czwartek, 27 czerwca 2013

Ja już naprawdę nie wiem z tym wszystkim...

Miałam mocne postanowienie, by nie pisać tu, gdy jest mi źle, by nie smęcić i nie zadręczać Was moimi problemami. W końcu moje problemy są tylko moimi problemami i Wy, moi Najwspanialsi Czytelnicy, choćbyście na rzęsach stanęli, nie dacie rady mi pomóc. Czuję jednak potrzebę odezwania się, nawet w złym momencie, a może szczególnie w nim...
Napiszę Wam tylko jedno. Ja już nie daję rady. Problemy, kłopoty, jak je tam jeszcze nazwać, mnie przygniotą. Nie są to problemy-tak mi się wydaje-wyimaginowane, błahe itp. W moim mniemaniu są duże i zdecydowanie za dużo się nimi zadręczam. Do tego stopnia, że zaczęłam odczuwać ostatnio nieustające bóle-głowy, żołądka, a jak nie żołądka, to jakby serca. O dziwnych atakach paniki na wszelki wypadek nie wspomnę. Czasami boję się zasnąć, bo mam wrażenie, że się nie obudzę.
No, ale do rzeczy, Co powoduje u mnie te jakże dziwne stany?
*szkoła. Jutro mam iść do mojej ulubionej pani profesor z wnioskiem o przedłużenie sesji i już się boję, co z tego będzie. Kumpela, z którą idę, ma (wydaje mi się, że bardzo nieuzasadnioną) nadzieję na to, że nasza ulubiona wykładowczyni jutro nas zapyta i będzie po sprawie. Ja wiem raczej, że tak nie będzie, ale próbuję się czegoś nauczyć, "w razie w". Z kiepskim efektem, póki co. Postanowiłam, że w razie czego we wrześniu podejmuję ostatnią próbę zdania tego egzaminu. Jak nie zdam, daję sobie spokój z całą szkołą.
*ojciec. Mijają trzy miesiące, jak nie ma pracy, a on kompletnie nie przejmuje się tym, co będzie. Cieszy się, że nie musi pracować, pół dnia przesiaduje przed kompem, drugie pół przed telewizorem. Nie martwi się tym, że był na kilku, jak nie kilkunastu rozmowach o pracę i żadna, nawet te,  co do których był już niemal na sto procent przekonany, że go wezmą, nie przynosi pozytywnego efektu...Wydaje mi się, że on po cichu liczy na to, że "przekula" się do czasu, aż skończę (choć czy na pewno skończę?) szkołę i pójdę do pracy (taaaaa, już), obowiązek utrzymania rodziny spadnie na mnie, a on wreszcie będzie mógł nic nie robić...
*mamuśka. Zamiast martwić się mną i innymi "ludzkimi" problemami, biega co drugi dzień do weterynarza, jak nie z jednym kotem, to z drugim. Fakt, najpierw jeden był osowiały, teraz drugi jest, ale na litość boską! Są rzeczy ważniejsze od kotów, nie uważacie?...

Wczoraj jeszcze przygnębiłam się wizytą u D. Zaprosiła mnie, miał być też K., ale-nie po raz pierwszy zresztą-wystawiła nas do wiatru. Przygnębiło mnie jakoś to, co tam zobaczyłam. I rozmowa z nią też mnie przygnębiła. Plus zdenerwował mnie jej mentorski ton w niektórych kwestiach-jeśli coś ma działać jak płachta na byka, to oprócz kibiców nielubianych drużyn żużlowych jest to właśnie moralizowanie, prawienie mi kazań. Moja anarchistyczna dusza po prostu ich nie znosi...Zawsze we wszystkich poradnikach radzą, by otaczać się tylko ludźmi, którzy mają nas nastrajać pozytywnie. Tylko skąd ich, do kurki nędzy, brać w realu? Bo jeśli mieliby to być np. internetowi ludzie, to wiem-Wy nimi jesteście! Podziwiam na przykład niezmąconą pogodę ducha Patrycji...Skąd się to bierze? Wydaje mi się, że z podejściem do życia po prostu się rodzimy, ale wpływ na to ma także kwestie, predyspozycje rodzinne. Mamuśka ciągle się przejmuje, denerwuje, boli ją głowa, bo nad czymś rozmyśla, i tym podobne. Ja, choć chciałabym prezentować postawę życiową bohatera/podmiotu lirycznego tej oto piosenki:
której zresztą namiętnie słucha mój olewający wszystko ojciec, nie umiem tak. Muszę się denerwować, muszę się przejmować, nawet rzeczami, na które nie mam wpływu...Jest na to wszystko jakaś recepta?

2 komentarze:

  1. Mi na myśl przychodzi nerwica - mam to samo, z tym, że zdążyłam już trafić do szpitala z atakiem serca, kiedyś się okaleczać, a od roku "trendem" jest wymiotowanie z nerwów. Idź do rodzinnego, poproś o skierowanie do psychologa, pomoże ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiepskie samopoczucie, to masz -jak skromnie mniemam - ze względu na brak odprężenia psychicznego i fizycznego,a lęki biorą się z przeciążenia organizmu. Receptą na to wszystko jest znalezienie patentu na samego siebie. Słów kluczy, haseł, głębokich oddechów, "zielonej przystani", czegoś co odczaruje Twoje złe myśli. Nikt, ani nic nie ma większej mocy nad Tobą niż Ty sama. Z reguły oceniamy świat krytyczniej niż jest w rzeczywistości, a w sytuacjach niepewnych jeszcze bardziej ten obraz nam się zacieśnia. Spokojnie. Nie nad wszystkim masz kontrolę, ale możesz zrobić wszystko co w Twojej mocy aby zminimalizować potencjalne straty.
    Z tatą próbowałaś rozmawiać? Powiedzieć o swoich obawach? nie o tym co on zamierza zrobić, ale co czujesz wiedząc,że nie ma pracy i "nie chce" jej znaleźć?
    Trzymam kciuki za jutro i czekam na kolejne wieści! :*

    OdpowiedzUsuń