niedziela, 6 stycznia 2013

"Widzę, że lubi pani rocka"...

No i już po koncercie. Jaka szkoda... A było tak fajnie...
Punkt 20.00 stawiłam się na miejscu. Oczywiście, nie zaczęło się o czasie, tylko o jakiejś 20.30...ale to nic. Nie spodobała mi się tylko zapowiedź: "Jesteśmy bez basisty, więc nie zagramy wszystkich piosenek, będą dłuższe przerwy, żeby koncert trwał tyle samo". Ech, te gwiazdy!
Po raz kolejny przekonałam się, że moje miasto jest małe i/lub grupa fanów konkretnej muzyki jest taka sama. W ostatnim czasie na koncertach Kobranocki, Dezertera i CKOD spotkałam tych samych ludzi (no, z małymi wyjątkami), pod sceną szalały (dosłownie, bo tańczyły pogo) te same małolaty...To tak jak z meczami żużlowymi w moim city. Jeśli nie zmieniasz miejsca na trybunach, prawie na bank na tym, następnym i 3 kolejnych meczach usiądzie koło ciebie ten sam człowiek. Z jednej strony fajnie, bo trochę się można zżyć z takim "sąsiadem", z drugiej-nudne, bo brak "świeżej krwi". Tak czy inaczej, wczoraj, gdy zajęłam swoją stałą miejscówkę pod ścianą, z boku sceny, usłyszałam:
-Widzę, że lubi pani rocka.
Wypowiedział je facet w wieku ok.40 lat, który podczas koncertów Dezertera i Kobranocki zajmował miejscówki koło mnie, przy tej samej ścianie. Wczoraj też tak było. Przyszedł z-o ile dobrze zrozumiałam-żoną (dałabym jej na oko 25 lat), która cały koncert stała spokojnie, ani drgnęła, podczas gdy nas nosiło, a mnie szczególnie. Pogadaliśmy sobie (tylko ja z nim, żona jest chyba niemową, wydawało mi się, że przyszła tylko dla towarzystwa, nie odezwała się nawet, pokazując mi z dumą płytę z autografem Krzycha Ostrowskiego i reszty) o tym i owym...no i od wczoraj jesteśmy po imieniu, jak na znajomych (koncertowych, sporadycznych, ale zawsze) przystało. Wiem już, że ma na imię Mariusz. Może być.
A sam koncert? Było fajnie, bo grali mało nowych piosenek, których nie lubię. Doczekałam się niemal wszystkich swoich ulubionych kawałków, czyli "Afterparty", "Armii Zbawienia", "Butelek z benzyną", "Generacji nic", "Piosenek o miłości"..."Afterparty", "Generacja" i "Piosenki o miłości" były nawet w bisach. How nice! Jedyne, czego mi brakowało, to "Hej chłopcze", ale padła zapowiedź, że nie zostanie to zagrane "z powodu braku tego basisty, zresztą nigdy nie gramy tego na koncertach". Szkoda słów! A skoro już były te niemal wszystkie moje ukochane piosenki, to nie szczędziłam sobie, dałam się ponieść ruchowi i tańczyłam, plus śpiewałam:) Nieraz ćwiczyłam przy kompie, więc...No właśnie, jedynym mankamenten koncertu było to, że oczywiście wszystko "live" brzmiało trochę gorzej, no i było za dużo nagłośnienia jak na taką małą salę. Grzmiało to wszystko, szczególnie, gdy stało się tak blisko jak ja, ale za to zapowiedzi kolejnych piosenek były niewyraźne. Trudno.
No i był jeszcze jeden dobry event. Trwała lekka przerwa w koncercie i padła zapowiedź, że teraz zagrają to, czego będzie chciała publiczność. Padły głosy za "Hej chłopcze" (nie mój, nie przebiłabym się), ale z ww. przyczyn pomysł upadł. Mój sąsiad M. mówi wtedy do mnie takie słowa:
-Idź i poproś o "Spaliny".
Prawie "runęłam", ale poszłam. Niestety, nie zostałam wysłuchana, ale co tam. Zabawa i tak była dobra, ba, świetna! Oczywiście, jak zawsze przy takich okazjach, robiłam mały research ws. ciekawych osobników płci przeciwnej, a tych nie brakowało. Zdarzało się, że byli to ci sami, co poprzednio i jeszcze poprzednio, ale oczywiście nic z tego nie wyniknęło.
Ocena koncertu: 15 w skali 1-10:) To kiedy następny taki event?
PS. Oczywiście dzisiaj chodzę po domu i nucę wszystkie piosenki. Ech...bzik.

11 komentarzy:

  1. zapraszam do zabawy
    http://zanetapotulna.blogspot.com/2013/01/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, pytania są od Ciebie? wybacz
      spodobały mi się i sobie je kiedyś spisałam
      świat blogowy okazuje się być bardzo mały :P

      Usuń
    2. a wydawać by się mogło, że to studnia bez dna
      pozory jednak mylą

      Usuń
    3. wiem, bo kilka razy już natrafiłam na swoich "znajomych"

      Usuń
  2. bydgoszcz wieksze miasto a na stadionie sa te same twarz

    najwazniejsze ze dobrze sie bawilas na koncercie
    dobrze zrozumialam ze sama tam bylas?
    jesli tak to podziwiam bo ja sama na koncert bym sie nie wybrala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja bym się dziwnie czuła nikogo dookoła nie znając

      Usuń
    2. hahaha
      ja na tym lotnisku pewnie zginęłabym śmiercią tragiczną :P

      Usuń
    3. ja zaliczyłam jedynie trzy lotniska w swoim życiu
      nasze bydgoskie, które uwielbiam
      lotnisko w Liverpool i w Kairze
      każde mnie przeraża, gdzie nie mówią po polsku :P

      Usuń
  3. 30 minut?!!!!!!!!!!!!! TO NIC!!! Na koncercie Guns N' Roses było 2,5 godziny spóźniania... ale następne 2,5 godziny grania to była bomba :D Łącznie jechałam na miejsce 16 godzin, od 16 do 17 stałam przed stadionem, od 17 do 23:30 czekałam aż wyjdą na scenę, co daje 7,5 godziny tylko czekania... później 2,5 godziny koncertu czyli łącznie 10 godzin stania/skakania/darcia mordy plus powrót do domu- 10 godzin (w drodze powrotnej nie błądziliśmy już aż tak). Ale to wszystko było tego warte...

    OdpowiedzUsuń
  4. eee tam, spóźnienie pół godziny to norma. wiadomo, trzeba poczekać, żeby napełnił się klub i taka nuda. w sumie to błędne koło. sama idąc na koncert wiem, że się spóźni więc ja też się spóźniam. a czemu koncert się spóźnia? bo ludzie się spóźniają :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha, no właśnie! te spóźnienia to po prostu część całego przedsięwzięcia, choć wiadomo, fajnie gdyby wszystko jednak zaczynało się o czasie. też będę zaglądać!

      Usuń