sobota, 7 marca 2015

Dzisiaj, kiedy Twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno...

Jestem wiedźmą. Nie pytajcie co, jak, dlaczego. Jestem i już. Przeczuwam, niestety tylko rzeczy niezbyt miłe, z daleka. Dwa dni temu pomyślałam o pewnej grupie osób i dziś one się odezwały. To nie pierwszy taki przypadek, nie myślcie sobie...
22 marca córka chrzestna mojej matki, a zarazem córeczka znajomych, kończy 9 lat. To z tego powodu moje myśli krążyły wokół niej i jej rodziców. Dzisiaj, bach-telefon. Zadzwonił jej ojciec, informując, że mała 10 maja ma komunię i rodzice oraz ja jesteśmy zaproszeni. A jeszcze przed tym dniem mamy przyjechać do nich z "cywilną" wizytą, bo dawno się nie widzieliśmy...
Wszystko jest ładnie i pięknie, tylko że ja mam gigantyczne opory natury psychicznej. Jeśli mówimy o tej zwykłej wizycie, mój opór jest taki, że:a) przez brak pracy ograniczyłam kontakty z ludźmi do minimum, b) znajomi przeprowadzili się niedawno do własnego domu i mogę mieć problem z wizytą u ludzi sukcesu, którzy pracują w świetnych miejscach, dużo zarabiają i ogólnie im się wiedzie.
Problem z komunią jest jeszcze gorszy. Obcy ludzie (dalsza rodzina "komunistki", rozumiecie), brak pieniędzy na przyzwoity ciuch, konieczność wizyty w kościele...Przyznam szczerze, że jazda tam bardzo mi nie odpowiada. Największym problemem jest jednak to, że będą tam dwie osoby, których nie mogę i nie chcę widzieć: S., brat P., ojca "komunistki"-mój cichy obiekt westchnień oraz M., kuzyn S. i P., mój całkiem legalny i jawny obiekt, o którym od mnóstwa lat bezskutecznie próbuję zapomnieć. Próbuję i co jakiś czas na jakiś czas mi się udaje, ale wystarczą takie dni, takie okazje jak dziś, kiedy usłyszę to imię, i wpadam jak śliwka w kompot. Zamiast zgasić ten płomyczek, napisać do bardziej realnego i osiągalnego R., podsycam i podsycam. Nieodłącznym elementem wizyt M. była muzyka The Beatles, więc co robi Ada? Odpala to, nieformalny hymn tych odwiedzin:
 
 
I słucha do znudzenia, myśląc o nie wiadomo czym. No ale to tylko wina tego, że nie mam czym zająć myśli: R. jest daleko, a pracy, która wypełniłaby mi czas, brak. Wicie-rozumicie. W takiej sytuacji łatwo myśleć o bzdurach. Najchętniej dałabym sobie po gębie i zmusiła się do powrotu do rzeczywistości, ale...po co? W świecie rojeń i marzeń jest ciekawiej.
Zastanawiam się, co zrobilibyście na moim miejscu? Zarówno w jednej, jak i drugiej sprawie...Wykazać dorosłość i jechać? Nie zmuszać się, nie narażać na stresy, których i tak mam dużo, i nie jechać? Toć tu "Salamon", jak mawiała moja nieodżałowana prababcia, byłby chyba potrzebny...

3 komentarze:

  1. Trudna sytuacja i wcale nie dziwię się, że nie wiesz co zrobić. Ja na Twoim miejscu nie pojechałabym, bo nie chodzę do kościoła w ogóle i nie wysiedziałabym tam 5 minut, ale to już inna sprawa. Powodzenia w podjęciu decyzji! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie będziesz do końca życia żałować, że tam nie pojechałaś? Pozdrowienia od Alicji:)

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo, bezmyślne podsycanie, wszystkie to znamy;)

    OdpowiedzUsuń