wtorek, 9 sierpnia 2016

"Każda radość smutny koniec ma..."

Nie ma już Bułeczki. To znaczy, ze mną, z nami nie ma. Moja radość z jej pojawienia się była przedwczesna. Weekend z trzema kotami był koszmarem. Dotychczasowi rezydenci zastrajkowali...Yogi przestał jeść, zaczął wymiotować (teoretycznie) bez przyczyny, a Fred także odmawia przyjmowania posiłków i upatrzył sobie nowe miejsce do korzystania zamiast kuwety-tuż obok nowej kanapy. Pytanie, czy to choroba, czy stres...Weekend to kursy do weta i z powrotem, setki złotych zostawione u tegoż, a efektów nie widać...Na skutek tego wszystkiego, tak jak terroru Bułeczki względem rezydentów, matka zażądała natychmiastowego relegowania Bułeczki                   z uczelni...nie, z uczelni może nie, ale z naszego domu tak. Ojciec powiedział, że niby znalazł mu jakiś dom koło Chodzieży czy Piły, czy czegoś tam w tej okolicy, i wczoraj po południu, przy akompaniamencie mojego płaczu, kot opuścił nasz dom. Płakałam, bo się już z nim związałam...On ze mną zresztą chyba też, bo do mnie jedynej przychodził na kolana, mruczał...Powiem Wam, myślałam, że tego nie przeżyję. Do teraz mi smutno. Wolałabym, żeby ten kot nigdy się u nas nie znalazł, albo-jeśli już-był godzinę, dwie. Może wtedy nie byłoby tak źle...
Nie wiem, dlaczego to wszystko napisałam, ale chyba po prostu musiałam się tym z kimś podzielić...Tak po prostu, po ludzku. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Został-źle, pojechał-jeszcze gorzej...Nie chce mi się już o tym wszystkim myśleć.
A co u Was?

1 komentarz:

  1. :( szkoda, że Bułeczka się nie przyjęła, nie zaprzyjaźniła z innymi zwierzakami. cóż, czasem tak bywa, jak byłam bardzo mała to mieliśmy podobną historię z psami, ledwo to pamiętam.. współczuję i przesyłam ciepło i szczęście mimo wszystko ♥

    OdpowiedzUsuń