Boję się, boję się, boję się. Każdy dzień to jakiś lęk związany ze szkołą. Mam już tego szczerze dosyć.
A jak tam u Was ze sprawami szkolno-uczelnianymi? Tak nerwowo jak u mnie? Mam nadzieję, że jesteście mądrzejsze i nie robicie wszystkiego na ostatnią chwilę...
Trzymajcie się!

wtorek, 21 maja 2013

Czerwony alert

Tak się właśnie czuję. Jak wobec czerwonego alertu. Poszłam sobie niewinnie na seminarium, a tu już dobieranie terminów obrony! A ja w lesie. Mój wstępny termin to 21 czerwca. Zobaczymy, ile z tego wyjdzie w rzeczywistości. Głównie z powodu egzaminu u mojej ulubionej pani profesor, która może mi nie zaliczyć egzaminu w terminie i coś może się przez to opóźnić. Niestety, oznacza to, że trzeba będzie się zabrać do pracy. Dlatego, niestety, wybaczcie, albo zawieszam, albo będę, ale rzadko. Powiem Wam szczerze, coraz bardziej się denerwuję. Ogólnie blado to widzę. Już boli mnie żołądek...
A na poprawę humoru chwilowo słucham tego:

Może pomoże. Jak ja uwielbiam tę piosenkę...
Bye...na niewiadomy czas. Wiecie, jak to jest ze mną. Zawieszam, a potem za dwa dni piszę. Zobaczę, jak się potoczy sytuacja...

poniedziałek, 20 maja 2013

W poznańskiej bibliotece, w poznanskim raju

Oj, dzieje się, dzieje. Zacznę od sportu. Wczoraj w finale MŚ w hokeju na lodzie REPREZENTACJA SZWECJI WYGRAŁA I ZOSTAŁA MISTRZEM, Z CZEGO BARDZO SIĘ CIESZĘ!!!!!! Takie niespodzianki to ja lubię.
Nie obyło się bez weekendu z żużlem. W sobotę było GP. Cieszę się z wygranej Woffindena, lubię go i widzę w nim dużą nadzieję dla brytyjskiego żużla na przyszłość. Bardzo mi się podobała radość komenatatorów w angielskim Eurosporcie po jego wygranej:) Wściekłam się za to, gdy Lindgren odpadł w półfinale, był o włos od finału...Ughhh! Przy okazji stwierdziłam, że Praga jest piękna. Żałowałam, że mnie tam nie ma-na GP i w ogóle. Chętnie bym tam pojechała...Wczoraj za to nasza liga. Niezbyt pozytywna dla mnie-moje miasto znowu przegrało, Leszno też:( A w lubuskich derbach trzymałam kciuki za przegraną Gorzowa i co? No właśnie. Szkoda słów. Jedynie Toruń stanął na wysokości zadania...
Dzisiaj za to wcześnie rano wybyłam z domu. Ojciec miał rozmowę kwalifikacyjną w Swarzędzu, a ja książkę do odebrania w bibliotece uniwersyteckiej w Poznaniu (pierwszy raz w czasie studiów, uwierzycie?:)), więc połączyliśmy nasze interesy. Pojechaliśmy na jego rozmowę, a potem do Poznania. Gdy ojciec poszedł na rozmowę, ja czekałam w samochodzie. Miałam przed nosem park, więc robiłam rozmaite obserwacje-ludzi i fascynujących fontann, które nie były zwyczajnymi fontannami, tylko robiły różne "ewolucje". Ojciec mnie rozbawił, gdy powiedział, że te fontanny to największa atrakcja tego miasta...Może coś w tym jest.
POZNAŃ...ech...Smutno mi się zrobiło, gdy przejezdżaliśmy koło niemal wszystkich szkół wyższych, a przynajmniej tych największych (AWF, UE, Politechnika, WSJO, część UAM) i widziałam wychodzących zeń studentów...Zazdroszczę im. Nawet wyglądali inaczej niż studenci z mojego miasta...No i mają więcej możliwości. Ogólnie, gdy obserwowałam ludzi, który mieszkają w POZ, od razu widać, że to duże miasto-inny styl, inne stroje, zachowania...Nic, tylko zazdrościć, i ubolewać, że moje miasto takie nie jest.
(No dobrze, jest parę mankamentów Poznania-korki, ruch uliczny i zepsute parkomaty-ojciec długo szukał, zanim znalazł działający. Ale to tylko drobne rzeczy...)
Nawet biblioteka była dla mnie, przyjezdnej "ze wsi", która widziała ją pierwszy raz, rajem. Panie bibliotekarki miłe, pomocne, a nie tak jak w moim mieście, gdzie warczą na każdego, kto przerwie im picie porannej kawy/oglądanie bzdur w internecie i śmie prosić o pomoc...
Z jednej strony cieszę się, że spędziłam nienudny dzień w ruchu, z drugiej smutno mi, że widziałam wszystkie wspaniałości miasta na "p" i były tylko jak lizany przez szybkę cukierek, zresztą było mi mało-jak zawsze tych wyjazdów. Niestety, taka już moja natura osoby z małego miasta, i to takiej, która rzadko to miasto opuszcza...
Trzymajcie się!

niedziela, 19 maja 2013

Dziewczyny na maszyny!

http://wyborcza.pl/1,75478,13934344,Niezwykla_popularnosc_fanpage_apos_a_z_trudnymi_polskimi.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=cukierek1&utm_campaign=wyborcza#Cuk
https://www.facebook.com/PolskieSlowkaElo
Czasami warto poczytać to, co w internecie piszczy. Przeczytałam artykuł (link 1) i odwiedziłam profil na Facebooku. Przez cały czas zastanawiam się, co o tym myśleć...OK, z jednej strony w naszym świecie pełnym wyrazów pochodzących z innych języków, skrótów, emotikonek i innych tego typu rzeczy taki profil może być przydatny. Popularyzuje pewne zapomniane słowa lub przypomina ich właściwe znaczenie (bo w dzisiejszych czasach często używamy słów, myląc lub zmieniając ich znaczenie...Piszę to z pozdrowieniami dla niektórych dziennikarzy żużlowych, którzy ewidentnie mają problem z wyrażeniem "status quo"...Szkoda, że to profil polskich trudnych słów, bo przydałoby im się wyjaśnienie tego terminu). Z drugiej jednak strony, myślę sobie, że przez ten profil na Facebooku tylko robi się niepotrzebny szpan. Ci, którzy używają, używać będą i bez FB, a ci, którzy chcą się pochwalić "lubię to!" przy takim profilu, na kilknięciu pewnie skończą. Obym się jednak myliła.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://wyborcza.pl/1,75478,13936075,16_latka_chce_zostac_pierwsza_w_Polsce_kobieta___zuzlowcem_.html#MT
Ten artykuł pojawił się niedawno na stronie głównej Wyborczej. Przeczytałam, oczywiście, ale jak zwykle musiałam się wściec. Oczywiście pisał to jakiś nie do końca zorientowany w temacie "redaktor" z Warszawy. Tego właśnie nie lubię w GW i TVN. Zabierają się za temat żużla, a pojęcie mają takie, jak ja o na przykład fizyce kwantowej. Miło jednak widzieć żużel na pierwszej stronie w necie, w takim portalu, i to w kontekście innym niż dramaty. Dzięki.
Pomijam bzdurne komentarze, tych jest pełno, bez względu na to, czego dotyczy artykuł. Moim zdaniem nasuwają się po jego lekturze pewne wnioski:
1. Nie byłoby glośno o pannie Klaudii, gdyby nie była blondynką i kuzynką mojego "ulubieńca" Janowskiego.
2. Kobiety chcące uprawiać sport żużlowy muszą zawsze usłyszeć komentarze w stylu "Niech sobie nawet trenuje, ale szkoda na nią sprzętu, bo i tak wiele nie osiągnie, a z facetami i tak nie wygra".
3. Nie jest pierwsza, a ekscytują się nią, jakby jednak była.
4. Koniecznie trzeba było podkreślić, że żużel jest taki niebezpieczny...(kurczę, chyba gdyby o tym nie wiedziała, to by się nie decydowała...), zresztą-kobiety uprawiają większość tych samych sportów, co mężczyźni, więc o co chodzi?
5. Na szczęście, ona sama mówi: "Gdybym się bała, nie byłoby sensu wsiadać na motor"...Za to szacun.
Swego czasu miałam obiekcje, wątpliwości odnośnie  tego, czy kobiety nadają się do startów na żużlu. Ba, byłam przeciw. Podeszłam jednak do sprawy-jednak, jak to kobieta-empatycznie. Pomyślałam sobie, co by to było, gdyby ktoś zabronił mi startów w mojej ukochanej dyscyplinie? Byłabym zła, smutna, rozgoryczona...Dlatego mój przekaz jest jeden: niech sobie dziewczyna startuje, ona i inne, niech odnoszą sukcesy...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Niedziela, jak to niedziela, swoje prawa ma. Niedługo żużel w TV, na razie na kompie w aspekcie pracy. Chyba jednak niedługo czeka mnie faza Crumpa:) Naprawdę. Ale nie przejmuję się tym. Jedyne, co sprawia mi przykrość, to to, że pogoda taka piękna, a ja muszę kwitnąć w domu...Mam jednak nadzieję, że niedługo się to zmieni.
Trzymajcie się!

piątek, 17 maja 2013

Tschuss, bye bye, adieu...niemiecki

No, to jeden stres mniej. Jestem właśnie po egzaminie z niemieckiego. Pisemny, zgodnie z przewidywaniem, poszedł mi średnio (64%, ale to i tak cud, bo przecież się nie uczyłam), ale za to ustny...
Skończyliśmy pisać i mieliśmy czekać na ustny. Ustaliliśmy kolejność, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wchodziłam jako druga. Tj. miałam wchodzić. Weszłam, a lektorka mówi mi:
-Nie musi pani siadać. Pisemny zaliczony na 64%, jest pani aktywna na zajęciach, sprawdziany pozaliczane, obecności w porządku...Dlatego wpisuję od razu 4.
Prawie zemdlałam/zbierałam szczękę z podłogi. Nie pozostało mi nic innego, jak życzyć jej udanych wakacji, sukcesów w pracy w nowym roku, ona życzyła mi "wszystkiego dobrego w tzw. życiu późniejszym", i rozstałyśmy się. Jeszcze w to wszystko nie wierzę. To był jeden z najszybszych, jeśli nie najszybszy mój egzamin ever:)
Między mną a panią lektorką układało się różnie-na początku nie wzbudziła mojego zaufania, ona też mnie chyba nie polubiła, potem trochę jej podpadłam...Słowem-bywało różnie, ale-jak w wielu przypadkach-skończyło się dobrze i mogę powiedzieć niemieckiemu: "Tschuss, bye bye, adieu". Choć nie przepadam za tym językiem, może z czasem za nim zatęsknię, i za wiadomą panią też:)
Jeżeli ogólnie o szkołę chodzi, to brakuje mi w USOS czterech ocen. Mam jeszcze cztery przedmioty do zaliczenia. Jeden egzamin-z PZA-mam 27 maja, potem jeszcze angielski-nie wiadomo kiedy, koszmarny egzamin u niezbyt przeze mnie lubianej pani doktor (nie znam jeszcze terminu) i wpis z seminarium, kiedy oddam pracę. To ostatnie nadal wydaje mi się odległe i nierealne jak lot w kosmos...A potem wreszcie koniec i spokój. Ale nie wybiegam za daleko w przyszłość, życie uczy, że lepiej tak nie robić...
Byle tylko napisać coś dla promotora na wtorek i będzie dobrze. Ufff, chciałabym, by to wszystko już się skończyło.
Wychodząc ze szkoły, czułam się dziwnie lżej na duszy...Ciekawe, dlaczego. Przecież jeszcze nie mam podstaw...Oby reszta przebiegła bez problemów. Trzymajcie kciuki, ludzie!!!
Kiedy szłam przez upalne, rozpalone, letnie już niemal centrum mojego miasta, poczułam się dziwnie. Jeszcze nie ma wakacji, a ludzie oblegają już ogródki piwne i kawiarniane. No tak, w końcu termometr wskazywał 27 stopni (Celsjusza oczywiście)...
A co tam u Was? Jak atmosfera w szkołach, na uczelniach etc.? I u Was też jest tak gorąco? Bo ja już zaczynam się rozpuszczać...
Trzymajcie się!
PS. Dla kontrastu z tą upalną pogodą, napiszę, że cieszę się bardzo z faktu, że we wczorajszym meczu ćwierćfinałowym toczących się w Szwecji i Finlandii mistrzostw świata dywizji A w hokeju na lodzie Szwecja wyeliminowała Szwajcarię. Prawie w ostaniej chwili, bo w trzeciej tercji! Tym samym są w półfinale. Bardzo się z tego cieszę!

środa, 15 maja 2013

Nieważne, ile masz lat...

...ważne, na ile się czujesz. Stara prawda, ale-posługując się terminologią Tischnera-"cała prawda". Wiem, wiem, może moje przemyślenia ostatnio się zbanalizowały, ale nie przestanę z tego powodu pisać (niestety).
Komentarz escapologist o "szaleństwie, które pozwala przypomnieć, że ma się 22 lata, a nie 80" poruszył pewne czułe struny mojej duszy. Ja ostatnio, a właściwie nie ostatnio, tylko bardzo często, czuję się, jakbym miała...nie, 80 to nie, ale z 50 lat już tak. Mam wrażenie, że wszystko, co miłe, ekstra, fajne etc., już mnie w życiu spotkało. Niestety, wbrew temu, kim chciałabym być i jak żyć, moje życie nie przypomina życia moich kolegów czy koleżanek, choćby ze studiów. Oni imprezują-ja nie. Oni zrywają z drugimi połowami i momentalnie zaczynają romansować z kimś innym, o czym ja mogę tylko pomarzyć. Oni mieszkają daleko od domu (niekiedy bardzo daleko, jak dziewczyny z Rosji i Białorusi czy kolega A.) i jadą tam, kiedy mają ochotę, ja muszę się z tym użerać na codzień. Tak, użerać, bo życie w moim "cudownym" domu to nieustające użeranie. Są tacy, którzy nie muszą myśleć o sytuacji finansowej w swoim domu. Mi nie pozwala się o niej zapomnieć. Już bez tego jest mi ciężko...
Najgorsze jest to, że niespecjalnie ma mi kto pomóc, rozweselić, pomóc się rozerwać. D. to jeszcze chociaż zabierała mnie raz po raz na imprezę w czasach "przeddziecinnych", K. zabierała choćby na spacer, na kawę, na piwo. Niestety, jak wiele miłych rzeczy w moim życiu, skończyło się. W przypadku D. z powodu faceta i dziecka, jeśli chodzi o K., to po okresie łażenia wszędzie razem po prostu nasze towarzystwo przestało nam sobie nawzajem odpowiadać. Zresztą K. ma swoje sprawy, które mnie średnio interesują. Samo się rozeszło, ponadto K. to osoba, z którą ciężko pogadać o normalnych, życiowych sprawach, a tego między innymi mi brakowało. W pewnych aspektach wykazuje się porażającą wręcz niedojrzałością.
Tak, wiem, że mi też wiele brakuje, nie jestem jakąś miłą, zabawną, dowcipną osobą, duszą towarzystwa czy kimś, z kimś super się przebywa, mam swoje odjazdy, ale staram się z nimi walczyć. A poza tym-niestety, jak wiadomo-nikt nie jest idealny...
Chciałabym zacząć jakoś zmieniać swoje życie, na lepsze oczywiście. Rzecz jasna, podążając metodą małych kroków. Nie wiem jednak, od czego tak naprawdę powinnam zacząć. Od przekonywania samej siebie, że się do czegokolwiek nadaję? Że jestem w stanie nawiązać sensowną konwersację z drugim człowiekiem? Czy może od przekonania siebie, że nie muszę robić wszystkiego tak, jak chcieliby tego rodzice? Może powinnam uwierzyć, że mogę o czymś decydować, że mam wpływ na przebieg swojego życia w jakimkolwiek aspekcie.
Mieliśmy dzisiaj w szkole spotkanie z dyrektorem. Myślał, że jest u studentów I roku w ogóle, a nie I SUM, i gadał nam o tym, jak to będzie na magisterskich etc. Beznadziejne spotkanie, nudne i niewiele wnoszące, zwłaszcza dla mnie, która jestem już na wylocie...
Obserwowałam dzisiaj licealistów i studentów z młodszych roczników. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak im zazdroszczę. Oni jeszcze mają prawo wyboru, jeszcze tyle rzeczy przed nimi...A u mnie już "po ptokach" w wielu kwestiach, których nawet nie zaczęłam lub które skończyły się wbrew mojej woli i po mojej myśli.
Przepraszam za te smętki, ale niestety tak mi w duszy gra, na przekór pięknej słonecznej pogodzie, która jest za oknem. To wbrew pozorom, wyzwala we mnie doła, takie uczucie jak to:
Trzymajcie się, cieszcie się z tego, co macie. Cieszcie się z tego, że ktoś Was kocha, że studiujecie poza domem...i w ogóle, z wielu rzeczy, dla Was może oczywistych, a dla niektórych stanowiących niedościgniony wzór, którego nigdy nie uda się osiągnąć.

wtorek, 14 maja 2013

Wróżka to ja!

Moi kochani, przepraszam za lekką nieobecność, ale gnały mnie inne sprawy. Wiecie, jak to u mnie teraz jest. Jak tylko będę miała trochę spokoju, o ile moje sprawy poukładają się tak, jak trzeba, to niebawem wrócę do Was z częstszymi i bardziej sensownymi postami.
Co się u mnie działo pod moją nieobecność?
W NIEDZIELĘ czekałam w napięciu na kujawsko-pomorskie Gran Derbi w Bydgoszczy i mecz w moim mieście. Oba, ku mojej rozpaczy, nie odbyły się z powodu deszczu...A ja nawet nie brałam się za pisanie pracy, żeby sobie nie przerywać w razie czego:) Podglądałam za to mecz Leszna na SF, a później w końcu doczekałam się telewizji i meczu Rzeszów-Wrocław. Widać, mam pecha co do sympatii klubowych, bo i w meczu internetowym, i telewizyjnym, moi faworyci przegrali. Trudno.
Aż zrobiło mi się zimno, gdy uświadomiłam sobie, że mecz Rzeszowa i Wrocławia odbywa się w przeddzień rocznicy śmierci Richardsona. W tamtym feralnym meczu jechały te same drużyny...Na szczęście 12 maja 2013, w przeciwieństwie do 13 maja 2012, nikomu nic poważnego się nie stało.
WCZORAJ to był bardzo ciężki dzień. Po pierwsze, byłam w szkole od 9.30 do 16.30, jak rzadko kiedy-odwykłam już od nadmiaru zajęć. Po drugie, był to właśnie dzień rocznicy śmierci Richardsona, więc nawet siedząc w szkole podpatrywałam artykuły na ten temat (dziękuję Onetowi, że jako jedyny z głównych portali umieścił na swojej stronie głównej artykuł na ten temat!). Przypominał mi się także ten straszny, koszmarny dzień...Po trzecie, denerwowałam się już przed dzisiejszym spotkaniem z promotorem. Po czwarte wreszcie-koleżanka, z którą robiłam w grupie dwa zadania na jeden z przedmiotów, kilka minut przed zajęciami napisała mi, że nie przyjdzie, bo musi jechać do domu (bardzo daleko), gdyż "dostała złą wiadomość". Myślałam, że łeb jej ukręcę. Miała oba zadania ze sobą i musiałam świecić za nią oczami. Właśnie dlatego nie znoszę prac w grupach. Jak się robi samemu, to wiadomo, na co można liczyć, a tak, szkoda słów...Wkurzyła mnie jeszcze jedną rzeczą-w niedzielę wieczorem miałyśmy się zgadać na Facebooku i ustalić wszystkie szczegóły prac. Czekałam na nią, napisałam jej sms, dzwoniłam-cisza. Nawet później nie odpisała choćby jednego słowa-"przepraszam"...Nic, zero kontaktu. Jak tu się nie zdenerwować?
Ale za to okazało się, że jestem wróżką żużlową. Wczoraj były Indywidualne Mistrzostwa Wielkiej Brytanii, obstawiłam kolejność pierwszej trójki: 1. Tai Woffinden, 2. Scott Nicholls, 3. Chris Harris. Oczywiście, usnęłam pod koniec żużla, więc nie znałam wyników. Ojciec, który oglądał do końca, powiedział, że taka właśnie była kolejność. Zaglądam do internetu-hurra! Jestem genialna:)
DZISIAJ byłam na rozmowie u promotora. Rozszerzył mi pracę, co oznacza, że mam (w optymistycznym scenariuszu) miesiąc, a pracy dużo, bo nie dość, że uzupełnienia, to jeszcze stare poprawki. Jestem jednak zadowolona, bo dzięki temu, co muszę dodać, moja praca będzie miała cień sensu-tj. chyba. Zobaczymy, jak się to wszystko potoczy.
Nareszcie czuję się trochę mniej zestresowana. Mam też dobry humor, bo dopadłam w końcu-jako niestrudzony lodożerca-nowe lody Grycan, jogurtowe z truskawkami. Długo ich szukałam, i są! Muszę przyznać, że są o wiele lepsze niż jogurtowo-wiśniowe z tej samej serii. Ba, są przepyszne! Gdybym mogła, jadłabym je codziennie.
Jeśli jednak są jeszcze u mnie jakieś resztki stresu, mam nadzieję, że rozwieje je dzisiejszy wieczorny szwedzki żużel (ech, mój bzik)...O resztę się nie martwię, przyjdzie jeszcze na to czas.
A co u Was słychać?
PS. Popłakałam się ze wzruszenia, zobaczywszy po zalogowaniu się do Bloggera ponad 10 000 wyświetleń. Dziękuję Wam wszystkim, tym, którzy zajrzeli raz, i tym, którzy robią to stale. To dla mnie naprawdę bardzo ważne! Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
PPS. Do tematu konkursu wrócę najpewniej w weekend, gdy będę miała wolniejszą głowę.
Tschuss!

sobota, 11 maja 2013

Pewien pomysł...

Może zabrzmi to dziwnie, ale obudziłam się dzisiaj z jedną myślą: niedługo pierwsze urodziny tego blogu (kiedy to zleciało?!) i w związku z tym chciałam sprawić Wam trochę przyjemności. Chodzi mi po głowie założenie profilu na Facebooku i zorganizowanie konkursu. Do wygrania byłyby jakieś przyjemne nagrody...I tu rodzi się pytanie do bardziej doświadczonych organizatorek konkursów blogowych: jakieś rady? Pomożecie? I pytanie do wszystkich: wolicie konkurs czy coś innego, np. "czat" z moją skromną osobą:), aby uczcić tę rocznicę? Czekam na wszelkie sugestie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wczoraj nie mieliśmy na szczęście tego testu z niemieckiego. Co z tego, skoro za tydzień koszmarne zaliczenie? Już się boję, jeszcze nic nie umiem i czuję, że mój mózg jest kompletnie oporny na ten język. Jeśli mogłabym bazować tylko na mowie, byloby lepiej. Nie znoszę gramatyki i uczenia się sztywnych regułek i przykładów...
Zamiast sprawdzianu oglądaliśmy film. Jego niemiecki tytuł to "Jedenseits der Stille", polski-jak się dowiaduję-"Tamta strona ciszy". Opowiada historię dziewczynki, później dorosłej dziewczyny, która musi zmagać się z przeciwnościami losu-jej rodzice, i ojciec, i matka, nie słyszą. Bohaterka, Lara, musi być ich tłumaczką czy przewodniczką po świecie słyszących. Jednocześnie odkrywa w sobie talent muzyczny, co rodzi konflikty z rodzicami, którzy nie rozumieją pasji córki. Na szczęście los uśmiecha się do Lary. Jak ułoży się jej życie?...
Film momentami mi się podobał, choć był na swój sposób dosyć banalny. Na szczęście niewiele zeń rozumiałam-był przecież po niemiecku-może gdybym obejrzała go po polsku (co zrobię, jeśli tylko gdzieś znajdę) i coś zrozumiała, mój odbiór byłby inny. Szkoda, film i temat miałyby potencjał, szkoda, że tak go sknocili w niektórych momentach. Ja osobiście oceniam go na 3+. Widziałam już znacznie lepsze niemieckie filmy.
Dzisiaj sobota, a ja wolnego nie mam. Teraz jeszcze oglądam stare mecze, potem będę pisać, bo we wtorek znów muszę coś oddać. Mam nadzieję, że potem co nieco się rozluźni, pojawią się częstsze i lepsze notki. Przy życiu trzyma mnie tylko jutrzejszy speedway-ten w moim mieście i kujawsko-pomorskie Gran Derbi. Dobrze, że mam chociaż to...
Trzymajcie się!

czwartek, 9 maja 2013

Nieoczekiwane kontra nieznośne

Nieoczekiwane. Tak się denerwowałam przed dzisiejszymi zajęciami z pewną nadambitną panią doktor, a tu niespodzianka! Na początku zajęć chcieliśmy zadać jej pytanie o to, czy naprawdę musimy czytać na zaliczenie pewną kobylastą lekturę. W odpowiedzi padło:
-Dziś w nocy obudziłam się i myślałam nad najbardziej wrednymi pytaniami dla państwa na zaliczenie (na początku trochę zaszliśmy tej pani za skórę), ale zmieniłam zdanie. Zaliczenie jest dzisiaj. Wylosujecie tytuł filmu-jednego z dwóch-napiszecie recenzję i to będzie zaliczenie.
Zdębiałam. Na szczęście wylosowałam ten lepszy z dwu filmów, ten oto, do opisania:
http://www.filmweb.pl/film/Sportowiec+mimo+woli-1939-34410#
Przy okazji odkryłam ponownie, że kino przedwojenne ma swój urok! Mi osobiście film bardzo się spodobał. Moje klimaty-sport i w ogóle...:) Jest na YT, jeśli kogoś zainteresuje, polecam jego obejrzenie. Może to być ciekawe zderzenie z dzisiejszymi filmami...
Oceny miały być wpisane za kilka dni, ale oto zajrzałam na nasz kierunkowy mail i już są. Mam 4+. Gdybym się więcej odzywała na zajęciach, pewnie miałabym 5. Trudno, nie interesowały mnie aż tak, zresztą nie zawsze trzeba się ze wszystkim wyrywać...
Jeszcze tylko jutrzejszy niemiecki i trochę spokoju. Nie chce mi się uczyć, ale przejrzę, żeby nie było przypału. Tak naprawdę to chcę, by była już przyszła środa po południu, ale jak się nie ma, co się lubi...
Dobrze, że mam już jeden przedmiot z głowy i jedno zaliczenie mniej.
Nieznośne. Wiecie co? Bardzo, bardzo zazdroszczę tym (z Was i w ogóle), którzy mieszkają w domach jednorodzinnych. Takie osoby mają spokój, nie muszą się martwić hałasami...Nie to, co my, "blokowicze". albo to ogólna specyfika tego typu mieszkań, albo my mamy takiego pecha:
7.30. Obudził się sąsiad z góry, pan około 70., który nie jest niestety miłym staruszkiem. Wiemy, że się obudził, bo świątek, piątek czy niedziela, budzi nas około tej godziny oglądanie przez niego telewizji. Tak, słychać to z góry. Tak ma głośno, a jeszcze podłoga niewytłumiona (np. grubą wykładziną, jak to bywa u starszych ludzi)...
8.00 w niedzielę. Sąsiadka zza ściany zaczyna ubijać w kuchni, sąsiadującej przez ścianę z pokojem rodziców, kotlety. Spać się nie da.
11.00. Sąsiadki robią konsylium. Stoją na klatce i gadają o d...Maryni. Wszystko doskonale słychać i u nas. Spokoju niet.
13.00. Dzieciarnia maści wszelakiej (lat 5-10) wróciła z przedszkoli i szkół i korzystając z ładnej pogody, biega po przydomowym podwórku i drze się wniebogłosy. Ciągle. Nie są to epizody-i biegania, i darcia się, są codziennie. Oczywiście, nikt nie zwróci im uwagi, bo w dzisiejszych czasach dzieci to święte krowy! I muszą biegać akurat pod naszymi oknami!
22.00. Sąsiad z 7.30 nie może spać i znowu, jeszcze głośniej niż rano, ogląda TV. Spać nie można, interweniować też nie, bo robi się agresywny i zachowuje się tak, jakby to była moja wina, że przeszkadza mi jego hałas, a nie jego, że hałasuje...
23.30. Młodzież mieszkająca w okolicznych blokach łazi po nocy, drze się, śmieje itp. Przy ładnej pogodzie do nocy siedzi na ławkach pod blokiem, pije piwo i robi to, co opisałam w poprzednim zdaniu.
Czasami, dla urozmaicenia jeszcze:
głęboka noc. Sąsiad z wyższego piętra siedzi na dole bloku i-czasem wstawiony-śpiewa piosenki "o Babilonie, co upada". Nie jest to złe, ale czasem nie pozwala spać...
Jak widziecie, życie mieszkańca bloku-i to jeszcze mieszkania na parterze, z którego wszystko doskonale słychać, bo najczęściej dzieje się wszystko pod naszymi oknami-usłane różami nie jest. Czasem nie daje się tego wytrzymać. Wtedy od wariacji ratują mnie tylko fantazje o tym, że wyprowadzam się do jakiegoś cichego miejsca bez dzieciarni, starszych ludzi i "młodzieży". Niestety, ludzie w dzisiejszych czasach nie szanują nikogo i niczego, szczególnie spokoju, i nie myślą o innych. Niech ten, kto wymyślił bloki, smaży się w piekle na wieki!
A jakie są Wasze doświadczenia w tej materii?

wtorek, 7 maja 2013

Hello Kitty to zło! Szkoły też.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13849078,Gdanski_ksiadz_informuje_wiernych___Hello_Kitty_to.html
Wiecie co, od dawna nie po drodze mi z Kościołem, i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to słuszna decyzja. Kiedy to przeczytałam, prawie zemdlałam. Zauważyłam, że jak coś jest popularne, lubiane czy też "czczone" przez ludzi na całym świecie, to w mniemaniu księży odciąga ludzi od Kościoła i jest złem, nawet jeśli jest niewinną maskotką, jak HK. Brak słów. To moja matka, która lubi różne różowe rzeczy, jest wyznawczynią New Age? A ojciec, który kupił podopiecznej mamuśki maskotkę HK, jest okultystą i namawia do tego dziecko? No dajcie spokój.
Byłam w szkole, spotkałam się z promotorem. Nerwy przed tym przypłaciłam wielkim bólem żołądka...Nie powiedział mi nic złego. Mam pisać tak, jak przedtem...Sama już nie wiem, co o tym myśleć. Pogubiłam się. Zobaczymy, co będzie.
Jutro odpoczynek od szkoły, mamy Dzień Sportu. Co z tego, skoro zamiast jak co tydzień zakończyć chodzenie do szkoły w środę, muszę iść do niej w czwartek i piątek? I to na nielubiane przedmioty...a jeszcze w piątek mam kolokwium z niemieckiego. "Mmmm, me like it!", że tak zacytuję nieistniejący już wpis F. Lindgrena na Twitterze...Oczywiście, w moim przypadku to stwierdzenie to czysta ironia.
Dzisiaj jednak nie myślę o tym, co będzie. Nastawiam się na leniuchowanie przy szwedzkich kosiarkach (niestety, nie będzie to mecz żadnej z moich ulubionych drużyn, ale trudno), a o wszystkim, co nieprzyjemne, pomyślę jutro...
Maturzyści, jak tam dzisiejszy egzamin? Zobaczywszy zadania, które były, stwierdziłam, że nie zdałabym. Baczyńskiego na przykład mieliśmy w LO bardzo mało, jeśli w ogóle, bo średnio sobie przypominam. Oby Wam dobrze poszło!
Do następnego razu!

poniedziałek, 6 maja 2013

I know you want it, czyli awantury&more


Ostatnio uzależniłam się od tej piosenki. Nie mogę przestać jej słuchać. Usłyszałam ją w radiu bodajże w piątek i wpadłam po uszy...Tak bywa.
Co u mnie słychać? Hmmm. Wczoraj oczywiście spędziłam dzień przy żużlu. Bieżącym. Praca nieruszona, nie skomentuję tego. Drużyna z mojego miasta przegrała-na szczęście tylko słyszałam to w radiu, gdybym oglądała w TV lub-co gorsza-na żywo...Na szczęście Toruń, choć bez Darcy'ego, wygrał...
Pomijając speedway, który wypadł nienajgorzej, wczoraj odbył się sąd nad moją osobą, i z tego powodu dzień był fatalny. Wystarczyło jedno niewinne zdanie, że mam dość szkoły, żeby mamuśka zaczęła ciosać mi kołki na głowie i prawie wyrzuciła mnie z domu. Jezu, o co chodzi? Studiów jest pełno, a ja muszę się męczyć na tych...Potem wpadła D., mamuśka nakablowała jej, co powiedziałam, a ona zaczęła swoim mentorskim tonem gadać, jakie to studia są ważne. Łatwo jej mówić, skoro studiowała zaocznie w prywatnej szkole, gdzie jak wiadomo przepchną każdego, a pracę dostała po znajomości. Miałam już dość tego wszystkiego. Nawrzeszczałam w końcu, żeby dali mi spokój...Na szczęście, D. sobie poszła, a rodzice na skutek tej awantury wsiedli do samochodu i wyjechali na pół dnia, coby się ode mnie odizolować. Nareszcie trochę spokoju.
Dzisiaj...Poszłyśmy z mamuśką przed południem na dłuuuugaśny spacer. Jeszcze się gniewa, przez cały czas mnie szantażuje, ale może jej przejdzie. Zobaczymy.
W tym całym niezbyt miłym otoczeniu czekała mnie miła niespodzianka. Odkryłam w swoim dekoderze kanał Orange Sport, co oznacza jeszcze jeden dzień z kosiarkowym szaleństwem w tygodniu. Super! Życie czasami nie jest złe...
W zwiąku z tym, co czeka Was od jutra, życzę wszystkim maturzystom zdania na 100 procent, mało stresu i itp...Czy w zamian za to może ktoś potrzymać jutro kciuki za mnie, bo będę miała Bardzo Ważną Przeprawę Z Promotorem? Już się boję, co tam usłyszę. Już mnie boli żołądek z nerwów. Boję się, co z tego wyniknie...
CU later!

sobota, 4 maja 2013

Sto lat, wizyty i inne

Przede wszystkim chcę zacząć od tego, że dziś, jeszcze przez godzinę, mój australijski żużlowy ulubieniec o inicjałach D.W.ma dziś urodziny. Sto lat, Darcy! Miałam wypić setkę za Twoje zdrowie, ale cosik nie wyszło...
Życzenia sobie daruję-bo musiałabym życzyć m.in. tego, by nigdy nie brakowało towaru, albo może więcej oleju w głowie...Sama nie wiem, i to jest m.in. powód tego darowania.
Jak ogólnie minął mi dzień? Z obijaniem się (praca nieruszona:)), niespodziewaną wizytą i Speedway Grand Prix, rundą w Goeteborgu. Żałowałam, że mnie tam nie było...w końcu to moja ulubiona Szwecja. Żałowałam...do czasu. Upadki, fatalne wyniki ulubieńców...chyba dostałabym tam szału. A kiedy Darcy miał swój masakryczny upadek i usłyszałam w moim angielskim Eurosporcie, że ma "broken collarbone", miałam ochotę wyłączyć. I jeszcze sami "ulubieńcy" na podium i ogólnie w finale. Szkoda słów.
Niespodziewana wizyta? Było popołudnie, a tu nagle dzwonek do drzwi. Przyszła D. z M. i małą. Przynajmniej szczerze przyznali, że chcieli u nas poczekać na autobus...Ależ ta moja chrześniaczka wyrosła! I ma takie długie włoski...No, ale też długo jej nie widziałam...Nie chciał Mahomet do góry, przyszła góra do Mahometa, chciałoby się powiedzieć. Fajnie, że przyszli, choć wizyta szczególnie porywająca nie była, a chrześniaczka moja kochana była zajęta głównie rozwalaniem naokoło moich żużlowych figurek. I wtedy dopiero wyszło, że nie mam cierpliwości do dzieci...nie wytrzymałabym długo w takiej sytuacji.
A co u Was?

piątek, 3 maja 2013

Długi weekend

Jak Wam mija długi weekend? Mi...tak sobie. W środę niby oglądałam ten mecz Polska-Rosja, ale był tak fascynujący (żart, żart, żart), że w tym czasie czytałam książkę. Miałam tylko włączony telewizor, podsłuchiwałam, jaki jest wynik.
Jaką książkę czytałam, co było ciekawsze niż żużel? Aake Edwardson, "Pokój numer 10". Ja się już chyba nie wyzwolę z kryminałów skandynawskich!
Wczoraj? Nuda. Oglądanie starych meczów do pracy, wieczorem przejażdżka z ojcem na zakupy. Uwielbiam takie eventy...
Dzisiaj? Nie wiem, czy to wina pogody, ale potwornie chce mi się spać. Nie mogę się na niczym skupić. Niby oglądam mecz, ale niczego z niego nie wiem. Najchętniej weszłabym pod kołdrę i spała. Masakra.
We wtorek czeka mnie kolejna przeprawa z promotorem. Już się boję. Zaczynam się bać o losy swojej pracy i wielu innych rzeczy. Nie wiem, co będzie. Zdaję sobie sprawę, że to ostatnio mój ulubiony zwrot, ale tak jest naprawdę. Takie życie.
Jestem zła, bo już we wtorek mogłabym zacząć weekend w przyszłym tygodniu, a tu zupełnie inaczej. W poniedziałek odpuszczam zajęcia, bo nie mam niemieckiego, a na PZA nie chce mi się iść. Wtorek-tylko seminarium i angielski, nie chce mi się iść, ale będę musiała. Środa-wolne, dzień sportu. Czwartek i piątek powinnam mieć wolny, a tu przykrość-w czwartek mam odrabianie zajęć, których nie będę miała we wtorek, a w piątek dodatkowy niemiecki. Taaa, bardzo mi się chce. Ostatnio zrobił się ze mnie "lazy motherfucker":), że tak zacytuję epitet, którym Ludvig Lindgren obdarzył swojego brata, a mojego ulubionego żużlowca. najchętniej robiłabym tylko niewymagające inteligencji rzeczy...Czy Was też naszedł majowy leń? Jak mija długi weekend?

środa, 1 maja 2013

Maj.

Jest maj, dla mnie to raczej niedobrze, ale nie przejmuję się tym. Ostatnio znów naczytałam się w internecie o tym, jak to studia niczego nie dają w sensie późniejszej gwarancji pracy, więc zdaję się na los. Napiszę, to napiszę, nie, to nie. To nie koniec świata.
Ostatnimi czasy niewiele się u mnie dzieje, nie mam też specjalnej chęci/humoru na pisanie. Wybaczcie.
Dzisiaj, już niedługo, mecz żużlowy Polska-Rosja (to się pikniki w Ostrowie zbiorą!), obejrzę w TV z nudów. Obejrzę, bo mogę. Mogło nie być tak kolorowo. W naszej badziewnej kablówce co chwilę są jakieś awarie. Teraz nie działał mój dekoder od nsport i reszty. Mimo święta przyszedł spec i naprawił o tyle, że mam mój potrzebny mi jak tlen kanał. Naprawiający od razu wiedział, o co chodziło, że celem naprawy był dzisiejszy speedway:) Dobrze, że nie stało się to np. w niedzielę.
Uwierzcie, odezwę się niedługo z czymś treściwym. Na razie idę po moje lody bananowe, które chodzą za mną od wczoraj, i do TV.
Miłej reszty dnia i długiego weekendu!