wtorek, 9 czerwca 2015

Zakochana w Gliwicach

Witajcie. Spieszę donieść, że w Gliwicach byłam, wróciłam szczęśliwie (i wcześniej), nie zgubiłam się nigdzie po drodze (choć pociąg powrotny miałam z przesiadką i mogło skończyć się różnie). Ten wyjazd obfitował w wiele wrażeń, które dość trudno mi usystematyzować w tak krótkiej formie jak post...
Okazało się, że do Gliwic z ramienia naszej firmy jeżdżą zawsze dość małe grupy osób-trzy, czasem pięć (w 5-osobowej grupie była moja współpracownica), tym razem jednak pobili rekord-grupa szkoleniowa była...dwuosobowa. Tylko M. z pilskiego oddziału i ja...
Wstyd przyznać, ale jeszcze nigdy nie brałam sama udziału w tak dalekiej podróży pociągiem, więc "wysępiłam" od mojej szefowej namiary na M., co skutkowało umówieniem się w Poznaniu na dalszą wspólną podróż pociągiem do Gliwic. Spotkałyśmy się i...nie zaiskrzyło, ale w sumie byłyśmy na siebie skazane, wobec tego tak czy tak spędzałyśmy razem czas.
W pociągu...nie działo się nic ciekawego. Aż do Gliwic. Przy drzwiach wyjściowych z pociągu poznałyśmy KOGOŚ. KTOŚ okazał się mężczyzną, bardzo zresztą niczego sobie i sympatycznym. Paweł pochodzi z Opola, ale studiuje w Gliwicach. Pomógł M. wynieść walizkę, przeprowadził nas przez meandry remontowanego gliwickiego dworca, odprowadził niemalże pod drzwi hotelu. Fajnie się gadało. Co tu dużo mówić-zauroczyłam się, i to bardzo. Do tego stopnia, że mimo wypompowania sił po podróży...usilnie zapraszałam go np. na piwo (jakby ktoś był w "Gliwach", to polecam świetny pub-klub ERNEST HEMINGWAY, gdzie czuć ducha tej wybitnej postaci). Udało się, po zameldowaniu się w hotelu, prysznicu oraz zmianie ciuchów można było iść. Sympatycznie było, choć dostałam wyraźny mesydż, że na zbyt wiele liczyć nie mogę-P. jest młodszy (student II roku...), no i ta odległość...Znacie jednak trochę mój charakter i wiecie, że i tak myślałam dzisiaj o nim przez cały dzień.
Inne przygody na polu płci przeciwnej? Amerykanin, którego zobaczyłyśmy w niedzielę podczas spóźnionego obiadu/kolacji w jednej z knajp. Siedział przy stoliku obok i gapił się. Wczoraj rano wchodzimy do windy (mieszkałyśmy na trzecim piętrze)-w niej on. W hotelowej stołówce stolik dalej-on. Siedział, gapił się i głupio uśmiechał, nie wypowiadając zarazem ani słowa.
Samo szkolenie? Hmmm, cóż mówić. W niedzielę ze względu na późną porę przyjazdu już nic się nie działo. Wczoraj za to punkt ósma miałyśmy stawić się w siedzibie firmy. Przyszłyśmy. Przekierowano nas do "chill roomu", gdzie miałyśmy czekać. Przyszła jedna pani, kilka minut poopowiadała o programie do obsługi dokumentów, godzinę gadała z nami o niczym. Kilkanaście minut oczekiwania i to samo, tylko pani się zmieniła, później też tak samo. Wszystko "na sucho", bo program wymagał internetu, a ten nie chciał się załączyć. W końcu o 11.30 usłyszałyśmy, że pani, która też miała nas szkolić (dzisiaj, we wtorek) się rozchorowała, więc...mamy biec do hotelu, bo kończy się nasza doba hotelowa, potem przyjść jeszcze do siedziby na krótki fragment szkolenia...oraz że...o 14 opuszczamy centralę, a także Gliwice, bo...o 14.57 mamy pociąg do Poznania, do domu! Czujecie to? Dłużej trwały te nasze podróże niż samo szkolenie...
W oczekiwaniu na magiczną 14.00 nie wiedzieli, co mają z nami zrobić, więc dali nam do czytania stare uchwały firmy (nuda), w końcu nawiedził nas też sam wiceprezes, bo taka jest tradycja firmy, że przedstawia się mu nowych pracowników (miał być prezes, ale przedłużył sobie długi weekend). Przeprowadził jeszcze z nami mini-rozmowę kwalifikacyjną ("gdzie chcesz być zawodowo za pięć lat?" itp.), wypytał mnie, jak tam teraz się ma droga z mojego miasta do Poznania, bo coś tam słyszał o tej inwestycji i...do widzenia. Tyle szkolenia. Myślałam, że zwariuję. Jedyny plus tej całej sytuacji to to, że kasa za bilety pociągowe zostanie oddana, i to w miarę szybko.
Chciałabym Wam jeszcze napisać, że Gliwice zupełnie wymykały się mojemu wyobrażeniu Śląska-dymiących kominów fabrycznych i kopalni nie było:) Ba, uroczy rynek z pełnymi w letnią niedzielę knajpkami przywiódł mi na myśl Toruń i inne tego typu fajne miasta.
Chciałabym jeszcze nadmienić, że dzisiejszy post sponsoruje legendarna świetna jajecznica z warsu ICC relacji Wrocław-Poznań, która o 20.00 z kawałkiem wczoraj uratowała mnie od śmierci głodowej-wczoraj w tej bieganinie nie było czasu nawet nic zjeść...
A co u Was?

4 komentarze:

  1. Po pierwsze, fajnie, że jest jakaś praca ;) Po drugie, czasami to śmieszne, jak firmy podchodzą do kwestii szkoleń. Po trzecie, nigdy nie jadłam w pociągu, bo życzą sobie zbyt dużo kasy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. myślałam w ogóle, że się na mnie obraziłaś...

    OdpowiedzUsuń
  3. gdzie tam, nie miałam, tak tylko się upewniam <3

    OdpowiedzUsuń