Do...no właśnie, jak go określić? "D-day"? D jak disaster? Czy "V-day" (v jak victory)?...Zboczyłam z tematu...W każdym razie do newralgicznego dnia już tylko 9 dni. Oczywiście, o ile w dziekanacie wszystko gra, o czym zamierzam się przekonać, wybierając się tam jutro...Jak się czuję? Normalnie. Przyznam się Wam szczerze, że nie czuję się jakoś szczególnie podniośle, nie odbieram tego jako coś szczególnie ważnego...Kolejna rzecz do odbębnienia w życiu.
Przyznam się szczerze (po raz kolejny), że ostatnio nie mam weny do pisania. Chyba to przez to, że moje życie zrobiło się teraz baaaardzo nudne i pewnie nieprędko się to zmieni. Pomysł na post zyskałam dzisiaj podczas prozaicznej wyprawy na zakupy.
Idę ulicą i słyszę rozmowę swóch panów w wieku ok. 50 lat. Nie byli specjalnie wystawnie ubrani, ale też daleko im było do np. bezdomnych. Nieważne. Idą, a ja słyszę urywek ich rozmowy:
-Co to jest wiara? Dlaczego to jest takie ważne w życiu człowieka?-spytał pan nr 1.
-Nie wiesz? Ludzie po prostu muszą w coś wierzyć-odparł jego towarzysz.
Wiele razy zastanawiałam się nad tym, czy człowiekowi naprawdę potrzebna jest do szczęścia religia. I, oczywiście, do żadnych bardzo istotnych wniosków nie doszłam. Z jednej strony, w naszym dzisiejszym konsumpcyjnym świecie religia mogłaby być jednym z takich fundamentów, wiecie-jedną z nielicznych pewnych rzeczy. Z drugiej, biegając z pracy do domu, z domu do szkoły, a ze szkoły do galerii handlowej, nie każdy znajduje na to czas...
Ciekawi mnie, jak to jest, że jedni ludzie wierzą autentycznie, długo itp., drudzy tracą wiarę i zaufanie wobec Kościoła jako instytucji np. pod wpływem kolejnych afer pedofilskich, a jeszcze inni po prostu stwierdzają-jak w niedobranym małżeństwie-że nie czują "tego czegoś" i czas się rozstać. Ja jestem z jeszcze innej grupy-z tych, którzy chodzili, bo rodzice tego chcieli, a potem, gdy już nastąpiła erupcja, nie można było tego zatrzymać. U mnie erupcja nastąpiła po okołobierzmowaniowym wzlocie, kiedy chodziłam do kościoła, bo wydawało mi się, że jeszcze tli się we mnie coś takiego jak wiara. Nie na długo jednak.Matka próbowała mnie wyciągać do kościoła, ale zauważyła chyba, że nic z tego nie będzie, i dała sobie spokój. Ja sama NIE odczuwam potrzeby chodzenia do kościoła i nie zamierzam tego zmieniać. Jakoś trudno mi wierzyć w przemiany wody w wino i inne takie. Nie dlatego, że tego nie widziałam. Po prostu jestem realistką i słowo "cuda", w każdym jego aspekcie, nie istnieje w moim prywatnym słowniku.
Często ludziom się wydaje, że jeśli nie chodzi się do kościoła, to trzeba mieć jakiś kult zastępczy-wiarę w umysł ludzki, czczenie bogów starosłowiańskich albo coś w tym rodzaju. Może są i tacy, którzy robią takie rzeczy, ale ja do nich nie należę. Wierzę w siebie, swoje umiejętności i to mi wystarczy. Nigdy nie rozumiałam celebrowanego przez moją mamuśkę rytuału pt. "masz egzamin? Zmów modlitwę, to ci pomoże". Zawsze uważałam, że pomóc mi może tylko wiedza, czasem trochę szczęścia, a nie jakieś modlitwy. Może niesłusznie, ale i bez modlitw jakoś radzę sobie w życiu...
Pewnie zlinczujecie mnie za to wyznanie, ale nie podoba mi się, że jestem jednym z pustych, nic nieznaczących wpisów w parafialnych rubrykach. Gdyby to nie było takie trudne, wystąpiłabym z Kościoła. Po co nabijać statystyki? Jeśli miałabym brać ślub, to tylko cywilny. Nie lubię kościelnych szopek dla rodziny. Zresztą w dzisiejszych czasach słów "i nie opuszczę Cię aż do śmierci" ludzie tak bardzo nie umieją dotrzymać, że wydaje się to wydmuszką, atrapą...Nie lubię rzeczy robionych na pół gwizdka. Wobec tego nie ochrzciłabym też dzieci. To też nie mieści się w moim poglądzie, by robić to tylko, "bo wypada", "dla rodziny", itp. Nie lubię sprzeczności pomiędzy myślami a działaniem.
Może niektórzy uznają moją szczerość za zbyt szczerą czy niepotrzebną, ale wierzę też, że skłoni to kogoś do zrewidowania swoich poglądów na ten temat. Taki jest moj pogląd i można się z nim nie zgadzać. Ważne, by nie robić niczego wbrew sobie.
Nie ma co podchodzi do świata z myślą "ludzie to, ludzie tamto" najważniejsze jest to Ty uważasz za słuszne według własnej wykładni świata :)
OdpowiedzUsuńJa wierzę, zawierzam się Bogu w modlitwie, jestem katolikiem, ale nie telwizyjnym katolem. Preferuję jednak nie rozmawiać o wierze, nie każę ateuszom chodzić do kościoła, bo jest dla mnie intymne na tyle, że szanuję poglądy innych a swoje trzymam dla siebie, nie jest to dla mnie żadna cecha dobroci/moralności człowieka, żyjmy i pozwólmy żyć innym.
Tak sobie wspominałam jak czytałam Twój post.. białej sukni w kościele nie miałam po to żeby mnie rodzina podziwiała albo koleżanki mówiły jaka to ja ładna. Dla mnie i mojego Przemka było to wielkie przeżycie duchowe tak samo jak każdy inny przyjmowany sakrament. A wesele? Nie było u nas ani disco polo (mieliśmy zespół, który grał zamówione przez nas rockowe piosenki i klasyki) ani szopki za stołami. I tak, było ono dla gości a zwłaszcza dla moich kochanych Rodziców żeby wiedzieli, czuli, pamiętali o tym dniu do końca życia, być prowadzoną przez Tatę do ołtarza, tańcząc z nim do naszej piosenki Suzi Quatro zadedykowanej dla mnie ze łzami w oczach... Nie ważne to co mówią inni, trzeba przeżyć życie tak jak Tobie się podoba :)
Uważam, że najlepiej nam się żyje gdy nie narzucamy innym swojej wizji świata choćby był on najmilszym z możliwych, dlatego ja Cię linczować na pewno nie będę a wręcz bardzo Cie wspieram i szanuję za własne poglądy:)
Buźka!
W Boga wierzę, ale Kościół jako instytucja coraz częściej mnie odpycha...
OdpowiedzUsuńMam podobnie ostatnio...
UsuńSwego czasu chodziłam do kościoła "bo wypada", komunia, bierzmowanie-wszystko mam za sobą. W białej sukni też bym chciała kiedyś powędrować do ołtarza i przyznaję otwarcie- dla samej siebie, żeby czuć się jedyna i wyjątkowa, że to właśnie mnie mój luby chce za żonę (egoistyczne ale ja jestem cholerną egoistką :>) a mimo to -na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że wierzę w dobro i zło, a nie siłę metafizyczną, która nosi różne imiona w zależności od religii. Punktem zwrotnym była dla mnie śmierć dziadka, z wielu powodów bardzo osobistych. Wolę pomodlić się na cmentarzu przy jego grobie (w końcu mówią, że Bóg jest wszędzie) a nie kościele...Mam jednak ten komfort, że moja mama szanuje moje zdanie, kręci głową na moją anty kościołową postawę bo nie szczędzę czasami ostrych słów.
OdpowiedzUsuń