poniedziałek, 12 października 2015

Dzień na wyścigach, vol. ostatnia: jest ser! Jest I liga!

 
To tak w nawiązaniu do tego "sera" z tytułu. Tak to już bowiem w moim mieście bywało (dawniej, za czasów moich dziadków czy dzieciństwa rodziców), że po wygranym meczu śpiewało się tak:
Que sera, sera,
Start Gniezno dwa punkty ma,
Start Gniezno dwa punkty ma,
que sera, sera.
Teraz nie było na punkty, ale za to była wygrana, wygrana w najważniejszym momencie sezonu, wtedy, kiedy trzeba było wygrać za wszelką cenę! Bywało gorąco, ale się udało. A ja zaliczyłam jeden z sympatyczniejszych dni w swoim wolontariuszowskim rozkładzie.
Na stadionie byłam ciut wcześniej, niż było umówione. Mojej M. jeszcze nie było, był za to M., drugi po niej w naszej hierarchii. Zimno było przecież jak cholera, więc zaproponował ogrzanie się oraz herbatę w sekretariacie, gdzie miałam czekać na koleżankę. Miło z jego strony.
Herbata wypita, pogawędka uskuteczniona, czas jakoś minął. Przybyła M., zaczęła się moja zwyczajowa służba. Trochę ciekawsza niż zwykle, bo oprócz dziennikarzy ws. akredytacji miałam też innych interesujących gości:
-młodzieńca z Gorzowa Wlkp., który koniecznie chciał program zawodów-aktualny oraz jakiś archiwalny. Aktualnego nie mogłam mu dać, ale dałam mu starocie z czerwca 2015 i sierpnia 2011. Cieszył się jak dziecko.
-pana, który chciał odebrać charytatywną koszulkę na rzecz Darcy'ego (były do zamówienia przez internet, do odbioru w klubie). Oświeciłam, że koszulki są do odbioru w SEKRETARIACIE, a ten jest w innym budynku, odbiór natomiast tylko w dni powszednie.
-kilka wizyt pt. "czy można tu skorzystać z toalety, bo toi-toie jeszcze nieczynne?". Nie, nie można, bo to kibelek służbowy, jeszcze niech się ktoś dowie, że wpuściłam obcych, i byłby kwas.
Uwierzcie mi, gdyby nasze biuro zajmowałoby się tym wszystkim, o co pytają/proszą/podejrzewają nas ludzie, musiałoby nas być około 20 osób, a nie dwie...
Najciekawsza wizyta: starszy pan z Czech, z tego co zrozumiałam, pasjonat. Wciągnął mnie w pogawędkę, między innymi o kolekcjonowaniu programów zawodów, i ani się spostrzegłam, a już wyciągałam z torby jeden swój program (zawsze biorę dwa-jeden, by zająć czymś ręce w czasie meczu, i drugi, do wypełnienia na czysto w domu), bo oczywiście o to też pytał. Usilnie zapraszał mnie do Czech, mówiąc, że koniecznie muszę zobaczyć Pardubice oraz Liberec, że o Pradze nie wspomnę. Wszystko pięknie, tylko za co miałabym tam jechać?...Na otarcie łez dostałam program z tegorocznej Zlatej Prilby w Pardubicach, turnieju, którego tradycja sięga 1929 roku, i który wygrywali w przeszłości moi ulubieńcy-trzy razy Rickardsson, dwa razy Sullivan, dwa razy Crump, a po razie Nicholls, Andersen i-niestety-Darcy. Szkoda, że ten ostatni już nie poprawi statystyki.
Muszę przyznać, że ze względu na to, że to ostatni mecz sezonu, sentymentalnie się zrobiło w naszym przybytku. Były przytulaski, podziękowania...Wprawdzie wpłynął na to fakt, iż przed meczem "poszła" plotka pt. "Jeśli dziś przegramy i spadniemy do II ligi, klubu w przyszłym roku nie będzie", ale w jakiś sposób miło się zrobiło. Może perspektywa rocznej przerwy w kontaktach tak podziałała. Na szczęście dywagacje okazały się niepotrzebne, nasi wygrali, teraz 55:35, a w dwumeczu 94:85. Zostajemy więc w I lidze, klub chyba też będzie funkcjonował...Zobaczymy, co będzie ze mną.
Nie muszę chyba pisać, że radości po wygranej było co niemiara, a ja sama dałam się tej radości ponieść. Mało brakowało, a zrobiłabym coś bardzo głupiego. Na szczęście nie zrobiłam, choć może powinnam-raz się w końcu żyje, no nie?
I pomyśleć, że to już koniec na ten rok, że na kolejne mecze, "eventy" i inne przyjdzie mi czekać do przyszłego roku, całe długie pięć miesięcy. Ja się tak nie bawię!


1 komentarz:

  1. Gratulacje dla Gniezna :)

    Może ta głupota nie byłaby aż tak straszna? Chociaż coś cię jednak powstrzymało. W każdym razie nie ma już co żałować, było minęło :)

    OdpowiedzUsuń