piątek, 29 maja 2015

"One step forward", oby nie "two steps back"

Ufff, nie wierzę w to, ale mam za sobą przeboje pt. medycyna pracy. Nie zapowiadało się, ale szczęście mi dopisało i zrobiłam badania. Lekarza medycyny pracy też udało mi się złapać dosłownie w ostatniej chwili. To nic, że matka, która w moim biegu wytrwale mi towarzyszyła, przypłaciła to migreną. To jakby mały szczegół...
Jestem więc oficjalnie gotowa do pracy, choć z radia w gabinecie lekarza popłynął w pewnym momencie ten oto mój ukochany utwór:
 
 
Naprawdę zastanawiałam się, czy nie zdezerterować. Ostatecznie jednak nie zrobiłam tego. Ech...
Kolejne nowe doświadczenie zaliczone. Nie chciałabym jednak znów zbyt szybko go powtarzać        (u tego lekarza), bo miłe nie było...
W poniedziałek o 8.00 stawiam się zatem w biurze, zaopatrzona w stos biurokratycznych papierzysk, które muszę uprzednio przeczytać, podpisać, itp., itd. Sama w to nie wierzę. Gliwice na szczęście odsunęły się w czasie-nie jadę tam we wtorek, a w niedzielę, co pozwoli mi lepiej się przygotować. Na kolejne szczęście, hotel, w którym mam zakwaterowanie, jest w miarę w centrum miasta, więc chyba nie będę się jakoś bardzo tłuc, no i w jedną stronę pojadę samochodem, to też jest niebagatelny plus.
Poczyniłam więc dzisiaj "one step forward", cytując "Don't hate on me" Matta Duska. One step forward do tzw. normalności...Oby "two steps back" nie nastąpiły zbyt szybko...
Piszcie, co u Was. Obiecuję, kiedy nieco się uspokoję, odwiedzę Was, skomentuję etc. Buziaki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz