poniedziałek, 1 lipca 2013

...

I co z tego,  że jeśli chodzi o sport, ostatnie dni były udane, że Darcy wygrał GP, Toruń wygrał w derbach, zaczął się Tour de France (w sobotę; w weekend nie oglądałam, bo nie miałam głowy, za to nadrobiłam dzisiaj, oglądając ostatni etap na Korsyce-matko, jak tam pięknie!)...I co z tego, skoro stało się to, co się stało?
Jak zapewne wiedzą wierni czytelnicy/czytelniczki, byłam posiadaczką dwóch kotów-od dwóch lat Twitterka i od niedawna Yogiego. No właśnie, byłam, bo stan "osobowy" uległ dziś zmianie...
Wiem, że pewnie poza kociarzami nie wzruszę nikogo, ale opiszę to. Muszę sobie z tym jakoś poradzić, przez pisanie chyba najlepiej.
Twitt przez ostatni tydzień nie był sobą-nie jadł, mało pil, znacznie mniej korzystał z kuwety. Dostał od weterynarza pastę wzmacniającą, która miała mu pomóc, skoro nie jadł i nie pił. Były jednak wielkie problemy z aplikowaniem, jak to ze zwierzakiem. Pół pasty lądowało nie w jego pyszczku, a na podłodze itp. Miał dostać kroplówkę, ale nie mogli wbić mu się w łapkę...I tak był dzielny, jak na to, co go spotkało. Jeszcze wczoraj została mu zaaplikowana ta pasta, dzisiaj przed południem też...Niestety. Po południu zaczął bardzo chwiejnie chodzić, albo kładł się na podłodze i nie mógł przeczołgać się więcej niż kilka kroków. Zaniepokojeni rodzice postanowili zabrać go do weterynarza. Niestety, zanim to nastąpiło, biedaczysko się nacierpiało. Tak strasznie płaczliwie miauczał, gdy chciało się go podnieść...To było nie do zniesienia.
Niestety, było już na tyle źle, że konieczne okazało się uśpienie go, by się nie męczył. Jak się okazało, mógł paść ofiarą wirusa, którym chyba zaraził go Yogi. Ostatnio niedaleko nas ofiarą tego wirusa padło kilka lisów, a że Yogi był kotem bezpańskim, mógł mieć z nimi kontakt. Tak czy inaczej, Twitterek przeszedł za Tęczowy Most, jak piszą na moim ulubionym kocim forum, za sprawą krwi lub innego płynu w płucach, który uniemożliwiał mu oddychanie...Był to dosłowny Tęczowy Most-gdy umierał, padało, potem wyłoniła się piękna tęcza, i-jak relacjonowała mi mamuśka-chmurki, a jedna z nich przypominała kota stojącego na dwu łapkach. Może znak od Twittera, że już nie cierpi, że już jest mu lepiej?...Sama nie wiem.
Może nie-kociarzom wyda się to dziwne, ale strasznie się spłakałyśmy z mamuśką na każdą wzmiankę, każdą myśl...Mamuśce się nie dziwię, ma tendencje do emocjonalnych reakcji, ale ja? Chyba to efekt ostatnich przeżyć...Sama nie wiem. Z jednej strony, dobrze, że jego męka dobiegła końca, ale z drugiej...Kto będzie nas wypatrywał na oknie? Kto będzie ślicznie leżał na fotelu z podwiniętymi łapkami? Kto będzie mruczał jak motorek? Kto będzie zrzucał miskę ze stolika, by dać znać, że jest głodny i/lub nie akceptuje tego, co w tej misce ma? Kto będzie gruchał/miauczał pytająco "Ale o co ci chodzi?", jak miał to w zwyczaju Twitter? Kto będzie robił "noski-noski", gdy przyjdzie się do domu? I wreszcie, kto będzie wczepiał się pazurkami w firanę, by zwrócić naszą uwagę?...Yogi nie ma tego wszystkiego w zwyczaju. Wiem, wiem, on też zasługuje na uwagę, ale zgodnie uznałyśmy, że Twitt to był Twitt i drugiego takiego, niestety, nie będzie. Nawet te rzeczy, które nas w nim wkurzały-wybrzydzanie z jedzeniem, to zrzucanie miski itp., teraz przyprawiają nas o płacz sentymentu. Jakie to życie jest niesprawiedliwe. Był znami tylko dwa lata, miesiąc i 10 dni. Stanowczo, stanowczo za mało...
Czy Wy też tak przeżywaliście śmierć Waszych zwierzaków, czy to ja histeryzuję?

8 komentarzy:

  1. Bardzo współczuję :(
    Nie, nie histeryzujesz. Śmierć to straszna rzecz. Nawet zwierząt. Ja też kilka lat temu pożegnałam ulubionego zwierzaka - psa Kalana. Bardzo cierpiałam, tym bardziej, że był ze mną od dzieciństwa. Minęły lata, miejsce Kalana zajął Rex, ale to już nie to samo. Choć jest miłym i pociesznym owczarkiem, jest całkiem inny niż jego poprzednik. No cóż, takie jest życie. Trzeba się godzić z tym, co niesie los, podnieść głowę do góry i... samemu żyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie histeryzujesz. Strata zwierzaka to ciężka, okropna sprawa. Ja musiałam uśpić psa pod koniec grudnia. Była z nami 14 lat i to było straszne przeżycie wrócić do domu z weekendu i dowiedzieć się, że nie żyje. Nie zdążyłam się z nią nawet pożegnać.
    Jak wiesz, sama jestem posiadaczką kota. Jest dla mnie jak syn więc to co przeżyłaś (a zwłaszcza to co przeżywał Twój kotek) to dla mnie duży ból. Nie wyobrażam sobie stracić mojego Erwina.
    Bardzo Ci współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. przykro mi
    ale przynajmniej juz sie nie meczy

    OdpowiedzUsuń
  4. jejku, strasznie współczuję... smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tego.. zwłaszcza ta historia z tęczą jakoś mnie dotknęła. ja miałam daaaawno temu zwierzaki i też bardzo przeżywałam rozstanie z nimi...
    trzymaj się dzielnie, trzeba iść do przodu, nie można tego rozpamiętować. Twitterkowi na pewno jest teraz lepiej, nie męczy się.

    OdpowiedzUsuń
  5. co do komentarza u mnie to sama widzisz, że Brzydgoszcz jak ją określasz wcale nie jest taka zła :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wzruszyłam się i bardzo Ci współczuję :( Sama mam kotkę i znam uroki życia z futrzakiem. Gdyby to przydarzyło się mnie, z pewnością zachowałabym się podobnie...Pamiętam jak kilka lat temu zdechła mi świnka morska. Niby małe stworzonko, a też płakałam. Co dopiero kot. Trzymaj się, Twitterek z pewnością jest teraz szczęśliwy.
    Pozdrawiam, A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nawet sobie nie wyobrażam sobie śmierci mojego pupila. Mówi się, że będzie im lepiej, lecz to straszne uczucie jak tobie jest źle! Nie histeryzujesz... tak po prostu jest. Uświadamiasz sobie jak wszystko przemija... życie ludzkie... ;<<
    Trzymaj się!

    lekkiebzdury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju :( jaka szkoda Twitterka, aż mi się oczy zaszkliły :( Ja po poprzednim kocie płakałam miesiąc. Nie histeryzujesz, przywiązałaś się do kociaka jak do kogoś bliskiego.
    Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń