Ufff. Po raz pierwszy w tym semestrze poszłam na seminarium. Wczoraj siedziałam do nie wiadomo której, żeby to skończyć, i efektem jest oddane dziś 17 stron. Boję się, denerwuję. Na niczym nie mogę się skupić. Przecież promotor kompletnie mnie skrytykuje, a jeśli będę musiała zaczynać od początku, to się załamię, bo wiem, że nie zdążę. Pomocy, zróbcie coś, żebym się tak nie denerwowała, żeby było dobrze, i w ogóle...
O dziwo, promotor nie powiedział ani słowa na temat tego, że dopiero teraz przyszłam, itp. Wziął ode mnie, co miał wziąć, i tyle było mojej wizyty. "Dywanika", czyli wyzywania, o dziwo nie było. Jestem w szoku. Ten tydzień, kiedy będę czekać na jego ocenę, werdykt, będzie chyba jednym z najdłuższych tygodni in my life...Nie wiem, jak to wytrzymam.
Ogólnie ta wizyta była ciekawa. Promotor przyjechał z żoną, nie wiem, czy ona też pracuje w naszej szkole? Kompletnie nie mam pojęcia. Promotor poszedł po jakieś kawy, w pokoju zostaliśmy we trójkę: B., żona promotora i ja. Tak się bowiem złożyło, że tylko B. i ja przyszliśmy na seminarium. To było dziwne uczucie. ŻP opowiadała nam, że "olaboga, ile to teraz musi odśnieżać przed domem" i że wywieszała w karmniku jakieś kule ziarnowo-tłuszczowe dla ptaków. Fascynujące. Te kilka minut, kiedy promotora nie było, dłużyło mi się w nieskończoność.
Ledwie wyszłam z seminarium, przyszedł DS i oznajmił, że ma tyle pracy i czy moglibyśmy nie mieć dzisiaj zajęć. Genialnie przykłada się do zajęć. Oczywiście, zaczął swoje lamenty, że ma tyle innej pracy, że narzeczona pisze pracę magisterską, a on nie dość, że musi ogarniać swoje zatrudnienia, to jeszcze ma dziecko na głowie. Biedaczek. Tak czy tak, angielskiego nie było i wróciłam do domu dużo wcześniej. No comments.
Okazało się, że B. ma dzisiaj urodziny. Musiałam zadowolić się zdawkowymi życzeniami złożonymi przy wszystkich, wymuszonym uśmieszkiem i uściskiem dłoni. Choć oczywiście gdyby okoliczności były inne, nie powiedziałabym nic więcej. Taka już jestem. Nieważne. Tak czy inaczej, Marylin nie byłam i słynnego "Happy birthday" nie zaśpiewałam. Może i dobrze, bo do kolejki po talent wokalny też się spóźniłam.
Śnieg nie daje odporu, speedway się nie przybliża. Inauguracja niedługo, a tu takie coś...Jeżeli nie wydarzy się cud, to może być ciekawie.
Dzisiaj odpoczywam od pisania, jutro pewnie też. Od czwartku się zmotywuję...Zresztą nie wiem, czy pisanie czegoś bez oceny poprzedniej części ma sens. Zobaczymy.
Żeby jeszcze tylko jakoś przetrwać jutro, to będzie dobrze...
ja wczoraj troche posiedzialam nam moja praca i wydusilam z siebie... pol strony tekstu
OdpowiedzUsuńswietnie mi idzie :/
czarno widze moja obrone...
mnie ten snieg bardzo martwi choc martwi to malo powiedziane
on mnie wku*wia i juz
coś czuję, że w tym roku sezon w Bydgoszczy nie zostanie zainaugurowany przez Kryterium Asów
Usuńczarno to widzę, a w zasadzie biało :P
Spotkania z promotorem BRRrrrr.... Ile bym nie studiowała, to tego dziwnego paraliżu przed "gabinetowymi" spotkaniami się chyba nie pozbędę.
OdpowiedzUsuńOby do przodu!
Ja seminaria będę miała już od 2 roku, nie wiem, czy to dobrze... :D
OdpowiedzUsuńmałe ogłoszenie parafialne :)
OdpowiedzUsuńzałożyłam bloga z kluczykiem
jeśli jesteś zainteresowana to prosiłabym o pozostawienie u mnie w komentarzu swojego maila :)
z góry dziękuję
Dokładnie, a niech gadają. Właśnie najpierw testy, potem powinni komentować. Dziękuję kochana :) Bardzo mnie to cieszy, że jednak udało mi się jakoś doprowadzić to do ładu i składu :)
OdpowiedzUsuńSytuacja z tą żoną promotora rzeczywiście mogła wydać ci się trochę dziwna ;D A ja trzymam kciuki za to, żeby sie nie czepiał twojej pracy :)
OdpowiedzUsuńja w kolejce po jakikolwiek talent muzyczny nie stalam :D mojego "sto lat" by sie najtwarsi wystraszyli.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki żeby było dobrze :D
OdpowiedzUsuń