sobota, 1 września 2012

Nie masz wieśniaka nad kibica-Polaka

No i poszłam na swoje mistrzostwa.Najfajniejsza ze wszystkiego była raczej otoczka,bo o wyniku nie da się tego powiedzieć...
Dobrze-po wyniku się prześlizgnę:wygrał mój wariant "nie podoba mi się,ale tak jest",czyli Polska 1.,Australia 2.,Szwecja 3.,Rosja 4.Po prostu.Mój jedyny ulubieniec w tym gronie,tzn.Darcy,zdobył aż 14 punktów na 15,które były do "wykoszenia".Well done.
Z obserwacji sportowych:jest duża przepaść między polskimi juniorami a tymi zagranicznymi,widać to po wynikach.We wszystkich reprezentacjach(poza polską)jest też wielka różnica między najlepszym a najgorszym.Tylko nasi byli równi...
W ogóle,to od początku towarzyszyła mi myśl:"I co ja tutaj robię?".Przyjechały największe Janusze,większość pewnie z Leszna,dopingować Polaków.Rzygać mi się chciało na widok tych szalików,wiejskich kapeluszy,trąbek,i na dźwięk songów w stylu:"Do boju biało-czerwoni,Polska,wygramy mecz" i niezapomnianego"Do boju Polsko"Torzewskiego.Ale badziew.Czy kibicowanie naszej reprezentacji automatycznie robi z człowieka wieśniaka?...Ja miałam ten problem z głowy-byłam za Szwecją,oczywiście,i-jeszcze bardziej oczywiście-Australią.
A propos wieśniaka.Myślałam,że dostanę szału na widok jednych takich,z Leszna oczywiście.Siedzieli rząd nade mną.Rozwijali jakieś transparenty w stylu "Pawlicki team",a dzieciak,który z nimi był,machał ciągle małą polską flagą,zaczepiając mnie w ten sposób.Uchhh.
Na szczęście,miałam też milsze towarzystwo.Rząd niżej siedział sympatyczny facet ok.trzydziestki z dwójką dzieci-całkiem zresztą milutkich.Zawsze mam takie szczęście,że obok mnie siadają albo faceci z dziećmi,albo staruszkowie.Żadnych "dżentelmenów lat około dwudziestu",że zacytuję moją ulubioną książkę.Szkoda.Szkoda też-bo miło się gadało-że rzeczony facet opuścił event po 15.z 25 biegów.Nieładnie...No i-co do tego towarzystwa-była też koleżanka mamuśki,która mnie "wyhaczyła" w tłumie i przysiadła się.Pomijam tylko,że nie lubię,kiedy ktoś towarzyszy mi na meczu.Nie zawsze jednak ma się to,czego się chce.I pominę,że ona też wyszła przed końcem.
Kiedy była dekoracja,zrobiłam nielichy event-obejrzałam tylko wręczanie medali Szwecji i Australii,a na te wszystkie szopki w stylu złoto dla Polski i takie tam wyszłam.Nie mogłam tego oglądać i słuchać.
No i nie przeprowadziłam finalnie mojej akcji pt.włam do parkingu.Za dużo ludzi się kręciło.Zresztą-jak znam życie-i tak nie dotarłabym do interesującej mnie osoby:(
I tak oto,średnio zadowolona,wróciłam do domu po jednych z najdłuższych zawodów żużlowych,jakich byłam(prawie 4 godziny-nie tylko z powodu większej niż zwykle ilości biegów,ale i wielu upadków,w tym Zmarzlika,naszego-jak go nazwano w TV-"małego duszka").Wzruszyło mnie,że "mały duszek" przyjechał z...rodzicami.Szkoda tylko,że zamiast do domu po 25 biegach,pojechał do szpitala po 19.I drobna wątpliwość-przecież duszki nie mają ciała,jak mógł więc złamać sobie(bo takie są pierwsze diagnozy)nogę?
Dobra,kończę,bo zaczynam się niepotrzebnie nakręcać.Byłam,skończyło się,jak się skończyło.Australia ma drugie,Szwecja trzecie,koniec.Zapominamy.Jutro też jest dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz