czwartek, 21 kwietnia 2016

Last but not least, czyli żużlowy ekspres

Hej. Co mam napisać na swoje usprawiedliwienie? Kończę, potem wracam, potem znikam. No i tak potem ten blog tak wygląda, jak całe moje życie.
Zaczął się sezon żużlowy, co teoretycznie powinno mnie wprawić w lepszy nastrój, ale z tym bywa różnie, a zasadnicze powody tego stanu są cztery:
  1. Co to za żużel bez Darcy'ego? Dobra, przyznam Wam się do czegoś. Jeszcze to do mnie nie dociera i łapię się na tym, że patrzę na skład np. Zielonej Góry i mówię sobie: "No tak, jeszcze trochę, wyleczy tę paskudną kontuzję i wróci..." Uwierzycie?
  2. Co to za żużel bez drużyny z mojego miasta? Z tego powodu stałam się tak pogardzanym kanapowo-telewizyjnym kibicem...Gdyby mnie dzieciarnia ze Sportowych Faktów dopadła, toby mi się dostało! Cóż jednak poradzić, kiedy nawet do tego jakże bliskiego Poznania daleko, a ze względu na humory ojca i jego pracę już dwa razy miałam być w Toruniu (turniej dla Darcy'ego, Speedway Best Pairs) i nie dotarłam tam? Bez żużla na żywo moje życie naprawdę stało się uboższe: nie ma już osławionych przygód związanych z byciem wolontariuszką, spotkań na trybunach ciekawych ludzi-w końcu, czy to Leszno, czy Toruń, czy moje miasto, zawsze można było kogoś interesującego poznać, itp., itd... W ogóle to jestem zła-bardzo chcę jechać na jutrzejszy mecz Torunia w Lesznie, ale nie pojadę. Szit.
  3. Co ta pogoda odpier***la? Telewizor włączony, a tu sugestywne najazdy na błoto na torze, ubłocone buty pana sędziego...i te wymowne ruchy głową: "no sir, no speedway today..." Jest to sprawiedliwe? Coś mi się chyba od tego durnego życia należy?...
  4. W tym sezonie nie mam dostępu do kanału, w którym pokazywana jest żużlowa liga angielska, a poniedziałki bez żużla (kurde, brzmi jak "Poniedziałki bez mięsa" w książce McCartneya) to...beznadzieja, pisząc krótko. Już pal sześć, że w barwach Poole Pirates nie ma Darcy'ego, ale mogłabym sobie pooglądać np. Lindgrena w Wolverhampton-nie, nie mogę. Do bani.
Jako że (mimo wszystko) ślinię się na wiele rzeczy, które wiążą się z żużlem, ostatnio mimo wszystko mam zalew rzeczy i wydarzeń w tym temacie. 14 maja kolejne podejście do GP w Wawie (oby tym razem udane). Dlatego też "panowie żużlowcy" (zaraz wyjaśnię, czyje to dzieło językowe) Gollob i Hampel zapraszani są do mediów wszelakich, aby się przypomnieć, pokazać i o tym wydarzeniu poopowiadać. Oglądałam ich wizytę w studiu TVP Info, słuchałam audycji, której gośćmi byli w radiowej "Trójce" i...OK, miło, że żużel choć trochę dostaje się "na salony" ogólnopolskich mediów, ale, na litość Boską, niech to inaczej wygląda! Bo gdy pan dziennikarz TVP Info zadał im po raz pięćsetny pytanie: "O czym panowie myślą, gdy wsiadają na motocykl?", to zalała mnie krew. A o czym mają, kurna, myśleć? O tym, co pani Patrycja oraz jakaś hipotetyczna domniemana partnerka pana Tomasza robią na obiad? Czy raczej o tym, ile skasują za swoje starty? Ewentualnie o tym, "aby tylko" dojechać cało i zdrowo? Ja obstawiam opcje nr 2 i 3. A Wy? Audycja w "Trójce" też należała do nieznośnie sztampowych, a na dodatek pan dziennikarz-z całym szacunkiem-chyba się nie przygotował. Cenię "Trójkę", ale niech nie zagłębiają się tak w tematy, na których się nie znają...Jednak kiedy prowadzący program ochrzcił Bartosza Zmarzlika (rocznik 1995!) osiemnastolatkiem, a potem jąkał się, nieudolnie odczytując z kartki osiągnięcia Golloba i Hampela ("yyy...w...yyy...tym i tym roku...zajął pan...yyy...drugie miejsce w klasyfikacji Grand Prix"), wymiękłam. Tak jak wtedy, gdy na antenę zadzwonił słuchacz i zapytał "panów żużlowców", czy w tym roku też będą takie hece z tym Grand Prix, bo on kupił bilety i nie chce się znów naciąć. Media ogólnopolskie i żużel to mało udana para.
Kiedy tylko ukazuje się jakaś książka o tematyce żużlowej, a takich w ostatnich latach było kilka, ciułam kasę i lecę z wyciągniętym językiem do EMPiK-u po taką pozycję. Teraz zelektryzowała mnie perspektywa pojawienia się na rynku książki "Pół wieku na czarno. Historia żużlem pisana" autorstwa byłego zawodnika, a obecnie uznanego trenera Marka Cieślaka, i dziennikarza Wojciecha Koerbera (więcej o niej TUTAJ). Teraz było o tyle lepiej, że kasę miałam własną, i do sklepu podjechałam samochodem. Miałam szczęście, bo ponoć pozycja cieszy się popularnością (a raczej nakład mały) i z jedynego salonu w naszym prowincjonalnym mieście wydobyłam ostatni egzemplarz.
Po przeczytaniu 1/3: żużlowa kuchnia-tak, ale czasami pewne rzeczy trzeba przemilczeć. Tak jak to, gdy tak uwielbiany Gollob zwrócił się do pana Cieślaka per "ty szmaciarzu". Potrzebne to? Usunęłabym też z niej część martyrologicznych opisów śmierci oraz kontuzji-jak mniemam, książkę kupują fani, którzy te fakty z grubsza znają. Po co ciągle do tego wracać? Tak, rozumiem, to część tego sportu, ale opisy "krwi lecącej uszami, co jest oznaką urazu mózgu" nie są chyba zachęcające, prawda? No nie wiem, może po przeczytaniu całości zmienię zdanie...
A co tam u Was słychać?
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza A.P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz