środa, 4 grudnia 2013

Pani da 2 złote...Czyli konsekwencje zdrapkowego nałogu.

Ileż razy mamy do czynienia z takimi scenami? Idziemy ulicą/siedzimy w parku/jesteśmy w sklepie, kiedy pochodzi do nas człowiek (najczęściej mężczyzna) i zagaja w ten oto sposób:
-Pani/kierowniczko/skarbie (wersje słyszałam już różne), pani da na piwo, bo mnie tak strasznie suszy dzisiaj...
Tak, "pani da" albo "pani się dołoży"...Choć mnie trafiają się raczej finezyjne w tekstach osoby, które nie "walą prosto z mostu", o co im chodzi, a przynajmniej nie od razu, tylko przedstawiają się bardziej zawoalowanie. Jedną z takich sytuacji przeżyłam dzisiaj. Jestem w markecie, dość drogim, nie takim powszechnie spotykanym jak te na "b", "L" czy "n". No, nieważne. Jest to ten magiczny sklep, w którym stoi mój ulubiony ZDRAPKOMAT. Skoro już mamuśka wysłała mnie tam na zakupy, to oczywiście skorzystałam z usług zdrapkomatu. Taka jedna, malutka, za 2 złote...Na pocieszenie, że wysyłając wczoraj Lotka na kumulację, nie wygrałam nawet marnej złotówki, nawet marnej trójki...Dobra. Kupiłam. Stoję sobie i drapię, kiedy słyszę za plecami głos:
-No, i ile pani wygrała?
Zdębiałam. Oglądam się i widzę pana po 40. Nie był z typu tych, co to gadają te wszystkie bzdury o "kierowniczkach"...Nie wiem, dlaczego dałam się wciągnąć w rozmowę, może ten bardzo grzeczny zwrot to sprawił.
Ja:-A skąd założenie, że wygrałam?
No i tak zrobiła się cała gadka: a po ile te zdrapki, a co trzeba zdrapać, itp., wicie-rozumicie. Okazało się, że wygrałam 10 zeta. Zawsze coś. Jak myślicie, do czego to wszystko dążyło? Oczywiście, do sławetnego pytania:
-Nie dałaby mi pani na piwo?
Miałam nie dać, ale dobry nastrój po wygranej/zrozumienie dla chęci napicia się/inne nieznane mi przyczyny sprawiły, że wygrzebałam jakieś ostatnie drobne, które miałam w kieszeni (2 złote z kawałkiem), i dałam mu. Niech ma. Nie wiem, czy mu na to piwo wystarczyło, może musiał prosić kogoś jeszcze...Trudno, drobnych już nie miałam, grubych, czyli banknotów, rozmieniać nie chciałam, a tym bardziej nie miałam ochoty na naruszenie mojej wygranej. Na pożegnanie mój rozmówca rzucił jeszcze:
-To co, idzie pani kupić następną?
O nie, nie jestem już taka naiwna. Wolę już mieć te 10, niż rozmieniać, wrzucać znowu i stracić. Zwłaszcza, że z tego, co wiem, wygrywa co 10. zdrapka, a po mnie nikt nie wrzucał, więc szansa marna:) Skończyło się więc na tym, że poszłam do odpowiedniego stoiska odebrać moją wygraną, a kiedy wyszłam, już tego człowieka nie było. Na całe szczęście...
W ogóle, takie już mam szczęście, że często mnie takie podejrzane społecznie osoby zaczepiają. Nie wiem, dlaczego, nie czuję się z tym za dobrze, ale skoro tak jest, to nie będę niegrzeczna, bo nie wiadomo, co można usłyszeć w odwecie...
A co tam u mnie poza tym? Przez cały czas myślę, co ze sobą zrobić. Przeglądam ogłoszenia, główkuję, do jakiej by tu firmy z mojego miasta "kołatać", by zgodziła się przyjąć mnie na ten słynny staż w styczniu, bo póki co, nbie zarzuciłam tego pomysłu. Czytam książki, by nie zwariować (o niektórych niedługo opowiem) i z napięciem śledzę żużlowe wieści transferowe, bo wprawdzie większość kart została już odkryta, ale np. nadal jest dla mnie tajemnicą, co z klubem w moim mieście oraz jaka będzie przyszłość (przynajmniej ta polska, bo o zagranicy już wiem) pierwszego po Bogu, czyli po Darcym, drugiego mojego ulubionego zawodnika-Freddie Lindgrena.
A co u Was? Jestem bardzo spragniona wszelkich wieści. Buziaki!

8 komentarzy:

  1. A ja lubię zdrapywać i od czasu do czasu zafunduje sobie taką przyjemność ;) Raz nawet wygrałam 150 zł! A z tymi co zaczepiają, to mogę powiedzieć, że najgorsi nie są ci co walą prosto z mostu, że chcą na piwo/ wino, a ci co zbierają na chleb, na leczenie a potem kupują piwo!

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie mistrzem sytuacji "pan da dwa złote" został swego czasu mój wujek. jako, że od dzieciństwa mieszkał w tym samym miejscu, znał panów pod sklepem (i to od dawna, ponoć część z nich to jego podstawówkowi koledzy byli) i często go zaczepiali. no ale ile można odmawiać. więc pewnego pięknego razu stwierdził, że się dorzuci tyle ile brakuje, ale on też się piwka napije. jakież było zdziwienie panów "2 złote" kiedy wujek wypił pół butelki. dorzuciłem się połowę, dorzuciłem. to o co chodzi? i to był ostatni raz kiedy go zaczepili :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam, jak tuż przed maturą jeden taki "element" powiedział do mnie - inżynierze kochany, dorzuć się do wina...A akurat byłem zły, bo dostałem jedynę z matmy :) Teraz w Krakowie co rusz takich mijam, w okolicach Rynku jest ich bardzo wielu...

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami gdy spotkam jakieś miłego i sympatycznego "kloszarda" to się dorzucam do piwka lub winka :) w sumie to takie polskie - "panie kierowniku!" :D

    OdpowiedzUsuń
  5. W Warszawie mówią: "Szefowo", a ja jak umiem, tak uciekam, twierdząc, że "nie mam". Niedawno jeszcze mieszkałam na Pradze /urokliwa, ale nieco szemrana dzielnica/ i wtedy panowie grzecznie, ale ustawicznie okupujacy ze swoimi znudzonymi pieskami schody przed pobliskim sklepem całodobowym, niekiedy coś próbowali osiągnąc, ale bez specjalnego przekonania. Mąz ich nigdy nie lubił, ale bywało, dorzucał się. Pozdrawiam - Alicja:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie na szczęście tacy ludzie bardzo rzadko zaczepiają.

    OdpowiedzUsuń
  7. piramida! raz się poszczęści, chce się próbować, hazard... najlepiej się zatrzymać na pierwszej wygranej, choćby na tych 10 zl :) pan z tym piwem to ma tupet...haha

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tego, co czytam/słyszę, to dla takich ludzi lepiej być mimo wszystko uprzejmym, nawet jeśli niekoniecznie na to zasługują. I tak potrafią zwyzywać, jeśli im się odmówi, ale za pyskówę można więcej stracić, niż zyskać. Np. moja koleżanka - jedna z tych bardzo wyszczekanych - takiemu właśnie "pożycz na piwo" odpowiedziała krótkie "a weź spier..." za co została zepchnięta na ulicę i opluta (akcja miała miejsce na przystanku autobusowym, całe szczęście, że nic akurat tamtędy nie przejeżdżało).
    Z drugiej strony już chyba wolę dawać osobnikom "pożycz na piwo", niż kobietom, które siedzą całymi dniami w centrum najbardziej ruchliwych placów z dziećmi (oby) na kolanach i żebrzą o pieniądze, a później wracają do chaty bardziej wypasionej, niż moja.

    OdpowiedzUsuń