poniedziałek, 1 września 2014

Magister biedy. I nie tylko (post lekko zbiorczy)

Co studiujesz? Co studiowałeś?-pytanie, które (w dowolnym czasie gramatycznym) jest niemal stałym składnikiem spotkań rodzinnych czy towarzyskich, szczególnie, jeśli dawno nie widziałeś osób, które ci to pytanie zadają.
Studiuję biedę-powinna czasami brzmieć odpowiedź. Nie politologię, nie historię (studenci                  i absolwenci tych kierunków, jeśli tu wejdziecie-nie obraźcie się, to tylko przykład), ale biedę właśnie.
Najpierw jest euforia z powodu zdanej matury, i ta rozkoszna ekscytacja: "Wszystkie drzwi stoją przede mną otworem!" (oczywiście, jeśli posiada się konieczne do opuszczenia domu w celach naukowych pieniądze). Kiedy dostaniesz pocztą kopertę z nazwą uczelni, a w środku list, w którym zostajesz poinformowany, że właśnie przyjęto cię na studia, czujesz dumę.
Pierwsze miesiące...no, może pierwsze dwa lata-radość. Uczysz się nowych rzeczy, na uczelnię idziesz/jedziesz z radością. Jeszcze nie daje ci do myślenia, że siedzisz tylko w budynku i wkuwasz nikomu do niczego niepotrzebne regułki, formułki czy daty, że uczelnia nie gwarantuje praktyk, że tak układa plan zajęć, że o pracy, nawet dorywczej, możesz zapomnieć. No chyba, że jako stróż nocny, ale to też odpada, bo rano przecież trzeba wstać na zajęcia. Są obowiązkowe i nikogo nie obchodzi, że: boli cię głowa, nie chce ci się. Owszem, możesz się wyłgać, ale tylko raz w semestrze(!!!) i to pod kontrolą lekarza...
Uff. Przeszedłeś przez pierwszy etap, przychodzi drugi. Jesteś na studiach magisterskich i program okazuje się być jeszcze bardziej bezlitosny i beznadziejny. I znów brak czasu na pracę (o, pardon, pracę to trzeba raczej pisać). Wszyscy trzęsą się nad Tobą, zwożą Ci książki, itp., itd.
Przychodzi dzień obrony pracy magisterskiej. Uścisk dłoni promotora i jesteś wolny. Pytanie: co dalej?
Masz szczęście, jeśli mieszkasz w dużym mieście, gdzie pracy jest zazwyczaj więcej. Ale  małe miasto ma zupełnie inne reguły...W tym pierwszym etapie rzucasz się na każde ogłoszenie, które brzmi w miarę sensownie. Jeszcze masz entuzjazm i wiarę w to, że ze swoim dyplomem w kieszeni (dziennych studiów podobno jednego z lepszych polskich uniwersytetów, jak u mnie) wiele zdziałasz. Rozczarowanie przychodzi szybko. Pracy ogólnie nie ma, jeśli nie masz znajomości, to masz jeszcze bardziej pod górę. Po kolei odrzucają Cię kolejne branże: bank-nie, sklep-nie, obsługa klienta w firmie-nie...Jeśli trwa to już jakiś czas, dopada Cię apatia, niechęć do kontaktów z innymi, konflikty z rodziną, itp., itd...
Wiem, co piszę, bo przeszłam przez to i nadal przechodzę.
Myślałam już nawet o wyrobieniu książeczki sanepidu, żeby załapać się choćby na jakieś wykładanie towaru w markecie, ale to kosztuje. Ja takiej kasy nie mam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zrezygnowana, zgłosiłam się do programu Biedronki "1000 Absolwentów". Tj. wypełniłam formularze. Na odpowiedź mogę czekać nawet kilka miesięcy...I pewnie i tak nic z tego nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Napiszę Wam coś jeszcze, nie chcę robić o tym osobnego postu. Wczorajsze popołudnie, siedzę sama w domu. Matka w centrum, ojciec w delegacji. Nagle słyszę, że ktoś pod oknem pyta o instrukcję dotarcia do naszego mieszkania. Dzwonek do drzwi. Dziewczyna i chłopak. Po co, w deszczową niedzielę po południu? Przez maleńki wizjer niewiele widzę, zresztą nie kojarzę twarzy. Nie otwieram. Wraca matka, ze skrzynki pocztowej wyciąga zaproszenie na ślub kuzynki ojca. Pal sześć, że niewiele się kontaktujemy, ja prawie jej nie znam. Zaproszenie opiewa na...ojca i matkę. Ja zostałam pominięta. Ja, największa orędowniczka wesel. Zapomniała, że istnieję? Co za problem zapytać inną część rodziny? Mamuśka uniosła się dumą, obraziła i powiedziała, że "jak tak, to oni też nie pojadą". I póki co, obstaje przy tej opcji. Zresztą i tak oczywiście nie mamy kasy na prezent czy ciuchy, by się tam pojawić. Pewnie nie pojedziemy, szkoda. Taka okazja raz na nie wiadomo ile,        i przejdzie koło nosa...Takie coś tylko w mojej rodzinie.
A Wy, co byście uważali? Obrazić się o pominięcie, czy nie? Czy gdyby jednak jechać, mogłabym gdzieś tam po cichu się wemknąć? Eee, pewnie i tam czułabym się głupio jako niezaproszona...
Święta prawda, że "z rodziną to najlepiej na zdjęciach". I to w dużej odległości.

7 komentarzy:

  1. Studia są przereklamowane ... nie odnajduję w nich w zasadzie nic ciekawego ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. to ja właśnie jestem po tej jednej biedzie, czyli politologii... I racja -z pracą ciężko, nie da się ukryć - jeśli nawet jest to głównie obsługa klienta - czyli telefony, biura nieruchomości, przedstawiciele handlowi. Ale trzeba cierpliwości, w końcu pracę znajdziesz, zobaczysz :) grunt to szukać gdzie się da, a takie programy dla absolwentów też czasem się sprawdzają :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio w radiu TOKFM mówili, że kiedyś studia właściwie gwarantowały pracę, bo studiowało max 8% społeczeństwa, teraz 60%. Liczby mówią same za siebie.
    Co do drugiej sprawy, teoretycznie, mieszkając z rodzcami, chyba mogłabyś spokojnie czuć się zaproszona. Alicja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja odpowiadam, że jestem po psychologii to patrzą na mnie jak na kogoś kto tylko popatrzy w oczy i już zna wszystkie myśli.
    Najgorzej mnie irytuje "studiowałaś przecież psychologię, powinnaś to wiedzieć" Otóż nie. Po studiach masz wiedzę ogólną, uczą wszystkiego po trochu. Ewentualnie po studiach pozostaje iść na kierunkową specjalizację. Zresztą psycholog od neuropsychologii klinicznej raczej nie będzie dawał wykładów na temat problemów seksualnych lub uzależnień (i na odwrót).
    Zabrałam się za studia podyplomowe z zakresu psychologii biznesu, pokładam w nich duże nadzieje więc trzymaj kciuki.

    Co do pracy ostatnio wpadłam w złość (wściekłość raczej) oraz płacz. Wszystko wina tego, że za bardzo się cenię. Powinnam zostać marnym robakiem tak jak oczekuje większość pracodawców i lizać im buty. Za darmo. Duże miasto- ba! stolica, dużo miejsc pracy. Szkoda tylko, że wymagania nieadekwatne do rodzaju stanowiska...Ale to już dłuższa wypowiedź...
    Zabawna historia- wysyłam CV do firm, okazuje się, że teoretycznie za mało umiem (praktycznie nie mam jak udowodnić ile jestem warta bo nawet nie zadzwonią z zaproszeniem na rozmowę)
    Zostawiłam osobiście aplikację w sklepie z ciuchami, płaca 1200 zł brutto i siedzisz od rana do nocy ale to zawsze lepsze niż nic. Nie zatrudnili mnie- kierownik stwierdził, że skoro rok pracowałam w korporacji w dziale HR to bym się tylko marnowała w ciucholandzie.....................................w efekcie dostałam pracę dzięki koleżance czyli po znajomości w centrum dietetycznym...

    Ja bym się obraziła za pominięcie ale ja to ja- obrażalska i unosząca się honorem :)
    szkoda, że nie otworzyłaś im drzwi, to by dało szansę na spalenie przez nich buraka jakby odkryli, że oprócz Twoich rodziców istniejesz jeszcze Ty.





    OdpowiedzUsuń
  5. Co do wesela - niestety, ale nie możesz się czuć zaproszona. Zawsze jest pewien limit gości, wobec czego nie należy hipotetycznie stawiać Młodych w niezręcznej sytuacji i przychodzić bez zaproszenia, ponieważ możesz potem nie mieć gdzie usiąść. Co prawda - dość głupio postąpili, ale być może stwierdzili, że Twoi rodzice są w stanie więcej dać w prezencie niż Ty i Twój weselny partner. Owszem, przykre, ale słyszałam, że często zaprasza się właśnie w taki sposób: szczególną uwagę zwracając na to, czy "opłaca się" zapraszać niektórych gości.
    W mojej okolicy jednak uznaje się, że na ślub zaprasza się całe rodziny (dziadków, rodziców i dzieci + partnerzy), a na wesele - głównie młode pokolenie. Dzięki temu unikamy sytuacji, że przy stołach siedzą ludzie 50+/60+, a parkiet jest pusty :P

    OdpowiedzUsuń
  6. nie strasz.. ja na razie wciąż chodzę na studia z przyjemnością, mam nadzieję, ze opłaci mi się ta nauka :D
    ja na Twoim miejscu bym pojechała i tak, ba, już raz tak się wprosiłam gdzieś z moją rodziną.. co prawda nie na wesele ale na imprezę w ambasadzie :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Dla mnie studia to fajna przygoda, ale boję się, że po nich już tak dobrze nie będzie.
    A co do tego zaproszenia... Zależałoby od mojego humoru xD Gdybym miała swój humor pt. "zrobię wszystko, aby tylko się pokłócić", to zadzwoniłabym do kuzynki i podziękowała w imieniu rodziców za zaproszenie, nie byłoby miło xD
    Nie przejmuj się tak tą Biedronką, serio. Wiem, że chcesz pracować, ale takie nastawienie w ogóle w niczym nie pomoże, a tylko zaszkodzi.

    OdpowiedzUsuń