piątek, 3 października 2014

Kolejne experience, poziom hard.

Dziękuję za otuchę w komentarzach do poprzedniego postu. Jak się nietrudno domyślić, sprawą,         w której poprosiłam Was o pomoc, była rozmowa dotycząca potencjalnej pracy. Teraz mogę już napisać "potencjalnej", bo raczej nic z tego nie będzie.
Stanowisko? Kontakt z klientami w firmie mleczarskiej. Wysłałam do nich CV kilka miesięcy temu, bo wtedy też pierwszy raz się ogłosili, i nic. Teraz anons pojawił się ponownie. Znów wysłałam, tym razem odezw pojawił się już po kilku dniach. Wprawdzie nieco zdziwiło mnie, że na rozmowę zostałam zaproszona do czterogwiazdkowego hotelu, najlepszego w naszym mieście, a nie do siedziby firmy, ale to jakby tylko przydało całej sprawie ciekawego posmaczku.
Po zjawieniu się w hotelu miałam zameldować się w recepcji. Akurat natrafiłam tam na czterech młodzianów (no dobrze, byli w moim wieku, no ale to w końcu nadal młody wiek, prawda?:)), uzbrojonych w sportowe torby, mówiących po angielsku. Niestety, w torbach nie zmieściłby się raczej żużlowy kombinezon, więc tej dyscypliny nie reprezentowali, ale nie mogę przestać zastanawiać się, kim byli, po co i skąd przyjechali itp. Takie moje drobne skrzywienie, kiedy natrafiam na coś niecodzienego-myślę o tym znacznie dłużej niż trzeba.
Po upewnieniu się w recepcji, dokąd iść, znalazłam się w paszczy lwa  stosownym pokoju. Powitał mnie mężczyzna, lat ok. 40, oraz dwie kobiety w podobnym mu wieku. Brak komputera (poza małym laptopem) uspokoił mnie, że nie będę maglowana pod kątem Excela. Uff. Najpierw pytania podstawowe: o wykształcenie, o to, co robiłam na poszczególnych "stanowiskach". Tu było OK. Niby nieźle mi poszło. Były pytania dodatkowe, o, uwaga, to, jaki poza torem jest pewien żużlowiec...Pal sześć, że z nim akurat wywiadowo nie miałam styczności. Grunt to nie dać po sobie poznać zmieszania. Owszem, miałam okazję zamienić z nim parę słów, ale w nieco innych okolicznościach. Z tym zatem też jakoś wybrnęłam.
Pytanie za 800 punktów, którego się nie spodziewałam: stan cywilny, perspektywy na zamążpójście oraz ewentualne dzieci. Mimo że firma deklaruje się jako prorodzinna (jedna z pań była w ciąży), musiałam ich zmartwić: niczego takiego (niestety?) nie planuję. I poczułam się lekko oburzona tym pytaniem, którego nikt, a na paru rozmowach już byłam, jeszcze mi nie zadał. Co to ich obchodzi?
Potem było już niestety tylko gorzej, czyli lekka, potem ostra równia pochyła. Dwa najgorsze momenty: pytanie o sugerowane zarobki i języki. Palnęłam coś głupiego o tych zarobkach, co wywołało wielkie zdumienie na metroseksualnie wypielęgnowanej twarzy Potencjalnego Szefa oraz wybotoksowanej twarzy jednej z jego towarzyszek, jak mniemam-żony. No cóż, wyjechałam z małą kwotą, żeby nie zniechęcić tak z miejsca...Zresztą tyle się naczytałam forów i artykułów na temat pracy i wymagań co do zarobków, że po prostu się przestraszyłam...No nic, to i tak nie było najgorsze. The worst was yet to come. Nie bez kozery napisałam ten zwrot po angielsku. Ja, która przez 14 lat uczyłam się angielskiego (w tym w liceum i na studiach rozszerzonego) i 11 lat niemieckiego (w tym w liceum rozszerzonego), dostałam pustki w głowie, zapominałam nawet prostych zwrotów. Coś tam wydukałam, ale od deklarowanego bardzo dobrego angielskiego  tudzież dobrego niemieckiego było to tak dalekie, jak ja daleka jestem, mimo marzeń, od pracy w Niemczech czy Wielkiej Brytanii.
Podsumowując: było bardzo miło, ja też mimo wszystko wspominam to dobrze. Starałam się uśmiechać, unikać zwrotów typu "nie wiem", być zdecydowana...Dyspozycyjność niby też OK (musiałabym jeździć na targi itp. i być na to gotowa w każdej chwili), ale mój brak doświadczenia      w tej branży, ta głupia angielsko-niemiecka rozmowa i pewnie pytanie o zarobki położyły mnie na łopatki. Tylko wczoraj i dziś mieli spotkać się z dwunastoma kandydatami. Na pewno znajdą się lepsi ode mnie. Trudno. Kolejna porażka i zarazem kolejne doświadczenie.
Przepraszam za tak długi wpis, szacunek dla tych, co dotrą do końca, ale jakoś tak musiałam się wypisać. Tylko że teraz już nie wiem, co dalej...Brak pomysłu, dokąd tu jeszcze wysłać, i nadziei, że w jakikolwiek sposób to się może udać. A co u Was?

6 komentarzy:

  1. Znam ten ból. Nic innego nie przychodzi mi do głowy jak "kurwa mać" kiedy pomyślę o tej cholernej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię rozmawiać o pieniądzach ... bo nigdy nie wiadomo co właściwie powiedzieć ... Nic nie dzieje sie bez powodu, a nowe doświadczenie zawsze będziesz miała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. też bym nie wiedziała co powiedzieć jakby mnie o zarobki zapytali. Ale chyba lepiej, że powiedziałaś mniej niż więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju, szkoda bardzo, że nie wyszło... Ale wiem, że będziesz dalej i dalej próbować, w końcu się uda :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkich zżera trema, a jak wszystkich, to i tych pozostałych kandydatów:)))))
    Pozdrawiam - Alicja.

    OdpowiedzUsuń
  6. ech, chyba nie poszło aż tak źle, jak tak czytam? :) jesteś straszną pesymistką. trzymam kciuki! pamiętaj, nawet, jak się nie uda, to co Cię nie zabije, to CIę wzmocni, faktycznie kolejne doświadczenie do koszyka ;) trzeba próbować!

    OdpowiedzUsuń