poniedziałek, 19 września 2016

I'm a celebrity...(Don't)get me out of here!


Co u Was?
Utwór ten przytaczam nie bez przyczyny. W końcu ta jakże lubiana przeze mnie piosenka stanowiła motyw przewodni tego, co mnie spotkało, a nawet pewnie dało jej swój tytuł/nazwę, co mnie bardzo ucieszyło...
W ubiegły weekend, a konkretnie mówiąc-w sobotnie popołudnie, miał miejsce doniosły fakt. Po ponad trzech miesiącach od ostatniego pobytu na zawodach żużlowych (czerwcowy Ostrów) znów miałam speedway live. Żeby było jeszcze lepiej-pod nosem, w swoim mieście, niemal na swoim stałym krzesełku...Coś pięknego.
Nie obyło się oczywiście bez małego "kwasu"-miałam dostać akredytację i nie dostałam, więc musiałam, jak wszyscy inni "śmiertelnicy" uzbroić się w bilet i wbijać na stadion razem z innymi. Tu spotkało mnie kilka zaskoczeń związanych z "nowym rozdaniem" we władzach klubu:
-M., która razem ze mną udzielała się w biurze prasowym, już dogadała się z "nowymi" i pełniła funkcje, nazwijmy je tak, informacyjne
-M., który również przewijał się w zeszłym roku przez nasz przybytek, awansował, i to znacznie-do jakże ważnego "stanowiska" spikera zawodów.
Tylko oczywiście ja zaniedbałam swoje sprawy:( Spotkały mnie za to także inne, milsze  zaskoczenia. Okazałam się swego rodzaju stadionową celebrytką. Skoro, kurde, przedtem przez 12 lat latałam na te mecze, a poza tym w zeszłym roku byłam jeszcze bardziej widoczna, musieli mnie zapamiętać. Pani w kasie, gdzie miałam wymienić wydrukowany wcześniej kupon na bilet, ode mnie jako od jedynej "pacjentki" w kolejce nie wołała dowodu osobistego:) W odpowiedzi na moje pytające spojrzenie wypaliła:
-Przecież ja panią znam.
Kupon wymieniony, idę do bramki, którą mam wejść na stadion. Wyciągam bilet w stronę pana ochroniarza, a on do mnie w te słowa:
-A pani już nie działa?
W pierwszej chwili nie załapałam, o co mu chodzi. Już miałam na końcu języka coś w rodzaju: "Jak bateryjek nie naładuję, nie zjem jogurtu, nie wypiję herbaty czy coli, które dają mi kopa, to zdarza się", ale nie o to panu chodziło. Chodziło mu o to, że nie udzielam się jako wolontariuszka.
-No widzi pan, nie dogadałam się jeszcze z nowymi władzami-wypaliłam.
-A, no to trzeba się dogadać, na pewno coś się znajdzie...-poklepał mnie po ramieniu.-Ale to już tak chyba bardziej w przyszłym sezonie, bo teraz, to wie pani...
Tak, wiem, wiem. Jedyna impreza w tym roku, wszędzie sezon ma się już ku końcowi...Co będzie    w przyszłym roku-nie wyrokuję. Do tego czasu jest jeszcze sześć długich miesięcy, w ciągu których wszystko może się zmienić.
Wracając do meritum-impreza się odbyła, było pięknie, choć jesienne wieczorne zimno dawało się już nieco we znaki. Gawiedź przyszła dość licznie, skuszona zapewne występami Woffindena oraz Hancocka-największych gwiazd tego turnieju, generalnie największych obecnie gwiazd żużla na świecie (no, oprócz Doyle'a, którego uwielbiam, a który ze spokojem też mógłby tu być-i nie wiem, dlaczego go nie było; jak mawia R.-jako "pani prezes" powinnam o to zadbać, cóż, mea culpa). Było, jak mawiał monsieur Alphonse z "Allo, Allo"-'szybko, sprawnie i z fasonem". Bez zbędnych przerw, upadków (no, trzy ostatnie biegi popsuły średnią) i ciut zaskakująco, jeśli chodzi o podium, szczególnie w kwestii triumfatora zawodów. Czyż jednak nie to jest właśnie piękne? To, że bywa to nieprzewidywalne?
No nic, ciut witaminy Ż załapane, do wiosny...zobaczymy, co życie przyniesie. Na razie idę szukać castingów do tego reality show: "I'm a celebrity, get me out of there!", może jeszcze mają jakieś wolne miejsca dla żużlowej celebrytki z małego miasta:) Trzymajcie się, bye!

2 komentarze:

  1. Szkoda, że nie dostałaś akredytacji, ale co stoi na przeszkodzie, żeby walczyć o nią w przyszłym sezonie? ;) Tak czy siak - dzień miałaś mile spędzony :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też lubię jesienne posiadówki pod kocem z herbatą, szczególnie wtedy, gdy jeszcze nie włączą ogrzewania :D

    OdpowiedzUsuń