poniedziałek, 30 marca 2015

If we ever meet again

Ostatni weekend był...jaki? Tu musiałabym użyć mojego onegdaj ulubionego niemieckiego słowa-"gemischt". Sobota przyjemna, choć przykre akcenty też były, wczoraj-niezbyt miło.
W sobotę wybraliśmy się-w końcu, bo przymierzaliśmy się do tej wyprawy od lat, tylko ciągle coś stawało na przeszkodzie-do P. i A., rodziców Z., której chrzestną jest moja matka. P. pracował kiedyś z moim ojcem i na tym gruncie nasze rodziny się zaprzyjaźniły. Niestety, mieszkają oni daleko od nas, więc okazji do odwiedzin też nie było zbyt wiele. Tak czy inaczej, ten wiekopomny dzień nadszedł wczoraj.
Przez te kilka lat, kiedy się nie widzieliśmy, P. i A. zdążyli odkuć się finansowo, zamienić małe, niezbyt wygodne dla pięcioosobowej rodziny mieszkanie na własny dom...bardzo przyjemny dom zresztą. Jako od zawsze mieszkająca w bloku osoba stwierdzam, że bardzo dobrze bym się tam czuła. Niedaleko jest las, dużo terenów do spacerów...Świetne otoczenie. No, ale tak sympatyczna rodzina jak oni zasługują na to, w końcu sami sobie zapracowali.
Dobrze, że nie miałam zbyt wielu okazji, żeby się odezwać, bo to, co miałabym do powiedzenia, nie byłoby zbyt miłe. Broń Boże, nie mówiłabym gospodarzom nic złego, mam raczej na myśli moje przemyślenia na temat tego, jak wygląda moje życie. Owszem, myślę o tym, jak ono wygląda, ale takie zetknięcia uświadamiają jeszcze dobitniej, jak u mnie jest źle.
Z jednej strony dobrze, że nie siedziałam w domu, z drugiej jednak popadłam w przygnębienie. Dlaczego jednym los daje tak dużo-udanego męża, żonę, świetne dzieciaki, pracę, pieniądze, własny dom z ciepłym ciastem na stole i pięknym widokiem za oknem-a innym nie daje nic? Przyznam Wam się szczerze, straciłam chęci do czegokolwiek po tej wizycie. Teoretycznie może powinno mnie to do czegoś zmotywować, praktycznie jak zwykle jest zupełnie inaczej.
Przy okazji dowiedziałam się też co nieco o M. oraz S.-wieści o nich są zawsze mile widziane. Szkoda tylko, że w przypadku tej pierwszej osoby nie były zbyt pozytywne.
Wczoraj miałam nadzieję poprawić sobie humor wyprawą na żużlowy sparing w moim mieście. Niestety, już kiedy jechałam na umówione spotkanie z Martą (dwie godziny przed planowaną godziną meczu), lało jak z cebra. Chwilę później telefon od niej utwierdził mnie tylko w tym, że "no sir, no speedway today". Po południu miałam słuchać w radiu relacji z parowych mistrzostw Polski, które miały się odbyć w Lesznie. No właśnie, "miały". One też zostały storpedowane przez deszcz. Może wyda się Wam to dziwne, ale to również nie wpłynęło na mnie zbyt dobrze.
Nie wiem, jak długo można żyć tak, jak wygląda to u mnie-bez celu i sensu, ale muszę się Wam przyznać, że jeśli to jeszcze potrwa-może się to skończyć naprawdę różnie. Czyli-jednym słowem-niezbyt dobrze.
Co u Was?

2 komentarze:

  1. Powiem tak, ale to taka gorzka pociecha osoby dużo starszej od Ciebie: Nie wszystko jest takie jak się wydaje. Ludzie stają na głowie, żeby przed innymi odstawiać non stop teatrzyk pt. "U mnie zawsze wszystko super". Faktom oczywistym zaprzeczyć się nie da, ale zakulisowe sprawy, jak sama nazwa wskazuje nigdy nie ujrzą dnia białego. Nikt nie jest idealny, i nie ma czegoś takiego jak idealne życie. To Ty tak sądzisz, patrząc na wszystko z boku, i tyle.
    Co nie znaczy, że nie warto walczyć o swoje własne sprawy, życie, szczęście itd. Nawet jak się nie uda /w co nie wierzę, bo zawsze coś da się osiągnąć/, to możesz powiedzieć: Ale chociaż zrobiłam, co mogłam. Pozdrawiam, i doceń to, co masz, czyli dach nad głową,/naprawdę nie wszyscy to mają/ i dobrych rodziców, swoje wykształcenie i młodość. Cześć, kiedyś się uśmiechniesz, zobaczysz:) Alicja.
    Zapomniałabym - Wesołych Świąt, mimo wszystko:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. "los daje".. ja staram się temu losowi pomóc, tyle ile mogę, bo on jest dość niesprawiedliwy i.. losowy, więc trzeba mu pomagać ;) działajmy. trzymaj się, będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń