wtorek, 23 sierpnia 2016

To już rok...

Dzisiejszy dzień upłynął mi w bardzo mieszanym nastroju; z jednej strony, to przecież rocznica dnia, który sportowo zmiażdżył moje życie, z drugiej-także z powodu sportu-miałam powody do radości.
Dziś mija rok od wypadku Darcy'ego. Uwierzcie mi, gdyby ktoś jeszcze 22 sierpnia 2015...nie, nawet 23 sierpnia 2015 rano powiedział mi, że oto przeżywam ostatnie chwile, ciesząc się występami mojego ulubieńca, uznałabym, że zwariował. A jednak. Życie potrafi cholernie zakpić, zadrwić          i bywa generalnie złośliwe. Kiedy piszę te słowa, stają mi jako żywo przed oczami rozmaite obrazy związane z tym wszystkim. Sama się sobie dziwię, ale 24 sierpnia 2015 rano nie bałam się obejrzeć filmiku z zapisem wypadku. Nie zrobiła tego za to do dziś moja matka...Przypomina mi się to "łowienie" informacji, czekanie na wieści. Kupno wspierającej koszulki podczas pierwszej od wypadku imprezy żużlowej w moim mieście. Nie była to wprawdzie ta słynna, kultowa, fioletowa, bo na taką nigdzie nie natrafiłam, ale...Słynna zbiórka pieniędzy podczas SBP w Ostrowie, gdzie za kilka monet wrzuconych do skarbonki dostałam cały wielki pakiet naklejek "DW43"-zdobią teraz kilka rzeczy, których często używam:)
Cała ta sytuacja bardzo mnie zaskoczyła. Raz, w aspekcie mojego stosunku do żużla. Myślałam, że już nigdy nie spojrzę na żużel w TV, a o pójściu na stadion już nie mówię. Myślałam, że będzie mi się kojarzył tylko ze złymi rzeczami. Aż tak źle nie jest, zawody w TV oglądam, a od TAMTEGO czasu byłam na żywo aż na 4 spotkaniach żużlowych...Szał, szał normalnie! Tak czy tak, aż takiej traumy nie mam, co bardzo mnie zaskakuje. Jest  jeszcze drugi aspekt, który mnie zaskoczył, a mianowicie to, jak to wszystko zniósł sam Darcy. Będę szczera-obawiałam się o jego kondycję psychiczną, bałam się, że może chcieć popełnić samobójstwo...Tak się jednak-dzięki Bogu!-nie stało, a ja myślę sobie, że może to być kwestia tego, kogo ma przy sobie...Na pewno odpowiednia osoba u boku/w otoczeniu może zdziałać wiele. Na sekundę zboczę z tematu: no to ja już wiem, dlaczego tak źle znoszę swoje położenie. Skoro gros czasu przebywam z taką osobą jak moja matka...                                                   Dziś także wielki i ważny dzień polskiego i europejskiego futbolu. Legia w Lidze Mistrzów! Oglądałam, kibicowałam i bardzo się cieszę. Jedna część roboty wykonana. Teraz jeszcze jeden krok-dobrze wylosować rywali w fazie grupowej...                                               A co u Was? Trzymajcie się ciepło!

wtorek, 9 sierpnia 2016

"Każda radość smutny koniec ma..."

Nie ma już Bułeczki. To znaczy, ze mną, z nami nie ma. Moja radość z jej pojawienia się była przedwczesna. Weekend z trzema kotami był koszmarem. Dotychczasowi rezydenci zastrajkowali...Yogi przestał jeść, zaczął wymiotować (teoretycznie) bez przyczyny, a Fred także odmawia przyjmowania posiłków i upatrzył sobie nowe miejsce do korzystania zamiast kuwety-tuż obok nowej kanapy. Pytanie, czy to choroba, czy stres...Weekend to kursy do weta i z powrotem, setki złotych zostawione u tegoż, a efektów nie widać...Na skutek tego wszystkiego, tak jak terroru Bułeczki względem rezydentów, matka zażądała natychmiastowego relegowania Bułeczki                   z uczelni...nie, z uczelni może nie, ale z naszego domu tak. Ojciec powiedział, że niby znalazł mu jakiś dom koło Chodzieży czy Piły, czy czegoś tam w tej okolicy, i wczoraj po południu, przy akompaniamencie mojego płaczu, kot opuścił nasz dom. Płakałam, bo się już z nim związałam...On ze mną zresztą chyba też, bo do mnie jedynej przychodził na kolana, mruczał...Powiem Wam, myślałam, że tego nie przeżyję. Do teraz mi smutno. Wolałabym, żeby ten kot nigdy się u nas nie znalazł, albo-jeśli już-był godzinę, dwie. Może wtedy nie byłoby tak źle...
Nie wiem, dlaczego to wszystko napisałam, ale chyba po prostu musiałam się tym z kimś podzielić...Tak po prostu, po ludzku. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Został-źle, pojechał-jeszcze gorzej...Nie chce mi się już o tym wszystkim myśleć.
A co u Was?

sobota, 6 sierpnia 2016

Do trzech kotów sztuka

Sama nie wierzę w to, co piszę, ale...od niespełna dwóch dni jestem (chwilową?) posiadaczką trzeciego kota. Yogiego i Freda już znacie, czas, abyście zapoznali się z "Bułeczką"*.
A tak się zarzekaliśmy, że dwa koty to absolutne maksimum, że więcej nie, bo...tu następowała masa powodów: bo za mało kasy, bo za mało miejsca, bo dwa starsze koty, bo to, bo tamto...Jak to jednak bywa, życie zdecydowało za nas.
W czwartek wieczorem nasze życie wyglądało jeszcze dość spokojnie: matka wyszła do koleżanki, ojciec siedział przy TV, ja odcinałam się od rzeczywistości przy ulubionym kanale muzycznym. Wtem-dzwonek do drzwi. Otwieram dosyć ufnie i bez namysłu, myśląc, że to mader wróciła była. Ale nie. To był kuzyn P. z...transporterem-w transporterze miaucząca "zawartość". Oświadczył, że to małe stworzenie (na oko dwumiesięczne) przyplątało się na/pod jego dość nisko położony balkon, lecz on niestety wziąć nie może-bo małe dziecko, bo sam ma cztery koty...i takie tam sr...w banie (sorry za zwrot, ale...). I tym oto sposobem Bułeczka (*nazwana tak roboczo, ponieważ myśleliśmy, że jest samiczką...Imię pochodzi natomiast od jednej z ulubionych póz kota: kiedy siedzi z obiema przednimi łapkami zawiniętymi z przodu, nazywa się to "chlebkiem". Ja ze względu na mniejszy gabaryt porównałam to do bułki właśnie) znalazła się u nas. Mikra, chudziutka, z brudnymi uszkami, wydająca z siebie cichsze lub głośniejsze pomruki jako wdzięczność za jakikolwiek ludzki odruch-czy to podanie jedzenia, czy pogłaskanie...Ma biały brzuszek, część łapek i łebka; ogonek, grzbiet oraz górę łebka natomiast w kolorze cynamonu w lekko ciemniejsze prążki. Niestety, biel nie jest jeszcze stuprocentowo biała, ale mam nadzieję, że dojdzie z czasem do idealnej barwy. Zachwyca mnie to, że "kociołek" mimo tego, że zdążył doświadczyć złego traktowania przez ludzi (dzieciaki na podwórku przy domu kuzyna obchodziły się z nim...ujmę to oględnie...niezbyt delikatnie i trzeba było zabrać go z ich łap), jest taki pogodny. No właśnie, "pogodnY" i "jego", bo dziś, podczas wizyty u "weta", okazało się, że to jednak chłopak. Podczas rzeczonych odwiedzin wyszło też na jaw, że ma kilka problemów (pasożyty wewnętrzne oraz zewnętrzne; spowodowane prawdopodobnie tymi pasożytami oraz zmianą karmy biegunki), więc do czasu wyleczenia i nabrania masy i tak musi zostać u nas...Trzeba jednak przyznać, że No-Name "zaimplantował" się u nas z iście żużlową szybkością. Już pierwszego wieczoru buszował po fotelach, ćwiczył pazurki na drapaku, itp., itd. Starszych gania równo, nie odczuwa żadnego respektu przed dużo starszym Yogim, Fred obdarza go iście wężowymi sykami, ale rozlewu krwi nie ma...Pytanie, co będzie dalej-czy zostanie u nas? Inny dom, niestety, się nie szykuje. Nie mam już jednak siły się tym zadręczać.
Dziś, ku mojej uciesze, odbywa się kolarski wyścig olimpijski. Szkoda, że nasza kochana Publiczna poskąpiła bardziej obszernej relacji (czyt. pokazała początek-ok.30 pierwszych kilometrów, i pokaże koniec-pewnie podobny dystans). Widoki cudowne...Ech.
Na innych polach rewolucji brak. Chociaż...zamiast zakończyć moją przygodę z pewnym portalem żużlowym, zakopałam się w to jeszcze głębiej. Co więcej, już 11 i 16 sierpnia miałabym co robić, bo COŚ będzie się w tej naszej mieścinie działo, a ja zaoferowałam się, że COŚ na ten temat skrobnę. Entuzjazmem pałam raczej średnim, zwłaszcza, że ranga zawodów nie powala/jest wręcz marginalna, a i mój entuzjazm do "gonek" (gdyby ktoś pytał-"gonka" to w języku rosyjskim pojedynczy żużlowy bieg; bardzo lubię to słowo, tak na marginesie) topnieje jak lodowce Antarktydy w obliczu efektu cieplarnianego. Stwierdziłam jednak, że skoro nie "kroi" mi się bardziej stałe, płatne zajęcie, to zajmę się chociaż tym. Przełomu nadal brak, impas trwa. Przyznam szczerze, chyba niedługo zwariuję, jeśli coś się nie zmieni.
A co u Was? Trzymajcie się ciepło! Buziaki.