wtorek, 31 grudnia 2013

Śmietniczkowy wpis końcoworoczny

Przepraszam, że tak długo mnie nie było. Problemy z kompami, problemy ze sobą, nuda, brak weny...Ale na koniec roku wypada się zjawić, to jestem:)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zacznę od pierwszego dnia świąt, bo takie mam tyły. Uczestniczyłam wtedy w jedynej świątecznej wizycie-poszłam do cioci, siostry mamy, która zapraszała nas wprawdzie z mamuśką, ale mamuśka była chora (tak, dla jej choróbska nawet święta nie są przeszkodą...). Mamuśka była chora, więc poszłam sama. Zjadłam mnóstwo pysznego jedzenia, które ciocia przygotowała specjalnie dla nas, wiedząc o naszych preferncjach żywieniowych; pogadałam z kuzynką; ogólnie nie było idealnie, nie było też źle-najważniejsze, że nie siedziałam w domu.
Następne dni minęły mi tak sobie, chyba nie ma o czym wspominać. Wczoraj z kolei (dziwna jestem-jak się nie udzielam towarzysko, to nie chodzę do nikogo miesiącami, a jak zacznę, to tydzień w tydzień gdzieś jestem) byłam u kuzynki D., bo wypadałoby wreszcie odwiedzić chrześniaczkę. Musiałam też zanieść dla małej zaległe prezenty imieninowo-mikołajkowo-gwiazdkowe...Było tak jak zwykle u D.-harmider telewizora, komputera i wszystkich innych, ale dzięki temu, że nie nastawiałam się na to, że będzie inaczej, nie zdziwiłam się/nie wkurzyłam/nie rozczarowałam...Słowem, wszystko u nich po staremu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziś Sylwester. Spędzam go oczywiście w domu, ale cóż, trudno, przyzwyczaiłam się. Te kilka fajnych Sylwestrów, które miałam w życiu, minęło bezpowrotnie i pewnie nieprędko zdarzy mi się znów jakiś ciekawy. Zamiast szaleć, poczytam książkę, posłucham muzyki, pewnie obejrzę jakiś stary żużel dla poprawy nastroju...I znów, tak jak w święta, pomyślę o tych, z którymi chciałabym spędzić ten czas, ale nie będzie mi to dane. Myślicie, że jesli poświęcę tym osobom kilka minut intensywnego przekazu myślowego, odczytają mój przekaz bez względu na to, gdzie są?...Byłoby świetnie.
Myślałam, że będę w tym temacie oryginalna, jest jednak inaczej: uważajcie na swoje zwierzaki-psy, koty. Pisało przede mną o tym mnóstwo osób, ja mogę tylko skromnie się przyłączyć i podać dalej...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Na razie tyle. Być może odezwę się jeszcze później z podsumowaniem roku i życzeniami dla Was na nowy. Piszcie, jak spędzicie ostatni dzień starego roku! Zabawa czy jednak offowo? Co u Was? Buziaczki.

wtorek, 24 grudnia 2013

Merry X.


To tak na początek, bo od czegoś trzeba zacząć. Wszystkiego najlepszego, moi drodzy. Szczęścia, pomyślności, tego, by święta Wam się udały-bez względu na to, czy macie na stole 5 potraw czy 12, czy wieczerzę jecie sami czy w dużym rodzinnym gronie. Pogody ducha, braku problemów ze zdrowiem po wigilijnym szaleństwie i przez cały nadchodzący rok. Tego, by ten rok był lepszy od kończącego się. I tego, by zawsze był przy Was ktoś, kto Was wesprze, pomoże, poradzi, pocieszy, a gdy trzeba-rozbawi. Tego życzy Wam Darcy. Przy okazji dziękuję za życzenia Alicji . Bardzo mi miło.
A co u mnie słychać wigilijnie? W tym roku nie ma napinki na ilość potraw, prezenty czy ogólnie świętowanie. Zjedliśmy barszcz z uszkami, daliśmy sobie prezenty (ja osobiscie dostałam papierowy by NBP:)) i to właściwie tyle ze świątecznych akcentów. Trudno, liczy się chociaż to. Jeszcze mam nadzieję na to, że w przyszłości będę miała takie święta, jak sobie wymarzę.
A propos marzeń i myśli. Czy Wy też obsesyjnie myślicie dziś o tych, z którymi chcielibyście spędzić te święta, ale z rozmaitych względów jest to niemożliwe? Ja osobiście tak, taką osobą jest B. Nie mogę odczepić się od myśli, co tam dzisiaj porabia, jak spędza te święta, i przede wszyskim gdzie, bo przecież to jest ten typ człowieka, którego ciągle gdzieś nosi. Oczywiście, jest jeszcze kwestia tego, z kim świętuje, a mam nadzieję, że w towarzystwie jakiejś miłej osobniczki płci przeciwnej. Niech mu się wiedzie. Przy okazji ciągle wracają do mnie różne sytuacje, które miały miejsce, które miały miejsce, kiedyśmy jeszcze mieli kontakt...Ech, dobrze, że chociaż jest co wspominać.
Miały być zwykłe życzenia, a ja tymczasem za bardzo się rozpisałam. Jeszcze raz wszystkiego naj! Buziaki!

piątek, 20 grudnia 2013

Świętami po uszach

Niedługo święta, w sklepach katują nas kolędami i innymi świątecznymi songami, trzebaby chyba mieszkać na Marsie, by w tym nie uczestniczyć...Lubię rozważania muzyczne, dlatego dziś mam dla Was post z ulubionymi i znienawidzonymi przeze mnie piosenkami świątecznymi.
Nie znoszę:

Boże, 20 lat temu może to i było odkrywcze, fajne i nośne, ale na skutek bardzo natrętnego lansowania tej piosenki każde jej pojawienie się wywołuje raczej odruch wymiotny.
Lubię:
 
Lubię, bo przyjemne, niewymuszone i sympatyczne. No i głos pana Rea...Coś wspaniałego.

A dla odmiany...gdy już znudzą się mdłe klimaty:



 
Tak, te klimaty znacznie bardziej pasują do moich świąt...Bez nich o Xmas nie może być mowy! Oi!:)
A Wy, czego słuchacie w święta oprócz kolęd? Jakie klimaty Wam towarzyszą? Jesteście tradycyjni czy lubicie innowacje w tym zakresie? Jak przygotowania do świąt? Piszcie, jestem bardzo spragniona wieści i feedback'u od Was! Pa:)

środa, 18 grudnia 2013

Byle do przyszłości i oszalały naród, czyli w sumie nic nowego.

http://www.sportowefakty.pl/zuzel/405125/inauguracja-rozgrywek-ligowych-13-kwietnia Takie wiadomości to ja lubię i zawsze ich pożądam.
Tak, byle do 12 kwietnia (2014)! Właściwie do 5, bo już wtedy startuje Grand Prix:) Jeszcze wcześniej Anglia, żużel na lodzie, więc może jakoś się przeżyje...W ogóle, "byle do początku przyszłego roku". W 2014 wszystko u mnie ma być lepsze, zamierzam od początku roku intensywnie szukać pracy, jak najszybciej ją znaleźć, a jeśli-odpukać-to się nie uda, podjąć inne stosowne kroki. Koniec z nudą i biadoleniem...
Wiecie co, w grudniu zawsze sobie mówię, że będę omijać markety. A figę! Dzisiaj byłam i mało nie zostałam stratowana przez zaślepiony żądzą posiadania mnóstwa produktów lud...Co wstępuje w tych ludzi, że-parafrazując pewną piosenkę-grudzień wygląda tak:
Naród oszalał
Kupujących fala
Czyste szaleństwo
Od morza do Podhala?
Nie wiem. Może Wy jesteście mądrzejsi, to mi powiecie. Zmykam, niewiele mądrego miałam dziś do napisania. Przepraszam. Trzymajcie się. Odezwę się wkrótce z czymś bardziej sensownym. Buziaki.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Mania testowania

Co u Was? Ja musiałam ograniczyć korzystanie z kompa, bo działo sie z nim coś dziwnego-miał w zwyczaju wyłączać sie niespodziewanie w czasie korzystania z internetu...Dlatego dziś melduję sie za pomocą telefonu. Ale...do rzeczy. Obecnie mamy w telewizji, zwłaszcza publicznej, bzika testowania. Test wiedzy o zdrowiu, test wiedzy o powstaniach, test wiedzy o żywności...Ogólnie wychodzi na to, ze Polacy bardzo lubią takie testy. Z jednej strony, uważam to za  fajny pomysł dla śmiertelników, bo mozna sprawdzić swoją wiedzę na rożne tematy, poznać lepiej dane zagadnienie, jeśli brak nam informacji. Nie podoba mi sie za to duża liczba gwiazdek i celebrytow rozmaitego pokroju, którzy takie testy traktują jako okazje do lansowania sie w mediach, przypomnienia o sobie i tak dalej...I po co zajmować tymi testami czas antenowy, który moznaby przeznaczyć na coś bardziej wartościowego? Moim zdaniem ten, kto ma już jakaś wiedzę, nie potrzebuje testów, to "sprzedać" itp. Słowem, testy dostają ode mnie duży minus, choć oczywiście nie mozna odmówić im waloru edukacyjnego. A Wy co sądzicie? Lubicie, ogladacie? Rozwiązujecie? I jaki test będzie następny? Czy w ogóle jest jeszcze miejsce na takie coś? I co u Was? Ja nadal obsesyjnie przeglądam ogłoszenia, ale teraz, przed końcem roku, kwestia pracy nie wygląda za dobrze. Jeszcze nie  popadam w dół, ale jeśli w styczniu nic sie nie zmieni, trzeba będzie zacząć sie martwić...

czwartek, 12 grudnia 2013

Z panem Romanem w Krakowie, Łodzi i jaccuzi.

Dziś znów mam dla Was lekturę. Chwilowo nie jestem w stanie pisać o czymś innym...Wspomnianą lekturą jest książka Christophera Sandforda pt. "Polański". Postać tego reżysera zna chyba każdy, jeśli nie z powodów zawodowych, to obyczajowo-życiowych, tym bardziej, że nieszczęsna sprawa gwałtu na trzynastolatce w latach 70. co jakiś czas znów daje o sobie znać. Autor zgrabnie porusza się po całym życiu reżysera, zarówno po krakowskim dzieciństwie naznaczonym II wojną światową, niewiadomym losem matki, która-jak się okaże-zginęła w Auschwitz, jak i po okresie studiów w łódzkiej "Filmówce"...Możemy także poznać historię wyjazdu Polańskiego na Zachód. Na Zachód, gdzie oprócz pozytywnych opinii o jego filmach spotkała go także miażdżąca krytyka niektórych "wytworów" oraz tragedie w postaci śmierci żony, nienarodzonego dziecka i przyjaciół oraz tego fatalnego wydarzenia z gwałtem.
Książka generalnie należy do interesujących, bo dowiedziałam się z niej o wielu faktach, o których nie miałam pojęcia, jak na przykład skłonność Polańskiego do tworzenia kiczowatych filmów z nadmiarem seksu w fabule...Są też rzeczy, których człowiek wolałby się nie dowiadywać, czyli bardzo drastyczne szczegóły zbrodni dokonanej przez bandę Mansona oraz gwałtu z 1977 właśnie. Mam wrażenie, że autor przedstawia Polańskiego trochę jednowymiarowo-jest taki, taki i taki, bo...bo wojna, bo strata żony i dziecka, bo gwałt. Nie jestem pewna, czy na jego zachowanie/styl bycia miały/mają wpływ tylko te wydarzenia...I nie podoba mi się nadmierne skupienie na tych wydarzeniach, choć rozumiem, że miały największy wpływ na jego dalsze życie.
Lubię biografie, ale zawsze się zastanawiam, jaki procent wydarzeń z życia bohatera najlepiej byłoby przemilczeć. W tym przypadku zastanawiam się, czy konieczne było pisanie np. o tym, że po śmierci Sharon Tate wytrzymał AŻ miesiąc bez seksu/towarzystwa młodych pięknych kobiet. Z drugiej jednak strony, jest to jakiś tam rys psychologiczny tej osoby, który pozwala lepiej ją poznać. Momentami mam wrażenie, że znamy już wszystkie elementy życia pana Polańskiego: jesteśmy z nim na planie filmowym, dowiadujemy się wiele o jego pracy, jesteśmy w Polsce, Francji, Ameryce, nawet w tym jaccuzi, gdzie doszło do "zdarzenia" z panną Gailey. Tak przy okazji, odkąd słyszałam o tej sprawie i trafiam na coraz nowsze jej opisy, zastanawiam się, po czyjej stronie bardziej leży wina. Polańskiego, który zwabił dziewczynę do siebie, podał trzynastolatce alkohol i narkotyk, a potem ją wykorzystał? Czy jednak po stronie samej dziewczyny, która w wieku 13 lat miała już za sobą doświadczenia seksualne, przyjęła ów alkohol i narkotyk, a w końcu nie krzyczała, prosząc o pomoc w czasie tego gwałtu? W domu, w którym do tego doszło, byli inni ludzie, jedna z aktorek weszła nawet do pokoju, gdy TO się działo. Oczywiście, jeśli dziewczyna była pod wpływem środków zaburzających świadomość, mogła mieć problem z oceną sytuacji...Przyznam się Wam szczerze, im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej śliskie mi się to wszystko wydaje. Śliskie, nieprzyjemne i trudne do rozstrzygnięcia. Decyzję zostawiam jednak jedynemu uprawnionemu organowi-sądowi. Tylko sąd może wyrokować, a tylko uczestnicy zdarzenia wiedzą, co miało wtedy miejsce...
Trudno mi wydać jednoznaczną ocenę, dlatego oceny nie będzie. Jeżeli kogoś zainteresuje-przeczytać można, można dowiedzieć się więcej, ustosunkować się. Jestem ciekawa, jakie byłyby Wasze wrażenia...
A co u mnie słychać poza tym? Nic szczególnego. Czekam na jakikolwiek odzew z instytucji, z którymi się skontaktowałam, a tego póki co brak. Czekam i czekam, ale spokojnie. Nie wszystko naraz. Poza tym niewiele nowego. Jakby wydarzyło się coś sensacyjnego, będziecie pierwszymi, którzy się dowiedzą, obiecuję. A u Was co? Pozdrawiam, do miłego.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nowy przyjaciel, nowy klub, nowe perspektywy(?)

www.youtube.com/watch?v=zaj010G3wFw Mała reklama:) Mam nowego przyjaciela, od którego jestem uzależniona. Ze względu na moją dietę, światopogląd i tak dalej, dużo czasu spędzam, przeglądając w sklepie skład kupowanych produktów. Trzeba się nagimnastykować, by sprawdzić, na dodatek wkurza mnie brak ujednolicenia-raz są symbole (np. E120), raz opis słowny (koszenila). Teraz, z moim nowym przyjacielem, będzie mi trochę łatwiej sprawdzić, czy to, co chcę kupić, nie ma zakazanych składników...Aplikacja jest do pobrania w App Store, w Android Market, pewnie jeszcze innych tego typu "sklepach", więc dostęp do niej jest. Zachęcam. Możecie się zdziwić, co jest w jedzeniu, które kupujecie...
A co u mnie tak poza tym? Nareszcie wyjaśniła się sprawa przynależności klubowej mojego ulubionego zawodnika żużlowego nr 2, pierwszego po Darcym:
http://www.sportowefakty.pl/zuzel/402004/fredrik-lindgren-zawodnikiem-wybrzeza, z czego bardzo się cieszę. Wiem, że dla Was to neutralna informacja, albo nawet nieinteresująca, ale ja się cieszę. Ta niepewność jest zawsze denerwująca. Poza tym kontaktowałam się z kilkoma firmami w sprawie stażu i czekam, co z tego wyniknie. Pewnie i tak przed nowym rokiem niczego nie zacznę, ale może jakaś nieśmiała perspektywa jest...
Poza tym dochodzę do wniosku, że wszystko jest już strasznie nudne, jeśli chodzi o postępowanie ludzi w sklepach w okresie okołoświątecznym. Niedobrze mi już na widok rodzinek/tatusiów z dzieciaczkami, które hałasują, przeszkadzają i generalnie ich obecność wiele nie wnosi. Byłam na zakupach w sobotę i wczoraj, i ciągle to samo. A rodzic(e) oczywiście pociechy nie nadzorują, bo po co? Im nie przeszkadza, najważniejsze, że oni mogą zrobić zakupy. Dzisiaj z kolei, w mniejszym markecie, zaatakowała mnie starsza pani, zamiast przeprosić jak człowiek, przepychała się. Wszystko po to, by uzbierać punkty brakujące jej do jakiejś durnej promocji. Ja to się jednak nie nadaję do życia z ludźmi, przynajmniej w okresie przedświątecznym.
Ostatnio na fali sentymentalizmu(?) wracam do ulubionych książek z dzieciństwa. Nie wiem, czy to moje dziecinnienie, czy te książki są dobre w każdym wieku, czy nuda...Całkiem możliwe, że wszystko po trocju.
A teraz...Teraz się pożegnam. Wystarczy moich "rewelacji". Miłego tygodnia, jeśli macie przed sobą coś trudnego, nie dajcie się! Trzymajcie się.

piątek, 6 grudnia 2013

Mikołajkowo. Koszmarem po uszach

Jak tam u Was z orkanem (ale nie Orkanem Sochaczew i kilkoma innymi "orkanowymi" drużynami sportowymi)? Żyjecie? Ja tak, choć u mnie w Wlkp. dmie okropnie. Śnieg i inne takie dopełniają tylko uczucia horroru. Jak tam Mikołaj? Odwiedził, był szczodry? Mnie odwiedził wraz z jednym z przedstawicieli Jagiellonów, szału ni ma, ale lepsze to niż nic albo jakieś niepoytrzebne słodycze, po których nic nie zostanie...
Kończący się stary rok i czający się nowy skłaniają do tworzenia rozmaitych rankingów, co było "naj" w tym roku, zarówno na plus, jak i na minus.  Tu idą o krok dalej, podsumowując pierwsze 13 lat nowego, XXI wieku pod względem muzycznym. Chodzi o Polskę, polskie utwory, które rządziły masową wyobraźnią, rozkrecały każdą imprezę, albo po prostu pozostały w pamięci ze względu na dobry tekst. Mój stosunek do tej listy? Cieszę się z obecności na niej moich kultowych piosenek, tj. "Piły tango", które swego czasu katowałam ile wlezie; zachwyca mnie oczywiście, że "Butelki z benzyną" mogą krzyknąć "Obecne!", Happysad też mi się swego czasu podobał. Raz Dwa Trzy i O.S.T.R. zasługują, moim zdaniem za tekst nie-o-d...-Maryni. "Malcziki" są spoko. Swego czasu dużo się tego nasłuchałam, bo ojciec miał fazę. Mi też w końcu wpadły w ucho. Na temat reszty (Akurat, Coma, Podsiadło, Brodka itp.) głosu nie zabieram, bo tych piosenek po prostu nie znam. Pewnie dołożyłabym do tego inne swoje propozycje, ale trzebaby przemyśleć temat...
Ja też lubię tworzyć rankingi, to już mój bzik. Tylko że ja tworzę rankingi na przekór, tj. jak ktoś podaje najlepsze piosenki, ja wywlekam na wierzch to, co najgorsze. Tym oto sposobem w moim rankingu na najgorsze piosenki początku XXI wieku znalazły się takie oto pojedyncze pozycje lub twórczość całych zespołów w XXI wieku:                            1.Agnieszka Chylińska, czyli "Nie moge Cię zapomnieć" i inne urocze piosenki. Gdzie rockowy pazur tej pani? Ale moze miała potrzebę zmiany stylu? Nie wnikam, ale nie podoba mi się.                                                2. Anna Gogola i "Ktoś taki jak ty". Kiedy usłyszałam ja w którymś z talent shows, spodobało mi się jej wykonanie AC/DC. Widać było zapędy rockowe, podobały mi się. Szkoda tylko tej krzywdy, która zrobił jej producent, wypuszczając ten koszmar. Dwója za tekst o niczym, za beznadziejny teledysk...Masakra.                                        3. Kombii, czyli popluczyny po dawnej sławie. Ile można odcinać kupony? "Słodkiego, miłego życia", "Black&white" to było coś, nawet "Nasze rendez-vous" to jest jakiś tam przebój. A teraz? Jakieś beznadziejne "Kolory tańczą w twoich oczach", "Gdzie jesteś dziś", "Myśle o Tobie". Ja pytam, gdzie jest ich power?         4. Papa Dance alias Papa D. W latach 80. nasi rodzice szaleli w dyskotekach przy panoramach Tatr i innych, a teraz? Jakieś brednie o czarnym śniegu i o tym, ze będziemy tańczyć. Moze to nie mój styl i to dlatego tego nie kupuje? W każdym razie jestem anty. Brązowa Malina polskiej piosenki.                                                        5. Łzy. "Agnieszka" i "Narcyz" to piosenki z rodzaju tych, który każdy zna, ale mało kto się przyzna. Jak dla mnie tekst bez sensu, miałka melodia i irytujący głos wokalistki. Dobrze, ze przemineli. Bez żenady Srebrna Malina.                                                            6.And the Oscar...Sorry, Złota Malina, trafia do grupy WEEKEND! Tak! Czy tylko ja nie znoszę tej piosenki, która dobrze brzmi tylko po alkoholu? I tylko ja wymiotowalam, gdy wszędzie puszczano ten chłam? Oj, ona zdecydowanie nie tańczy dla mnie. Uwierzcie.                                                         Jak Wam się podobają takie zestawienia? Wasze na polskie najlepsze i najgorsze piosenki początku wieku wyglądałyby tak samo, podobnie czy zupełnie inaczej? Bardzo ciekawi mnie Wasze zdanie. Kończę, niełatwo pisze się z telefonu-już nie mam prądu. Śnieg szaleje...Trzymajcie się, nie dajcie się-Wasza Darcy. 

środa, 4 grudnia 2013

Pani da 2 złote...Czyli konsekwencje zdrapkowego nałogu.

Ileż razy mamy do czynienia z takimi scenami? Idziemy ulicą/siedzimy w parku/jesteśmy w sklepie, kiedy pochodzi do nas człowiek (najczęściej mężczyzna) i zagaja w ten oto sposób:
-Pani/kierowniczko/skarbie (wersje słyszałam już różne), pani da na piwo, bo mnie tak strasznie suszy dzisiaj...
Tak, "pani da" albo "pani się dołoży"...Choć mnie trafiają się raczej finezyjne w tekstach osoby, które nie "walą prosto z mostu", o co im chodzi, a przynajmniej nie od razu, tylko przedstawiają się bardziej zawoalowanie. Jedną z takich sytuacji przeżyłam dzisiaj. Jestem w markecie, dość drogim, nie takim powszechnie spotykanym jak te na "b", "L" czy "n". No, nieważne. Jest to ten magiczny sklep, w którym stoi mój ulubiony ZDRAPKOMAT. Skoro już mamuśka wysłała mnie tam na zakupy, to oczywiście skorzystałam z usług zdrapkomatu. Taka jedna, malutka, za 2 złote...Na pocieszenie, że wysyłając wczoraj Lotka na kumulację, nie wygrałam nawet marnej złotówki, nawet marnej trójki...Dobra. Kupiłam. Stoję sobie i drapię, kiedy słyszę za plecami głos:
-No, i ile pani wygrała?
Zdębiałam. Oglądam się i widzę pana po 40. Nie był z typu tych, co to gadają te wszystkie bzdury o "kierowniczkach"...Nie wiem, dlaczego dałam się wciągnąć w rozmowę, może ten bardzo grzeczny zwrot to sprawił.
Ja:-A skąd założenie, że wygrałam?
No i tak zrobiła się cała gadka: a po ile te zdrapki, a co trzeba zdrapać, itp., wicie-rozumicie. Okazało się, że wygrałam 10 zeta. Zawsze coś. Jak myślicie, do czego to wszystko dążyło? Oczywiście, do sławetnego pytania:
-Nie dałaby mi pani na piwo?
Miałam nie dać, ale dobry nastrój po wygranej/zrozumienie dla chęci napicia się/inne nieznane mi przyczyny sprawiły, że wygrzebałam jakieś ostatnie drobne, które miałam w kieszeni (2 złote z kawałkiem), i dałam mu. Niech ma. Nie wiem, czy mu na to piwo wystarczyło, może musiał prosić kogoś jeszcze...Trudno, drobnych już nie miałam, grubych, czyli banknotów, rozmieniać nie chciałam, a tym bardziej nie miałam ochoty na naruszenie mojej wygranej. Na pożegnanie mój rozmówca rzucił jeszcze:
-To co, idzie pani kupić następną?
O nie, nie jestem już taka naiwna. Wolę już mieć te 10, niż rozmieniać, wrzucać znowu i stracić. Zwłaszcza, że z tego, co wiem, wygrywa co 10. zdrapka, a po mnie nikt nie wrzucał, więc szansa marna:) Skończyło się więc na tym, że poszłam do odpowiedniego stoiska odebrać moją wygraną, a kiedy wyszłam, już tego człowieka nie było. Na całe szczęście...
W ogóle, takie już mam szczęście, że często mnie takie podejrzane społecznie osoby zaczepiają. Nie wiem, dlaczego, nie czuję się z tym za dobrze, ale skoro tak jest, to nie będę niegrzeczna, bo nie wiadomo, co można usłyszeć w odwecie...
A co tam u mnie poza tym? Przez cały czas myślę, co ze sobą zrobić. Przeglądam ogłoszenia, główkuję, do jakiej by tu firmy z mojego miasta "kołatać", by zgodziła się przyjąć mnie na ten słynny staż w styczniu, bo póki co, nbie zarzuciłam tego pomysłu. Czytam książki, by nie zwariować (o niektórych niedługo opowiem) i z napięciem śledzę żużlowe wieści transferowe, bo wprawdzie większość kart została już odkryta, ale np. nadal jest dla mnie tajemnicą, co z klubem w moim mieście oraz jaka będzie przyszłość (przynajmniej ta polska, bo o zagranicy już wiem) pierwszego po Bogu, czyli po Darcym, drugiego mojego ulubionego zawodnika-Freddie Lindgrena.
A co u Was? Jestem bardzo spragniona wszelkich wieści. Buziaki!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Naga prawda, wielki szum, czyli Twoja wartość i Twój tyłek w duecie.

Dobrze, dobrze. Wiem, że jestem zła, niedobra, itp., itd. Pewnie te drogie osoby, które czasem zaglądały i były złe, że nie piszę, były słusznie złe. Sama jestem na siebie zła, bo miałam plany i nadzieje, że teraz, kiedy-chcąc nie chcąc-mam w końcu czas, blog się rozwinie, a tu klops. Coś za coś-nie miałam czasu, ale miałam o czym pisać. Teraz czasu ci u mnie nadmiar, ale tematów jakby mniej...Tyle tytułem wstępu, bo chcę o czym zupełnie innym. Czytając ostatnie "Wysokie Obcasy", trafiłam na artykuł poświęcony Projektowi Nu (tu jest adres strony, jakby ktoś był szerzej zainteresowany: http://www.thenuproject.com/). "Nu" jak "nude". Wiecie, o co chodzi. Konkretnie chodzi o fotografie zwyczajnych kobiet, w różnym wieku, o różnej wadze, które są nago. Oczywiście, jak to w wielu przypadkach bywa, dopisano do tego filozofię-że to kontra wobec kultury modelek i gwiazd porno, które kupują masową wyobraźnię, są piękne i szczupłe. Projekt ma dowieść, że oczywiście każda kobieta jest (naturalnie) piękna. Nie chcę może wypowiadać się o tym projekcie, zastanawia mnie tylko: a) ile coś tak naturalnego jak nagość budzi emocji, b) na ile rzeczy nagość ma być lekarstwem w tym naszym współczesnym świecie.
Tak, nagość jest czymś naturalnym, choć może nie w tej formie, w jakiej jest w telewizji czy prasie. Chodzi mi o to, że przecież rodzimy się nadzy, w Skandynawii nago chodzimy do sauny i nikogo to nie gorszy. Golizna w reklamie już w większości nie szokuje, ale jak się zobaczy nagie, niewyretuszowane ciała, to zaraz jest o czym gadać. Bo mają fałdki tłuszczu, bo piersi zwisają, a nie sterczą, jak u napakowanych silikonem aktorek z filmów xxx. Musielibyście widzieć moją mamuśkę, z jakim obrzydzeniem potraktowała te zdjęcia: "Okropne!"-powiedziała.-"Czy ja chcę oglądać coś takiego? Czy te kobiety nie widzą, jak wyglądają?"-i tym podobne komentarze. Mamuśka moja nie jest jakąś wiekową osobą, a momentami mam wrażenie, jakby przyszła żywcem z XIX wieku. Dla niej nagość to coś, co trzeba zamknąć w domu, pod ubraniem, pod kluczem. A może zezłościła się, bo zdjęcia były inne niż wszystkie, bez retuszu? Przecież jak coś jest inne, to irytuje...Straszną złość wywołały w niej te zdjęcia. Zupełnie przeciwnie niż u mnie. Moim zdaniem to, co zrobiły uczestniczki projektu, to ich sprawa. Czy ważą 47, czy 112 kilogramów-to tylko ich decyzja. Mnie to nie bulwersuje, ani mi się nie podoba. Podziwiam ich odwagę. I tyle. W ogóle uważam marnowanie energii na takie chwilowe rzeczy jak ten artykuł za przesadę. Za miesiąc żadna z nas nie będzie o tym pamiętać...Swoją drogą, ciekawa jestem, jaki jest "feedback" tej akcji w polskim internecie i społeczeństwie...
Czy Wy też uważacie, że nagość ma teraz strasznie dużo do załatwienia? Rozebrał się Lennon i Yoko Ono do "Make love, not war" i był szum. Powody: polityczne. Rozbierają się aktywiści Greenpeace-jest szum. Powody-polityczno-ekologiczne. Akcje typu "Wolę chodzić nago niż w futrze"-jest olbrzymi szum. No i w końcu są maskotki ostatnich czasów, aktywistki Femenu. Też rozebrane. Mam wrażenie, że pewnych rzeczy inaczej jak nagością nie da się załatwić. W ostatnich czasach namnożyło się też wyznawców twierdzenia, że nagość ma być dowodem atrakcyjności-chodzi mi o te wszystkie akcje pt. "schudłam 50 kilo, rzucił mnie mąż, itp., itd., zrobię sobie artystyczne zdjęcia, przekonam się, jaka jestem piękna i zaraz podniesie mi się samoocena". No bo o cóż innego tu chodzi, jak nie o podniesienie sobie samooceny, połechtanie próżności? Czy nie można dowartościować się w inny sposób, tylko zaraz trzeba wyskakiwać z ciuchów? Może ja jakaś niedzisiejsza jestem, może to ten XIX-wieczny duch od mamuśki mi się udzielił, ale to akurat mi się nie podoba. Dla mnie wygląd nie ma aż takiego znaczenia, chodzi mi raczej o człowieka. Można ważyć 100 kilo i być w czymś świetnym. Czy osoba, która jest w czymś dobra, musi się tak dowartościowywać? Pewnie się tacy znajdą, ale moim zdaniem chyba nie...
A Wy, co myślicie o naturalnej nagości bez retuszu w gazecie, telewizji itp.? Jak podchodzicie do akcji takich jak Project Nude? XIX wiek i prywatna nagość, czy XXI wiek i nagość w błysku fleszy? I czy też wydaje Wam się, że tylko nagością można skupić uwagę i coś załatwić-czy chodzi o prawa zwierząt, kobiet, ludzi w ogóle? Pozdrawiam i XIX-wiecznych, i tych z XXI stulecia, bo miejsce musi być dla wszystkich. Trzymajcie się! Dziękuję za wierność...I nie obiecuję, kiedy będzie następny post. Jak będzie-i ze mną, i z tą nagością-zobaczymy...Buziaki.