środa, 7 maja 2014

Chemia, lekcja 1.

Choć do matury z chemii jeszcze trochę czasu, ja tematem, a raczej pewnym jej działem, zajmę się już dziś. Chodzi mi o kwasy. Nie, nie zwariowałam i nie przerzucam się na popularnonaukowy temat blogu. Będzie o chemii w wydaniu rodzinnym. Wiecie, jak to jest: żeby powstała rodzina, musi się zacząć od chemii pozytywnej, feromonów i innych takich. Szkoda, że potem wszystko zmienia się raczej w kwasy, czyli kłótnie, nieporozumienia i tak dalej. Nie inaczej jest w naszej rodzinie, a kwasy dotyczą najczęściej rozmaitych rodzinnych okazji, tego, kto do kogo powinien przyjść na chrzciny, roczek czy wesele, kto do kogo nie przyszedł, bo się obraził itp. Jutro jest bierzmowanie kuzyna A., więc "kwasowanie" już się zaczęło. "Czy będzie B?"-pyta C. "Bo jak ona będzie, to ja nie przychodzę". D. się buntuje: "Zostałam zaproszona, ale nie przyjdę, bo mimo że A. jest moim kuzynem, to na codzień nie jestem z nimi blisko", you know what I mean. I tak oto z małej, kameralnej, rodzinnej uroczystości religijno-towarzyskiej robi się zamieszanie jak-nie przymierzając-przy gali wręczenia Oscarów. Nie uważacie, że to dziecinne? Przecież to, że na imprezie będą nieprzepadające za sobą X i Y, nie znaczy, że muszą ze sobą gadać albo że obecność w jednym pomieszczeniu do czegoś je zobowiązuje! Przecież chyba nawet nie muszą na siebie patrzeć...a dzieciakowi będzie przykro, gdy jednej albo drugiej kuzynki nie będzie, gdy nie przyjdą tylko po to, by zaprezentować ośli upór, pokazać, jaka to ja jestem zapiekła i konsekwentna w swojej złości. No dobrze, my też nie jesteśmy z ciocią, matką A, zbyt blisko (choć i tak bliżej niż D, częściej się widujemy), no ale to nie znaczy, że trzeba robić jakieś ostentacyjne szopki i nie przychodzić, prawda? (powiedziałam to ja, która ostentacyjnie, tylko z powodu niechęci do kuzyna P. nie poszłam na jego ślub. Z jednej strony okazało się, że zamęt był niepotrzebny, bo małżeństwo nie twało zbyt długo, z drugiej-jestem konserwatywna i swoich zasad najczęściej nie naruszam, a z trzeciej-człowiek młody był i głupi, choć w sumie dziś postąpiłabym tak samo...)
Dobra, wracając do rzeczy. Pomijając moje sympatie i antypatie, zachowania związane z bierzmowaniem to dla mnie dziecinada. Co się stanie jednej z drugą, jak przyjdą i nawet na siebie popatrzą? Tryśnie im jad w kierunku drugiej, jak jadowitemu wężowi, czy co? Uważam, że nie ma sytuacji (no dobrze, poza sytuacjami, w których ktoś jest mordercą lub robi inne zabronione prawem rzeczy, ale to raczej rzadkość w najbliższym otoczeniu), w których powinno się kogoś karać nieobecnością na ważnej uroczystości rodzinnej. Ten osławiony "brak bliskich kontaktów" to tylko pretekst do małej wojenki, której przyczyna leży zupełnie gdzie indziej...D wymyśliła, niezbyt moim zdaniem mądrą, wymówkę, że pracuje (w piątek po południu? Dobre sobie, część kościelna jest o 17.00, ze spokojem by zdążyła), zresztą zawsze mogłaby się z kimś zamienić, jak robiła to setki razy, i to ze znacznie bardziej błahych powodów. Dla chcącego nic trudnego, ale jak się człowiek na czymś zafiksuje, to nie ma rady...Tak czy inaczej, już się boję tej imprezy. W ogóle nie przepadam za takimi eventami (akceptuję tylko wesela, a ich jak na złość jest w naszej rodzinie najmniej) i wyznam Wam, że najchętniej zostałabym w domu, oglądając 1.etap Giro d'Italia (z zaskakującym początkiem w...moim kochanym Belfaście, i w ogóle dwoma czy trzema etapami w Irlandii Północnej), ale i tak nikt mnie nie słucha i muszę iść. No i co, potnę się z tego powodu? Niby nie...
A jak jest Waszym zdaniem: pielęgnować mniej lub bardziej realne urazy, zachowywać się ostentacyjnie i np. nie przychodzić, czy odpuszczać złości, bo nikt na tym nie zyska, jeśli sprawy są mało istotne, a straci na tym tylko frekwencja? Wiem, że tego typu sprawy rodzinne to delikatne rzeczy, ale jestem ciekawa, jak Wy byście się zachowali...
Trzymajcie się, pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. moja rodzina jest tak miniaturowa, że dramatów nigdy nie mamy. a wszelkie spory w ogóle wydają mi się zawsze dziecinne i, tak jak napisałaś, zawsze trafia najbardziej w najmniej winną osobę. niby dorosłe życie, powaga i odpowiedzialność, a część tych "dorosłych" zachowuje się gorzej niż dzieci

    OdpowiedzUsuń