Nie tak miał wyglądać ten dzisiejszy dzień.To znaczy,powrót do szkoły to zawsze mało miła rzecz,ale dzisiaj jakoś za dużo tych mało przyjemnych,wręcz bardzo smutnych eventów.
Zaczęło się wczoraj.Włączam TV,czekam na symultaniczną relację z półfinałów EL,a tu lipa:(Pokazywali tylko mecz B'gham,o Poole mieli jedynie wspomnieć.Podziękowałam.Wyłączyłam.Dzisiaj się dowiaduję,że Poole wygrało 61:30.OK,masakra,ale wolałabym to obejrzeć.Mówi się jednak trudno...
Dzisiaj w szkole było tak,jak się spodziewałam-niezbyt fajnie.Na seminarium promotor jeszcze nie przeczytał tego,co napisałam,a już skrytykował.Strasznie nas też goni do pracy i mówi,że w kwietniu mamy już mieć gotową pracę!Taaa,ciekawe,jak...Skoro tak,to pewnie nie zdążę.Może od razu dam sobie spokój?Ach,no i był jeszcze event z wysyłaniem mnie do...Bydgoszczy,do jakiegoś archiwum.Kiedy mam mieć czas i hajs,żeby jechać?
Na drugim wykładzie wynudziłam się jak cholera.Ile można słuchać o "chrześcijańskich korzeniach Europy" i innych bzdetach?No dajcie spokój.Szkoda gadać.
Z innych "miłych" wieści:w planie roku niżej pojawił się już przedmiot,który mam powtarzać.Oczywiście,z moim szczęściem trafiłam tak,że jest w mój teoretycznie wolny czwartek,i to o 15.00.Nie mógłby być w środę albo choćby we wtorek?Wtedy czekałabym parę godzin,ale nie musiałabym ruszać się ze szkoły.A tak?No dajcie spokój.
Po upiornie długiej wizycie w dziekanacie załatwiłam wreszcie kwestię swojego USOS-a i powtarzań przedmiotu.Wreszcie mam wszystko na czysto.Ech...
I w okolicach dziekanatu właśnie miała miejsce najsmutniejsza część dzisiejszego dnia-w szkole i ogólnie.Stałam w kolejce do tegoż.Nagle słyszę za plecami znajomy głos.To był Arek,mój...hmmm...nazwijmy to tak,znajomy.Jest ode mnie o rok starszy i...no właśnie.Jest moim obiektem westchnień.Był w dziekanacie oddać wszystko przed obroną pracy.Jak się dowiedziałam,to już w piątek.Szczęściarz.Smutno mi się zrobiło,że już się nie spotkamy.Wpadłam w jakiś dziwny dół.Nie umiem przestać o tym myśleć.Jednak zawsze lepiej było mieć tę świadomość,że możemy wpaść na siebie gdzieś w szkole,a każde takie spotkanie,niemal bez względu na okoliczności,poprawiało mi humor.A teraz się skończy.Ryczeć mi się chce.
Chce mi się też ryczeć na myśl o tej szczęściarze,która dostąpi zaszczytu bycia jego jedyną.Niestety,nie będę to ja.Aż takie miłe to to życie nie jest,niestety.Widocznie ilość szczęścia w miłości jest już na świecie wyczerpana i dla mnie nie wystarczy.Ale wiocha.Ja naprawdę nie mam szczęścia,bo każdy bliższy mojemu sercu osobnik płci przeciwnej odchodzi,mniej lub bardziej nagle i najczęściej bez pożegnania.Ile można tego znosić...Nie wiem i mam już dość myślenia o tym...
Jutro czeka mnie w szkole raczej nudny dzień:angielski,potem wykład monograficzny.Zanudzę się na śmierć.Dobrze chociaż,że nie idę na 8.00,tylko na 11.30...Oczywiście o ile w moim życiu COŚ może być dobrze.
nie podoba mi się Twoje nastawienie. musisz je zmienić! musimy razem przebrnąć przez tą pesymistyczną chmurę, żeby potem nie żałować, że straciłyśmy czas, kiedy powinnyśmy się śmiać do rozpuku nad rozmyślaniem o przyszłości, która i tak nastanie. dasz radę, zdasz wszystko, zobaczysz!
OdpowiedzUsuńprzyjade i Cię przytule! :D
OdpowiedzUsuń