piątek, 21 czerwca 2013

To jest jakaś katastrofa.

Jak w temacie. Katastrofą było zarówno moje udanie się do szkoły, jak i to, czego nie dowiedziałam się tam, a po wyjściu. Po raz kolejny przeżywam kryzys wiary w sens mojej "edukacji".
Pojechałam do szkoły o 9.00. W planach miałam udanie się do informatyka w sprawie mojego powtarzanego przedmiotu w USOS. Przedmiot był i nie musiałam iść. Oprócz tego miałam iść do pani profesor od tego "wspaniałego" przedmiotu i promotora. Mojej ulubionej pani profesor się nie doczekałam-czyhałyśmy z koleżanką przez godzinę pod jej gabinetem, niemal mdlejąc (nie ma gdzie usiąść, ciepło plus nerwy) i nakręcając się wzajemnie. Czekałyśmy i nie doczekałyśmy się. Nie przyszła. Wobec tego przekalkulowalam i stwierdziłam, że nie warto mi czekać ponad 2 godziny na promotora. Trudno. Przy okazji zrobiło mi się smutno. Z naszej 8-osobowej grupy seminaryjnej nie obroniliśmy się jeszcze tylko A. i ja. Ale w jego przypadku już od dawna było wiadomo, że "będzie miał wrzesień". A ja? Ja miałam mieć w sierpniu, ale plan się wali. Zdążyłam wrócić do domu, a koleżanka napisała mi, że ona, jeden chłopak i ja nie zdaliśmy i że termin poprawy będzie na początku września. Jak to na początku września?! Nie moglibyśmy zdawać jeszcze teraz, np. za tydzień? Oni to tam pal sześć, są na pierwszym roku magisterki, ale ja? Chce mi się ryczeć, mam już tego wszystkiego dosyć, czuję się w czarnej dziurze i czymś innym czarnym na "d" też. Najchętniej nie przestąpiłabym już więcej progu tej szkoły. Mamuśka pociesza mnie, że to nie koniec świata, ale ja nie zamierzam łazić tam w nieskończoność i zdawać tego samego po pięć razy. Skoro nie mogę tego zdać,  to znaczy, że nie jest mi to pisane. Chyba. Sama już nie wiem, co mam robić i co o tym wszystkim myśleć. Dzisiaj chyba jednak dam sobie spokój z tym dręczeniem się. Ostatnio z tych nerwów ciągle boli mnie głowa i serce lub żołądek. Wiem, wiem, nie jest to warte takiego przeżywania, ale nie umiem się nie zadręczać.
A co u Was? Mam nadzieję, że lepiej, niż u mnie. Co zrobilibyście na moim miejscu?...
PS. O Liebsterze pamiętam, jak tylko przejdzie mi dół i wróci wena, czyli pewnie jutro, moje pytania i nominacje!

4 komentarze:

  1. Nie możesz złożyć podania o przyśpieszenie terminu do rektora albo nawet dziekana i uzasadnić to dosadnie? Bo jak mniemam nie ma mowy,żebyś dogadała się w tej sprawie z wykładowcą przedmiotu. Z drugiej strony, może miałabyś czas na solidniejsze przygotowanie do poprawy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Próbuj, ile się da, nie poddawaj się, na pewno Ci się uda w końcu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz nie masz jeszcze planów, i nie zawaliłaś egzaminu tylko został on przełożony. Potraktuj to jako czas dla siebie. Miej ostatnie w życiu wakacje, przygotuj się perfect, aby we wrześniu nie powinęła się noga, wyjedź gdzieś, idź do pracy sezonowej, tyle możliwośći! To serio nie koniec świata.

    OdpowiedzUsuń
  4. mialas tylko 8 osob w grupie?
    jaki czad
    dla was przynajmniej promotor mial wiecej czasu
    u nas w grupie cos kolo 30 osob jak nie wiecej wiec 5 minut na lebka xD


    nie mozesz sie poddawac
    wiecej wiary w siebie

    OdpowiedzUsuń