No to jestem już po pierwszym tygodniu zajęć. Tak, czwartek i piątek mam wolny, a gdyby nie moje powtarzanie przedmiotu, wolne co tydzień zaczynałabym już we wtorek...Nie cieszy mnie to, bo oznacza, że będę goniona do pisania pracy co niespecjalnie mi się "widzi". Mamuśka zanudza mnie gadkami w stylu, że im szybciej zacznę, tym szybciej skończę itp. pierdoły. Dobre sobe. A skąd wziąć motywację do tego, żeby w ogóle zacząć? Ech...
Wczorajszy dzień nie był zbyt miły, ogólnie nazwałabym go dniem przypałów. Moich i kolektywnych.
Przypał 1: powinnam mieć od 8.00 seminarium, nie poszłam na nie jednak. Ojciec jadąc do pracy podwiózł mnie na następne zajęcia, które miały zacząć się o 9.45. Gdy przyjechałam, była chwila po 9.00, więc chciałam wykorzystać ten moment i iść do dziekanatu z dziesiątym już chyba pytaniem o USOS. Idę do dziekanatu, lukam przez szparę-ktoś jest w środku. Patrzę, a za chwilę wychodzi z tego dziekanatu promotor...Nie wiem, czy widział mnie, czy nie, wolałam jednak nie wdawać się w dyskusje, obróciłam się na pięcie i zwiałam. Postanowiłam nie wdawać się w dyskusje w stylu: "Dzień dobry, zaspałam, pies zjadł mi budzik, itp.". Fakt jest jednak faktem, przypał jest. Z tego, co wiem, na tym seminarium był tylko jeden B...
Przypał 2: przed angielskim. Miał się zacząć o 9.45. Chodzimy koło sali, zastanawiamy się, gdzie jest DS, bośmy go nie widzieli...Ktoś zaczyna temat ocen z angielskiego, że dlaczego takie, a nie inne, i dlaczego tak późno. Przypominam, stoimy pod salą. Skończyliśmy temat, otwierają się dzrwi od sali, facet zaprasza nas na zajęcia. Czyli był w środku i słyszał wszystko. Po tonie, jakim się do nas zwracał, dało się to wyczuć. Przypał. Ale nie wydaje mi się osobą, która chowa urazy (mam nadzieję), zresztą jak nie zapisze sobie czegoś w kalendarzu, to zapomni. Oby tak było w tym przypadku. Wniosek? Trzeba uważać, ściany mają uszy.
Poza tym zaczęliśmy wczoraj zajęcia z kolejną z serii Nadambitnych Doktorantek. Już odechciało mi się chodzić. Te lektury do czytania, filmiki do kręcenia na zaliczenie...Kurde, wszyscy na koniec tacy goriliwi się zrobili? Podczas kiedy mi chodziłoby tylko o to, by przyjść na zajęcia, odsiedzieć swoje, a zaliczenia mieć za obecność. Po co więcej? I dlaczego akurat na nas trafiło?...Na szczęście natępne zajęcia za miesiąc. Może w tym czasie dojdę do równowagi.
Miałam wczoraj epicką pogawędkę z Gośką. Ostatnio tropię nowe czekolady Milka z limitowanej edycji-te z lentilkami, Daim i jeszcze czymś. Okazało się, że nie jestem sama w tym bziku. Ona też tropi, a o limitowaniu tych czekolad świadczy fakt, że nie ma ich w najlepiej zaopatrzonych marketach mojego miasta. Udzielałyśmy wiec sobie rad, jak czekoladoholiczka czekoladoholiczce...Ech.
Dzisiaj za to-pierwsze z powtarzanych przeze mnie zajęć. Wynudziłam się, bo akurat to, co dziś mieliśmy, pamiętałam z poprzedniego razu, ale trudno, cóż zrobić. Źle nie było, i oby tak zostało...