wtorek, 17 lipca 2012

Podróże lekarstwem na nudę?

Dzisiaj zacznę...od czegoś trochę poważniejszego.Jako fance podróżowania wpadła mi dziś w ręce książka "Prowadził nas los".O autorach tej książki czytałam już wcześniej w gazecie,z gazety znam też fragmenty ich pamiętnika z podróży przez Amerykę Północną i Południową,Azję i Australię,który jest treścią tej książki.Zaczęłam czytać i dało mi to do myślenia:czy ja zdobyłabym się na takie coś?Cholerka,nie wiem.Zwłaszcza,że podróże w ich wydaniu to nieustające łapanie autostopu,spanie pod gołym niebem albo liczenie na to,że zaprzyjaźnisz się z jakimiś miejscowymi i oni udzielą noclegu.A ja jednak,niestety,jestem dosyć wygodnicka i nie wiem,jak to by było z tymi noclegami na przykład.Niemniej jednak przyjemnie o takim czymś poczytać.Ja osobiście nie mam zbyt wielu podróżniczych celów,które chciałabym zwiedzić,za to pragnienie ich zobaczenia jest we mnie bardzo silne.Chciałabym przebyć wzdłuż i wszerz Wielką Brytanię(ze szczególnym uwzględnieniem Londynu),Irlandię i Australię.Na mojej liście jest też Nowy Jork.Od razu przyznam szczerze,że Afryka i Azja,o pełnej paskudnych węży i innych okropieństw Ameryce Południowej nie mówię.Ale to jakby nie moje zmartwienie,bo nie wydaje mi się,żebym z moim szczęściem kiedykolwiek znalazła się w moich wymarzonych miejscach.
Jest też jedna rzecz,która niesamowicie mnie drażni w tej książce.Stek banalnych zdań w stylu:"Jeśli się na to zdobędziesz,wszystko pójdzie już samo.Ty tylko zainicjuj zmianę,a los dopomoże".Taaak,ciekawe,jak to zrobić.Bardzo bym chciała doświadczyć tego daru.
No dobrze,wkurzyło mnie jeszcze jedno:to,że jakoś tak wielkim zbiegiem okoliczności nasi bohaterowie,gdzie tylko się znaleźli,doświadczali niesamowitej wręcz uprzejmości ludzi:tu ktoś podwiózł,tam zaprosił na nocleg itp.Może jestem zbytnią pesymistką,a może za mało znam zwyczaje innych krajów i ludzi tam mieszkających,ale wydaje mi się to mało prawdopodobne...Ale przeczytałam dopiero kilkadziesiąt stron,a książka jest gruba.Może jeszcze zmienię zdanie.Szkoda tylko,że tak przykro się skończyło:żeńska połowa pary bohaterów zmarła na malarię,będąc w Afryce.Oto "uroki" i pułapki podróżowania...
Jest jeszcze jedna rzecz,która mnie dzisiaj zajmuje.Jako że co jakiś czas musi się do mnie przyczepić jakaś piosenka,nadszedł czas na nowy bzik.A jest to...Carly Rae Jepsen(minus za duńskie nazwisko)i "Call me maybe".Przecież to jest piosenka dla nastolatków,a do mnie się przyczepiła...Ech.Słucham jej po kilka razy dziennie i nie mogę się uwolnić.No i lubię oglądać teledysk z jakże zaskakującym zakończeniem...Oczywiście,kiedyś mi w końcu minie,ale póki co,mania trwa.Coś trzeba mieć w czasie tych nudnych wakacji(dobrze,przyznam się,jeszcze w ogóle nie uczę się na poprawę),na które brak perspektyw.

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że ktoś "czeka" na moje wpisy :)
    A co do podróży to je uwielbiam. W ogóle lubię poznawać nowe rzeczy, niedawno podczas dłuższego spaceru w nieznane zakątki naszego miasta odkryliśmy, że w pewnym miejscu był obóz w czasie wojny...
    Torunia nadal zazdroszczę sobie sama. Ale mam wrażenie, że mi zbrzydnie to miasto po miesiącu zajęć. :|

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszyłabym się,gdyby ktoś czekał także na moje...Ja też chciałabym poznawać nowości,tylko jakoś nie jest mi to dane:(Ale nie będę zasmucać.Mi Toruń chyba nigdy by się nie znudził...choć tak piszę teraz,a na stałe może byłoby inaczej...

    OdpowiedzUsuń