poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Dzień na wyścigach, cz.2: Ból głowy

Ja wiem, że Was akurat to, co ja piszę, mało interesuje, ale jakoś tak muszę się z Wami tym wszystkim podzielić...
Wczoraj po raz pierwszy udzielałam się żużlowo tak na poważnie. Dostałam identyfikator akredytacyjny, otwierający wszystkie bramy stadionu, prawo do przebywania na konferencji prasowej (to nic, że zagapiłam się i nie załapałam się na początek, potem głupio było mi wejść, więc siedziałam w okolicy sali konferencyjnej i łowiłam to i owo)...Ale to było nic. To, co wydarzyło się, zanim zasiadłam na trybunach, żeby ze spokojem obejrzeć mecz, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Mimo że mecz zaczynał się o 13.45, na miejscu musieliśmy być już o 10.00. Ja miałam same fascynujące zadania-"przetrzyj podłogę w biurze prasowym, nanosili tu brudu", później nuda, nuda, nuda, aż się zaczęło. Mieli do nas przychodzić dziennikarze odebrać słynne kamizelki z napisem "foto"("pomarańczowe, nie zielone"-zastrzegła M.; nie pytajcie mnie, dlaczego tak, skoro i te, i te były na stanie). No to siedziałam i odhaczałam-kto, jaka redakcja, jaki numer kamizelki (very important informacja z tymi numerami, jakbyście nie wiedzieli) i takie tam. Zadziwiające tylko, dlaczego do 13.00 prawie nic się nie działo, a jak o 13.00 zaczęli schodzić się wszyscy po kolei, to koniec. Wcześniej nie dało rady przyjść?...Plusy? Miałam okazję poznać legendarnego fotografa gnieźnieńskiego żużla,  natomiast najpopularniejszy chyba polski fotograf żużlowy żartował sobie z nami jak równy z równym. Miło było, nie ma co. Szkoda tylko,  że w pewnym momencie wkradł się lekki chaos-"padły" bramki, które służyły do skanowania kodów kreskowych z biletów, a służby porządkowe nie dały sobie rady z wyglądającymi identycznie biletami i karnetami-bilety należało przedrzeć na znak kontroli, szkoda, że to samo spotkało karnety, które powinny "dożyć" do końca sezonu w stanie nienaruszonym. Oczywiście, wywołało to furię ludzi, którzy przychodzili z tym nawet do nas...
Najdziwniejsze, z czym przychodzono? Pan, który zażądał wpuszczenia do pasa bezpieczeństwa (między bandą a widownią) w celu...zasadzenia tam drzewek ozdobnych. Drzewka już tam są, ale ponoć nigdy za wiele ich. Uwierzcie mi, tutaj trzeba być gotowym chyba na wszystko. Także na to, że siedząc jeszcze w biurze, usłyszy się samego Michała Wiśniewskiego, który zaintonuje słynną gnieźnieńską pieśń kibicowską ("Czarno-czerwone to barwy niezwyciężone"). Tak, tak. Mr Ich Troje przybył do Starego Grodu Lecha tylko po to, by zaśpiewać przez dwie minuty. No i żeby obejrzeć mecz, ale to miało już chyba drugorzędne znaczenie.
Jak przyjechałam na stadion o 9.45 (żeby się nie spóźnić), tak opuściłam go grubo po 16.00 (ból głowy jako towarzysz). Dużo tego było...Dużo emocji, trochę nerwów, ale koniec końców usłyszałam "dziękuję", więc może warto było? Tak czy inaczej, nie zamierzam w najbliższym czasie przestać się w to "bawić". Co mi w końcu zostało?... 

3 komentarze:

  1. I nie przestawaj, fajne przeżycia i do tego zbieranie doświadczenia! Niestety moja drużyna przegrała wczoraj z Lesznem :( Ale jeszcze dużo przed nami, a cieszę się, że chociaż weszliśmy do ekstraligi! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. haha te drzewka :D taak, ludzie w pracy często mają dziwne zachcianki i problemy xD fajnie, że doświadczasz tego żużlowego backstage'u!

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślałam, że jakoś ustosunkujesz sie do afery żużlowej w Warszawiie na Stadonie Nardowym:) /to od Alicji/

    OdpowiedzUsuń