niedziela, 24 maja 2015

Dzień na wyścigach (3): nielot w kolorze deep blue

Kolejny dzień na wyścigach za mną, tym razem jeszcze bardziej zakręcony niż zwykle.
Miałam być na miejscu ze spokojem, o 10.15. Samochód w naprawie, więc mając w perspektywie pieszą drogę, o 9.15 spacerowo wyszłam z domu. Jestem już w połowie drogi-dzwoni M. z pytaniem, czy nie wydrukuję kilku rzeczy na chwałę klubu. Co było robić? Zawracam, drukuję. W zamian M., która przejeżdżała w okolicach mojego domu wraz z ekipą...nie, nie z Warszawy, z miasteczka na "m", podrzuciła mnie na stadion. Przy okazji poznałam dwie nowe osoby.
Po wpadnięciu na stadion zaczęłam swoją zwyczajową służbę w biurze prasowym i muszę przyznać, że jestem w szoku. Strasznie dużo ludzi mnie zna, kojarzy, wie, kim jestem, ja z przerażeniem odkrywam, że mogę kojarzyć twarze, ale nazwisk nie nauczyłam się nadal. Shame on me. Zwłaszcza, kiedy ktoś wkracza po słynną zieloną/pomarańczową kamizelkę z "cześć, Ada" na ustach, a ja nie kojarzę, kto zacz. Twarz tak, nazwisko nie. Jakiś koszmar.
Przy okazji wyszło na jaw, że ktoś się za mną ujmuje...Z ust M. usłyszałam: "Ciebie nie powinno tutaj być, ty masz PISAĆ..."(tj. współtworzyć stronę internetową). Okazało się, że moją sprawą ma zająć się sam prezes...Mam tylko nadzieję, że coś z tego wyniknie. Samo biuro prasowe też ma swój urok, daje możliwość obejrzenia wielu rzeczy od środka, no i można przeżyć ciekawe przygody, np.:
-w pewnym momencie wpada...policjant w towarzystwie jednego z przedstawicieli klubu przyjezdnego. Już się bałam, że to po mnie, ale oni tylko z pytaniem, czy my nie mamy zdeponowanych biletów dla zorganizowanej grupy kibiców gości. Nie, to nie u nas.
-Pewien pan życzył sobie...gadżetów klubowych. Długopisów na przykład. Nie, nie mamy, tylko stoisko na stadionie.
-inny życzył sobie...biletów na pewną imprezę, która już niedługo się u nas odbędzie. Jasne, można je kupować tylko w dni powszednie oraz w soboty w sekretariacie.
-M. dokądś poszła, siedzę w biurze sama. W pewnej chwili słyszę, jak kolega wolontariusz rozmawia niedaleko z kimś z obsługi, mówiąc: "Nie, M. w biurze nie ma, jest tylko MŁODA". Ta młoda to niby ja...Pomijam, że kolega jest mniej więcej w moim wieku...Może "młoda stażem"?...
-M. wpada w pewnej chwili w popłochu, że "za chwilę będzie tutaj HOLENDER! Ktoś musi z nim gadać po angielsku!". Padło na mnie, źle nie było. Pan Holender okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, nie dziennikarzem, czy kimś w tym stylu, jak pierwotnie myślałam, a osobą prywatną, która po prostu uwielbia ten sport. Dostał tę swoją "jacket", o którą prosił, i tyle go widziałam.
Tak, na samych zawodach było bardzo sympatycznie, szkoda tylko, że tak fatalnie się skończyły-przeklęty 14.bieg. Z tego jednak, co się dowiedziałam, sprawa nie wygląda aż tak bardzo źle, jak się początkowo zapowiadało. Oby zawsze kończyło się tylko na strachu.
Już niedługo wolontariuszowski crash test-czerwiec coraz bliżej...Przede mną także kilka innych crash testów, jak pierwsze w życiu badania do pracy...Trochę się więc dzieje.
A co u Was?

 

1 komentarz:

  1. No cóż, to faktycznie ciekawe przygody :P
    ,,młoda''... ech, jakże często to określenie pada. Może faktycznie chodziło o młodą stażem :p
    3mam kciuki, żeby z tym współtworzeniem się udało:)

    OdpowiedzUsuń