wtorek, 8 kwietnia 2014

Bye bye dreams. I co się kryje pod niemieckim łóżkami.

Ja wiedziałam. Ja to czułam. Czułam podświadomie, że-jak w pewnej piosence zespołu Szwagierkolaska-"Każda radość smutny koniec ma..." (nie pytajcie, która piosenka, tekst znam prawie na pamięć, ale tytułu nigdy zapamiętać nie mogę). Z mojego epickiego planu bycia dziś w stolicy mojego województwa nic nie wyszło. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale po awanturze, jaka wyszła z mojej nieśmiałej wzmianki, wolałam nie ryzykować. Nie jest mi żal, bo było to tylko call center, ale wiecie...a nuż by się udało. Teraz zostało mi tylko szukanie w moim mieście (sama nie wiem czego) i marzenie o tym, że kiedyś będę mieć w sobie tyle siły, by nauczyć się mówić NIE mojej drogiej matce i postępować tak, jak JA chcę (a propos-macie jakieś metody? Jak być asertywną i nauczyć się-w końcu-żyć i robić tak jak ja chcę, a nie tak, jak oczekują ode mnie inni? Jeśli tak, to się podzielcie, bo ja już naprawdę nie mam na to wszystko siły).
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra. Nie jesteśmy tu, żeby smęcić. Jestem po szybkiej (wczoraj i trochę dzisiaj, czyta się szybko, a i sama książka za gruba nie jest) lekturze głośnej swego czasu książki (no, objętościowo to raczej książeczki) pt. "Pod niemieckimi łóżkami". Autorka, która posługuje się pseudonimem Justyna Polanska, od kilkunastu lat pracuje i mieszka w Niemczech. Przeszła przez najbardziej popularne "służalcze" zawody, jakie może wykonywać Polak poza swoim krajem-pracowała jako opiekunka do dzieci, roznosiła posiłki i napoje w tureckiej restauracji, a w końcu zaczęła karierę jako sprzątaczka. Sprzątała u ludzi znanych i tych trochę mniej, bogatych i nieco gorzej sytuowanych, ale na pewno zetknęła się z wieloma typami ludzi, niejeden typ osobowości jej się trafił. Jak wszędzie-byli ludzie  potrącający kilka marek z dziennej doli za dziesięć minut spóźnienia, czy pewna pani, która w upalny dzień delektowała się wraz z dziećmi chłodnymi napojami, podczas gdy polska sprzątaczka marzyła o szklance wody. Pojawiła się też wykształcona, pracująca w poważanym zawodzie pani, która na polskiej pomocy domowej odreagowywała złość związaną z rozstaniem z mężem. Ale zdarzali się również ludzie dobrzy, obdarowujący ją prezentami z okazji Bożego Narodzenia czy Wielkanocy...
Szkoda, że autorka nie studiuje, bo ta książka moim zdaniem mogłaby spokojnie posłużyć jako jej praca dyplomowa z zakresu socjologii. Czyta się nieźle, choć moim skromnym zdaniem, nie wiem, co było w niej (zdaniem niektórych) tak kontrowersyjnego. Jest to najzwyczajniejszy opis zachowań ludzkich, także tych, do których większość wstydziłaby się przyznać przed innymi. Mamy więc: propozycje w stylu: "Pokaż piersi, a zapłacę ci dodatkowo 20/30/40 euro" (im bardziej rósł opór pani Justyny, rosła też cena), seksistowskie odzywki sąsiadów z emigranckiej dzielnicy, którzy w niewybredny sposób proponują seks; jest także kilkuletnia podopieczna, która dziwaczną sytuację między rodzicami (rozstają się, ale jadą razem na wakacje, nie zabierając córki) odreagowuje, wyzywając Polkę od świń i ku...Możemy poznać typowe metody testowania uczciwości sprzątaczki-cudzoziemki i to, jak można takowej pokazać, że niezbyt efektywnie wykorzystała godzinę, dwie czy więcej, które spędziła w domu danych państwa. Może kontrowersje wzięły się z tego, że Niemcy przekonali się, jak widzi ich "jakaś tam kobieta z Polski"? A może obrazili się, gdy ujawniła, jak się sprzątało u jednego z najpopularniejszych sportowców tego kraju, kierowcy F1? Nie wiem.
Jeżeli miałabym podsumować, niektóre opisy były-tak-szokujące, ale bez przesady. Z socjologicznego punktu widzenia owszem, można dowiedzieć się czegoś o ludziach, ale u tych chyba niewiele jest już w stanie zaskoczyć. Na pewno jest to interesująca pozycja, choćby z tego względu, że jest to bodajże pierwsza książka ukazująca, jak pracuje się Polakom w obcym kraju. Jeśli macie wolne popołudnie, to polecam, może Was zaskoczy bardziej. Moja ocena to 4+. Pozdro.

4 komentarze:

  1. Przepraszam, że pytam, ale dlaczego właściwie Twoja mama nie chce Cię puścić do Poznania? Moja przyjaciółka jest z Gniezna i szczerze mówiąc nie widzi tam żadnych perspektyw. Poznań to światowe centrum nie jest, w moim zawodzie to na karierę jedyną opcją jest Warszawa, ale zawsze jakiś krok w kierunku samodzielności i wybicia się.
    Ja z kolei asertywności mam w nadmiarze, mogę Ci trochę oddać :)

    Pierwsze słyszę o tej książce, ale zachęciłaś mnie. Na pewno przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze, musisz wewnętrznie się przestawić, że mimo relacji mama-córka, Ty też jesteś już dorosła, więc stawia Cię to niemal na jednej linii z mamą. Kiedyś też miałam wielki problem z asertywnością, ale zaczęłam mówić 'nie' przy najdrobniejszych rzeczach - np. gdy mama chciała, abym ubrała się tak i tak lub kupiła tę a nie inną rzecz. Trochę to potrwa, ale najważniejsze to nie bać się. Bo przecież nie chcesz nikomu wrzucać, tylko kulturalnie odpowiedzieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawe, nie słyszałam nigdy o takiej ksiażce.. nie jest to mój ulubiony gatunek, ale od czasu do czasu lubię po coś takiego sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Postaw się kochana, moi rodzice są, jacy są, ale odkąd skończyłam 18 lat nie wtrącili mi się ani razu do żadnego mojego wyjścia z domu, czy wyjazdu. Ja ich o zdanie nie pytam, tylko informuję, tym bardziej, że kasę od tego czasu sobie zbierałam, "dorabiam" i zawsze na wyjście gdzieś czy wyjazd mam, nigdy ich nie prosiłam. Ale nie o tym mowa. Pamiętam jak dziś, w niedługi czas po 18stce wychodziłam do Niego i rodzice zamiast tego samego zestawu pytań, co zawsze "O której wrócisz? Gdzie idziesz?" zapytali mnie tylko "Wrócisz na noc?". Byłam w szoku. Obie jesteśmy już od kilku lat dorosłe, więc mamy chyba prawo robić to, co nam się żywnie podoba? Ja na Twoim miejscu bym się wcale rodziców nie pytała, tylko pojechała.
    _________
    PS. Też planujemy z Nim po studiach uderzać do Poznania, może będziemy sąsiadkami? :P Zaryzykuj! Na początek dobre i call center, zawsze lepiej niż bezrobotny! :)

    OdpowiedzUsuń