czwartek, 18 lipca 2013

Z ojca na syna

Dawniej często zdarzało się, że zawód przechodził w rodzinie z dziadka na ojca, z ojca na syna, a z syna na wnuka. Jak senior był szewcem, to przejmowało się po nim zakład i było dobrze. Teraz takie przechodzenie tradycji zawodowych z pokolenia na pokolenie też widać, np. w rodzinach prawniczych, lekarskich czy cukierniczych. Skoro ma już się ten zakład czy praktykę, to po co go zamykać, gdy umrze starszy? Młodszy przejmuje i interes zostaje w rodzinie.
Takie przechodzenie obserwuję też na przykład w sporcie, między innymi w moim ulubionym żużlu. Chyba w każdym żużlowym mieście jest dwu-lub trzypokoleniowa rodzina żużlowa: w Toruniu Ząbikowie czy Miedzińscy, w moim mieście Gomólscy czy Cieślewiczowie, sięgając nieco dalej-rodzina Rempałów czy Stachyrowie, względnie moi "ulubieńcy" Pawliccy. Czasami może też zdarzyć się tak, że w jednej rodzinie ten sam sport uprawiają wszyscy bracia itp. Na przestrzeni lat można ich wymieniać wiele. I wiecie co? Jest jedna rzecz, która mnie zastanawia. Na ile przy takich przejmowanych w pokoleniach zawodach decyduje faktyczna chęć młodego delikwenta, a na ile chęć utrzymania zakładu? Kiedy rozmawiałam o tym z mamuśką (akurat o wersji "sport"), stwierdziła tak:
-No, jeżeli nie zna się z domu niczego innego, jeśli na przykład ojciec i dziadek czy ojciec i brat rozmawiają o tym ciągle, to nie ma się czemu dziwić, że taki młody nasiąka tym i chce iść tą samą drogą.
Pewnie jest w tym jakaś prawda, ale trudno mi to pojąć. Może to ze względu na moją anarchistyczną duszę, która lubi robić po swojemu i na przekór, a może też dlatego, że w mojej rodzinie nie było i nie ma zawodów o specjalnym prestiżu, gdzie utrzymanie gra szczególną rolę? Nie ciągnie mnie popularny w rodzinach z obu stron fach pt. praca w sklepie, do sportu uprawianego przez dziadka kompletnie nie czuję pociągu...Nie mogłabym kontynuować tradycji mamuśki pt. opiekowanie się dziećmi, bo ich zwyczajnie nie cierpię. Zawodu ojca (ubezpieczenia) próbowałam, znudził mnie. Już wiem, że to nie dla mnie. Tak jak wykonywana przez niego kilkakrotnie praca w banku. Nuuuuuuda, i jeszcze trzeba użerać się z ludźmi! Brrr.
Pewnie, że takie praktyki mają swoje plusy. Zawód przejęty od starszych w rodzinie jest już najprawdopodobniej znany, bo obserwowało się go od dziecka i wiadomo, z czym się je. Bywa, że nie musisz martwić się o miejsce pracy, bo po prostu dostajesz je wraz z warsztatem, siedzibą itp. Rodzice, znając odpowiednie osoby w środowisku, szepną komu trzeba i czasami masz łatwiej. Rozumieją, z czym wiąże się dany zawód, i przestrzegają przed błędami. Wiedzą, że trzeba inwestować w przyszłość, uczyć się w najlepszych szkołach, by się przebić. To wygodne. Łatwe. Chroni przed bolesną koniecznością wyboru, po prostu wchodzisz w te koleiny i tylko od Ciebie zależy, jak będzie postrzegane nazwisko, kontynuowana tradycja. Rodzina lepiej Cię rozumie, gdy robisz coś, co znają, a nie wyskakujesz z tekstem: "Chcę być pisarką!", "Chcę być dziennikarką!", podczas gdy te zawody do tej pory były w rodzinie nieznane. To łatwiejsze niż rozpoczynanie nowych szlaków. Pytanie tylko, czy każdy, kto ma kontynuować zawód, ma do tego predyspozycje, czy tylko chce ciągnąć dla świętego spokoju. Czy każdy jest gotów na porównania: a twój ojciec jeździł lepiej, zdobył mistrzostwo świata, a ty jesteś tylko mistrzem Wielkopolski, i to młodzików...Pewnie nie każdy, ale kontynuują, na zasadzie "a nuż się uda?"...Jestem, swoją drogą ciekawa, jak pewne osoby reagują na takie pytania. Chyba trzeba mieć bardzo grubą skórę.
Do napisania tego postu zainspirowały mnie przypadki sportowe oraz casus mojej znajomej Ani, córki dwojga prawników, której rodzice zafundowali studia prawnicze w Wielkiej Brytanii. Niektórzy to mają szczęście...
Znacie kogoś, kto przejął zawód po rodzinie? Co uważacie na ten temat? Chcielibyście przejąć taki zakład/praktykę, by w tych trudnych czasach nie musieć martwić się o pracę, czy jednak lepiej iść swoją drogą?
Zostawiam Was z tym dylematem i lecę śledzić baraż DPŚ w Pradze. Do boju, Australio!!!! Do boju, Darcy!
Bye:)

9 komentarzy:

  1. Ja chciałem iść do straży pożarnej jak ojciec, wujkowie i pradziadek, ale...wybrałem prawo :P
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. To tak jak u mnie na wsi, gospodarka jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i ktoś musi dalej to ciągnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. No u mnie mama chciała, żebym była "mundurowa", bo ojciec był policjantem. A ja nie chcę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dziękuję,żeby nie zapeszyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. jakbym miala isc w slady rodzicow to po mamie bylabym introligatorem a po tacie gornikiem lub kolejarzem
    :P

    OdpowiedzUsuń
  6. w rodzinach sportowców zawsze ta sportowa pasja przechodzi na dziecko, na szczęście nie zawsze w jednej dyscyplinie. byłoby nudno! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja miałam idealną okazję przejęcia gabinetu po mamie - dentystce, ale...też poszłam na prawo. :) Na szczęście rodzice nigdy nie zmuszali mnie do pójścia na takie czy inne studia, a mama ma znajomych, którzy zakomunikowali dzieciom, że na innych studiach niż medyczne zwyczajnie nie będą ich utrzymywać...abstrakcja.
    Jeśli chodzi o ciepłe kraje to bardzo kusi mnie Tunezja, bo mogłabym dość tanio lecieć tam we wrześniu a nadal miałabym gwarancję pogody! Cóż, ale kompana brak.
    Dziękuję, że tak dzielnie czekałaś na mój post, od tej pory wracam do stałego odwiedzania, komentowania i pisania! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. w mojej rodzinie są albo nauczyciele, albo dyrektorzy (różnych instytucji) bronię się przed tym jak tylko mogę! Mowy nie ma!!!
    Jeżeli chodzi o sport to u nas żeglarstwo jest rodzinne. Mój Dziadek, Tata, Wujek, Brat, Siostra... no i ja ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. U mnie każdy wybierał swoją drogą z możliwością zawrócenia z niej gdyby coś poszło mi albo mojemu bratu nie po naszej myśli ;)

    OdpowiedzUsuń