Dziś jedyne,co mogę robić,to zastanawianie się nad tym,gdzie mnie nie będzie.W jednym przypadku nie będzie mnie bliżej mojego miasta i jest mi smutno z tego powodu,w drugim jest to trochę dalej i absolutnie tego nie żałuję.
Przypadek "bliżej i żałuję" to dzisiejszy koncert Bryana Adamsa w Poznaniu.Jako że bardzo lubię jego piosenki(szczególnie "Tonight in Babylon","Here I am"...i inne też by się znalazły:))i jest to blisko,jest mi smutno,że nie wezmę w tym udziału.Cóż,nie jest to pierwszy i nie ostatni taki przypadek.
Kategoria "dalej i nie jest mi żal":LONDYN.Beznadziejna olimpiada.Jeszcze się nie zaczęła(tj.nie wiem,może już się zaczęła,nie wiem,o której są dzisiejsze konkurencje),a już mam odruch wymiotny względem niej.Komercha,aż boli.I to dmuchanie w balonik nadziei pt.panna Isia,siatkarze,wioślarze i inni rzekomi polscy sportowi geniusze.Ale będzie zdziwienie,kiedy wszystko skończy się spektakularną klapą...a skończy się,czuję to.Tak,jestem złośliwa.Tak,nie posiadam za grosz wiary w polską reprezentację,but...who cares?Na pewno nie ja.Nigdy nie podzielałam zbiorowych polskich fascynacji typu Małysz,piłkarze ręczni,siatkarze,Radwańska i cholera wie,kto jeszcze.Wkurza mnie,że kiedy polscy sportowcy zaczynają odnosić sukcesy w jakiejś dyscyplinie,zaraz zaczyna się na nią boom.To takie polskie.Po Małyszu zbiorowo budowali skocznie,po Radwańskiej jest wzrost liczby zapisów do szkółek tenisowych...tylko o sukcesach polskich żużlowców cicho.No tak,ale żużel nadal jest uważany za prowincjonalny,a przy tym zbyt drogi i zbyt niebezpieczny sport.Zwłaszcza mając w pamięci 13 maja.
Tak,tak,powiecie,że wystarczy nie oglądać.Niestety,nie wystarczy.Ten shit będzie w gazetach,internecie i w wielu innych miejscach.Dlatego aby nie mieć styczności,trzebaby chyba wyjechać na głęboką północ Szwecji...choć może i tam coś by się znalazło.Ohyda.
Bardzo bym chciała,żeby twórcy słynnych "Royal wedding sick bags" przygotowali nową wersję,czyli "Olympic Games sick bag".Z chęcią bym z takiego czegoś skorzystała,kupując duuuuży zapas na najbliższy miesiąc(czy ile tam trwa ta szopka).
Ale tak abstrahując od olimpiady i myśląc o Londynie w innych kategoriach...Nie,mieszkać bym w nim nie chciała,oj nie,choć-przyznam-pociąga mnie big city life.Ale nie w takim wydaniu.To już wolałabym mieszkać w innym angielskim mieście(wielkość nie gra roli)i wpaść do miasta L.od czasu do czasu,zobaczyć coś(zabytek,sklep,whatever)i pojechać dalej.Wiem,jestem dziwna,ale ten typ tak ma...i nie chce tego zmieniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz