środa, 25 stycznia 2017

Step 1: done

Kiedy prosiłam, żebyście trzymali za mnie kciuki, czekałam na to, co się wydarzy. Miałam przed sobą trzy dni próbne w miejscu, które mogłoby przynieść mi nowe zajęcie. Jestem po pierwszym takim dniu, wróciłam po 15.00  i mam mieszane uczucia.
Pomijam, że dowiedziałam się następującej rzeczy: takie dni, jeśli się za nie nie płaci, są nielegalne. No, ale jeśli "podciągnie" się to pod drugi etap rekrutacji, to co można z tym zrobić? Nic. Poszłam. Miałam w perspektywie cztery godziny w redakcji. Od razu, "na dzień dobry", zostałam zawalona zadaniami próbnymi. Trzema na te cztery godziny. Nie wiem, czy to stres, czy co, ale niestety, nie poszło mi najlepiej. Artykuł na 4,5 tys. znaków zatrzymał się na 2812. Na więcej nie miałam weny, nie wiem, jak to określić. Nie wiem, czego to wina-stresu, tego, że człowiek się w tym domu zasiedział i zapomniał, jak się pracuje pod presją czasu? Bo inną rzeczą jest, kiedy siedzisz sobie w domu i cykasz w sumie krótki artykulik dla portalu sportowego, od którego w sumie niewiele zależy, masz czas, żeby się zastanowić, co chcesz napisać, itepe, itede. Nawet możesz sobie napisać te kilka zdań na brudno i nikt się nie czepia. Co innego tutaj. Tu-pouczenia, pośpiech, na brudno nie masz czasu napisać, a i temat poznajesz "live", bez możliwości przygotowania się do rzeczy...siadaj i pisz o czymś, o czym masz mgliste pojęcie, na 4,5 tys. znaków. Okazuje się to bardzo dużo. Nie wiem, na ile to kwestia mojego nastawienia (a trochę nastawiłam się na to, że sport, sport i nic poza tym; na inne tematy już trudno mi się wypowiadać:)). Tak czy inaczej, łatwo nie było. Jedyne plusy: poznałam mnóstwo nowych ludzi, no i to, że zespół nie jest wielki. Całe szczęście, jutro mam wolne, przynajmniej trochę odpocznę psychicznie. Zła strona takiego obrotu spraw jest taka, że miałam tam chodzić dziś, jutro i w piątek, ale z powodu jutrzejszego wolnego czeka mnie jeszcze piątek i poniedziałek. Wprawdzie po powrocie do domu postanowiłam, że już tam nie pójdę, ale to wydarzyło się na fali uniesienia emocjami. Na trzeźwo wyrokuję: dam jeszcze szansę piątkowi.
Jest jeszcze jeden niebagatelny plus tej całej sytuacji: przemogłam się, wydobyłam na trochę z dołka, a z tym bywało u mnie ostatnio różnie. Może mi to w czymś pomoże, nie wiem. Zobaczymy, co przyniesie piątek, być może poniedziałek...
A co u Was słychać? Trzymajcie się!

5 komentarzy:

  1. trzymam kciuki za pracę, w końcu się uda i będziesz robić to, o czym marzysz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia w tej pracy. Będzie tylko lepiej! :) Zostanę tu na dłużej :)
    Pozdrawiam,
    galantyka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. jestem pewna, że się uda! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. ja kiedys mialam takie kilka dni probnych w cyfrze plus
    wygladalo to jak normalna praca po 10 a nawet 12 godzin dziennie
    tylko ze nie mialam na to zadnej umowy i oczywiscie nie dostalam ani grosza

    trzymam kciuki ale badz ostrozna bo niestety pracodawcy czesto wykorzystuja fakt ze komus zalezy

    OdpowiedzUsuń
  5. no i jak było w piątek?
    ja również trzymam kciuki :) praca to praca, nie chodzimy tam dla przyjemności. mam nadzieję, że drugi dzień był lepszy :) powodzenia jutro.

    OdpowiedzUsuń