Od razu lojalnie uprzedzam, nie brałam osobistego udziału w opisywanych wydarzeniach, są mi one znane jedynie z przekazu medialnego i transmisji telewizyjnej.
Długo zabierałam się za stworzenie tego wpisu, musiałam przesiać swoje myśli przez sito autocenzury...W końcu nie zależy mi na tym, by mieć na koncie proces o zniesławienie...
Znacie to powiedzenie: "Miało być jak nigdy, wyszło jak zwykle", prawda? W Polsce toż to chyba hasło narodowe...
18 kwietnia 2014, Szejm...przepraszam, Stadion Narodowy w mieście stołecznym Warszawa, którego patronem powinien zostać Bolesław Wstydliwy i spalić się ze wstydu. Ponad 50 tysięcy ludzi gromadzi się, by być świadkami zapowiadanego od wielu miesięcy/rozdmuchanego medialnie wyjątkowego wydarzenia, czyli pierwszej w historii Warszawy i tego stadionu żużlowej Grand Prix, a także pożegnania naszego najwybitniejszego zawodnika, znanego jako Tomasz G., z tym cyklem. Gromadzi się i...no cóż, jest świadkami niezbyt przyjemnych scen...
Dobrze, przyznam się. Kiedy w poprzedzający wydarzenie piątek pokazywano w telewizji stan nawierzchni i mówiono o kłopotach z przygotowaniem toru, w ogóle nie byłam zaskoczona. Gdzieś pod skórą czułam, że to się nie uda, że to, co położono jako tor, nie nadaje się do ścigania. Nie chcę tu wychodzić na nie wiadomo jakiego eksperta-ale to było widać gołym okiem. No i-nie zamierzam się chwalić, ale...miałam rację. Jedyne uczucia, jakie towarzyszyły mi po zakończeniu relacji, to żal oraz niesmak. Żal mi było tych wszystkich ludzi, którzy zjechali się z całego kraju, wydając naprawdę grube pieniądze na bilety, by wziąć udział w tej imprezie, i nawet nie należy im się zwrot kosztów. Żal mi było zawodników, którzy musieli brać udział w tej szopce. Żal mi było nawet samego Golloba, którego pożegnanie z Grand Prix miało wyglądać zupełnie inaczej. Niesmak? No cóż, znów żużel zagościł w głównych wydaniach czołowych wiadomości telewizyjnych w tym kraju, nawet na poczesnym miejscu internetowego wydania Wyborczej. Znowu w negatywnym aspekcie-teraz twarz tego sportu to raczej jego głos-głos kibiców wrzeszczących: "Złodzieje, złodzieje!"...
Znowu żużel staje się obiektem żartów, okazuje się, że "w tym kraju nic nie może się udać". Chyba coś jest na rzeczy.
I pomyśleć, że mogłam tam być. Kiedy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że będzie Grand Prix w Warszawie, chciałam tam jechać. Było to jeszcze przed dyskwalifikacją Darcy'ego W., myślałam, że może uda mi się pojechać i mu kibicować. Jego problemy paradoksalnie mnie uchroniły...choć zawsze mogłabym wpaść do stolycy tylko po to, by ją obejrzeć. Tak się jednak nie stało...i dobrze.
Wnioski? Tak to się kończy, kiedy nic się nie składa, a chcemy coś robić na siłę-to 1. Krowa motylem nigdy nie będzie, a Narodowy żużlowym, to wniosek 2. Wniosek 3: może jestem naiwna, ale nie przestanę wierzyć w żużel mimo tej wtopy. Trudno...
A Wy, co o tym wszystkim myślicie? Teraz, kiedy emocje już opadły, może łatwiej będzie Wam zabrać głos...