niedziela, 24 kwietnia 2016

Staruszek żużel jest bardzo chory

Żużel jest ostatnio chory. Bardzo chory. W wielu aspektach. W jego wieku (w końcu ma 93 lata) nie ma się co dziwić, ale to, co się dzieje wokół tej dyscypliny, przechodzi wszelkie pojęcie.
19 kwietnia dowiadujemy się z sieci, że młody Artiom Wodjakow, były żużlowiec między innymi polskiego Falubazu Zielona Góra, znalazł się w rosyjskiej klinice z ranami postrzałowymi klatki piersiowej. Przeżył, jego stan jest ponoć stabilny, choć nadal (dziś, kiedy to piszę) bardzo ciężki. Przyczyna wypadku? Kłótnia z przyjacielem, która skończyła się tak, a nie inaczej.
Jeszcze na dobre medialnie nie wygasł temat Wodjakowa, w piątkowe popołudnie gruchnęła kolejna wiadomość: do duńskiego szpitala trafił z raną postrzałową głowy 28-letni Duńczyk, Kenni Larsen (obecnie Falubaz, przedtem m.in. Rzeszów). Jego stan jest oczywiście znacznie cięższy od stanu jego rosyjskiego kolegi, kiedy piszę te słowa, nadal przebywa w śpiączce farmakologicznej. Okoliczności zdarzenia nie są znane, jedni mówią, że to efekt "zabawy z bronią" w towarzystwie mechanika, inni wieszczą, że tych dwoje się kłóciło i oto efekt; trzecia grupa widzi w tym próbę samobójczą. Jedno jest pewne: dopóki Larsen nie wróci do świata ludzi świadomych, a gorąco wierzę, że tak się właśnie stanie, nie dowiemy się, co się wydarzyło, ponieważ brakuje naocznych świadków zdarzenia.
Oba te wydarzenia były oczywiście chętnie relacjonowane przez wszystkich, nawet tych, którzy dyscyplinę na co dzień mają w nosie. W końcu nic się tak nie sprzedaje, jak krew! Oraz metody rozwiązywania konfliktów rodem z Dzikiego Zachodu lub innego tam "Ojca chrzestnego". Larsenem przejął się nawet babski portal plotkarski Kozaczek.pl...
Niestety, powtarzane jest to do znudzenia, ale coś musi być na rzeczy: na żużlu miejsca dla grzecznych chłopców nie ma. Coś jednak za coś, ciągła świadomość balansowania na krawędzi życia i śmierci nie może być obojętna dla psychiki. To skutkuje wydarzeniami takimi jak te powyżej opisane, albo i gorszymi, bo i takie w historii bywały. Oczywiście, uprzedzając Wasze argumenty: nie, nie twierdzę, że wszyscy od A do Z mają się mordować, uszkadzać etc., chodzi mi po prostu o to, że nie wszyscy z taką presją umieją sobie radzić. Gdzieś musi być jej ujście. Niestety, nie wszyscy to ujście znajdują tam, gdzie trzeba.
Żużel jest też chory na coś, co wg klasyfikacji chorób WHO ma numer jednostki M1 000 000: mamonizm. To nieważne, że zawodnik chory, nieważne, że ileś tam razy leżał ostatnio na torze, że nie wyleczył się do końca. Kontrakt jest kontrakt, prezes ma słowo ostateczne, powołuje, to masz chłopie przyjechać, jeśli tylko jesteś w stanie wstać z łóżka, a nawet jeśli nie jesteś, to przecież można cię z łóżkiem przywieźć. Mechanicy wsadzą na motocykl, a po biegu zombiaka zdejmą i odstawią w "bezpieczne" miejsce. Tak było, jest i będzie, do tego, że "będzie", jesteśmy na jak najlepszej drodze: było to widać w piątkowym meczu Leszna z Toruniem. Muszę się tu w stu procentach zgodzić z senatorem Termińskim, byłym prezesem Torunia, który grzmi, że tak być nie powinno, i że taki niedoleczony zawodnik jest na najlepszej drodze do tego, by kogoś zabić. W końcu igra z życiem nie tylko swoim, ale i pozostałej trójki, która też znajduje się na torze.
Przykro patrzeć, jak ludzie mający jakieś znaczenie w żużlu (szczególnie działacze) robią wszystko, by ta dyscyplina kojarzyła się z absurdem, chorymi zasadami, wyzyskiem, jak to ja nazywam-obozem pracy. Mogę się założyć, bo przecież jest gorzej i gorzej, że setki nasz szacowny dziadek nie dożyje. A jeśli jakimś cudem dożyje, to nie będzie powodów do radości i hucznych obchodów. Tak, wszystko kiedyś dobiega końca, ale liczy się też styl: w końcu lepiej "ze sceny zejść niepokonanym", niż poniżonym, ośmieszonym, zmieszanym z błotem i "szlaką"...

3 komentarze:

  1. Larsenem się bardzo przejęłam, zwłaszcza ze względu na to, że jeździł w moim Rzeszowie,szkoda że tak wyszło, ale tak jak mówisz, żużel to jeden z tych sportów, w których psychika odgrywa ważną rolę.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie lubię, jak zdarzy się coś, co sprawia, że ludzie zaczynają się nagle interesować i uchodzić za ekspertów w pewnej dziedzinie, o której nie mają pojęcia... czy to wypadek żużlowy czy zamachy terrorystyczne w Paryżu... ech..
    cóż, trzymam kciuki za Dziadka Żużla żeby zdrowiał i trzymał się dzielnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. aha, historia maltańska:
    chciałam jechać z ukochanym w podróż dookoła świata, ale jemu się trochę hajs nie zgadzał, więc koniecznie chciał jechać na rok do jakiegoś anglojęzycznego państwa, żeby zarabiać kokosy i mieć na podróże. chciał do Anglii, ja kręciłam nosem, bo syf i deszcz, zaproponowałam Maltę.. i 3 tygodnie później już tu byliśmy xD wczoraj minął miesiąc. pracujemy sobie, opalamy się i oszczędzamy na wielkie podróże! :D

    OdpowiedzUsuń